Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-11-2018, 05:20   #39
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 7 - VIII.29; pn; przedpołudnie; Nice City

Vesna




Poniedziałkowy poranek przeszedł w późny poranek a wreszcie w pełnoprawne przedpołudnie. Dzień wstał w pełni i jak to chyba było normą na tym głębokim podłudniu znów zrobiło się skwarno. I to pomimo pochmurnego nieba. No ale chociaż chmurzyło się od świtu to jakoś nie padało. Ale panował taki skwar, że na ulicach dominowały luźne i lekkie ubrania.

Krajobraz zaś przypominał pobojowisko. Zupełnie jakby po jakimś festynie było. Ruch był spory. Wydawało się, że tak jak przez ostatnie dni przed festynem ludzie spływali do Nice City tak teraz je opuszczali. Ruch i pieszych, i wozów, i dwukółek, i samochodów był całkiem spory. Gdzieniegdzie nawet zdarzały się korki i stłuczki. Zupełnie jak w rodzimym mieście Vesny. No i te porzucone butelki, konfetti, papierowe i plastikowe kubki, resztki jednorazowych tacek z jedzeniem wszystko to przypominało, że jest po masowej imprezie. Bardziej rozgarnięte szczury* już zaczynały zbierać, przebierać i wybierać co tylko się dało by odzyskać z tych poimprezowych resztek co tylko się dało.

Przy okazji panna Holden stwierdziła, że poruszanie się pieszo po Nice City, w taki swkar, jest średnio wygodne. Z drugiej strony podróż samochodem w tym korku wydawała się równie złym pomysłem. Rano widać miała szczęście gdy jadąc za furgonetką Nemesisa przejechali przez dopiero budzące się miasto. Teraz zaś ruch dla tak mało doświadczonego kierowcy jak ona wydawał się zabójczy. Ale to nie mogło powstrzymać od zrealizowana swoich planów. A trochę ich miała.

Na pierwszy ogień poszła sprawa z kowbojami. Z nimi też miała względnie najpewniejszy adres bo wystarczyło uderzyć do “Płonącego Siodła” i jak nie zastała całej grupki to tych na których najbardziej jej zależało. W każdym razie byli jej nowy szef, Mechler, no i jej nowy, drugi chłopak, Patrick. Ale obaj byli zdziwieni gdy ją ujrzeli w lokalu o kowbojskim wystroju. - Już jesteś? Rozmawiałem z tą Federatką i… No w sumie nieważne. Jesteś to jesteś. - szef ekipy w kapelszach dał temu wyraz no ale skoro już była to przeszedł w miarę gładko nad tym do porządku dziennego.

Chwilę porozmawiali. Wyczuwała, że nie jest za bardzo uszczęśliwiony z powodu jej “konszachtów” z w końcu konkurencyjną ekipą. Ani tego, że o jej nieobecności w mieście dowiedział się dziś rano od Federatów. Kręcił na to trochę nosem. Vesna wyczuwała, że chociaż mówił, że nie ma sprawy to jednak powstał na tym tle jakiś zadzior. Mógł zniknąć w niepamięci zdarzeń ale też mógł kiedyś wrócić rykoszetem. Ale lady Amari chyba wyjaśniła o poranku na tyle aby wytłumaczyć sprawę nieobecności Vesny w mieście więc Mechler też o to nie robił obecnie rabanu.

- Słuchaj, jest sprawa transportu. No my mamy konie no a z wami jest kłopot. Musicie jakoś skołować jakiś transport. Mamy jeszcze jedną ekipę, oni mają wóz, może dacie radę z nimi się zabrać. No i czekamy na ruch Nowojorów. Jeśli dziś nie ruszą to ruszamy jutro rano. No chyba, że coś się spierdzieli. - nowy szef przedstawił swojej nowej pracownicy jak to się mają najważniejsze sprawy. Wyglądało na to, że raz to nie chce aby za wcześnie wydało się, że i tak mają mapę a dwa musieli się obkupić w sprzęt na drogę. Bo jak zgadywał Nowojorczycy mają kółka więc po drodze będą podróżowali prędzej niż konna ekipa. Normalnie nie mieliby szans dotrzymać im kroku no ale skoro wiedzieli gdzie jest meta to nie było teraz takie straszne. Reszty dowiedziała się od Patricka gdy wyszli na miasto kupić pannie Holden kapelusz.


