Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-11-2018, 01:05   #37
Amduat
 
Amduat's Avatar
 
Reputacja: 1 Amduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=u0HS5Tee6mk[/MEDIA]

Poranek pełen niespodzianek zaczął się od tego, że Vesna w ogóle się obudziła, a nie musiała biorąc pod uwagę pewien dość istotny fakt - dała wywieźć się obcemu, niebezpiecznemu człowiekowi daleko poza miasto. Jakby tego było mało, wsiadła do jego auta sama, bez obstawy. Bez broni. Bez informacji gdzie jadą i nawet nikt nie jechał im na ogonie. Tego poniedziałkowego wczesnego poranka, przed stodołą gdzie chowała się para złodziei z busem, siedziała tylko panna Holden i jej niewygadany towarzysz na najbliższe godziny Nemezis. On mierzył przez lunetę skupiony i gotowy do pracy, ona patrzyła przez lornetkę, jedząc przy okazji kanapkę. On siedział na krześle przygarbiony, z bronią rozłożoną na blacie… tym samym na którym ona siedziała, owinięta w śpiwór i majtająca nogą między kolejnymi gryzami śniadania… te też wysępiła jeszcze od zabójcy pomimo jego początkowej miny niezadowolenia. Co miała poradzić że była głodna zeszłej nocy, która była wczoraj, a dziś było dziś i po przespanych paru godzinach… wypadało coś zjeść? Jadła więc jego żarcie, owinięta w jego śpiwór i jakby tego było mało, ubrana w jego bluzę z kapturem. Piła te jego kawę, przyjechała jego bryką… rozkład włożonych w pogoń środków własnych do tej pory niezwykle jej odpowiadał. Uwielbiała wygody połączone z minimalizmem wydanych przez siebie gambli.

Podczas śniadania nie za bardzo miał jak mówić, ograniczyła się więc do przypatrywania towarzyszowi. Wpierw bezczelnie i otwarcie, później zerkała na niego co parę chwil zza szkieł lornetki aż do momentu, gdy na horyzoncie nie pojawił się ruch przy busie. Kończąc swój posiłek, para rakarzy przyglądała się jak dwójka celów też kończy jeść i zaczyna się zbierać. Niestety nim wyjechali padł strzał, szoferka zyskała czerwone pokrycie, a Zen przestał zaprzątać sobie głowę problemami dnia codziennego.
- Idzie tyłem. - Ves powiedziała do zabójcy aby wiedział gdzie się gapić kiedy tylko przeładuje. - Wylezie tylnym wyjściem z busa i ucieknie drugą stroną.

- Możliwe. Ale bez samochodu daleko nie ucieknie.
- odpowiedział spokojnie, wręcz flegmatycznie, facet z przyłożonym do lunety karabinu okiem. Nie przerywał obserwacji stodoły, furgonetki i okolic. Lufa karabinu wodziła minimalnie po tej okolicy a milimetry tutaj były metrami tam gdzie była ta lufa wycelowana. Czekał.

To, że się doczekał Vesna zorientowała się prawie w tej samej chwili gdy padł strzał. W ostatniej chwili dojrzała sylwetkę Indianki jak rzuciła się przez jakąś dziurę aby wydostać się z matni jaką stała się stodoła. Była szybka, potrzebowała jednego oddechy by znaleźć się po drugiej, zewnętrznej stronie budynku. Przez zasłaniającą ją bryłę furgonetki była widoczna dopiero w ostatniej chwili. Schyliła się aby przecisnąć się przez dziurę, już na zewnątrz znikła jej głowa, zaczęły znikać ramiona, wydawało się, że jej się uda gdy huknął strzał. Ramiona znikły i już cofała nogę na zewnątrz gdy kula doleciała na miejsce. Noga zniknęła. Trochę nią szarpnęło ale trudno było stwierdzić czy to efekt postrzału czy właścicielka nią szarpnęła na odgłos strzału. Ale rozbryzgi krwistych smug jakie pojawiły się na deskach świadczyły, że skądeś ta krew musiała wytrysnąć.
- Chyba noga. Nie jestem pewien. - Nemesis zmarszczył oczy i ściągnął brwi gdy chyba próbował odtworzyć zapisane na siatkówce obrazy sprzed sekund. Ale nadal nie był pewny. Niemniej Vesna zdawała sobie sprawę, że postrzał w nogę, karabinowym pociskiem i tak jeśli nie jest zabójczy to bardzo groźny. Powinien spowolnić ofiarę, pewnie będzie kuleć i raczej nie powinna być w stanie biegać.

Człowiek lady Amari chyba doszedł do podobnych wniosków bo wstał zza biurka i złożył dwójnóg karabinu.
- Będzie uciekać czy walczyć? - popatrzył na Vesnę pytająco jakby następny ruch uzależniał od tego co ona powie.

- Wyglądało na nogę - Panna Holden odkleiła lornetkę od twarzy i dla odmiany popatrzyła na mężczyznę obok. Westchnęła.
- Nie ma już busa, nie ucieknie na pieszo z przestrzeloną nogą… a nie wygląda żeby miała pod ręką apteczkę. Połata się a to chwile zajmie… będzie walczyć - znowu przeniosła uwagę na lornetkę i to co w stodole - Pewnie myśli że to Alex strzela… dobrze. Mogę ją zagadać, ty się podkradniesz.

- Będzie walczyć. - ciemnowłosy facet pokiwał głową gdy trochę jakby powtórzył co powiedziała rozmówczyni a trochę jakby potwierdziła jego przypuszczenia. - Tak, lepiej założyć, że będzie walczyć. - pokiwał znowu głową i przeniósł wzrok z Vesny na odległą stodołę. Szacował coś albo zastanawiał się nad czymś. - Nie mamy po co się śpieszyć. To ona słabnie a nie my. Przejdę się. - dodał i zaczął schodzić na dół tymi samymi schodami jakimi oboje tu weszli. Wrócił do samochodu, wszedł znowu na kufer i tam znów coś pogrzebał. Po chwili wyszedł i zasunął za sobą drzwi. W ręku trzymał broń jaką Vesna świetnie rozpoznawała i z filmów i z historii. Amerykański klasyk! I żołnierski i gangsterski.

