Puta! Kiedy z twardego sicario stał się miękką pipką, której jakaś jebana w dupę olbrzymim murzyńskim kutasem puta, odbiera broń? Był wściekły. Wściekły na siebie za to, że dał się podejść z taką dziecinną łatwością. Może to kwestia tej akcji w szpitalu, może tego, że dawno nie miał tequili w ustach, ale coś zdecydowanie było z nim nie tak. I to dziwne przeczucie żeby przyjść właśnie tutaj… Juan ty chory pojebie - przeszło mu przez myśl. Ta pierdolona cipa wyglądała na taką, która zdąży pociągnąć za spust zanim Alvarez odbierze jej broń. Wdech i wydech, wdech i wydech, jak przy strzale z dużej odległości. Przecież nie był całkiem bezbronny. Za paskiem ukryta spoczywała druga sztuka broni. No i ta puta czegoś od niego chciała, a to już można było rozpatrywać w kategoriach szansy.
- Tylko spokojnie z tą spluwą laleczko bo komuś stanie się krzywda. Kim jesteś i o jakich “nas” mówisz?
- Nie czujesz tego? Nie dostrzegasz?
W jej głosie było coś naprawdę przyjemnego. Coś hipnotycznego. Wpływał niczym miód przez uszy i owijał ciepłym kokonem wokół umysłu Juana. Usypiał czujność, uspokajał i łagodził.
- Budzą się. Wypełzają z cieni. Wychodzą z ukrycia marząc o tym, co kiedyś mieli i czego nie mają. Myślą, że Węże im to dadzą. Że pomogą osiągnąć. Ale Węże się nie liczą. Nic się nie liczy. Poza jednym. Aby spali dalej i ON razem z nimi.
To ON zabrzmiało groźnie. Twardo. Zawzięcie.
- Sam go widziałeś, prawda? Widziałeś, jak pożarł Uccoza. Widziałeś, jak wypełznął z cienia. Widzę to w twojej głowie. Twój pot śmierdzi strachem. I słusznie. Masz powód, aby się bać, wężu. Oni chcą waszej śmierci, nim ON was naznaczy. Już zaczęli polowanie. Teraz, w tej chwili, osaczają was. Jak zwierzynę. On was nie ochroni. My możemy. Powiedz. Ile byś dał, aby ocalić siebie. Swoich kumpli? Jak wiele byś za to oddał?
Westchnęła. Teatralnie i ciężko.
- Nie wiesz o czym mówię, prawda? Zagubiony szczeniaczek, który myśli, że z tą spluwą i twardym charakterem zawojuje świat. Też taka byłam. Dawno temu. Może dlatego…
Urwała w pół słowa.
- O nie! - syknęła. - Już tutaj są. Ostrzeż swoich nim będzie za późno. Ja spróbuję dać wam czas. A potem, o północy, spotkajmy się przy głównym wejściu do Acuario Mazaltan. Jeśli przeżyjecie.
I nagle Juan usłyszał wiatr, taki dmący, jak mały huragan, i zamaskowana kobieta zniknęła. Za to spluwa, jego spluwa, znów tkwiła na swoim miejscu, tam gdzie ją nosił.
Kurwa… znowu jakieś majaki? - Pomyślał Juan
Widział przecież wyraźnie kobietę celującą mu prosto w twarz. Widział i czuł, że został rozbrojony, a potem, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, kobieta zniknęła, a broń pojawiła się na swoim miejscu. Juan wierzył w cuda. Zdecydowanie. Ale w cuda, które są spowodowane mocą jedynego i dobrego Boga, a nie jakichś dziwnych mocy. Nie wiedział już czy może ufać swojemu instynktowi. Bo o ile wąż z ciemności na pewno go przerażał to drugie widziadło było już bardziej “przychylne”. Drugi majak potwierdzał istnienie pierwszego… pojebana sytuacja… I teraz co dalej? Co powinien zrobić? Faktycznie ostrzec chłopaków? Wparować do środka knajpy? Zaufać tej kobiecie, której istnienia nie był pewien?
Znów wziął głęboki wdech, rozejrzał się wokoło i wyciągnął telefon. Wybrał numer Hernana i mimo wątpliwości zadzwonił by go ostrzec, że coś jest nie w porządku.
Zajęte. Sygnał świadczył o tym, że Hernan albo gada, albo wyłączył telefon.
- Puta! - zaklął.
Nie zostało mu nic innego jak wejść do lokalu i ostrzec chłopaków. Postanowił wejść tylnym wejściem.
Tylne wyjście prowadziło do kuchni, w której uwijali się trzej czarni kucharze - krojąc, siekając, mieszając w garach. Wszystko śmierdziało tłuszczem i smażonymi owocami morza oraz mięsem. I było cholernie gorąco. Pot lał się po półnagich mężczyznach jak w saunie.
__________________ ---------------
Rymy od czasu do czasu :) |