Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-11-2018, 09:58   #9
waydack
 
waydack's Avatar
 
Reputacja: 1 waydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputację
***


Kiedy pani Barker usłyszała co się stało na podwórzu Alberta Hausera wściekła się nie na żarty.
- Ile razy powtarzałam ci Marty, żebyś się tam nie kręcił?! – skarciła wzrokiem syna. Widząc jednak nadzieję i niepokój na twarzach jego przyjaciół szybko złagodniała. Co by nie powiedzieć o matce Martina miała serce i dla ludzi i dla zwierząt.
- Zostańcie tutaj – rozkazała surowym tonem i ruszyła na posesję starucha. Wróciła pięć minut później, zawołała dzieciaki do kuchni a potem wertując książkę telefoniczną znalazła numer do weterynarza.

***


Kiedy przyjechała dr. McCarthy, pani Barker zabroniła synowi i jego znajomym wychodzić z domu. Sama postanowiła załatwić sprawę z psem. Przywitała się z panią weterynarz i po chwili kobiety ruszyły na posesję Hausera. Dzieciaki obserwowały wszystko z okna pokoju Martiego, znajdującego się na pierwszym piętrze. Z okna mieli widok na część podwórza i widzieli jak dr. McCarty podchodzi do budy i otwiera swoją torbę lekarską. Staruch przyjechał kwadrans później. „Brainy” wcześniej uchylił okno, dzięki czemu wszyscy słyszeli wymianę zdań.
- Kto dał pani prawo wchodzić na moją posesję!?
- Ale proszę na mnie nie krzyczeć!
- Dzwonię po gliny!
- Dzwoń pan!
- Cholerna baba!
- Dręczyciel zwierząt!

Nie była to przyjemna rozmowa, ale Klara Barker, spokojna gospodyni domowa tego dnia pokazała pazur i nie dała sobie wejść na głowę sąsiadowi. Do domu wróciła zła jak osa, ale na jej twarzy dało się zauważyć pewną satysfakcję. Zebrała dzieciaki w salonie i wytłumaczyła im, że psy szczeniąc się nie potrzebują pomocy ludzi i suka sama sobie dzielnie poradziła z porodem. Na świat przyszło cztery zdrowe szczenięta, dwaj chłopcy, dwie dziewczynki. Czy był to jakiś znak od niebios a może zwyczajny przypadek? Humor dzieciakom popsuł fakt, że pieski zostały pod opieką Hausera choć mama Martiego zaproponowała, że zabierze je na jakiś czas do siebie razem z suką. Staruch złośliwie odmówił, nawet gdy zaproponowała mu pieniądze. Dr. McCarty zapisała na kartce jak pielęgnować szczeniaki ale czy staruch zastosuje się do tych zaleceń? Czy w ogóle pozwoli im żyć? Słysząc opowieści o jego wyczynach, pamiętając o tym co trzyma w domu, można było mieć wątpliwości. Klara Barker też chyba miała pewne obawy, bo ostrzegła mężczyznę, że będzie sprawdzać jak mają się szczenięta a jeśli coś im się stanie powiadomi odpowiednie służby.

***


Przyjaciele nie doszli do ostatecznego porozumienia jak spędzą ostatni dzień wakacji, czy będą oglądać filmy na wideo, wypatrywać meteorytu na niebie a może grać w RPG? Możliwości było wiele, dzieciaki mieli chatę dla siebie, bo państwo Barker wybierali się na festyn a starsza siostra Martiego do roli opiekunki się nie nadawała. O czym głośno i wyraźnie zakomunikowała swoim rodzicom. Przyjaciele siedzieli w pokoju a echo krzyków Dony Barker niosło się po korytarzach.
- Nie będę pilnowała smarkacza i tych jego żałosnych przyjaciół! Mam już plany na wieczór, mówiłam ci mamo o tym tysiąc razy!
- Chyba raz możesz się poświęcić!?
- A dlaczego wy nie zostaniecie w domu!?
- Bo ty wychodzisz z Sarą i Claire codziennie, a my z ojcem raz do roku –
- To niesprawiedliwe! Luke robi dzisiaj imprezę, wszystkie moje koleżanki tam będą!

- Koniec dyskusji Dona. Zostajesz w domu.
Przyjaciele usłyszeli kroki na schodach a po chwili Dona wpadła do pokoju brata.
- Nienawidzę cię ty mały mutancie! – i trzasnęła drzwiami.
Zbliżało się południe, przyjaciele w końcu pożegnali się i każdy poszedł w swoją stronę. Przed dziewiętnastą znów mieli wrócić do domu Barkerów.

***


Robotnicy od rana uwijali się jak w ukropie by wszystko było gotowe na czas. Robili to już setki razy, z zamkniętymi oczami mocowali każdy element, każdą śrubę, każdą część żelastwa. Za kilka godzin „El Diablo” miało rozświetlić się tysiącami świateł. Żelazna konstrukcja rzucała groźny cień na park, w którym rozstawiano właśnie kramy z piwem i jedzeniem. W sklepie pana Wonga pojawiali się kolejni klienci pytając o teleskopy i lunety ale sprzedawca rozkładał bezradnie ręce. Na zapleczu grało radio, a spiker ogłaszał, że meteoryt przed północą wejdzie na spotkanie z ziemską atmosferą.
 
waydack jest offline