[MEDIA]http://www.rockislandauction.com/html/dev_cdn/62/1472.jpg[/MEDIA]

Nemesis zarzucił Thomsona na ramię i z karabinem wyborowym w dłoni ruszył obchodzić budynek. Wydawało się, że te kilkaset metrów jakie dzieliły go od tej stodoły, zamierza przejść na piechotę.

- Ona dobrze strzela, ale chyba o tym już mówiłam - technik odłożyła lornetkę, za to bardzo uważnie patrzyła na zabójcę zbierającego się do akcji. Wstała ze stołu, tęsknie rzucając krótkim spojrzeniem na plecak z jedzeniem.
- Kilkaset metrów patelni… pustej, bez osłon. - wzruszyła niby niedbale ramionami, drepcząc za towarzyszem - W razie czego gdzie szukać apteczki gdyby była potrzebna?

W odpowiedzi mężczyzna poklepał się po bocznej, dość mocno wypchanej, kieszeni spodni. Jeśli miał tam jakąś apteczkę to bardzo małą ale już taki opatrunek osobisty mógł tam wsadzić albo inny bandaż czy dwa.
- Ma tylko broń krótką. Aby ostrzelać drogę musiałaby wrócić do stodoły albo obejść ją jakoś bokiem. - odpowiedział krótko człowiek Federatów gdy przeszli przez wyasfaltowaną drogę. Potem była gruntowa, wysypana szutrem ale nie szedł nią. Szedł poboczem gdzieś miedzy zetlałym, rozpadającym się płotem a zdziczałą trawą i jakimiś krzakami które rosły przy drodze. Wokół panował dość pochmurny ale za to znów gorący poranek. Trawa i krzaki wdzięczne zbierały mglistą wilgoć po nocy i oddawały ją na ubrania i buty przechodzących przez nie ludzi. Ale Nemesis na to chyba nie zwracał uwagi. Na towarzyszkę idącą za nim też niezbyt. A raczej musiała iść za nim bo między krzakami a płotem nie było zwykle zbyt wiele przestrzeni. No chyba, że droga obok.

Mężczyzna co jakiś czas przystawał i obserwował przez lunetę karabinu budynki w jakich kierunku zmierzali. Gdy kilkaset kroków skróciło się do kilkudziesięciu zamienił broń i karabin powędrował na plecy a polewaczka w dłonie. Zaczął też poruszać się chyłkiem. Zatrzymał się niecałe dwadzieścia kroków od frontu ściany stodoły i cicho stojącego minibusa z rozwaloną przednią szybą i zakrwawioną od wnętrza szoferką. Na miejscu kierowcy wciąż było widać nieruchomą sylwetkę zaległą na kierownicy. Ale pasażerki nigdzie nie było widać ani słychać. - Zostań tu. Sprawdzę wóz. Jak dam ci znać to wsiądziesz i odjedziesz. Może się myszka skusi na taki uciekający serek. - szepnął do niej wskazując lufą automatu na nieruchomą furgonetkę.

- Mam usiąść na miejscu kierowcy… po tym jak rozwaliłeś mu łeb i udekorowałeś jego mózgiem całą szoferkę - popatrzyła kwaśno na rozmówce, kręcąc głową z wyraźną niechęcią. Tam musiało być bardzo, ale to bardzo brudno.
- Jak to dobrze, że swoje ubranie zostawiłam w bezpiecznym… czystym miejscu - mruknęła ponuro, obciągając odruchowo czarną bluzę sięgającą jej do połowy uda. Krew, flaki, tkanka szarych komórek… i ona, próbująca najpierw wywalić bezgłowego Zena, a potem odpalić furę. - Uważaj na siebie… i powodzenia - domruczała nagle dość przyjemnym i przyjaznym tonem.

- No. - Nemesis okazał się rozmowny jak zwykle gdy potwierdził właściwie obie części tego co powiedziała rozmówczyni. Potem rozejrzał się jeszcze dookoła i nagle poderwał się do biegu. Sprintem przebiegł niebezpiecznie puste dwadzieścia czy trzydzieści kroków nim dopadł do ściany starej stodoły. Potem szedł z Thomsonem gotowym do strzału i przystawał co chwila zaglądając przez jakieś szczeliny do wnętrza budynku. Wydawało się, że złośliwie prawie ociąga się ze zbliżeniem i sprawdzeniem wozu tak jak to sam przed chwilą mówił. Ale w końcu doszedł do otwartych wrót stodoły i stojącego w nich pojazdu. Kucnął a w końcu położył się na ziemi zaglądając pod pojazd i dalej do wnętrza. Wreszcie cofnął się tyłem do szoferki pojazu i zerknął przez zachlapaną szybę do środka.

Obejrzał się tam gdzie została Vesna i wykonał wymowny gest podciętego gardła. Potem kucnął, położył się i wczołgał się pod wóz. Zajął tam pozycję gotów ostrzelać całe wnętrze stodoły. I wtedy machnął przyzywająco do Vesny.

- I jeszcze przylatuję na jedno jego gwizdnięcie… - wymamrotała zaczynając truchtać pod szoferkę, ale szybko się opamiętała i zaczęła z wysoko uniesioną głową iść statecznym krokiem w odpowiednim kierunku już czując jak musi przewalać trupa, a z jego głowy wychlapuje się resztka szarego budyniu i pada jej na ciuchy. A potem jak czerwony od krwi fotel syfi bluzę na plecach i skórę ud, pośladków, łydek… oby tylko wredny skurczybyk zdechł krwawo bez uwalniania zawartości jelit i pęcherza.