---



- Nieźle cię wcięło wczoraj. - zauważył Teksańczyk gdy szli przez tą południową, miejską spiekotę. - No ale po tych rewalacjach co rano przyniosła ta “milady” to chyba nie ma co się dziwić. A jak poszło? Bo Mechler się trochę wkurzył jak się dowiedział, że będą za wami się ciągnąć listy gończe. - Patrick szedł spokojnym, miarowym krokiem zerkając na idącą obok niższą i drobniejszą kobietę. Widać też planował inaczej spędzić noc i z interwencji “paniusi” jak ją nazwał Mechler, chyba szczęśliwy nie był. Ale za to cieszył się, że z takiej nieplanowanej, nocnej eskapady wróciła całkiem szybko.

Patrick zaprowadził ją do jakiegoś sklepu. W pierwszej chwili wydawało się, że to sklep. Ale to chyba była tylko jakaś przybudówka. A za nią to chyba jakaś większa hala albo i dawny magazyn. Z ubraniami. No i ubrania rzeczywiście tam były. Kurtki, koszule, płaszcze, ponczo, pasy, buty. Wszystko pod podróż przez Pustkowia. Nawet uprząż dla konia, różne sakwy, torby, plecaki, liny no nic tylko łazić, wybierać i kupować. I takie wyraźnie używane, i takie średnie, i wyraźnie przedwojenne, no i takie całkiem nowe. No i oczywiście był cały grajdoł z kapeluszami.

Teksańczyk okazał się całkiem i sympatycznym, i pożytecznym partnerem do takich zakupów. Radził kupić już pod względem tej wyprawy. Hamaki też były więc zalecał pannie Holden by kupiła bo spanie na ziemi w dżungli to żadna przyjemność. Właściwie proszenie się o kłopoty. No i plecaki. Zależy czy do pakowania czy do noszenia. Na pewno będzie padać albo mokro więc jeszcze jakiś olejak czy ponczo by się przydało na deszcz i pijawki. No i naturalnie to po co tu głównie przyszli czyli kapelusz. Z wyborem kapelusza to też trochę zeszło bo jak mawiał Teksańczyk to kapelusz wybierał przez kogo chce być noszony a nie na odwrót. Taki teksański żarcik. I tradycja.

Sam Patrick też się trochę obkupił. Kupił jakieś koce, linę, sakwę i trochę ubrań. Gdzieś w międzyczasie poinformował Vesnę, że na sjestę pewnie wszyscy wrócą do “Siodła” więc jakby chciała coś załatwić z szefem to będzie okazja. Teraz większość rozlazła się po mieście też szykując się do drogi. Potem wieczorem pewnie dopiero się znów wszyscy no albo prawie spotkają. Wieczorem może być też ta dodatkowa ekipa jaką wynajął Mechler. Grupka marynarzy z Mississippi. No chyba, żeby już na tą sjestę się pokazali ale też mieli się obkupić na drogę. W każdym razie mają furgonetkę więc mogli by chyba zabrać Vesnę i Alexa no ale tylko zgadywał bo nie gadali o tym wcześniej. W każdym razie szef nie powiedział im dokąd jadą podał tylko odległość bo chcieli wiedzieć ile paliwa muszą zabrać. No i szef na razie odłożył sprawę na potem ale był dylemat jak mają jechać. Kiedy, z kim i z czym. Bo końmi tego złomu z bagna pewnie nie wyciągnął. No chyba, ze względnie na wierzchu gdzieś leży. A bez tego robiły się różne kombinacje i “ale” co do schematów podróży i powrotu. Bo nawet jak trafią jak po sznurku do tego czołgu czy co to tam było w tych bagnach, i nawet jakby dotarli pierwsi czy zaklepali sobie miejscówę to jeszcze nie oznaczało, że wyszarpią z bagna te ciężkie coś. Miał więc nad czym Mechler sobie głowę łamać przez dzisiejszy dzień. Nowojorczycy pewnie też więc może nie tak im prędko będzie im ruszyć z miasta. No chyba, że coś mają na taką okazję.


---



Z planów Vesny wypadła Jolene. Gdy rozstała się z Teksańczykiem bogatsza w nowy kapelusz i zaszła do lokalu gdzie blondynka mówiła, że bywa no to jej tam nie było. Wyszła i nie było wiadomo kiedy wróci więc pannie Black zostało zostawić jej wiadomość albo czekać. Ale, że miała w planie jeszcze inne sprawy na mieście nie mogła czekać zbyt długo. W końcu więc nogi zaprowadziły ją do hurtowni “Petro” a tam chociaż nieplanowana wpadła jej w plan Christine. Chociaż nie tak od razu.

