Hernan do śmierdzącej speluny wchodził jak na ścięcie. O ile podczas przejażdżki z Angelo humor mu się trochę poprawił tak po powrocie do gniazdka, gdy usłyszał o tym całym gównie jakie wylało się na SV był zdruzgotany. Próbował wyrzucić z głowy te pojebane opowieści o Ucozz, Aztecach, wężach i narkotycznych zwidach. Skupić się i wykonać zadanie. A jednak, z tyłu głowy kołatała mu ta myśl, że będzie jeszcze gorzej. Że być może w tej budzie dla czarnuchów Hernan Selcado zakończy w końcu swój żywot. Jeśli ktoś polował na Węży, to było idealne miejsce na zasadzkę, wystarczyło paru czarnuchów z giwerami by nie mieli o czym rozmawiać. A jednak The Razor, kurwa, Hernan sam w to nie wierzył, okazał się w porządku. Owszem, był żałosnym pozerem a uszy krwawiły od tej gangsta amerykańskiej gadki, ale Hernan zaczął doceniać fakt, że pedzio jednak nie zdradził. Że chodzi mu tylko o kasę. Głupie pięć tysięcy dolców.
- Dobra The Razor, chętnie ubijemy z tobą interes, ale nie mamy przy sobie takiej kasy. Dasz nam chwilę, to spróbuję skombinować forsę -
Hernan odszedł na bok i zaczął po kolei wybierać numery Węży, którzy zostali w Gniazdku.
Kiedy Hernan odszedł kilka kroków by spróbować połączyć się z Psem, Brzytwa spojrzał na Angelo.
- Twój brat był całkiem coooool gość, Youuu meeen. - Stwierdził. - Nie dbał o to, jaki kto ma kolor skóry. Czekoladowy czy jak shieeet. You khnooow, meeen. Sneeejks mają nie cooool, co? Poluje się na was, you khnoooow.
Hernan stał z boku i rozmawiał przez telefon z Xavim, któremu polecił wykombinowanie kasy dla czarnuchów. Selcado był wkurwiony, bo Pies pokpił sprawę i gdzieś pojechał zostawiając wszystko w rękach ćpunka. Xavi obiecał oddzwonić, więc sicario odczekał parę minut zapewniając Brzytwę, że niedługo dostanie obiecane pieniądze. Hernan zawsze dotrzymywał słowa.
Gdy w końcu Orozco oddzwonił okazało się, że kasa jednak się znalazła. Zasłonił dłonią słuchawkę i zapytał czarnucha.
- Masz jakieś konto w banku? Dobrze, jakby było mobilne, to sobie od razu sprawdzisz przelew na telefonie.
- Popierdoliło cię, meeeen - wykrzwił się Murzyn. - Konto? Co, ja the bangggga jestem. You khnooow. Meeen. Only ceeesz! Onlyyy you.
- Ja pierdolę... - Hernan zrobił facepalm, głowa zaczęła boleć coraz bardziej - A znasz kogoś kto ma konto? Zaufana osoba co odbierze przelew. Nie mamy żywej gotówki a banki są zamknięte. Więc pomyśl Brzytwa, bo naprawdę już kurwa zaczynam tracić cierpliwość.
- Orrrayt. SiVi to dobre booooys. Mają reputatioooons. Dam wam cynk, a kasę doniesiecie jutro. Maaaanyyy nie uciekną. You knoooow. A będziecie też nam dłużni, jakby coooś. Coool? Ookkkkk - to ostatnie kkkkk zabrzmiało jakoś tak dziwnie. Nienaturalnie. Jakby Murzyn czym się zakrztusił.
- Kkkkk - wyraźnie miał problem z powiedzeniem jeszcze jednego słowa.
- Co ci jest Razor? Zakrztusiłeś się gównianym żarciem?
- Khyyy - Murzyn wybałuszył oczy i złapał się za gardło. Z ust zaczęła płynąć mu krew.
-Hrrrrrrr - wydusił z siebie jękliwy, paskudny, lepki dźwięk.
Jakby gardło wypełnił mu jakiś płyn.
Todd poderwał się z miejsca patrząc oniemiały i przerażony to na kumpla to na Hernana i Angelo.
- Zróbcie coś… - jęknął, a gardłowe charkanie Brzytwy przyciągało uwagę coraz więcej klientów.
Juan wparował do knajpy od strony kuchni. Rozejrzał się szybko by ocenić jak wygląda sytuacja (ta wyglądała co najmniej źle) i zawołał do kompanów
- Spierdalamy! Zaraz może się tu rozpętać piekło. Ci co na nas polują namierzyli nas!
Hernan patrząc na Brzytwę poczuł deja vu i przed oczami stanęła mu twarz Narwańca z furgonetki. Kurwa, to znów się dzieje naprawdę, pomyślał. Słysząc wrzask Juana otrząsnął się z szoku. Popatrzył na kumpla Brzytwy, chwycił za nóż leżący na restauracyjnym stole a potem przyłożył go do gardła brzydala stając za nim.
- Spróbuj kurwa jakichś sztuczek to zajebię. Idziesz z nami ropucho.
Juan wyciągnął broń i zaczął iść w kierunku drzwi wyjściowych jednocześnie lustrując wzrokiem otoczenie w poszukiwaniu kłopotów.
Murzyni odskoczyli na boki. Spoglądali na Meksykanów z mieszaniną strachu, gniewu i dezorientacji. Kobiety chowały się za facetów, faceci nie bardzo wiedzieli co mogą zrobić. Kilku na pewno należało do jakiegoś gangu. Pewnie sympatyzowali z Los Negros. Ale, jak na razie, nikt się nie ruszył.
Brzytwa za to wydał z siebie paskudny charkot i rzygnął strugą krwi na stolik i leżące na nim tacos i krewetki. W spienionej czerwieni Hernan i Angelo zauważyli coś metalicznego i błyszczącego - chyba żyletki.
Ropucha zbladł, czy co tam robią czarni, kiedy zimne ostrze dotknęło jego gardła. Chciał współpracować, ale kiedy jego szef bryznął krwią, spanikował i zaczął się szamotać nie zważając na sytuację w jakiej się znalazł i to, że nóż trzymany przez Hernana może go zabić.
Spanikowali również Murzyni zebrani w knajpie. Nie zważając na Juana runęli w stronę wyjścia.
W ten sposób ratując mu chyba dupę.
Bo w tym samym momencie, niczym spod ziemi, w wejściu pojawił się jakiś człowiek - ubrany w czarny strój, z kominiarką założoną na twarz i z AK-47 w łapach. Karabin rozjazgotał się hałaśliwie, a przeznaczone dla Juana kule skosiły kilku pechowców biegnących w stronę wyjścia.
W tym samym momencie odezwały się jeszcze dwa albo i trzy karabiny prujące na zewnątrz. Szyba wejściowa rozbryzła się w drobny mak, kule ścięły dwóch Murzynów stojących tuż przy oknie, poraniły kolejne osoby.
Ktokolwiek strzelał, miał gdzieś przypadkowe ofiary.
Alvarez przewrócony przetoczył się spod nóg biegnących i spróbował zastrzelić typa z kałachem.
Hernan widząc strzelca prującego z maszynówki upuścił nóż i próbował czarnego brzydala utrzymać przy sobie jako żywą tarczę. Przykleił się do jego pleców, sięgnął po broń odbezpieczył i zaczął strzelać żeby zabić skurwiela z AK-47.
- Angel, Juan, tędy! Osłaniam was! – ryknął cofając się w stronę kuchennych drzwi.