Facet schowany pod furgonetką jakoś jej nie poganiał. Zresztą ten w szoferce też nie. Tego na dole straciła w końcu z oczy gdy podeszła wystarczająco blisko wozu. Ten drugi za to ukazał się w całej okazałości gdy otworzyła drzwi. Na wpół leżał, na w pół siedział oparty o kierownicę. Kula wybebeszyła mu sporą część głowy razem z zawartością. Tą zawartość siła uderzenia rozchlapała po całym wnętrzu szoferki. Ale mimo to bez większego trudu Vesna dała radę go pociągnąć na tyle mocno by wypadł na zewnątrz i z tępym odgłosem zderzył się z szutrem na ziemi.

Teraz mogła zająć jego miejsce. Akurat siedzisko było względnie czyste. Gorzej było z kierownicą i deską rozdzielczą bo było w lepkiej, kleistej mazi poprzetykane szkłem i kostnymi odłamkami. Ale kluczyk dalej tkwił w stacyjce. Gdy go przekręciła pojazd odpalił za pierwszym razem. A potem chociaż nie miała takiej wprawy jak Alex to jednak dała radę ruszyć na tej pustej, spokojnej i równej drodze. Widziała w lusterku oddalający się i malejący budynek stodoły z którego zdawało się w każdej chwili może dopaść ją ołów. Ale jednak panowała cisza. Nikt nie strzelał. Poza znajomym pomrukiem silnika i odgłosami zawieszenia wozu nie słyszała nic więcej.

Chyba dostała co chciała - miała pakę wyładowaną przeróżnym szpejem i gamblami, do tego bus znowu był w jej posiadaniu i pomijając trupa całkiem nieźle się prezentował. W stodole został Nemesis i Anne, a Vesna jakoś nie miała złudzeń kto wyjdzie z tej potyczki z życiem. Ona miała swoje, zostało zwinąć się i wrócić do Nice City… gdyby nie parę kwesti.
Po pierwsze nie wypadało odejść bez pożegnania od kogoś, kto ją bezinteresownie nakarmił, a to już coś. Po drugie trzeba było dopilnować aby indianka na pewno została martwa. Po trzecie panna Holden nie lubiła prowadzić i po czwarte, a pewno i najważniejsze, za cholerę nie wiedziała gdzie się znajduje.

- Przed siebie i do domu - mruknęła gapiąc się na rezerwę paliwa, a potem westchnęła ciężko, opierając czoło o kierownicę. Już się nie łudziła, że Alex przypadkowo jej nie zabije za ostatnią eskapadę. Trudno. Zawróciła furą trochę po łuku, jadąc do miejsca gdzie zatrzymał się wóz Federaty.

Odjechała i zatrzymała się przy czarnej furgonetce. A wokół widziała pochmurny ale gorący poranek. I nic więcej. Oczekiwanie szarpało nerwy. Nie było wiadomo co się dzieje na sąsiedniej farmie. Żołądek się ściskał spodziewając się w każdej sekundzie strzału jakby właśnie tam człowiek miał oberwać. Łapy pociły się nieważne jak często się je wycierało. I nagle huknęły strzały! Trochę przytłumione przez odległość i budynki ale dalej wyraźnie słyszalne. Cała seria ognia maszynowego. Chociaż krótka. I znów ta złowroga cisza. Nie wiedziała co się tam dzieje. Koniec? Przerwa? Kto kogo trafił? Trafił ktoś kogoś? Przez tą odległość to nawet jakby już było po to by się kawałek wracało. Znaczy jakby to człowiek do zadań specjalnych lady Amari wracał.

I po nie wiadomo jak długim czasie znów huknęła seria. Znów nieco przytłumiona ale słyszalna. To musiał strzelać Thompson. Anne chyba miała tylko broń krótką. I znów cisza. Przedłużała się. Nie było więcej strzałów. Wreszcie zobaczyła go jak wraca. Dojrzała go przez okno w budynku z jakiego ustrzelił Zenka. Teraz wracał z karabinem dalej na plecach i polewaczką luźno trzymaną w opuszczonej dłoni. Wracał sam i wydawał się być w jednym kawałku. Nie widziała na nim krwi ani by utykał. Za to dojrzała wetknięty za pas wygrany rewolwer Anny a przez ramię miał przewieszony pas z bronią jakiej nie miał gdy się rozstawali. Jeszcze trochę niecierpliwości i wrócił do swojej furgonetki. Wrzucił zdobyczną broń na siedzenie pasażera i sam zasiadł na miejscu kierowcy po czym zaczął uruchamiać silnik.

Czyli sprawa została załatwiona zanim technik zdążył choćby pomyśleć czy nie włączyć się do dyskusji na ołów co byłoby głupie… chciała też coś powiedzieć, ale widać mężczyzna miał inne plany.
- Skoro już po sprawie to może zrobisz sobie pół godziny przerwy na życie? - spytała neutralnym tonem nie ruszając się z miejsca - rozumiem że jesteś cały, zadanie wykonałeś. To chwila na oddech? Cokolwiek?

- Jest jeszcze coś do zrobienia. - powiedział gdy uruchomił silnik. A potem wycofał swoją furgonetkę z podwórka, wyjechał na drogę a potem wrócił na ową farmę która stała się miejscem ostatniego noclegu i śniadania Anny i Zenka.

Holden w tym czasie machnęła ręką, darując dalsze strzępienie ozora, całkowicie niepotrzebne. Chciał jechać po głowę, jego sprawa. Miał inne plany? I tak nie brał jej w nich pod uwagę inaczej niż szczegółu który przeszkadza. Czarujące.
Wykorzystała za to czas na sprawdzenie w jakim stanie jest bus i co mu dolega oprócz rozbitej przedniej szyby. Spojrzała na pakę z ciekawości co tam się uchowało z nagrody i ile tego jest. w końcu trzeba też było wytrzeć juchę z siedzenia kierowcy. Gdyby tylko wiedziała gdzie jest, jak dalej jechać.

