Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-11-2018, 12:26   #304
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Las Neverwinter / Góry Miecza
12-14 Marpenoth, południe


Kolejne godziny Marduk spędził na przedzieraniu się przez las, tym mniej przejezdny im bardziej na południe się posuwał. Kilka razy musiał nawet uzyć drobnych łask by wyleczyć końskie pęciny, poharatane przez wszechobecne jeżyny i krzaki głogu. W końcu wyszedł na triboarski trakt, gdzieś między Connyberry a zjazdem do Phandalin. “Gdzieś” było dobrym określeniem położenia elfa, ale Marduk się nie przejmował. Nie miał zamiaru zachodzić do osady lecz ruszyć dalej na południe, do kopalni. Wierzył, że dzięki łaskom objawionym znajdzie właściwy kierunek, nawet jeśli tak wielu przed nim bezskutecznie szukało wejścia do Jaskini Cudów, jak Joris nazywał kopalnię Phandelver. Przejaśniło się, a w świetle zachodzącego słońca ujrzal w oddali szczyt Gniazda Wywerny, co uznał za dobry omen. Po godzinie marszu zapadł zmrok, więc kapłan rozbił obóz, rozkulbaczył konia, posilił się i zapadł w sen.

Następny dzień przyniósł dalsze ochłodzenie i kompletną nudę. Trzymanie się południowego kierunku nie było trudne, lecz wędrówka przez zalesione, a często też podmokłe tereny była męcząca, zwłaszcza dla konia i posuwali się naprzód dość powoli. Tym razem Ojciec nie obdarował swego wiernego sługi żadnym goblinoidem do ubicia. Co gorsza robiło się coraz chłodniej, a zapasy powoli się kurczyły. Nie to żeby Marduk nie mógł się obejść bez pełnych racji przez dzień czy dwa, ale jeśli pobłądzi w górach to szanse na znalezienie czegoś do jedzenia będą nikłe, zarówno dla niego, jak i dla konia.

Wieczorem zatrzymał się na popas w kompletnej głuszy i fakt, że cały czas wydawało mu się, że idzie w dobrym kierunku nie poprawiał sytuacji. Do tego zaczął prószyć śnieg. Marduk narzucił na konia koc, nałożył zapasowe ubranie i schował się w śpiworze przeklinając śnieg, Królową i całą tą barbarzyńską Północ.



Corellonie, Ojcze,
Zwierzchniku Arvandoru,
Corellonie, Ojcze,
Stwórco elfów,
Corellonie, Ojcze,
Pierwszy z Seldarine,
Corellonie, Ojcze,
Obrońco życia,
Corellonie, Ojcze,
Protektorze Tel’Quessir,
Corellonie, Ojcze,
Władco wszystkich elfów...

Leżąc na jodłowych gałęziach młody kapłan zdusił emocje i rozmyślał intensywnie nad sytuacją. Zaryzykował samodzielne odszukanie Jaskini, zachęcony sukcesami w drodze do Jaskini Cragmaw i Zamku Cragmaw, i chyba wyzwanie go przerosło.

Marduk czuł, że powinien zawrócić. Po prawdzie powinien zawrócić i nie zatrzymywać się przed wkroczeniem na pokład łodzi która zabrałaby go na Evermeet, ale to nie wchodziło w rachubę z paru względów, choćby takich jak to że Marduk obiecał coś komuś i zamierzał tego dotrzymać. A ryzyko…

Wzruszył ramionami. Nawet na Evermeet mógł spaść z konia i skręcić kark. Na demony, mógł skończyć w łóżku z rozpłatanym brzuchem, jak nieszczęsny Shavri! Postanowił dać sobie szansę i wędrować jeszcze jeden dzień a potem, w razie niepowodzenia poszukiwań, zawrócić do Phandalin. Zanotował w pamięci by odciążyć jucznego konia ze zbędnych rzeczy, jak co bardziej prymitywne łupy czy narzędzia. Może będzie dobrze, może źle.
- Przyjmę wszystko i wyszarpię zwycięstwo, nawet własnymi zębami...



Po półdniowym marszu w prószącym śniegu Marduk musiał przyznać, że na nic mu zęby gdy ledwo porusza nogami. Im dalej wędrował tym trudniejszy stawał się teren, usiany wiatrołomami, wąwozami, głazami i wszystkim co można spotkać posuwając się w wyższe partie gór. O ile elf jeszcze sobie jakoś radził, tak dla wierzchowca była to męczarnia i nawet odciążenie go ze zbędnych gratów niewiele pomogło. Delimbiyra musiał pogodzić się z tym, że dalszy marsz na południe nie ma sensu.

Lecz słoneczny elf nie na darmo pół swojego życia zgłębiał nauki Corellona Larethiana. Może nie był obdarzony wysokimi łaskami jak niektórzy - tfu! - ludzcy kapłani, lecz dekady podczas których studiował święte zwoje i księgi wyryły mu w pamięci niezliczone wersety modlitw na każdą okazję. Niektóre z mocy nie wymagały nawet inkantacji. Dzięki nim mógł nie tylko leczyć rany, stwarzać wodę, czy przegryzać gardła wrogom Ojca Elfów, ale też… latać.

I właśnie z tej łaski zamierzał dziś skorzystać. Przy koniu zostawił wszystko co ograniczałoby mu ruchy, odetchnął i skupił się na przywołaniu odpowiedniej mocy.

[media]https://cdn9.dissolve.com/p/D1237_2_130/D1237_2_130_0004_600.jpg[/media]

Latanie wydawało się zdecydowanie łatwiejsze gdy robiły to ptaki. Klnąc i obijając się o mokre gałęzie Marduk wzniósł się ponad korony drzew. Cieszył się, że nie widzi go nikt prócz konia. Z rozcapierzonymi rękami, próbując ustabilizować lot i obrócić się tak by objąć wzrokiem wszystkie strony świata nie wyglądał tak godnie i szlachetnie jakby tego sobie życzył. Cóż, ważne jednak, że wreszcie widział gdzie jest. A raczej gdzie go nie ma, a nie było go w pobliżu żadnego większego siedliszcza. W szarówce zauważył jednak w oddali unoszące się smużki dymu. Zbyt nieliczne jak na Phandalin; zresztą i bez Jorisa wiedział, że szedł zbyt długo i minął osadę dawno temu. Mimo to ulżyło mu, że nie kręcił się w kółko, bo i to przyszło mu to do głowy w chwili zwątpienia. Dymy wydawały się blisko, ale odległości w górach bywały zwodnicze. Nie był pewien, czy zdoła dotrzeć tam przed zmrokiem.

Ku swej radości spostrzegł również pojedynczą smugę dymu znacznie bliżej, choć głębiej w lesie, w jego bardziej skalistej części. Tam z pewnością dotarłby za godzinę… czy dwie. Pozostawało pytanie: kto palił tam ogień?

- Cóż, sprawdźmy po kolei... - wymamrotał lekkim tonem i obrócił nadgarstek ręki w której trzymał miecz. Pohamował żądzę zabijania która momentalnie uaktywniła się w jego umyśle; jeśli będzie potrzebna zaczerpnie z niej i napędzi nią morderczą sprawność w walce wybrańca Ojca. Nie na darmo nadano mu imię na pamiątkę przodka-pogromcy potężnego demona. Zupełnym też przypadkiem w języku demonicznych mieszkańców Otchłani oznaczało “rozdzieracza ciał”, ale to tylko łechtało próżność Marduka i nie przywiązywał do tego wagi.




 
Sayane jest offline