Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-11-2018, 12:48   #306
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Góry Miecza
14 Marpenoth



Joris ruszył przed siebie, a Swen za nim. Olaf z Hansem zostali na górze; maruda ani myślał nadstawiać karku dla ciekawości pracodawcy.
Joris nie wiedział czemu akurat ta część budynku się zapadła, ale musiało stać się to dawno temu; kamienie omszały, gdzieniegdzie widać było przemarznięte rośliny, które zadomowiły się tu w letnim sezonie. Wszędzie leżało pełno zeschłych liści i innego leśnego śmiecia, a na ścianach widać było ślady po niedźwiedzich pazurach. Joris szedł ostrożnie, puklerzem świecąc po ścianach i podłodze; nawet jeśli były tu jakieś magiczne pułapki to w tym śmietniku nie sposób było je dostrzec. Widział za to całkiem wyraźnie, że ktoś prócz miśka tutaj chadzał i nie byli to trzej traperzy, w czym upewnił go Swen.
- Ja bym to może tu i zajrzał, ale Hans jojczył, że nam na łby tu wszystko runie, więc odpuściłem. Wiesz jaki on jest… Tchórzem nie podszyty, ale ostrożny ponad miarę, co nam nie raz i nie dwa na dobre wyszło…
Joris machnął ręką by traper zostawił opowieści na później. Niewiele podziemi miał okazję zwiedzić w swym życiu, a tutejsza cisza, przerywana tylko echem ich własnych kroków działała mu na nerwy. Ruda niespokojnie wpijała się pazurami w skórzaną kurtę, choć u niej nerw brał się z osobliwego miejsca, w które wlazł jej człowiek, a nie konkretnego niebezpieczeństwa.

Myśliwi weszli do niewielkiej sali z kolumnami podpierającymi strop. Prowadzące w górę schody były zasypane, a dodatkowo blokująca je krata wyłamana przez spadające głazy. Leżały tu resztki zbroi i rozwleczone kości kilku humanoidów, potrzaskane zębami padlinożerców. Kolejne przejście prowadziło do dużej sali, zapewne głównej dla tych podziemi. Duży, prosty kominek wkuto w jedną ze ścian; pewnie można by w nim i dzika upiec. W drugiej ścianie znajdowała się kamienna misa z wodą, podobna do tych jakie znaleźli w Studni Starej Sowy i podziemiach Tressendarów. W przeciwieństwie do tej ostatniej tu nie było wody, ale nie było też dziwnych rzeźbień czy znaków. Ot, wodopój dla mieszkańców. Spróchniałe stoły i ławy przywodziły na myśl salę obrad lub jadalnię; zetlałe kilimy, mapy czy chorągwie wisiały w strzępach na ścianach i nie sposób było dociec co przedstawiały. Wychodziło z niej kilka tuneli, które niknęły w mroku.
- Pewnie kopali jak skały dały - mruknął Swen przejechawszy ręką po fragmencie ściany, nieco innym niż reszta kamieni. Ruszyli pierwszym tunelem z brzegu; nieco pochyły korytarz kończył się zardzewiałą kratą, zatrzaśniętą na amen. Traper chwycił za pręty i syknął, gdy po ręce przeskoczyła mu iskra, na szczęście zbyt słaba by zrobić mu krzywdę.
- Demony nadały - burknął zrywając przypaloną rękawicę, masując zaczerwienioną dłoń. Joris przyjrzał się uważnie bramie i kamieniom wokoło, ale nie zauważył żadnych magicznych znaków. Jedynie z dołu ciągnęło wilgocią i stęchlizną, a w blasku puklerza dojrzał początek schodów prowadzących w dół. Ściany były bardziej surowej niewygładzone jak wcześniej.
- Może korytarz do ucieczki - podsunął Swen, zezując w dół i uważając, by nie dotknąć już kraty.