Wyglądało na to, że furgonetka jest w porządku. Poza tą rozbitą, przednią szybą oraz szklanymi i biologicznymi resztkami rozsypanymi i rozchlapanymi po szoferce. Pojazd reagował ładnie i sprawnie na działania kierowcy. Podobnie wyglądała ołowiana część nagrody ułożona na kufrze pojazdu. Widać Anne musiała się nieźle obłowić na tej ostatniej walce Akiro i swoich zakładach. Była to spora nagroda do wystrzelania w małych i dużych kalibrach. Najwięcej czasu zabrało jej doczyszczenie kabiny. Na szczęście mogła powiedzieć, że jest u siebie więc bez trudu znalazła jakieś szmaty i czyścidło aby zrobić swoje. Po jakimś czasie furgonetka, nawet od wewnątrz, wyglądała po prostu jak furgonetka z niedawno rozbitą szybą.

W podobnym czasie Nemesis uporał się ze swoją robotą. Wjechał znowu na podwórko swoją furgonetką i wyjrzał przez boczną szybę w drzwiach. - Dasz radę jechać? Jak wiesz jak wracać to lepiej jedź przede mną. Jak nie to za mną. - powiedział nie wysiadając z samochodu.

Technik przerwała pracę i popatrzyła na niego przez parę sekund.
- Sukienka - powiedziała, machając głową na pakę jego fury - I nie. Nie wiem jak jechać.

- To zabieraj. I jedź za mną. Zajedziemy do jakiegoś baru albo stacji. Kawa się skończyła.
- facet zdawał się wracać do swojego oszczędnego, wręcz flegmatycznego trybu mówienia. Wskazał kciukiem za swoje plecy dając znać, że Vesna może zabrać swoje rzeczy. I dyplomatycznie nie wspomniał kto przez noc i poranek wypił większość kawy z termosu.

Dziewczyna popatrzyła na furgonetkę, potem na rzeźnię na przodzie i westchnęła, przecierając twarz dłonią.

- Później. Teraz i tak się wszystko uświni - wzruszyła ramionami. Była głodna i napiłaby się kawy. Założyła coś innego niż sama głupia bluza. Umyła się. Przespała w łóżku. Walnęła kielicha. - Jedź pierwszy.

No to skinął głową i pojechał. Jechał dość wolno aby mogła za nim nadążyć. Jechali tak za sobą podczas tego budzącego się dnia mijając kolejne mniej lub bardziej opuszczone budynki. Czasem wyprzedzały lub mijały ich inne samochody. Większość zdawała się jechać z przeciwka. W końcu czarny pojazd zjechał na jakąś zabudowaną blachami i workami z piaskiem stację benzynową. Kierowca wysiadł i poczekał aż drugi kierowca zatrzyma się w pobliżu.
- Idę zatankować. I coś zjeść. Jak chcesz to jedź dalej. Tą drogą, 190-ką, dojedziesz aż do Nice City. - powiedział wskazując na drogę po jakiej właśnie jechali. A potem odwrócił się i ruszył do wnętrza budynku stacji i jadłodajni w jednym.

Opcja kusiła - wrócić jak najszybciej do Fleurs du Mal, przepakować szpej. Umyć się. Były też oczywiście minusy.
- Alex i tak mnie zabije - mruknęła mało pogodnie, gasząc silnik. Z okna baru powinno być widać czy ktoś się nie przystawia do jej fury, ale dla pewności i tak odłączyła parę kabelków pod stacyjką i zabrała ze sobą.

- Pokażesz mu furę i wygraną to może zmięknie. - powiedział prawie obcy dla niej facet gdy siadał do jakiegoś stolika. Po chwili podeszła do nich kelnerka i zapytała co podać. Zabójca zamówił solidne śniadanie i sporą ilość mocnej kawy. Teraz, jak tak siedział bez widocznej broni i gdy nie wiedziało się co robił ileś tam kwadransów temu na opuszczonej farmie trudno było się nie oprzeć wrażeniu, że to kolejny kierowca jakich wielu. Przynajmniej tak zdawała się go traktować kelnerka która przyjmowała od niego zamówienie na śniadanie i tankowanie pojazdu jak od pewnie każdego, innego klienta. Za to gdy przypatrzyła się jego towarzyszce zmrużyła oczy, przekrzywiła głowę i nagle oczy otworzyły jej się ze zdziwienia.

- Hej! Przecież ty jesteś ta kumpela Kristin Black! Byłam w sobotę na koncercie i was widziałam na scenie! - kelnerka nagle rozpogodziła się uśmiechając się do siedzącej przy stole klientki.

Tej pozostało odwzajemnić uśmiech i nie myśleć że wygląda koszmarnie, a poza tym jest głodna… i parę innych nieprzyjemnych rzeczy.
- Dała czadu, nie? - zaśmiała się wchodząc w rolę wesołej i pogodnej. Bo afterparty po niedzielnym koncercie też ją minęło - Vesna, a ty? Co macie tu dobrego i na szybko? Umieram z głodu… i braku kawy. Co polecisz?

- Norma. -
odpowiedziała dziewczyna energicznie kiwając głową gdy mówiły o najsławniejszej w okolicy blondwłosej gwieździe estrady. - Noo! Dała czadu! Co roku przyjeżdżam na jej koncerty ale w tym roku to naprawdę dała czadu, nawet jak na nią! - potwierdziła z ekscytacją no ale zaraz wróciła do reszty pytania. A polecała jajecznicę lub omlety bo świeże i dobre, mogą być z dodatkiem sera jak ktoś lubi. No i grzanki oczywiście bo toster znów działał więc mogli serwować tego klasyka. Oprócz tego wołowinkę albo wieprzowinkę. No i kawy to oczywiście też by nie zabrakło. A na deser jeśli ktoś miał ochotę polecała gofry. Z pudrem lub dżemem, zależy co kto lubił.

