Marti miał już ułożony w głowie plan idealny na wieczór. Ten plan oczywiście mógł ulec zmianie, ale miał to na uwadze. Improwizacja zawsze dodawała pikanterii w takich sytuacjach.
- Nienawidzę cię ty mały mutancie! - słowa Dony były tak przewidywalne, że Brainy cytował je w głowie zanim jeszcze mózg jego siostry je wygenerował.
Reszta dnia był dość przewidywalna w tej sytuacji. Koniecznie zrobić dobre wrażenie na rodzicach, żeby niczego nie podejrzewali. Marti wyniósł śmieci i zaczął robić porządek w pokoju - co wcale nie należało do łatwych zadań. Wszędzie walały się figurki, zapisane kartki z sesji D&D.
Pod ścianą leżał stos brudów, ciuchów, talerzy, szklanek, itp, czyli ściana smrodu - jak nazywała ją Dona. To rzeczy, które Marti nazywa “wyniosę później” i tak leżą nadając niepowtarzalnego klimatu. Spojrzał na idealnie poukładane figurki na blacie stolika. Kolekcja G.I. Joe, za którą nie jeden dzieciak oddałby złotą kartę rodziców. Marti był z niej dumny.
Gdy skończył już sprzątać w pokoju, postanowił wdrożyć plan A. Wyszedł z pokoju i zbiegł na dół po schodach. Rozejrzał się orientując czy rodzice się szykują. Właśnie się ubierali. Ojciec jak zwykle czekał na mamę, która poprawiała ostatnie detale we włosach - jak długo by tego nie robiła, to i tak nikt nie widział różnicy poza nią samą.
- Mamo… Wychodzicie? - Zadał retoryczne pytanie.
- Tak. Będziemy późno w nocy. Zostaje z tobą Dona. Masz być grzeczny. Żadnego grania po piwnicach Marti i wywoływania tych diabelstw, którymi się zajmujesz. Masz na to pozwolenie tylko z uwagi na swoją nienaganną naukę. Zjedz kolację. Czy dzisiaj przychodzą twoi normalni przyjaciele czy pogromcy wyobraźni? - Mamooo… Przychodzi James, Hisako i Heather. - Dobrze. Cieszy mnie, że poza smokami i potworami z szafy masz jeszcze normalnych przyjaciół - skomentowała Klara z triumfem rodzica na twarzy.
- Jak podrośnie przyjdzie pomagać mi w pracy, albo wyślemy go gdzieś na czeladnika. Nauczy się życia i wybiją mu te głupoty z głowy - dodał Harry. Ojciec nigdy go nie rozumiał i nigdy nie zrozumie go tak jak dziadek.
Marti nie komentował, żeby nie denerwować ich przed wyjściem. Jeszcze się pokłócą i nigdzie nie wyjdą. Gdy tylko drzwi się zamknęły, pobiegł na górę do pokoju Dony. Były uchylone więc wszedł do środka. Dona leżała na łóżku w samej bieliźnie, okryta szlafrokiem i rozmawiała przez telefon, wylewając na niego i rodziców tyle jadu ile była w stanie wycisnąć z ust. Marti wiedział, że nie przerwie tej rozmowy z dwóch powodów: Dona nie potrafiła robić dwóch rzeczy na raz, więc nie posłucha go w tym momencie. Po drugie telefon scalał się z jej mózgiem za każdym razem gdy go używała. Lekarstwo na sytuacje było oczywiste - odłączył kabel.
- Claire? Claire? Słyszysz mnie? Claire! - Dona rzuciła słuchawką o łóżko. Parsknęła ze złości i dopiero zauważyła Martiego.
- Czego chcesz zasrańcu? - Chcesz ubić interes? Impotentko umysłowa? - Skąd ty znasz takie słowa? - Brainy wiedział, że jej zdziwienie nie jest szyderą.
- Posłuchaj. Wiem, że chcesz iść na imprezę. Jak pozwolisz nam działać, to możesz iść gdzie chcesz. Rodzice nie wrócą wcześniej jak po 2:00 w nocy. Wtedy ojciec wypija zazwyczaj ostatnie piwo i zaczyna być nieznośny jak to mówi mama. Do tej pory mamy czas. Co ty na to? Czy wolisz gnić w domu? - Ok. Tylko bądź w domu przed 2:00 bo dostanę szlaban na telefon i wychodzenie. A ty? Na co dostaniesz szlaban? Na zabijanie smoków?! Rozumiesz? Taa… - on rozumiał, ale nie był pewien czy ona zrozumiała chociaż połowę.
Ding. Dong. Zabrzmiał dzwonek do drzwi. Marti wybiegł z pokoju Dony i zbiegł po schodach żeby otworzyć.