Wróciwszy do głównej sali wybrali kolejny korytarz i salę z rozpadającymi się drzwiami. Koszary? Sypialnia? Pewnie to i to. Następny był obszerny spichlerz z kuchnią; spękane beczki dawno uwolniły swoją zawartość. Sądząc po plamie na podłodze było w nich wino lub coś równie lepkiego. Wyglądało na to, że gdzie by nie zajrzeli znajdowali obraz nędzy i rozpaczy. Nie było nawet specjalnie co zabrać, choćby na pamiątkę. Opuścili kolejne pomieszczenie i stanęli nos w nos ze ścianą.
- I tyle tego bohaterowania - westchnął Swen, wyraźnie rozczarowany że nic nie znaleźli. Widać mocno wierzył w Jorisowe przeczucie. Joris też był rozczarowany, mimo że tak naprawdę mogły tu wejść choćby i gobliny, albo inny myśliwy i to lata temu. Po chwili zmarszczył jednak brwi. Przy ścianie kończącej piwnice kurz był wyraźnie wydeptany; gdy przyświecił mocniej zobaczył jasne ślady, jakby ktoś czymś ostrym próbował podważyć kamienie. Ile by jednak ze Swenem nie dłubali i stukali nie mogli odkryć czy takie działanie ma sens. Bez Trzewiczka i jego znajomości architektury i pułapek Joris nie mógł być pewny, czy znęcają się nad tajnym przejściem, czy też nad najzwyklejszą ścianą.

Stukanie i przekleństwa obudziły Rudą, która znudzona wędrówką przez ciemne lochy i grzebaniem w śmierdzących dla niej resztkach ludzkiej bytności zasnęła w jorisowym kapturze. Teraz wylazła mu z powrotem na ramię i wyciągnęła pyszczek, niuchając intensywnie. Kichnęła raz i drugi i zaskrzeczała zaniepokojona, nie tyle ostrzegając swojego człowieka przed niebezpieczeństwem ile dając znać, że za tą ścianą coś jest mocno nie tak.



Kilkadziesiąt staj dalej Marduk skradał się przez las, zostawiwszy konia uwiązanego na polance wraz ze wszelkimi zbędnymi gratami. Niesporo mu to szło, choć pocieszał się, że nim dojdzie do źródła dymu to już się wprawi w przemykaniu przez zimowy las. Strasznie długo to trwało, było męczące i mocno nadwyrężało cierpliwość wojowniczego kapłana. Wreszcie poczuł zapach palonego drewna; po jakimś czasie usłyszał głosy; szczekliwe, chrapliwe, zupełnie nieludzkie, lecz dla prawicy Ojca Elfów jakże cudne. Kolejni zielonoskórzy! Drżąc z podniecenia podkradł się bliżej, by dostrzec cokolwiek między krzakami. Im dłużej patrzył tym bardziej marszczył brwi. Kilkanaście dobrze uzbrojonych orków było wyzwaniem nawet dla niego. Dwa czy trzy obszarpane gobliny uwijały się w obozowisku dokładając do ognia i zwijając posłania. Spora ilość bagaży wskazywała na to, że zieloni byli na dłuższej wyprawie. Orki tymczasem spierały się między sobą wskazując na zmianę to wyższe partie gór, to kierunek, w którym - jak mniemał Marduk - znajdowała się górnicza osada. Złoty elf znał tylko szlachetne języki, nie miał więc pojęcia o czym paskudy rozprawiają. Nagle jeden z nich przerwał pozostałym, rozglądając się uważnie. Reszta również zaczęła przyglądać się otoczeniu, wciągając w nozdrza powietrze i ściskając broń. Gobliny skuliły się przy bagażach, a Marduk przylgnął do zimnej ziemi. Jeszcze go nie dostrzegły, ale jeśli się rozejdą… znalezienie przyczajonego za wiatrołomem elfa pozostawało kwestią czasu.

 
Sayane jest offline