Technik uśmiechnęła się w duchu też. Coś czuła że wie jaka jest recepta na ładowanie blond gwieździe baterii przed występem.
- Słuchaj jak będziesz jeszcze w Nice City to zajrzyj do “Fleurs du Mar”. Tam się zatrzymałyśmy - popatrzyła na kelnerkę z powagą, tylko trochę wesołą - Będę się dziś z Kristi widziała, poproszę żeby machnęła autograf na zdjęciu. Dla Normy, tak? Będzie czekał na recepcji.

- Ooo… taaakkk? Zrobisz to?!
- kelnerkę chyba porządnie zamurowało bo przez chwilę miała naprawdę mało mądry wyraz twarzy gdy z zaskoczenia trawiła propozycję kumpeli sławnej gwiazdy. - O rany, jesteś kochana! Kochana jak Kristi! - ucieszyła się Norma i pod wpływem impulsu pochyliła się i objęła klientkę siedzącą przy stole. - Znaczy tak, Norma, jakbyś pamiętała no to aż nie wiem co! Ale strasznie bym się ucieszyła! Bo próbowałam po koncercie i przed no ale nie dałam rady się tam dopchać! - wyjaśniła dziewczyna rozkładając ręce w geście bezradności. Gdzieś w tym momencie chyba złapała znaczące spojrzenie od drugiego klienta bo szybko dodała. - Dobrze, już nie zawracam wam głowy, idę zanieść wasze zamówienie. - pokiwała głową i zaczęła cofać się w stronę lady.

- Omlet z serem i bekonem. Podwójny. Dwie duże kawy, porcja jajecznicy i parę bułek. Tak z pięć będzie ok. Do tego cztery gofry z dżemem i cukrem. - Vesna szybko uzupełniła zamówienie - Do tego steka albo jakieś kiełbaski - skończyła wyliczać. Tak, to powinno wystarczyć na porządne śniadanie. Kątem oka popatrzyła czy nikt nie dobiera się do fury i dopiero odetchnęła.
- To teraz mamy pewność, że nikt nam nie napluje do talerza, ani nie poda trzeciego życia padliny - mruknęła ciszej do towarzysza.

- No. Dobrze, że nie musimy być incognito. - facet po drugiej stronie stołu zgodził się i dodał swoje. Też zerknął za okno ale dwie furgonetki jak je zostawili tak stały. Kelnerka zniknęła na zapleczu i nie było jej tam trochę. Potem wróciła na salę mówiąc do nich zza baru, że za jakiś kwadrans będzie. Sama ruszyła do kolejnego stolika aby zanieść tacę z zamówieniem jakiemuś facetowi co siedział przy stole już gdy weszli.

- No. Dobrze że umiesz wnieść promyk słońca i nadziei w ten smutny, szary ziemski padół i umiesz się cieszyć z chwilowych przyjemności bez cienia skargi - skrzywiła się ironicznie, kładąc łokcie na stole i splotła dłonie - Wyluzuj. Trochę. To nie zabija… chyba że wolisz podejrzane dodatki w swoim jedzeniu, wtedy od razu trzeba było mówić. Tu trochę flegmy, tam trochę pleśni. Kiedyś podobno ludzie uważali spleśniałe sery za rarytasy… - prychnęła jakby nie podchodziła jej ta wizja, ale nawijała dalej. - W dawnej Anglii, jeszcze na długo przed erą elektroniki… kiedy ludzie żyli trochę jak teraz. Wiesz… dorożki, świece, książki, feudalizm, włodarze, magnaci, linie krwi… pewnie kojarzysz o czym mówię - powiedziała bez funta ironii patrząc mu w oczy - W tamtych dawnych czasach, w tej dziwnej Europie i jeszcze dziwniejszej krainie zwanej Wielką Brytanią, była moda… - podrapała się po policzku, myśląc czy to odpowiednie słowo. Chyba tak - na pewien gatunek sera. Taki w którym żyły sobie wesoło larwy. Podczas posiłku, zanim wziąłeś do ust taki kawałek sera należało się o niego bić z robalami… chyba nazywał się Stilton, ale nie dam uciąć sobie ręki czy chodzi o ten z larwami, czy z rozkruszkami… takim gatunkiem roztoczy. Ponoć ludzie cenili ser z rozkruszkami za jego lekko gąbczastą, watowatą strukturę. - zrobiła krótką przerwę i dokończyła - Ja tam wolę cheddar, a ty?

- Mniej gadania przy jedzeniu. -
odpowiedział po tym jak jeszcze chwilę poprzyglądał jej się gdy wysłuchał jej historii o różnych rodzajach sera. Patrzył na nią jakoś tak wątpiąco jakby coś obliczał, szacował czy zastanawiał się ile może być prawdy w tym co mówiła czy jeszcze coś. W rozmowę wtrąciła się Norma, wracając z tacą i zamówieniem. Na razie przyniosła kawę i danie główne z omletu i bekonu oraz bułki. Gofry i reszta niedługo miały być gotowe. Postawiła podobny zestaw przed klientem bo zamówili coś podobnego. Tylko jego wersja jakoś wyglądała na uboższą bo była bez tych bułek. Popatrzył się krytycznym wzrokiem na te wszystkie talerze i w końcu pokręcił głową.
- Dobrze, że uwinęliśmy się w jedną noc. - mruknął i zabrał się do jedzenia swojej porcji.

- Co, towarzystwo ci nie pasuje? - spytała z przekąsem podsuwając sobie pierwszy talerz i zgarniając bułkę. Nalała też kawy nie zapominając żeby Nemesisowi również polać. - Wolałbyś ociekającego testosteronem, mrukliwego gościa z wielką spluwą i przeszkoleniem bojowym? - spytała bez całkowicie żadnego podtekstu zamykając się na chwilę bo zaczęła wciągać pospiesznie omlet i zagryzać pieczywem. Wskazała tylko zachęcająco na kajzerki aby się częstował.

- Wolałbym kogoś kto tyle nie gada. Po co mi to wszystko mówisz? - człowiek lady Amari po chwili wahania sięgnął po kajzerkę. I też był zajęty wcinaniem swojego śniadania. Jadł szybko i chyba rozglądał się mimo wszystko po lokalu, gościach i widoku za oknem. Chyba bo Vesna nie była pewna czy to tak specjalnie czy tak naturalnie mu to wychodziło.

- A dlaczego nie? - technik przerwała jedzenie i popatrzyła na niego krytycznie znad kubka kawy - Ludzie ze sobą rozmawiają, to normalne. Taki społeczny skill. Idziesz gdzieś, jedziesz, albo kogoś spotykasz to nie zaklejasz się taśmą tylko wydajesz z siebie dźwięki. - przepiła i odstawiła kubek i zmrużyła oczy, wzdychając - Po co? Bo to normalna rzecz. Rozmowa, konwersacja, wymienianie słów… czasem o pierdołach, niekoniecznie tylko odnośnie pracy, zleceń, zadań, działań firmy, planów na przyszłość. Jesteś w porządku, próbuję cię rozruszać i pomyślałam że dobrze będzie zjeść normalne śniadanie. W normalnej atmosferze bez niezręcznej ciszy, albo gapienia się na siebie wilkiem. Albo ograniczania się do rozkazów. Daj spokój - prychnęła teraz już chyba trochę zła - Chyba tam u ciebie z kimś gadasz, co? Nie ogranicza się to tylko do rozkazów, wytycznych i innego szajsu?

- No nie.
- przyznał jej rację między kolejnymi kęsami śniadania. Zjadł tak kilka kęsów, przeżuł, przełknął, popił kawą. - Nieźle sobie poradziłaś tam na farmie. - powiedział jakby mimochodem gdy odstawiał kubek. - Ale chcę wrócić do Nice City tak szybko jak się da i mieć to z głowy. Dasz radę pocisnąć szybciej? Ładna pogoda jest, nie taka jak w nocy. Można trochę pocisnąć. - zapytał zerkając na nią i wskazując bokiem głowy za okno.

- Dzięki, ale tak szczerze nie miałam za wiele do roboty poza wyżeraniem ci kanapek jak nie patrzyłeś - mrugnęła do niego i wpakowała do ust pół bułki. Przeżuła, popiła kawą i, nic nowego, gadała dalej - Jak najszybciej w Nice City… a co, tęsknisz za ciszą, spokojem. Bez gadatliwych bab? - zabujała brwiami, korzystając z okazji aby na trzy gryzy dokończyć omlet - To tobie świetnie poszło tam na farmie - mruknęła poważniej - przełykając kawę i dziobiąc widelcem w jajecznicy - Chcesz to jedź, załatw swoje. Oddam ci pierścień, będziesz miał komplet,a ja… - zrobiła przerwę niby po to aby zgarnąć nową porcję jedzenia i zrobić z nim to co należy, a na koniec dopchać bułką. Całą.
- Nie pocisnę - przyznała kiedy przestała żuć, przełykać i popijać - Prowadzę jak stara, ślepa baba. Do tej pory miałam szoferów. Uwierz mi cud że dojechałam aż tutaj. Poprzednio kiedy Alex dał mi prowadzić wpadłam do rowu po jakiś piętnastu metrach i urwałam koło - wzruszyła ramionami - Potem je naprawiłam, ale niesmak pozostał.

- Aha. -
facet krótko skwitował jej słowa. Wszamał kolejny fragment kończącego się omletu i popił kawą. - Myślałem, że tam u was, w Detroit to wszyscy umiecie prowadzić. - wyznał po chwili trochę chyba zdziwiony tym wyznaniem rozmówczyni. Znowu wyratowała ich Norma która wróciła do ich stolika kładąc talerz z gotowymi, pachnącymi goframi jakie zamówiła kumpela Kristin Black. Pomachała im na pożegnanie rączką mówiąc, że gdyby czegoś potrzebowali to mogą ją zawołać i odeszła za bar.

- Nie chcę nic od ciebie. Ja dostałem i jeszcze dostanę za swoją robotę. Resztę sobie zatrzymaj. - odezwał się zabójca gdy kelnerka oddaliła się i zostali sami przy stoliku.

- Jest to - panna Holden zdjęła z palca złoty pierścień i puściła go bączkiem po stole, przerywając jedzenie żeby na niego patrzeć - Federacyjne złoto. Tego nie chcę mieć, wolę zwrócić. Pomyślałam że mógłbyś oddać komplet i po krzyku. W końcu jedziesz zdać raport z zadania, zwrócić pozostałe pierścienie. Razem z głową - napiła się kawy, zaraz też zrobiła dolewkę, a złota obręcz w tym czasie zdążyła znieruchomieć między talerzami.
- Detroit to nie tylko Liga, Wyścigi, gangerzy na motorach i masowe strzelaniny wariatów. Prowadzić fury umie tam prawie każdy, to powszechna umiejętność. Ja jestem od czegoś innego - wzruszyła ramionami - Jestem, byłam, będę… bez znaczenia. Chcąc zjeść gofry nie musisz umieć ich robić - zanurzyła palec w dżemie i oblizała go.

- To, załatw sobie z milady. Nic mi do tego. - wskazał wzrokiem na leżący na środku stołu pierścień. Przerwał aby zagryźć omlet kajzerką i przez chwilę jadł w milczeniu. - Widać byłaś nie byle kim jak nie musiałaś sama jeździć. - rzucił od niechcenia wciskając soki pozostałe na talerzu w bułkę.

