Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-07-2007, 14:48   #14
Malutkus
 
Reputacja: 1 Malutkus nie jest za bardzo znany
Kristoff Baxter

Nawet przystawiony do ust kufel nie mógł zamaskować rozbawienia, jakie malowało się na jego twarzy. No dobra, po cichu domyślał się, że Gedan nie zbiera na droższe dziwki i lepszy alkohol, ale "świątynia katolicka" to już lekka paranoja, jeśli miał wyrazić swoje zdanie. Pewnie, że słyszał o tych gościach, w końcu co druga sekta w Salt Lake City potrafiła przedstawić tysiąc dowodów na bezpośrednie pochodzenie od apostołów i boskich proroków, kimkolwiek byli. No ale bez przesady, włóczyć się po świecie i ciułać, żeby budować chatę do modlitwy?
No i oczywiście był jeszcze Hamilton, chemik z misją oczyszczenia świata z Tornado i pomocy biednym i uciśnionym... Cholera, gdyby to zależało od niego, Kristoffa Baxtera, to też by pewnie chętnie zlikwidował problem prochów, głodu, biedy, Molocha i kataru siennego, ale to jest realny świat! Przeżyją najsilniejsi i najsprytniejsi, którzy w d*** mają kiepski los reszty. Zresztą, jak dla niego niech gość robi co chce, i tak olał Tornado już wieki temu.
Dlatego prawie z uśmiechem na ustach powitał nową twarz przy stoliku. Ten gość od razu mu się spodobał: konkretny, bez niepotrzebnych ideałów i dziwnych marzeń, do tego wyglądało, że zna się na swojej robocie.
- No i świetnie, Carver, twoje usługi na pewno się nam przydadzą- powiedział, demonstracyjnie pomijając tego "pana". Nigdy nie przejmował się takimi duperelami.
Dobra, teraz przychodziła jeszcze jego kolej na historyjkę. Chwilę pomyślał, po czym zaczął powoli:
- Taaak, w takim razie i ja podzielę się swoimi motywacjami... Kiedyś, gdy byłem z wizytą gdzieś w dorzeczach Missisipi, cała moja ekipa została napadnięta przez mutki. Mówię wam, rzeź nie z tej ziemi, totalna masakra, nie mieliśmy właściwie żadnych szans... Mnie jednego uratowało jakaś grupa tubylców, gości naprawdę zaprawionych w bojach z takim cholerstwem... W każdym razie poradzili sobie, a mnie zabrali ze sobą. Byłem ranny, a dali mi jeść i tak dalej. Kiedy już mogłem chodzić, jakiś czas siedziałem z nimi, a oni dzielili się ze mną wszystkim, co mieli. Do czasu, gdy wszyscy zachorowali na coś, nie umiem sobie teraz przypomnieć objawów, ale to na pewno sprawka tej cuchnącej, radioaktywnej rzeki... W każdym razie patrzyłem, jak wszyscy, kobiety, małe dzieci, nawet nieliczne zwierzęta- wszyscy stopniowo marnieli i umierali w męczarniach... To wtedy postanowiłem, że powinien być w tamtym rejonie ktoś... lekarz albo przynajmniej felczer... który pomógłby tym biednym ludziom w ich ciężkiej walce z przeciwnościami życia. Nikt się do tego nie pali, więc zrobię to sam. Swoją działkę z Chmury przeznaczę na leki i sprzęt, a w przyszłości może nawet na wyposażenie jakiejś... no, nazwijmy to przychodnią. Ale to pewnie pieśń przyszłości...- zakończył.
Nachylił się nad pustym już piwem, by stłumić parsknięcie. Musiał przyznać, że wyszła całkiem ładna, choć może niezbyt składna i przekonująca bajeczka, w dodatku wymyślona na poczekaniu. Szczególnie stwierdzenie "ciężka walka z przeciwnościami życia" brzmiała ciekawie. Nie wierzył wprawdzie, że ktoś to łyknie, ale hej! Nie on zaczął te idealistyczne pierdoły.
 
Malutkus jest offline