Hurtownia paliw była hurtownią co się zowie. Widać przed wojną też było to coś podobnego bo widać było cały kompleks z rampami załadunkowymi, jakimiś dźwigami, wrotami do tych magazynów, wjeżdżającymi i wyjeżdżającymi ciężarówkami a na placu stały i mniejsze pickupy, vany a nawet wozy konne. I wszyscy zgodnie albo czekali na swoje beczki i cysterny, albo je ładowali albo rozładowywali. Więc praca w tym ośrodku wydawała się mimo skwaru lejącego się z nieba działać całkiem prężnie. Ogordzenie, wieżyczki strażnicze i sami strażnicy też wydawało się całkiem przyzwoite. A do tego, fasadą tego kompleksu był dwupiętrowy biurowiec i była to też jedyna chyba część tej firmy do jakiej można było swobodnie wejść z ulicy.

A po wejściu było nieco chłodniej, zaś wystrój i recepcja bardziej przypominały jakiś hotel. Był nawet jakiś młody chłopak, może w wieku Vesny, po drugiej stronie recepcji. Chyba powinien być w marynarce ale z powodu tego gorąca powiesił ją na oparciu obrotowego krzesła. Za to przy samej recepcji działał mały, obracający wentylator przyjemnie mieląc powietrze. I o dziwo poznał kto przyszedł do firmy.

- O! Ty jesteś ta kumpela Kristin Black! Byłem w sobotę na jej koncercie! - wypalił bez zestanowienia podnoszac się do pionu jeszcze zanim Vesna zdążyła zbliżyć się do lady. Potem trochę się zmieszał bo okazało się, że nie zapamiętał jak kumpela Kristin Black ma na imię. Potem zaś wyszła szara, skwarna rzeczywistość. - Noo alee… Nie mam cię na liście gości na dzisiaj… - westchnął z zakłopotaniem gdy sprawdził coś w jakimś zeszycie. Przez chwilę wydawało się, że panna Holden może się odbić od muru obojętnej biurokracji. Ale Albert zaczął tłumaczyć. Był poniedziałek rano więc szefowa i inne ważniaki mieli poranną naradę. Aby obgadać sprawy na nadchodzący tydzień więc trzeba było poczekać aż skończą.

Ale czekanie w towarzystwie Alberta nie było takie straszne. Zaproponował kawę i herbatę, właściwie pozwolił i zaprosił Vesnę za tą służbową stronę recepcji i gadał o weekendzie. Tak chyba przy okazji soboty i swojej rozmóczyni jeszcze zaczął się zachwycać zapasami w kisielu no i miss mokrego podkoszulka. No i co jak co ale on wtedy kibicował za Christine bo w końcu koleżanka z pracy. I właśnie Christine wyratowała Vesnę z dalszego czekania.

- O. Ves. A co ty tu robisz? - zapytała ubrana po biurowemu czarnulka bo wyglądała na szczerze zaskoczoną z widoku koleżanki u siebie w pracy. Szła z jakąś teczką pod pachą dość pośpiesznym krokiem i wyglądała w tym biurowym stroju kompletnie inaczej niż w sobotę wieczorem w mokrym podkoszulku albo i bez pod prysznicem potem.

- No bo Vesna przyszła do szefowej no ale ona ma teraz zebranie no to czekamy. - wyjaśnił Albert starając się ukryć zmieszanie nagłym pojawieniem się koleżanki z pracy.

- Tak? No to chodź ze mną, co tu będziesz czekać jak pierwszy lepszy klient. - Christine machnęła wesoło reką na znak aby Vesna ruszyła za nią. Po drodze wyjaśniła jej, że szefowa i tak ma zebranie więc to trochę potrwa no ale na razie Vesna może poczekać u niej w biurze i w ogóle będzie bliżej, szybciej no i się ucieszy z takich odwiedzin.


---


*Szczury - bezdomni, menele, degeneraci itd.




