Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-11-2018, 10:02   #31
Efcia
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Nie otrzymawszy czego chciała od prawników, Tamara musiała sama poszukać przydatnych brudów. W Rapture nie było to jednak takie łatwe. W Nowym Jorku albo w Berlinie znalezienie zapisków w gazetach na temat tego, czy innego dorobkiewicza było przeważnie tylko kwestią czasu. Pod wodą była to kwestia pieniędzy. Papier nie był może luksusem, ale to nie znaczy że ktokolwiek ze smykałka do interesów mógł sobie nim szastać. Stare wydania gazet były przerabiane na makulaturę, a dostęp do archiwów uderzał w kieszeń. Wydawcy wychodzili z założenia, że jeśli komuś zależało na jakichś dawnych informacjach, to znaczyło że były one cenne. Historia zatoczyła zatem koło i Le Paige udała się do Rapture Tribune - wydawcy u którego pracował Stanley Pool.
W dobrze dopasowanej garsonce koloru piasku pustyni z okolic Damaszku, spódnicy trzy czwarte z modnym rozcięciem do kolan tegoż koloru, zielonym kapeluszu wzorowanym na czapce Robin Hooda ze wspaniałym Errolem Flynnem, takiż butach i rękawiczkach wkroczyła do biura gazety.
- Czy zastałam pana Stanleya Poola? - Spytała zdejmując rękawiczkę z prawej dłoni.
Młody chłopak, ledwie mężczyzna, który zajmował się obsługą czytelników spojrzał na zegarek na łańcuszku.
- Tak, proszę pani. O tej porze powinien jeszcze być w biurze. Kogo mam zaanonsować? - zapytał, jakby Tamara miała dostąpić zaszczytu rozmowy z królem, a nie ze zwykłym gryzipiórkiem.
- Proszę wskazać mi jego biuro. - Le Paige zupełnie nie przejęła się pytaniem.
- Ekhm - odkaszlnął zakłopotany młodzik. - Nie możemy tak po prostu wpuszczać czytelników do biura - powiedział przepraszającym tonem. - Decyzja należy do dziennikarzy.
- Chciałam zrobić Stanowi niespodziankę. - Ze smutkiem w oczach spojrzała na młodego człowieka. - Chyba to rozumiesz, prawda?
- Och? - mruknął pytająco, ale zaraz potem dodał. - Och - bo wydało mu się, że jednak zrozumiał. - Nie powinienem mówić, ale… drugi korytarz na prawo. Pierwsze drzwi - wyjawił.
Nie kłamał. Na wskazanych drzwiach wisiała nawet tabliczka: “S. Pool”. Chyba zbędna, skoro niechętnie przyjmowano gości, a sam zainteresowany chyba wiedział, gdzie pracuje.
Tamara zastukała cicho w drzwi i natychmiast nacisnęła klamkę nie czekając na zaproszenie.
- Kogo niesie? - warknął mężczyzna podnosząc wzrok znad papierów. Bez odświętnego ubrania, w pogiętej koszuli wyglądał jak specjalny zjazd nieszczęść. Zogniskował wzrok na nieoczekiwanym gościu, a zmarszczki na jego czole podrygiwały w rytm mózgu, który próbował przypomnieć sobie skąd zna twarz Tamary.
- Ładne witasz gości Stanley.
- To ten mój niewyparzony język - odparł ostrożnie, bez krztyny skruchy w głosie. - Dzień dobry, kogo niesie? - poprawił się.
- Tamara Le Paige - Przedstawiła się całkiem uprzejmie. - Spotkaliśmy się w “Fortunie Faraona”. - Pani kustosz nie miała ochoty na zabawę z zgadywanki, wspomniała więc celowo o miejscu ich spotkania mając nadzieję na to, że nazwa kacyna odświeży pamięć pracownika gazety.
- Ach taaak- wydał z siebie odgłos pomiędzy westchnieniem i syknięciem. - Mam nadzieję, że dobrze się pani przysłużyły moje pieniądze? - w jego tonie nie było złości, raczej rezygnacja. Jakby nie pierwszy raz spotykał się z kimś, z kim przegrał w karty.
- Pieniądze?- Tamara nie kryła rozbawienia. - Dobre sobie.
Dziennikarz nie odpowiedział, milcząco czekając na rozwój wypadków.
- Wiesz co przegrałeś. - Stwierdziła. - A wiesz ile to jest warte? - Zapytała przekornie.
- Trochę kosztowności, mniej niż gotówka która była w skrytce - wzruszył ramionami.
- I trochę nowoczesnej techniki.
Na brzydkiej twarzy rozbłysnęło zrozumienie.
- Kurwa mać - zaklął zupełnie nie po dżentelmeńsku. - Myślałem, że zgubiłem tego accu-voxa. - Opadł głębiej na swój fotel i wskazał niedbale wolne krzesło. - Czego pani chce?
- Dostępu do archiwum.
- Załatwione - odparł bez wahania, sięgając po kartkę i długopis. - Tamara Le Paige, zgadza się? - płynnie przeszedł do wypisywania jakiegoś kwitu, jakby uznał że sprawa jest załatwiona.
- Tak po prostu?
- Tak po prostu - zgodził się. - Po co mam przedłużać szantaż? Chce pani wstęp do archiwów? Nic trudnego. - Złożył swój podpis i przesunął kwit w kierunku kobiety.
- Ciekawe podejście. - Przyjęła kawałek papieru. A upewniwszy się, że zawiera to co chciała opuściła biuro Poola, który powiódł za nią nieokreślonym spojrzeniem. Innym niż te Brodericka czy Rubena, ale również nieszczególnie przyjaznym.

Podpis Stanleya zrobił jednak swoje i pani kustosz bez zbędnym pytań została wpuszczona do działu archiwów. Wertowanie kolejnych stron Rapture Tribune działało usypiająco i jedynie syntetyczna kawa pozwoliła kobiecie nie usnąć. Na cierpliwych czekała jednak nagroda w postaci kilku wzmianek o Patricku i Mirandzie Jefferson. Pojawili się w mieście w 1948 roku razem ze znacznie bardziej rozpoznawalnym Frankiem Fontainem. Od samego początku pracowali w Fontaine Fisheries, firmie która swoją działalność rozpoczęła jeszcze na powierzchni, w Stanach Zjednoczonych. Na niewyraźnym zdjęciu stali w drugim rzędzie za innymi współpracownikami Fontaine’a - Peachem Willkinsem i Reginaldem Smithem. Ona była ciemnowłosa, na czarno-białym zdjęciu równie dobrze mogła być brunetką jak i szatynką. On był blondynem. Oboje mieli za sobą przynajmniej trzy dekady życia i nie wyglądali na gwiazdy filmowe.
Kolejna wzmianka pochodziła z grudnia 1949 roku. Fontaine Fisheries było już wtedy jedną z dwóch największych firm zajmujących się połowem i przetwórstwem ryb, a Patrick został zarządcą doku po tym jak jego poprzednik, niejaki Hans Grulich, udał się na długi urlop zdrowotny.
Już trzy miesiące później gazeta chwaliła strategię kija i marchewki, jaką zastosował Jefferson korzystając ze swego stanowiska. Zwolnił “najbardziej leniwą i niewdzięczną część załogi”, jak to ujął dziennikarz, a pozostałym pracownikom dał podwyżki. W efekcie zdusił “zarzewie komunistycznych związków robotniczych” i zapewnił nieprzerwaną dostawę żywności.
O Mirandzie le Paige nie znalazła niczego. Może satysfakcjonowało ją życie w cieniu męża, a może jakieś towarzyskie plotki pojawiły się w innych periodykach? To były pytania na później.
Chociaż to później powinno w miarę szybko nastąpić, jeśli chciała szybko zakończyć tę komplikującą się coraz bardziej sprawę.
W domu Tamara przejrzała jeszcze kilka dokumentów z muzeum. Ten tydzień zapowiadał się niezwykle ciekawie. Otwarcie nowej wystawy. W końcu udało się wygospodarować trochę wolnej przestrzeni i można było wystawić coś współczesnego.
W jednym z artykułów recenzent wykrzykiwał o potrzebie otwarcia się sztuki na ludzi. Wyjścia do zwykłego, zapracowanego człowieka.
Znużonym wzrokiem wodziła po przydługim i nudnawym tekstem. W końcu dobrnęłam do końca. Uśmiechnęła się tylko pod nosem i wślizgnęła pod kołdrę.
W biurze wszyscy, oczywiście ci którzy na sztuce znali się, dyskutowali o artykule. Jej szef, pan Luure, także był pod mocnym wrażeniem.
- I dlatego powinniśmy zorganizować wystawę w plenerze. - Rzuciła Le Paige. - Wyjdźmy do ludzi. - Szmer przebiegł po sali odpraw, co jednak nie zniechęciło pani kustosz. - Zorganizujmy wystawę w dokach.- Chwila ciszy. - Robotnicy wychodzący z pracy będą mogli oglądać prace artystów.- Ciągnęła dalej sondując reakcje zebranych.
- Genialne w swojej prostocie- Zgodził się pan Luure.
- Wszystkim się zajmę - Zaoferowała się Tamara.

Chwilę później siedziała już przy telefonie usiłując umówić z Patrickiem Jeffersonem na spotkanie. W pierwszej kolejności udało jej się dodzwonić do jego sekretarza, który dopiero po nieustępliwych namowach zgodził się poprosić do telefonu szefa. Jefferson wysłuchał cierpliwie pomysłu wystawy, po czym zapytał wprost, jak rasowy kapitalista.
- A co ja będę z tego miał, pani Le Paige? Mój czas, jak i mój dok to cenny zasób.
- Dok chcemy od pańskiej firmy wynająć. Wspomnimy również o panu w biuletynie informacyjnym.
- Pieniądze... O pieniądzach zawsze warto porozmawiać - zaśmiał się do słuchawki. - Niech będzie. O 19:00 u Walczącego McDonagha, zarezerwuję nam stolik - zaproponował. Tamara nie spędzała wiele czasu w porcie, nie licząc obserwacji domu Jeffersonów, nie miała przez to pojęcia gdzie znajduje się lokal, który zaproponował Patrick. Brzmiał jednak bardzo rybacko.
- Dobrze. - Zgodziła się po krótkiej chwili. - Proszę mi podać adres.
Ani trochę nie zaskoczyło ją to, że miejsce spotkania znajdowało się w Skarbcu Neptuna.

Okazało się jednak, że Tawerna Walczącego McDonagha to lokal na całkiem wysokim poziomie. Żadna speluna nie mogłaby sobie pozwolić na wydanie forsy potrzebnej do wystrojenia takiego wejścia. Cały front udekorowany był jak morskie nabrzeże - falochrony z drewnianych bali, schody z desek, a wszystko oświetlone chińskimi latarniami. Ogromny szyld przedstawiający boksera z głową koguta musiał kosztować niezłą sumkę sam w sobie.


Wnętrze też było nie byle jakie. Wzorowane na angielskich pubach robiło bardzo przytulne wrażenie, jednocześnie będąc na tyle przestronne, że klienci nie musieli się tłoczyć. Jedna ze ścian była w połowie przeszklona, pozwalając oglądać podwodny krajobraz miasta.
Tamara pojawiła się przed Tawerną punktualnie. Czarna, długa sukienka i do tego jasny płaszcz. Na pozór ta kreacja nie różniła się od tych noszonych przez mieszkanki Skarbca Neptuna .Elegancja i prostota.
Rozejrzała się za kierownikiem sali lub kelnerem, który mógłby wskazać jej stolik przy okazji lustrując gości tego lokalu. Byli to raczej prości ludzie, żadna tam elita miasta. Ale ubrani porządnie i nawet wyglądający na w miarę trzeźwych. Choć może po prostu godzina była wczesna?
Kelnera nie dało się znaleźć za nic, ale jak to w pubie ktoś stał za barem. Był to wysoki, barczysty mężczyzna. Matka natura stwierdziła, że jedyne włosy jakie będzie miał na głowie to broda, ale chociaż ta była obfita. Zagadnięty o Patricka zdawkowo wskazał odległy stolik pod oknem. Jefferson we własnej osobie wciąż nie obezwładniał urokiem, ale chociaż umiał się ubrać. Albo żona umiała go ubierać. Podniósł wzrok znad szklanki czegoś przezroczystego, co mogło być zwykła wodą albo ordynarną wódką i przywitał się.
- Pani Le Paige jak się domyślam - mówił płynnie, więc wódka stawała się mniej prawdopodobna.
- Tak, Tamara Le Paige. - Przedstawiła się wyciągając dłoń na przywitanie. - Miło mi pana poznać.
- Proszę mi wierzyć, cała przyjemność po mojej stronie - miał pewny, mocny uścisk człowieka, który nawykł do fizycznej pracy. Jednocześnie był jednak na tyle obyty, by nie miażdżyć kobiecie dłoni. - Żeby choć trochę się za to odwdzięczyć, ja stawiam drinki.
- Co pan zatem poleca? - Zapytała siadając.
- Wszystko, co irlandzkie. Piwo lub whiskey - nie były to drinki w klasycznym rozumieniu.
-Piwo zatem.- Zdecydowała.
- I to nie byle jakie. Prawdziwe, angielskie ale - uśmiechnął się, choć ta wesołość nie docierała do jego oczu. Podszedł do baru, złożył zamówienie i szybko wrócił do stołu.
- Czego ma dotyczyć ta potencjalna wystawa? - zapytał.
- Sztuka nowoczesna. Mamy kilku młodych obiecujących artystów. Widział pan prace Moorea, albo Korkina?
- Zupełnie nic mi te nazwiska nie mówią - rozłożył ręce.
- Będzie się pan zatem mógł przekonać. Jeśli wybierzemy tę lokalizację. Co może nam pan zaproponować?
- To ja mam jakąś konkurencję? - zapytał raczej rozbawiony niż zdziwiony.
- Na tym etapie negocjacji nie udzielamy takich informacji.