Bułkę, którą to Vesna zamówiła. Miał się poczęstować jedną a już coś mu ręce uciekały do kolejnej, ale co zrobić? Zawsze szło domówić jeszcze ze trzy…
- Gofra też weź - wskazała na talerz słodkości - Jeżeli są w połowie tak dobre jak wyglądają, że są… to warto.- uśmiechnęła się pogryzając ostatnie kawałki boczku i zaczęła się przyglądać kiełbasie z rusztu. Też nie wyglądała źle. Smakowała w porządku, co szybko stwierdziła - Załatwię z nią, jeżeli przeżyję spotkanie z Alexem - wzruszyła ramionami i pokręciła głową - A jak z tobą? Specjalista w swoim fachu… jak trafiłeś do milady? - spytała żeby zaraz się zaśmiać - Znam tę grę. Tu pytanie, tam pytanie… dobrze, zagrajmy w otwarte karty. Odpowiedź za odpowiedź… i tak wiem, że zdasz raport swojej pani.

- Nie ma o czym gadać. Po prostu spotkaliśmy się i pracuję dla niej.
- facet lekko wzruszył ramionami obserwując talerz z goframi. I po chwili namysłu sięgnął po jednego. - Ten twój też jest niczego sobie. Ten skośny też. Widziałem ich walkę. - pokiwał głową wgryzając się w gofra i dżem.

- No tak… moglam się tego spodziewać - dziewczyna westchnęła na pokaz, przewracając oczami - Może ty mi wyjaśnisz ten fenomen. Jeżeli chodzi o mordobicia, strzelanie, zapasy lasek i mokre podkoszulki to jakoś tłumy się zbierają. Każdy widział, albo chociaż słyszał. Bądź specjalnie przyszedł… jakoś nie widziałam tłumów na porannych zawodach techników. To trochę smutne, przedkładanie podstawowych popędów i rozrywek na rzecz czegoś, co może się przydać w przyszłości na szlaku… taki kurs pierwszej pomocy na przykład - prychnęła wcinając do końca kiełbaskę i jeszcze jedną - Alex jest niczego sobie… powiedz, mam zacząć być zazdrosna? - uśmiechnęła się niewinnie i bez podstekstu.

- Bądź sobie jaka chcesz. - facet zajadał się gofrem w najlepsze i mimo obojętności na twarzy wydawał się być w znacznie lepszym nastroju niż przed kawą i śniadaniem. - A z zawodami się nie dziw. Jak ludzie musieli poodsypiać te kace i zabawy to mało kto był na nogach o poranku. A koszulki i areny były w najlepszym czasie do oglądania. - mówił to tak jakby to było oczywiste samo przez sie i wcale go to jakoś nie dziwiło.

- Na razie jestem zaniepokojona kiedy słyszę że facet przede mną mówi, że mój facet jest niezły - zachowała powagę chociaż było to trudne - Co prawda wiem o tym doskonale, ale zwykle odganiam od niego laski… chyba, że jakieś fajne. Wtedy można się podzielić - zamaskowała uśmiech pijąc kawę. Przełknęła i na szybko wyczyściła talerz z kiełbaskami, zagryzając resztką jajecznicy,bo omletu już dawno nie było. - Jak kiedyś z czasem antenowym… najdrożej wychodziło wykupienie reklam w czasie ciekawych filmów. Albo zawodów… jak na Superbowl. Tam to dopiero morze gambli szło za parę sekund - westchnęła, łapiąc wreszcie gofra. Bułki postanowiła dokończyć z kawą po deserze - Jesteś z Appalachów, czy urodziłeś się gdzieś indziej? Wystarczy sama nazwa, bez detali z dzieciństwa. Jestem po prostu ciekawa.

- I co? Mam cię zabić jak ci powiem? No wiesz, żebyś mnie nie wydała. Też jestem po prostu ciekawy.
- człowiek lady Amari popatrzył na nią z drugiej strony stołu. Jadł tego gofra, siedział sobie jak na porannego gościa przy śniadaniu wypadało, wyglądał dość zwyczajnie a jednak z tym zabijaniem jak się wiedziało kim naprawdę jest to nie tylko jako żart przychodziło traktować takie niby niewinne pytanie.

- Wydała? A niby komu i po co? Mówiłam że cię lubię - zrobiła zdziwioną minę nad gofrem i wskazała jego jedzenie - Nie masz lepszych zajęć niż mordowanie? Jedz lepiej zamiast głupoty gadać. Zabić… pf! Kto by ci wtedy umilał czas przy śniadaniu, co? - parsknęła - Zresztą ze złotą obrączką od milady na razie jestem niezabijalna. Tak do wieczora - wyszczerzyła się - Mówiłam, że nie chcę detali. Samo miasto, okolica. Po tej jednej nazwie nikt cię nie zdemaskuje.

- No. Ładna dzisiaj pogoda. -
facet skinął głową, spojrzał za okno na stojące na parkingu pojazdy i dalej. No i rzeczywiście było dość pochmurnie ale nie padało. Właściwie zapowiadało się na kolejny tropikalny dzień. Nemesis zajadał się tym gofrem i coś nie wyglądało by miał zamiar ciągnąć poruszone tematy.

- Taka jak u ciebie w domu, czy tam bardziej kontynentalny, umiarkowany klimat bez zaduchu bagien, torfu i dżungli? A może dla całkowitego kontrastu było tam śnieżnie i mroźno? Albo kompletnie sucho… tylko upał ten sam by zostawał - Vesna w międzyczasie pogryzała drugiego gofra, machając stopą pod stołem i patrząc otwarcie na zabójcę - No już się nie bocz, przecież cię nie pogryzę. Baby są ciekawskie, szczególnie jak trafią na tak ciekawe przypadki jak twój. Interesujące, inne. Coś ponad średnią uliczną i zwyczajną normę. Nie przyzwyczaiłeś się jeszcze do tego, że przyciągasz damską uwagę? - zamrugała trzy razy i zmrużyła oczy jakby go oceniała czy nie ściemnia, chociaż nic nie mówił - O ile akurat kobiety nie masz za cel.

