Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-11-2018, 21:13   #156
Zormar
 
Zormar's Avatar
 
Reputacja: 1 Zormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputację
wanturnicy, z zainteresowaniem połączonym z niepewnością oraz odrobiną podziwu, obserwowali ostatnie przygotowania koboldziego oddziału. Dysponując odpowiednim czasem oraz swym własnym wzrostem mogli bez większych problemów scharakteryzować gadzich żołnierzy. Tym, co rzucało się w oczy był fakt, iż wśród wojaków nie dostrzegli młodych gadów. Wszystkie wyglądały na mniej lub bardziej doświadczone i bez wątpienia dorosłe. Kirkrim wybrał ich zapewne ze względu na umiejętności oraz zaufanie, bowiem młode umysły łatwiej zwieść, czy zasiać w nich zwątpienie. Ich wyposażenie również prezentowało się niczego sobie, porządne skórznie i skórzane zbroje, włócznie, topory, czasami tarcze, łuki oraz parę mieczy o krótkich głowniach. Co do ich liczebności, to doliczyli się dwójki wojowników wyglądających na dowódców, z czego przy każdym stał kobold obleczony w skóry, prezentujący się szczególnie groźnie. Nad nimi górowała trójka jeźdźców, a wszyscy oni otoczeni byli przez małe bandy pośledniejszych wojów oraz łuczników.

Wtem gwar zniknął, bowiem ucięto rozmowy, a wszyscy odwrócili się w ku wylotowi jaskini, z którego to kroczył Kirkrim w otoczeniu swych uczniów, Zikrika oraz kogoś jeszcze. Ów kobold odziany był w skromne kapłańskie szaty z wyszytymi nielicznymi runami. Na szyi zawieszony miał prosty symbol gwiazdy z łuną, a przy pasie sztylet. Poza tym z ramienia zwisała mu pokaźna skórzana torba. Tłum się przed nimi szybko rozstąpił tworząc dojście do dowódców i elitarnych wojów. Zamienili z Kirkrimem parę słów, po czym wódz wystąpił przed wszystkich, tak iż po swej lewej ręce miał poszukiwaczy przygód.

Kirkrim wygłosił następnie przemowę w koboldzim, a tłum z zaangażowaniem aprobował jego słowa pełne werwy i pewności siebie. Intensywnie gestykulował, a jego szybkie ruchy rąk przywodziły na myśl siłę i stanowczość. W pewnym momencie wskazał na awanturników, a także wspomniał Mysatii. Gdy skończył, a tłum uciszył się, rzekł krótkie słowo w kierunku swych wojów, po czym odwrócił się ku Shee’rze i reszcie.
Ruszamy.


raz z opuszczeniem siedziby koboldziego klanu oddział uformował szyk. Dowódcy trzymali się czoła oraz tyłów, a pozostali równomiernie rozstawili się w kolumnie. Z kolei na szpicy oraz po bokach jechali jeźdźcy, a Kirkrim trzymał się centralnej części formacji. U swego boku miał również akolitę Mysatii, który pojawił się razem z nim tuż przed wymarszem. Najpewniej wódz chciał mieć przy sobie kogoś, kto w razie czego dysponowałby leczniczą magią. Co do awanturników to mieli oni wolną rękę względem tego, czy chcą trzymać się bliżej czoła, czy może raczej zamykać stawkę, lecz Kirkrim poprosił ich, by ci trzymali się blisko niego. W ich kwestii leżało, czy posłuchają, czy też uczynią po swojemu.

Nie minęło pół godziny od wymarszu, kiedy wszyscy zatrzymali się, po tym, jak z lewej strony poczęło dobiegać coś w rodzaju dudnienia. Zdwojono czujność i ustawiono się w pozycjach obronnych. Dłonie i pazury mocniej zacisnęły się na rękojeściach i drzewcach broni. Rozległ się głośny trzask i jedno z położonych niedaleko drzew runęło z oszałamiającym szelestem liści i jękiem sprzeciwu. Do uszu awanturników dobiegł ni to ryk ni bełkot. Wówczas ujrzeli coś zupełnie niespodziewanego. Mianowicie wszystkie koboldy opuściły broń i w widoczny sposób rozluźniły się. Zdezorientowani mogli jedynie przyglądać się temu, jak spomiędzy drzew wyłania się śmierdzące, obleczone skórami cielsko ogra. Monstrum jednym ze swych masywnych ramion ciągnęło wielką, zaopatrzoną w metalowe kolce maczugę. Potwór zatrzymał się przed kompanią i z niezbyt rozgarniętym wyrazem swej paskudnej mordy począł wodzić wzrokiem po wszystkich, aż wreszcie zlokalizował Kirkrima, który to stawiał kolejne kroki w kierunku monstrum. Wódz popatrzył na niego, a następnie w kierunku, z którego przylazł. Zawołał w koboldzim, a po chwili zza potwora wyskoczył zdyszany, młody kobold. Zamienił z nim parę słów, popatrzył karcąco, po czym zwrócił się do pochylonego nad nimi giganta i podrapał go po brodzie. Mówiąc raczej dość nieskładnie wydał temu krótkie polecenie, a ten wziął młodego kobolda na barana. Po chwili po ogrze nie było już śladu, a kompania mogła ruszyć dalej.
Nigdy nie widzieliście udomowionego ogra?Kirkrim rzucił do awanturników spostrzegając ich miny i wyraźną konsternację.


yprawa przebiegała spokojnie i sprawnie. Koboldy czuły się pewnie na swoim terenie, a sposób w jaki cała grupa kluczyła jasno wskazywał na to, że w pobliżu rozmieszczono pułapki na nieproszonych gości. Ziemia zdążyła już częściowo wyschnąć, to też nie musieli się martwić tym, że grozić im może ześlizgnięcie się od jakiegoś wykrotu, czy czegoś tego pokroju, lecz nie można było zaniedbywać czujności, bowiem po swoich dotychczasowych oraz wcześniejszych przeżyciach dobrze zdawali sobie sprawę z tego, jaka natura potrafi być nieprzewidywalna, czy zdradliwa. Z czasem, jak opuszczali terytorium pod bezpośrednim władaniem koboldów, Kirkrim począł wysyłać jeźdźców oraz niektórych z łuczników, którzy wyglądali na zmobilizowanych myśliwych, na zwiad. Mieli oni za zadanie określenie najlepszej trasy oraz poszukiwanie ewentualnych niebezpieczeństw, a przy tym starali się o upolowanie czegoś świeżego na posiłek.

Mimo, iż znamy ten las całkiem dobrze nie możemy bezgranicznie polegać na naszej wiedzy. Takie wręcz starożytne puszcze kryć mogą istoty, bądź miejsca, których nie chce się spotykać. W pewnym sensie sami się już o tym przekonaliście. – Gestem wskazał na zaopatrzone w kryształy dłonie. – Nigdy też nie wiadomo, czy w okolicy nie pojawiło się jakieś zupełnie nowe niebezpieczeństwo. Nie bez przyczyny ludzie mawiają o tych ziemiach, jako o dzikich, zamieszkałych przez istoty nieprzyjazne, bądź takież same ludy. Gobliny, orkowie, trolle… koboldy. Wam podobni najczęściej bywają uprzedzeni, skupieni jedynie na swoim własnym spojrzeniu. Można by rzecz, że na niektóre kwestie ślepi. Nie zamierzam was jednak krytykować. Qorr jest bezpośrednim przykładem tego, że po stronie innych ludów jest inaczej. Co nie oznacza jednak tego, że nie można się porozumieć. Tutaj z kolei pojawia się przykład mnie i Dunina. Przemyślcie to w wolnej chwili.
Kirkrim zagadnął ich podczas jednego z postojów, kiedy to rozesłano zwiadowców. Słowa jego były dość niespodziewane, być może trochę nie na miejscu patrząc na to, jaki mają przed sobą cel. Jakiż miał w tym cel pozostawiało jego tajemnicą. Chwilę po tym jak zakończył swój monolog jeźdźcy powrócili ze zwiadu. Było bezpiecznie, a więc i wznowić wędrówkę.

