Czas: 1940.III.11; pn; godz. 13:30
Miejsce: południowa Norwegia; Rjukan; miasto, hotel “Admini”
Warunki: południe, ciepłe, suche, wnętrze restauracji
ag.ter Baumont (Hepburn)
Nowy dzień i nowy tydzień okazał się być zaskakująco ciepły, pogodny i słoneczny. W ten poniedziałkowe południe było tak ciepło, że można było śmiało chodzić na krótki rękaw i ludzie na ulicy śmiało z tej możliwości korzystali. Był też poniedziałek czyli dzień roboczy. Miasteczko zaczęło pulsować swoim codziennym rytmem dnia roboczego. Więc po porannej fali śpieszącej do swojej pracy południe było dość spokojne, leniwe i pustawe. Zanim popołudniu znów większość masy ludzkiej nie zacznie kończyć swoich zajęć i wracać do domów.
W takiej scenerii para agentów mogła poczuć się jak para turystów na zagranicznej wycieczce korzystająca z uroku hoteli, restauracji i pięknej pogody bez tego codziennego obciążenia pracą.
Gdy Gabrielle ponownie ujrzała rodaka wyglądał on na równie obitego jak i ona czy jej podwładny. Niemniej chociaż świeże szwy i plastry widoczne na twarzy nieco go szpeciły, w ruchy wdarła się pewna sztywność ruchu to jednak znowuż dwójka agentów wyglądała, czuła i zachowywała się podobnie. Co by nie mówić, wczoraj ci Niemcy, zanim odpuścili, to spuścili całej trójce niezły łomot. Sama wyglądała jak ofiara napaści albo przemocy domowej i nawet doskonały makijaż nie mógł tego zamaskować. Co najwyżej nieco pomniejszyć te wrażenie. A jednak Francuz, chociaż nie był już pierwszej młodości, zachował pogodę ducha. I jak się zorientowała Francuzka, udająca francusko języczną Kanadyjkę, to udało mu się wzbudzać sympatię i współczucie obsługi która się zajmowała ich stolikiem.
Francuz powitał ją przy stoliku jaki wybrał. A wybrał bardzo sprytnie. Bo tym razem siedzieli w głębi sali mając wgląd na drzwi wejściowe i okno. Tym razem, w ten pogodny dzień, to wewnątrz pomieszczenia było ciemniej niż na słonecznym zewnątrz. Ale nie na tyle by świecić światło więc sami mieli całkiem przyzwoity wgląd na podejście od frontu i ulicę stamtąd ich pewnie było widać słabo lub wcale. To zaś znaczyło, że także John który został na zewnątrz również pewnie ma tego typu perspektywę.
- Naprawdę ubolewam madame, że doszło wczoraj do tego godnego pożałowania incydentu. - monsieur Lapointe był czarujący i szarmancki jak zwykle. Wydawał się zatroskany stanem zdrowia pozostałej dwójki zagranicznych gości, tak i panną Hepburn jak i panem Lloyd’em. Wczoraj wieczorem zawieziono go do szpitala a potem na komisariat. Policjanci powiedzieli mu, że z gośćmi zza oceanu rozmowy jeszcze trwają a był zbyt wykończony by na nich czekać więc wrócił do swojego hotelu i zasnął jak kamień.
Gabrielle miała okazję go słuchać i obserwować. Słyszała z ust Francuza coś co wieczorem słyszała i od norweskich policjantów. Miała wrażenie, że albo Lapointe mówi prawdę albo tak umiejętnie manipuluje faktami, że nie była w stanie tego wyłapać jakichś błędów logicznych czy w zachowaniu. Wydawał się naprawdę martwić o nią lub o nich i współczuł za to co wczoraj razem musieli przejść.
- I bardzo przepraszam za swoje zachowanie wczoraj. To ten mój francuski temperament. Nie miałem okazji wam podziękować za waszą bohaterskie wsparcie. A ty Christine walczyłaś jak prawdziwa lwica. Naprawdę robiło to wrażenie. Naturalnie monsieur Lloyd również stawał bardzo dzielnie, proszę mu to przekazać. - mężczyzna wydawał się zachwycony postawą swoich wczorajszych sojuszników no ale zwłaszcza “Kanadyjki” jaka walczyła tuż obok niego no i w końcu była kobietą czyli tradycyjnie należała do tej słabszej płci.
- Aż nie mogę, nie zapytać gdzie się wyuczyłaś tak wyśmienitego poziomu samoobrony przed napaścią. No i ten hart ducha. Niezwykle rzadka kombinacja dla kobiety w tak młodym wieku. - zapytał z sympatycznym uśmiechem mężczyzna który wydawał się być zafascynowany swoją towarzyszką. Gdzieś nieco później ponarzekał na tutejszą policję która jak się okazała jemu też postawiła szlaban na opuszczanie miasta jak i pozostałej dwójce uczestników zajścia w restauracji.
- No ale ja ciąglę gadam i gadam jak jakaś gaduła! - roześmiał się nagle machając beztrosko ręką jakby dopiero się zorientował w tej gafie.
- Ale na pewno Christine skoro chciałaś się ze mną spotkać to na pewno masz mi coś ciekawego do powiedzenia. - oparł się o oparcie sięgnął po filiżankę kawy czekając na to co powie jego rozmówczyni.
Czas: 1940.III.11; pn; godz. 13:30
Miejsce: południowa Norwegia; Rjukan; miasto, hotel “Admini”
Warunki: południe, ciepła, słoneczna ulica
ag Wainwright (Lloyd)
Plan aby udać się do hotelu w którym wedle informacji zdobytych wieczorem na komisariacie przez Gabrielle mieli się udać dał się wykonać całkiem nieźle. Sam hotel odnaleźli bez kłopotów.Ale o pogoda sprawiła im psikusa. Było ciepło, pogodnie i słonecznie jak w środku lata. I to w kraju położonym o wiele bardziej na południe niż Norwegia. Ludzie wydawali się być zachwyceni tym nagłym prezentem od losu. Wreszcie jakaś przyjemna odmiana!
A jednak to nieoczekiwanie nieco skomplikowało sytuację. Przynajmniej w ukrywaniu czegoś, na przykład noża myśliwskiego, pod marynarką. To znaczy dało się oczywiście go ukryć tak samo jak wczoraj. Ale w ten gorący dzień panowie albo chodzili w samych koszulach, albo zdejmowali marynarki albo chociaż mieli je maksymalnie rozsunięte. Facet w zapiętej marynarce rzucał się w oczy. Przynajmniej Johnowi albo jakiemukolwiek innemu agentowi, detektywowi czy nawet policjantowi.
Drugi, jeszcze większy psikus Brytyjczykowi sprawiła i pogoda i Gabrielle pospołu z Lapointem. A mianowicie światło słonecznie skutecznie odbijało się w szybie wystaw i innych okien tak, że przypominały bardziej lustro niż szyby. A jak już coś było widać to co najwyżej pierwsze stoliki jakie były tuż przy szybie. A tam widocznie para Francuzów nie usiadła więc ledwo jego szefowa weszła do restauracji hotelowej i już John stracił ją z oczu. Tak naprawdę nie miał pojęcia co się dzieje wewnątrz budynku.
No i problemem był na swój sposób sam John. Czyli solidnie obity i posiniaczony mężczyzna co w naturalny sposób zwracało uwagę. Zupełnie jakby się był niedawno. Po odpoczynku w nocy jego organizm nabrał nieco sił ale chociaż już nie chodził zesztywniały jak wczoraj to nadal siniaki, plastry i opatrunki wyróżniały go z tłumu przechodniów.
Na razie jednak nie dostrzegł niczego podejrzanego. Żadnych ogonów, włóczących się obserwatorów, zaparkowanych pojazdów czy smutnych panów w długich płaszczach. Z zewnątrz miał przyzwoity punkt widokowy na całą ulicę więc podobnie jak wczoraj, miał pewnie okazję dostrzec niebezpieczeństwo na czas. Z drugiej w przeciwieństwie do wczoraj, nie widział co się dzieje z Gabrielle i Lapointem ani w większości budynku więc gdyby coś tam się działo bez krzyków i hałasów to miało sporo szanse mu umknąć.