- No. Dobre te śniadanie było. I kawa. No ale czas już na nas.
- odpowiedział wycierając sobie usta chusteczką jakie nawet były na stole. Skończył swojego gofra i spasował zostając przy wykańczaniu kubka kawy.

- Zaraz… pali się gdzieś? - mruknęła przeżuwając jeszcze posiłek i parskając pod nosem. Pogrzebała w kieszeni, wyjęła paczkę papierosów i położyła ją na stole, robiąc zapraszający gest - Jedzenie w pośpiechu jest niezdrowie. Powoduje zgagę, niestrawność, a w połączeniu ze stresem wrzody żołądka. Niedokładnie pogryziony pokarm trudniej enzymom rozpuścić, przez co do organizmu dostarczane jest mniej wartości odżywczych - skończyła gofra i wzięła kolejnego - Poczekaj, gdzie ci się spieszy? Jeszcze rano. Wcześnie. Nie skończyłam jeść… i podtrzymywać konwersacji, chociaż Bóg mi świadkiem, syzyfowa to praca… i równie wydajna, bo o jej sukcesie nawet nie ma co wspominać… ale czego się nie robi dla dobra bliźniego? - westchnęła ciężko dając znać jak to się poświęca - Macie tam u was mechanika? Jeśli nie mogę wieczorem podskoczyć z narzędziami i zajrzeć ci pod maskę. - machnęła na furgonetkę za oknem - Ten rozrusznik brzmi paskudnie, a ja i tak u was będę, to co za różnica czy wrócę po kwadransie czy godzinie? I tak będę miała ciche dni - dokończyła markotnie, zagryzając gofra.

- Przykra sprawa. - facet zadumał się nad cieżkim losem kumpeli Kristin Black i w spokoj dopijał swoją kawę. Ale zerknął na podstawioną paczkę papierosów i w końcu sięgnął po jednego skręta. - Możemy zostać na fajkę. - oznajmił odpalając sprawnie fajkę i wrzucając zapałkę do popielniczki. Machnął zaraz potem w stronę baru i Norma kiwnęła głową idąc w w stronę ich stolika.

- Pytam serio, to nie problem - dokończyła gofra i też sięgnęła po skręta, drugą ręką zgarniając bułkę - Z bryką. - zamilkła kiedy kelnerka była już w zasięgu słuchu.

- Bryka jest w porządku. - mężczyzna zaciągnął się papierosem i wydmuchnął dym. Została mu z połowa fajki do spalenia.
Wracała już Norma razem z podliczonym rachunkiem. Zabójca wziął od niej papierek i spojrzał. Potem sięgnął do kieszeni i położył na małym talerzyku garść talonów na paliwo. Norma wyraźnie się ucieszyła i pomachała jeszcze kumpeli swojej ulubionej gwiazdy.

Technik odmachała z promiennym uśmiechem. Z mniej pogodną miną wróciła do zabójcy, rozpinając trochę bluzę. Pogrzebała w staniku, a potem położyła przed nim parę talonów żeby nie robić sobie długów.
- Bryka jest w porządku, ale nie rozrusznik. Zakatujesz ją w końcu, ale to twój problem - wzruszyła ramionami odpalając papierosa. Paliła w dziwnym jak na nią milczeniu, pogryzając bułkę i przepijając kawą. Wreszcie westchnęła.

- Moja rodzina pracowała dla pana Schultza. Bezpośrednio. Chodziliśmy przy nim - powiedziała cicho, patrząc w kubek - Opiekowaliśmy się jego interesami. Administracja… projektów. On coś chciał, miał pomysł który należało wykonać. Kwestia rozdysponowania zasobów i ludzi… aby uzyskać najbardziej efektywny rezultat, pomnażać zyski. Jak z tym pocieraniem dwóm monet przez co powstaje trzecia. Nie musiałam umieć jeździć osobówkami… chowano mnie do czego inne niż Wyścigi - prychnęła pochmurnie i zabujała kawą - Umiem kierować ciężkim sprzętem. Między innymi. Poprowadzę wszystko co ma komputer pokładowy, albo to zablokuję żeby nikt nie ruszył bez podania hasła. O ile ma w sobie elektronikę - upiła czarnego napoju i zaciągnęła się. - Są ludzie od łopaty i są ci do wyznaczania rowów, a pan Schultz… - uśmiechnęła się nikle - Szkoda że nie mogłeś zobaczyć… jego kolekcji. Miał chyba każdy rodzaj broni jaka istnieje… albo samochodów. Wozów bojowych. Jak byłam mała dla żartów pozwolił mi poprowadzić czołg. Chryslera TV-8, zabytek. Trochę… nigdy nie trafił do produkcji masowej, ale jeśli pan Shultz czegoś chce, to to ma - zaśmiała się i nagle jakby ktoś na nią wylał kubeł zimnej wody. Westchnęła - Brakuje mi tego.

- Nie wątpie. Czas na nas. -
facet odsunął talerzyk z zapłatą, wstał i zaczął się zbierać do wyjścia. - Zatankuję jeszcze. - powiedział i ruszył w kierunku baru gdzie porozmawiał chwilę z Normą. On coś powiedział, ona przytaknęła i po chwili oboje wyszli na zewnątrz do automatów z paliwem. Przy swoim stoliku i resztkach śniadania, Vesna uśmiechnęła się wreszcie pod nosem. W razie pytań u swojej pani, facet wiedział już mniej więcej co mówić, a ona wyszła na naiwną. Dobrze.
Łatwiej było grać, gdy inni nie doceniali przeciwnika w pełni.
 
__________________
Coca-Cola, sometimes WAR
Amduat jest offline