Reszta dnia upłynęła bez niespodzianek. Trudy podróży powoli dawały coraz dobitniej o sobie znać, a zmęczone nogi zwalniać kroku. Zdecydowanie nie pomagało w tym wszystkim zimno, które poczęło trząść członkami ekspedycji. Już niedługo miał zostać rozbity obóz oraz rozpalone ogniska. Tymczasem trzeba było przejść jeszcze trochę. Wiejące z północy wiatry dawały znać, że zima jeszcze zupełnie nie ustąpiła. Shee’ra bez problemu zrozumiała co się święci, był to zwiastun przymrozka. Jednego z ostatnich, ale jednak. Ogniska będą musiały płonąć przez całą noc o ile nie chcą zmarznąć.

Tymczasem biorący się pod boki Xhapion coraz bardziej opadał z sił. Najlepsze lata młodości miał już za sobą, a z nimi najlepsze zdrowie, nie żeby miał na nie teraz narzekać, lecz obecnie zdecydowanie częściej chłód robił się szybciej nie do zniesienia. Tak, czy inaczej to właśnie on, nie nikt inny, dostrzegł krótki ruch gdzieś na krawędzi wzroku. Coś niby cień, który umknął za jednym z drzew. Spojrzał po pozostałych, lecz nikt z pozostałych tego nie dostrzegł. Początkowo zwalił to na zbliżający się szybko zmierzch, lecz niepokój i niedające się odegnać poczucie bycia obserwowanym zdawały się temu zaprzeczać. Zaniepokojenie udzieliło się również krukowi, który nastroszył lekko pióra, lecz sam zdawał się niezbyt wiedzieć czego tak właściwie się obawia. Czarodziej skupił przez chwilę wzrok w punkcie, gdzie wydawało mu się, że zniknął ów mały kształt. Coś wówczas wyczuł, dosłownie na samej krawędzi granicy świadomości, jakieś niezwykle delikatne szarpnięcie struny Splotu. Trwało to krócej niż mgnienie oka, lecz miał pewność, że to nie było zimno, ani jego własne trzewia. Trwać to wszystko musiało niezwykle krótko, być może nawet parę mrugnięć oka, gdyż pozostali, tak jego towarzysze, jak i koboldy, nawet nie zauważyli tego, że tamten przystanął. Dręczony nieznośną świadomością ruszył dalej.

Obóz rozbito na niewielkiej leśnej polance. Rozpalono cztery ogniska, rozdzielono zadania, w tym między innymi przygotowanie upolowanej przez jednego z łowców zwierzyny, całkiem dorodnego jelonka. Z czasem wszyscy, jak jeden mąż, poczęli kłębić się wokół ognia spragnieni jego zbawiennego ciepła. Zasadniczo osobne ognisko przypadło w udziale grupce awanturników, gdyż żaden z koboldów, w tym i sam Kirkrim, nie palił się do tego, by w tej chwili tworzyć jakieś trwałe więzy przyjaźni. Mieli wspólne cele, lecz czy te pociągnął za sobą coś więcej zależało w tej chwili głównie po stronie ludzi. Ci z kolei otrzymali chwilę dla siebie, tak dla psychicznego odprężenia od wiecznie słuchających ich koboldów, jak również na tyle sporą porcję prywatności, iż można było w spokoju wymienić się myślami, oczywiście o ile zamierzali zachowywać się odpowiednio cicho. Szczególnie za taką możliwość był wdzięczny Ivor, któremu towarzystwo koboldów nie podobało się za specjalnie, głównie ze względu na niepewność względem ich intencji. Pogrążony we własnych myślach powiódł wzrokiem po gadach wokół ognisk. Te czyniły to czego można się było spodziewać. Mianowicie toczyły między sobą jakieś rozmowy, piekły jedzenie, szykowały do spoczynku, bądź warty. Młody akolita odprawiał modlitwy i drobne rytuały, a Kirkrim nad czymś rozmyślał z ręką na szczycie kostura.


lely spojrzała po Helenie i Astine, a następnie na koboldy.
Rozdzielenie ich wydaje się dobrym i raczej najlepszym pomysłem. Na nic więcej chyba nie możemy sobie pozwolić – rzekła, po czym wspólnie zajęły się rozdzielaniem koboldów. Postarały się o to, by wymieszać je w taki sposób, aby zminimalizować ich możliwości współpracy. Innymi słowy najzdrowszych z najciężej rannymi itd. Ostatecznie zakończyło się to utworzeniem trzech grupek koboldów, z czego każdą umieszczono w pewnej odległości od siebie, lecz nie na tyle daleko od centrum obozowiska, by były trudne w obserwacji. Nim się obejrzały zrobił się wieczór, a i zmrok zbliżał się nieubłaganie. Wróciły wówczas do leżącego i spętanego wilka, by wspólnymi siłami zająć się jego nogą. Helena użyczyła odrobinę swych leczących mocy, a Elely skorzystała ze swojej wiedzy i doświadczenia z opieki nad psami. Niziołka sama nakazała, by kapłanka nie uzdrawiała go do końca, ponieważ będzie to sprawdzian dla Astine, czy potrafiła będzie się nim zająć. Dodatkowo powinno też sprawić, że pomiędzy dziewczyną, a wilkiem powstanie więź, gdyż ten będzie jej potrzebował.

Późnym wieczorem, kiedy Helena wraz z Elely kładły się na spoczynek, ta druga zagadnęła Astine, która miała brać pierwszą wartę.
Myślałaś już nad imieniem? Mówię o wilku – sprecyzowała. – Imię jest bardzo ważne, nie tylko przy budowaniu relacji, ale i tresurze. Zdajesz sobie mam nadzieję sprawę z tego, że będziesz musiała go oswoić i wytresować? Musisz sprawić, że będzie się ciebie słuchał, że będziesz wiedziała co zrobi. W innym wypadku będzie nieprzewidywalny, a w konsekwencji niebezpieczny, tak dla ciebie, jak i twojego otoczenia. Może ci wówczas przynieść więcej kłopotów, aniżeli pożytku. Jeżeli będziesz potrzebowała pomocy mogę udzielić ci w wolnej chwili paru wskazówek na temat tresury, ale koniec końców sama będziesz musiała dojść do tego, jak do niego dotrzeć. Dobranoc.

Rozdzielenie koboldów sprawdziło się bardzo dobrze, gdyż te nie mogły się zbytnio zorganizować, tak w obrębie pojedynczych grupek, jak i całości, gdyż zawsze ktoś pilnował, by te głośno nie mogły ze sobą rozmawiać. Zwykle poprzez najzwyklejsze uciszanie, lecz w co bardziej niesfornych przypadkach nie powstrzymywano się przed użyciem knebla. Nie było problemów z wyżywieniem coraz to liczniejszej gromadki głodnych brzuchów, gdyż zarówno w przypadku Astine, jak i Elely kolejne łowy przynosiły owocne rezultaty w postaci upolowanych zwierząt, bądź innych darów lasu oferowanych o tej porze roku. Ogólnie rzecz biorąc kolejne dni upłynęły bez niespodzianek, czy zbytnich nerwów, gdyż podczas przeprowadzanych w okolicy zwiadów nie znajdowały śladów koboldów. Pewnym wyjątkiem była tutaj Astine i jej świeżo co poznany kompan, gdyż postanowiono go w końcu rozwiązać i rzucić dziewczynę na głęboką wodę. Wilk był wprawdzie osłabiony, lecz podczas mniej, lub bardziej udolnej opieki Astine szybko odzyskiwał siły. Niestety z tresurą było już gorzej, gdyż tropicielka zdawała się nie mieć do tego szczególnego talentu. Tak, czy inaczej pocieszającym było przynajmniej to, że jako tako zdawał się darzyć dziewczynę respektem, bądź wdzięcznością i nauczył się już, by jeść to co sama mu podaje. Przed Astine było jeszcze wiele pracy, lecz pierwsze kroki zostały poczynione.

Czwartej nocy, licząc od wyruszenia Ivora i reszty, przyszła kolej na wartę Heleny. Kapłankę zbudziła Elely, która trzymała pierwszą straż. Niziołka była bardzo zmęczona, to też zasnęła praktycznie od razu, a Saug położył się obok niej. W tej chwili zazdrościła jej tego psa, gdyż noc zapowiadała się na chłodną, jak nie mroźną. Już poprzednia taka była, a ta zdawała się być jej bliźniaczką. Wzdrygnęła się kiedy tylko opuściła ciepłe posłanie. Opatuliła się szczelniej kocem i usiadła przy ognisku. Dorzuciła trochę chrustu. Ogień przyjemnie zaskwierczał i buchnął iskrami. Zaspanym wzrokiem powiodła za nimi instynktownie ku bezchmurnemu nocnemu niebu. Gwiazdy pięknie lśniły, a wraz z nimi księżyc. Wpatrując się tak w nie nie spostrzegła kiedy te poczęły się kręcić, wirować, a ona zasnęła. Zbudziła ją kropla rosy, która spadła na policzek. Nieprzyjemne uczucie wilgoci wyciągnęło ją z objęć snu. Była cała zmarznięta, a tlące się ledwie ognisko praktycznie przestało dawać ciepło. Nagle uderzyło ją to co się stało. Zasnęła! Czym prędzej rzuciła się by uratować ogień. W międzyczasie chwyciła za jeden z leżących koców i opatuliła się nim szczelnie. Palce miała zdrętwiałe i obolałe od zimna. Trzęsąc się, jak osika, dmuchała na resztki żaru, od którego wreszcie zajęły kolejne gałązki. Ogień znów zapłonął, a ona próbowała dojść do tego, jak to się stało, że tak skończyła. Wraz z tym, jak zimno było wyganiane z jej ciała, zaczynało rozjaśniać się jej w umyśle i spostrzegła, że jest opatulona w koc, którym powinny być ogrzewane koboldy. Momentalnie rozejrzała się po obozowisku. Koboldy zniknęły.


olejny dzień wędrówki upłynął bez niespodzianek, a cała kompania zbliżyła się do miejsca, gdzie parę dni temu stoczyli niemalże bitwę z siłami Qorra. Wieczorem rozłożono kolejny obóz, tym razem nie udało się znaleźć nadzwyczaj odpowiedniego miejsca, to też rozłożono się po prostu w cieniu pomniejszej skarpy powstałej od osuwającej się ziemi, gdyż ta w razie czego mogła zapewnić pewną osłonę, tak przed atakiem, jak i przed wiatrem. Kiedy już wszyscy zgromadzili się wokół ogni, do awanturników podszedł Kirkrim. Dołączył do nich przy ognisku i przeszedł do rzeczy.
Jutro w okolicach południa powinniśmy dotrzeć do waszych towarzyszy – rzekł, po czym powiódł po nich wzrokiem. Kontynuował. – Jeżeli nie macie nic przeciwko, to mam pytanie. Nie musicie odpowiadać jeżeli nie chcecie. Mianowicie, co Wami kierowało, kiedy postanawialiście pomóc Duninowi?

 
Zormar jest offline