Colonel




Colonel obudził się w swoim pokoju jaki wynajmował w “Muszelce”. Poza tym, że się obudził i mógł stwierdzić jaki pochmurny i gorący jest kolejny dzień miał okazję przemyśleć swoją rozmowę z Lucy. Burdelmama tego przybytku na pewno była zorientowana co jest grane w tym mieście no ale nie wiedziała wszystkiego.

Na przykład nie wiedziała gdzie się zatrzymała ekipa z Vegas. Ale słyszała plotki, że gdzieś w prywatnym domu czy czymś takim. Gdzieś na obrzeżach miasta. Może któraś z przybrzeżnych farm. Co by tłumaczyło dlaczego ich nie widać za bardzo na mieście. Ale mają punkt kontaktowy w “Trzech Kostkach” i tam się ugadują z ludźmi. O “Trzech Kostkach” Henry słyszał już wcześniej więc to się akurat zgadzało.

Z upłynniamien większej ilości prochów był albo mały albo duży albo żaden kłopot. Zależy jak na to spojrzeć. Nie było problemu pod tym względem, że nikt tutaj nie ścigał za dilerkę. No chyba, że ktoś miał trefne prochy i ludziom zaczynało po nich odwalać albo co gorsza odwalali kitę. Wtedy interesowało to odpowiednich ludzi od policji zacząwszy a na znajomych, szefach i ofiarach takich naszprycowanych trefną szprycą delikwentów skończywszy.

Poza tym można było raczej bez kłopotów wymienić prochy u lokalnego pasera i on wydawał się najpewniejszym adresem bo wymienić się pewnie dało całość prawie od ręki. No i prawie każdy lokal usługowy w stylu baru czy burdelu pewnie by puścił prochy w zamian za alk, żarcie czy swoje usługi.

O tym kto mógłby lubić czy nie lubić ekipy z Appalachów nie miała pojęcia. To znaczy sporo osób albo ich podziwiało, za styl i klasę no i te sypanie złotem albo obśmiewało ich maniery i ten niemodny, staroświecki styl. Ale to raczej tak było z każdą ekipą z Federacji bo co jakiś czas ktoś od nich tutaj gościł. Choć na pewno rzadziej niż ludzie z Teksasu czy Mississippi. No ale kto z nich tak naprawdę lubił albo nie lubił się z Federatami tak całościowo czy akurat z tymi co byli teraz w mieście naprawdę Lucy nie miała pojęcia.

Z robotą temat rzeka. Zależy co kto szukał. Od ręki pewnie od groma było różnych karawan rozjeżdżających się w cztery strony świata więc można było się przy którejś zakręcić. Różni ludzie byli tam potrzebni. No teraz była sprawa z tym czołgiem tam też różne ważniaki szukały ludzi więc podobnie można było spróbować szczęścia. Poza tym była masa przeróżnych lokali, od sklepów, przez warsztaty a na usługach skończywszy. Też można było znaleźć swój kawałek podłogi. Tylko znowu zależy czego konkretnie by się szukało, za ile i na jak długo.


O Nowojorczykach Lucy też nie wiedziała zbyt dużo. Bo zwykle wiedziała coś o tych którzy gościli w jej lokalu a oni nie gościli. Więc znała tylko plotki. Po pierwsze jak na przedstawicieli ponoć największej armii powojennego świata to byli dość mało wojskowi. Raczej jak banda jakichś mechaników. Zapewne gdy się powiedziało “żołnierz NYA” każdy wyobrażał sobie ostrzyżonego na wojskowego jeża typa, z kwadratową szczęką i karabinem w łapie a ci nie. Nawet trudno było powiedzieć, że mundury mieli wszyscy i jednolite. No coś tam mieli ale wyglądali jak jakaś zbieranina starająca się ubrać po wojskowemu a nie taki obrazkowy żołnierzyk z regulaminów.

Przyjechali do Nice City w podobnym czasie jak ekipa z vana. Zatrzymali się w jakimś motelu. Już prawie w ostatnim momencie szefowa “Muszelki” przypomniała sobie, że gościli jakiegoś gangera. Zgrywał ważniaka chwaląc się powiązaniami z Nowojorczykami. Trudno było rozsądzić czy to prawda czy tylko się zgrywał.

Teraz był już późny, poniedziałkowy poranek. Właściwie to niedaleko było do południa. Colonel był sam w swoim pokoju a za drzwiami i ścianami czekało na niego całe miasto do zdobycia. Albo wymyśli jakiś plan albo sam skończy jako trybik w czyimś planie.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline