Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-11-2018, 22:26   #11
Mike
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Szalupa po raz drugi obróciła na statek i z powrotem. Na mokry jasny piasek zeskoczył bosman i razem z żelaznymi wyciągnął szalupę na brzeg i przywiązał ją do wystających korzeni. Byli w komplecie. Kapitan z Wroną, która za grosz nie wyobrażała sobie, że zostawią ją na statku, dołączył do nich wysiadający również Alchemik. Dzikus stał już na krawędzi lasu i pochylony wąchał liście. Obok niego stał Aulies z strzałą założoną na cięciwie i przypatrywał się czerni lasu. Caledorne dyskutował o czymś zawzięcie ze Steinem. Znając ich na pewno się zakładali, kto z nich ubije więcej wrogów. Żelaźni wyciągali plecaki z zapasami. Bosman z mnichem i dziewczyną podeszli do kapitana, który przypatrywał się małemu oddziałowi. Sami zaprawieni w bojach wojownicy, z którymi nie raz stawał ramię w ramię. Tylko to wilki morskie. Nie wiele znające się na lądzie poza tym, jak trafić do najbliższej gospody.

- Ruszajmy jak najszybciej kapitanie - powiedział mnich obracając cały czas w lewej ręce swoje koraliki, prawą trzymając swój kij. - Wolałbym się nie błąkać po ciemku w tej dżungli.

Uwagę wszystkich przykuł jednak dzikus, który nagle się poderwał i począł tłumaczyć coś zawzięcie łucznikowi. Ten tylko odwrócił się w kierunku głównej grupy i rozłożył ręce w geście bezradności. Z jego blekotu niewiele można było wywnioskować. W kółko powtarzał:
- wald... stinkg… - Słowa które wplatał pomiędzy te brzmiały jak mało wyszukane przekleństwa.

Wrona dobyła broń i powiedziała.
- Jesteśmy w komplecie idziemy. Mamy jakiś plan? czy po prostu idziemy za Lhobańczykiem i dziewczyną?

- Zaraza i wszyscy mroczni bogowie na twój ród, przeklęty keldzie - warknął Zaraan. - Nauczyłbyś się w końcu gadać po ludzku. Cóżeś tam wypatrzył? - zapytał nie bardzo jednak wierząc, że odpowiedź zrozumie, nie mówiąc już nawet że zadowoli.

Widząc brak zrozumienia Dzikus urwał liść i podstawił pod nos łucznikowi. Ten odskoczył przekonany, że dzikus będzie chciał dołączyć jego głowę do swojej kolekcji.

Zaraan podszedł do obu sadząc wielkie kroki.
- Co wy, kurwa, odpierdalacie za szopki? - zapytał - Co jest Dzikus?

W odpowiedzi dzikus podsunął liść pod nos Zaraana. Liść wyglądał normalnie tak jak wszystkie inne. Zaraan zaciągnął się domyślając się intencji Kaleda. Liść pachniał.. jak cały ten przeklęty las obok. Intensywnie, był to zapach drzewny lekko słodki, pełny wilgoci. Dzikus nie widząc efektu potarł liść w dłoni mnąc go tak by puścił soki. Wtedy Zaraan to począł. Smród… delikatny zapach zgnilizny i trupa…
Widząc minę bosmana Kaled się uśmiechnął, swoimi nierównymi żółtymi zębami. Po czym ruszył przed siebie mamrocząc coś co Zarran mógłby przysiądz zabrzmiało jak:
- “Nauczyłbyś się w końcu gadać po ludzku...”
Ale raczej mu się wydawało…

- To wyspa martwych - mruknął bosman - też żeś odkrycie zrobił.

- To postarajmy się do nich nie dołączyć. Zaraan wyznacz szpicę, tylną straż i zwiadowców po bokach. - Dario rozejrzał się po lesie.

- Gówno z tego będzie, poza Dzikusem reszta lasu niezwyczajna. Tylko się pogubią, albo do jakiej jamy wlecą. - Odparł bosman. - Idźmy jeden za drugim, lżej przez las się będzie szło. A w razie ataku w kupie będziemy.

- Bosman gada dobrze, wyspa to jedna z takich, gdzie ktoś odejdzie na parę chwil i już nie wraca. Niech Dzikus i Huai Ren prowadzą, Aulies na tyłach. Czuj duch, konfraternia. Nie żreć niczego, bo zejdziecie. Dobrze, żeśmy zapasy wzięli ze statku. Woda na tej wyspie pewnie zatruta będzie.

- Wrona, przy mnie, bez pierdolenia. Huai, prowadź. Idziemy czym prędzej.


Po czym podążył za mnichem, rozglądając się. Nie lubił schodzić na ląd. Trzymał rękę na głowni szabli, węsząc niebezpieczeństwo.



Zagłębili się w gęsty las. Dookoła nich zapadła niemal natychmiast ciemność. Przez skłębione powykręcane konary koron drzew przebijało się niewiele światła. Było duszno i gorąco. Każdy krok grzązł w gęstej ściółce. Długie kolczaste pędy łapały się nóg i ubrania. Było duszno, pot pozlepiał im włosy. Po pół godzinie marszu w takich warunkach zaczynali odczuwać zmęczenie. Mieli wrażenie, że ten las wydziera im z każdym oddechem cząstkę życia. Uczucie potęgował brak odgłosów. Nie raz byli na tropikalnych wyspach. Zawsze towarzyszyło im piszczenie małp i odgłosy ptaków. Tutaj było aż za cicho.
Dzikus szedł czujnie, za nim mnich, obaj wydawali się najmniej przytłoczeni tym niegościnnym miejscem.
Zeszli właśnie z dość stromego wzniesienia i mieli się już wspinać na następne. Gdy do odgłosów towarzyszących ich zdyszanym oddechom dołączył inny. Zupełnie jakby coś szurało po gruncie i ocierało się o omszałe kamienie. Odruchowo część załogi przystanęła wyczulona. Nagle ciszę przerwał wrzask Auliesa, którego ciało pofrunęło do góry. Wszyscy poza totalnie zaskoczonymi Kapitanem i Zaranem rzucili się w bok.
Z ciemności wyłowili ruch. Jedno z drzew się poruszało. Jego skręcone martwe głęzie wiły się teraz wokół nich, a nad nimi pochylała się przerażająca na wpół ludzka na wpół roślinna martwa poczwara, spróchniała, obrośnięta lianami i porostami. Jej kora się rozwarła ukazując gardziel ociekającą dziwnym zielonym śluzem i warknęła.
To była jednak załoga Morskiej Wiedźmy. Zaprawieni w bojach piraci nie boją się niczego! Zareagowali błyskawicznie. Aulies mimo przerażenia malującego się na jego twarzy upuścił łuk i wyszarpnął sztylet próbując się odciąć, jednak ostrze ześlizgnęło się twardej korze..
Obaj żelaźni ruszyli z podniesionymi tarczami atakując krótkimi ostrzami. Jednak grunt był zdraliwy. Pierwszy potknął się o gałąź i upadł. Drugi zatrzymał się w pół kroku osłonił go tarczą i pomagał towarzyszowi wstać.
Wrona ruszyła biegiem w las starając się zajść wroga z drugiej strony. Stein z Caledornem rzucili sobie porozumiewawcze spojrzenia i bez jakiejkolwiek taktyki rzucili się do straceńczego ataku wymachując toporami. Jednak ich uderzenia nie robiły na potworze żadnego wrażenia. Raz za razem odbijając się od twardej jak kamień kory.
Nawigator dostrzegł. Jak Dzikus z przerażeniem cofa się gąszcz mamrocząc coś pod nosem i drżącymi rękami wyszukuje jeden z talizmanów, którymi był obwieszony.

Nad wyraz czujny mnich momentalnie złapał swoją towarzyszkę i zaczął ją odciągać z dala od potwora.
 
Mike jest offline