- Odwrócę pytanie: ile płacicie za najęcie przestrzeni? Może wcale nie chcę stawać w konkursie?
- Panie Jefferson, pańskie stawki nie są zbyt wygórowane. Dlatego dodamy do tego pięć procent. Oraz standardowe pięć procent z zysków.
- Z zysków? Mam nadzieję, że nie z biletów. Nie mogę pozwolić bileterom spowalniać ruch w doku.
- Czyżby sugerował pan, że powinniśmy pozwolić ludziom za darmo oglądać tę wystawę? - Ona była bardzo zdziwiona. - Pan? Wzór przedsiębiorcy chwalony przez gazety?
- Straty jakie bym poniósł, a wynikające z protestów moich pracowników utopiłyby wszelkie zyski z udostępnienia powierzchni - stwierdził wzruszając ramionami. - Chyba, że ma pani inny pomysł na pobieranie opłat.
- Wszystko zależy od terenu, który pan zaproponuje.
Zamilkł na chwilę, wyraźnie studiując coś w swojej głowie. Pauza była na tyle długa, że barman zdążył przynieść zamówione piwa.
- Dziękuję - wytrącił się z zamyślenia, odbierając swój kufel. - Mógłbym, potencjalnie, zwolnić jeden ze swoich magazynów i zrobić w nim miejsce na… eksponaty - szukał przez chwilkę ostatniego słowa.
- Bylibyśmy zainteresowani taką mniej więcej powierzchnią.- Tamara sięgnęła po swoje notatki zadowolona z tego, że Jefferson zaczął w końcu traktować ją jak potencjalnego klienta.
- Okolica nie będzie razić czułych nosów artystycznej śmietanki miasta?
- Pecunia non olet.
- A sztuka? - zapytał pociągając łyk. - Czy to może część artystycznej wizji?
- Sztuka nie ma zmysłu powonienia, panie Jefferson. - Le Paige wyciągnęła papierośnicę. - Tyle w temacie darmowego wykładu o sztuce. - Zapaliła zaciągając się głęboko. - Jest pan zainteresowany współpracą?
- Jedno pytanie. Ta nowoczesna sztuka, o której pani mówi. To jakieś dzieła pana Cohena? - spytał, możliwe że przypadkowo zasłaniając się przy tym kuflem.
- Tego nie mogę jeszcze zdradzić.
- Czyli mam udostępnić przestrzeń w ciemno? Daję magazyn i nie zadaję pytań? - odstawił kufel i splótł ze sobą dłonie, wpatrując się w rozmówczynię.
- Wynająć panie Jefferson. Wynająć.- Poprawiła go.
- I uważa pani, że dodanie do tego równania pieniędzy wszystko zmienia? -odwrócił się do szyby. - Jeśli dobrze się przyjrzeć, to wśród wodorostów widać małe rybki. Pływają w ławicach i pożerają wszystko, co im się trafi, nie wybrzydzając. Ale duże ryby, drapieżniki, one mają wybór. Mogą czekać, wypatrzeć najlepszą ofiarę. Rozumie pani moją przenośnię? Jestem za dużą rybą, by ot tak rzucić się na plankton.
- Drapieżniki wybierają zwykle na swoje ofiary sztuki chore i słabe. Od czasu do czasu trafi im się jakaś dorodna sztuka. Ale to za mało. Za mało by przeżyć. - Ona również odwróciła się do szyby wypuszczając w jej stronę kłęby dymu.- Dzieła pana Cohena są wspaniałe. To powie panu każdy. A wie pan dlaczego są takie wspaniałe?
- Bo wcale nie są? - zapytał kwaśno i bez trudu można było rozpoznać, że Sander raczej go irytuje niż zachwyca.
- Ciekawa opinia. - Zaśmiała się wypuszczając kolejne kłęby dymu. - Ale nie. Jego dzieła są wspaniała, ponieważ ludzie ich pragną. A na ludzkich pragnieniach można nieźle zarobić.
- Głód jest pewniejszy od łaknienia duchowych uniesień. Ryba sprzeda się zawsze - powiedział z przekonaniem, patrząc Tamarze w oczy. - Ale i nie warto trzymać wszystkich jaj w jednym koszyku. Niech zatem będzie. Mój magazyn, mogę dostarczyć jego plan, w zamian za uzgodnioną opłatę plus udział w zyskach. Macie jakiegoś prawnika, który będzie współtworzył umowę, prawda?
- Udam, że nie usłyszałam pańskiego ostatniego zdania.- Wyciągnęła rękę żeby uściskiem przypieczętować uzgodnienia.
- Zatem udawajmy, że powiedziałem że mój prawnik się z państwem skontaktuje - ścisnął Tamarze dłoń. - Dobrze pani wybrała, wie pani? Ten port. Przyciąga ludzi.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline