Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-11-2018, 17:54   #47
Fiath
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Karasu, Eddie
292015402SH
Swordfish
Eddie i Karasu postanowili udać się do Anne za pośrednictwem statku kosmicznego Eddiego. Pojazd niebieskoskórego był niewiarygodnie szybki i z łatwością umożliwiał najemnikowi wykorzystanie jego iskry. Mężczyzna uruchomił swoją moc i znalazł się w nadprzestrzeni. Ogromny kawał galaktyki pokonają w zaledwie kilka minut.
- A teraz się pocałujcie. - dwójka pilotów spojrzała w bok, aby ujrzeć Novemeber, czy też plagę, siedzącą na jednej z konsol sterowniczych. Z policzkiem opartym o dłoń, bladoskóra kobieta uśmiechała się do pary.
- Och, omamy wracają. - medyk spojrzał ze zrezygnowaniem na istotę.
- O, albo mamy wspólne omamy, albo to nie są omamy - stwierdził wyraźnie zdziwiony niebieskoskóry. Najwyraźniej ostatnie doświadczenia sprawiły, że dwójka była dużo bardziej skora do uwierzenia w “niemożliwe”.
- Może po prostu ją ignorujmy? Jako lekarz zalecam nie zwracanie uwagi na głosy w głowie. Nawet, jak ich wizualizacja znajduje się przed nami. - zaproponował z nadzieją w głosie Karasu.
- Spokojnie, jak umrzecie, to sobie pójdę. - obiecała kobieta. - Zwłaszcza on. - wskazała palcem na Eddiego.
- Będziesz się pojawiać zawsze, gdy użyję swojej iskry? - spytał niebieskoskóry. Nie był pewien, czy pojawianie się denatki faktycznie było związane z jego zdolnościami. Kto wie, może uda jej się przemycić w swej odpowiedzi trochę informacji.
- Nie, tylko gdy się nudzę. - wyjaśniła. - Byliście już kiedyś przy Ziemi? - spytała.
- Nie wydaje mi się, u Sheepa raczej trzymałem się w dalszych częściach galaktyki. - odparł szczerze niebieskoskóry. - Powinienem coś wiedzieć na temat tej okolicy? - spytał, nieproporcjonalnie bardziej zainteresowany nie zamykaniem kolejnych “drzwi”.
- Raz lub dwa - odpowiedział dalej niezainteresowany rozmową Karasu. Wpadła mu do głowy szalona myśl, którą intensywnie rozważał.
- Eeeh? - uśmiechnęła się kobieta. - Pamiętasz tę kosmiczną piramidę? - wspomniała o okręcie gwiezdnym cesarzowej. - Czasami się zastanawiam, jak wygląda cesarzowa, skoro tak egipsko wymodelowała swój okręt. Wiecie co to Egipt? - nie wiedzieli.
- Pierwsze słyszę. Co to Egipt? - nowoprzybyłej udało się wzbudził zainteresowanie kronikarza.
- Bardzo stary kraj, który kiedyś istniał na Ziemi. - wyjaśniła November. - Upadł przez najazd nieznanych wojsk. Ludzie nigdy nie zidentyfikowali sprawców. - November zaczęła kręcić włosami w palcach, zmrużyła oczy, a jej spojrzenie stało się puste. Wyglądała na niepomiernie znudzoną albo zamyśloną.
- Ludzie nie zidentyfikowali, ale? - spytał przemytnik. Coś podpowiadało mu, że w wypadku kobiety-plagi nawet ułożenie poszczególnych słów w zdaniu może mieć znaczenie.
November spojrzała tylko na Eddiego, milcząc. Radar w komputerze pokładowym zaczął błyszczeć. Lada moment będą na miejscu
- Zabrzmiałaś, jakby nie odnalezienie sprawców dotyczyło ludzi, ale niekoniecznie dotyczyło wszystkich istot. Sama ich znasz? - ponowił swe pytanie, kontynuując lot.
- Ah! Nie, chyba. Może zapomniałam. Przysypiam, jak się nudzę.
Nagły błysk światła zakończył lot w podprzestrzeni Eddiego. Przed drużyną zaczął roztaczać się przepiękny krajobraz systemu Sol. Otoczona barierami, błękitno-zielona Ziemia, spoczywająca w przestrzeni galaktyki piramida, będąca posiadłością Cesarzowej, oraz kolekcja kolorowych, terraformowanych planet. Pierwszych, które ludzie kiedykolwiek osiedlili.
Kiedyś system ten był pełen życia i ciągłego harmidru. Teraz jednak jego rozwój sięgał zenitu. Nie transportuje się towarów, nie prowadzi produkcji, nie zezwala na turyzm. Ludzie delektują się spokojem na najbardziej pożądanych skrawkach gruntu w galaktyce. To powiedziawszy, sama Ziemia była w swojej przyszłości doszczętnie wyczerpana z surowców naturalnych, a kilkaset lat później odrestaurowana podobnym materiałem przyprowadzonym z innych, przez co krytycy uważają ją za nieautentyczną.
- Teorie o inwazji mówiły o przybyciu Rzymian uzbrojonych w żelazo. Ponadto, struktura społeczna królestw brązu była na tyle delikatna, że ich najazdy spowodowały efekt domino. Ocalali ludzie wyemigrowali na górzyste tereny, gdzie morski koszmar nie mógł ich tknąć. - wzruszyła ramionami.
Komputer nawigacyjny Eddiego zaczął migotać. Niebieskoskóry dostał zaproszenie do lądowania ze stacji Zacharego, która była osadzona na skraju układu słonecznego.
Niebieskoskóry wprowadził kilka komend do systemu samolotu, oraz odpowiednio przekręcił instrumenty sterujące. Swordfish leciał teraz bezpośrednio w stronę bazy. Przemytnik rozglądał się po całym systemie, nie ukrywając podziwu ze “spełnienia” tego systemu. Ciężko nazwać to inaczej, centrum całej galaktyki było bowiem kosmicznym domem emerytów. Nawet przestrzeń kosmiczna wokół zamieszkałych planet była pusta. Zapewne jego okręt musiał teraz niesamowicie się wyróżniać.
- Morski koszmar? Cóż to? - dopytał niebieskoskóry. - Z tego co słyszałem, przed podbojem kosmosu nie było ani magii ani artefaktów?
- Tak to starożytni nazwali w swoich kronikach. Jesus Christ przeczytaj jakąś książkę. Czy każda rozmowa z wami to trivia? - Nim Eddie i Karasu się zorientowali, November już z nimi nie było.
- Rozmowa z nami to co? - zapytał medyk, bo coraz mniej słów rozumiał z bełkotu ich nietypowej rozmówczyni.
- Nie wiem, baby. - stwierdził, odnosząc się do starych, jakże skutecznych stereotypów. Coś znajdowało się w tej uproszczonej wizji świata. Dziwnym trafem, tak często była prawdziwa…
- Seksu jej brakuje to narzeka, czy coś - dodał. Ustawił statek zgodnie z optymalną trasą na wskazany mu dok. - Podchodzę do lądowania - zakomunikował zarówno obsłudze stacji, jak i kronikarzowi.
Eddie bez trudu dokonał lądowania na całkiem dobrze znanej mu stacji. Prawie każdego tutaj znał przynajmniej z widzenia. Jednocześnie nikt nie przejął się jego wizytą na tyle, aby go przywitać.
Wysiadając ze statku, niebieskoskóry zobaczył coś delikatnie niespodziewanego. Obok niego zadokowany był podłużny, prostokątny, niebieskoczerwony okręt. Straż gwiezdna.
Dużo gorzej uzbrojeni od wojska i pozbawieni porządnego autorytetu, gwiezdni policjanci cieszyli się niemalże brakiem reputacji. Większość planet i systemów gwiezdnych polegała na armiach i najemnikach, bardziej niż na cesarskich służbach finansowanych z podatków na potrzeby całej galaktyki. Ich obecność nie budziła obaw, nie mieli nawet jak sprawiać Zacharemu problemy. Z drugiej jednak strony, bez powodu by tu nie przylecieli.
Przemytnik wyskoczył z samolotu, biorąc ze sobą tylko minimalny ekwipunek. Nie sądził, by karabin snajperski o mocy działa niektórych okrętów był potrzebny na zaprzyjaźnionej stacji badawczej. Ufał Zacharemu, nie miał jeszcze okazji się zawieść na swym eks-pracodawcy.
- Chcesz coś pozwiedzać, czy możemy iść najpierw do szpitala? - spytał. Sytuacja Anne była co najmniej pilna, jednak przełożenie inspekcji o kilka godzin nie powinno zmienić jej losu aż tak.
Przynajmniej, jeśli Kurasu faktycznie byłby w stanie jej pomóc.
- A czy jest tu cokolwiek do zwiedzania? Poza tym chyba przylecieliśmy w konkretnym celu. Na wycieczki przyjdzie czas później. - odpowiedział medyk. Nie powodowała nim troska o pacjentkę, a zwykła ciekawość jej stanu.
- Dzięki, doceniam - przemytnik uśmiechnął się szczerze. Zamknął i zabezpieczył Swordfisha. Po przelotnym spojrzeniu na niebiesko-czerwoną milicję, ruszyli w stronę tutejszego szpitala.
Przejście do szpitala zajęło drużynie tylko krótką chwilę, podczas której Eddie miał okazję przywitać kilka osób, a Karasu zapoznać się z funkcjami stacji. Było tutaj laboratorium i zakład maszyn, nie było jednak fabryk czy sklepów z bronią. Będąc gdzie są, tutejsi najemnicy byli mocno ograniczeni w tym, co mogli posiadać i nad czym mogli pracować. Baza wydawała się bardziej miejscem noclegowym, czy może nawet kurortem dla najemniczych wojsk, które musiały się zregenerować i podreperować. Niestety, nie można było liczyć na baseny czy spa.
Jak już się okazało w szpitalu, baza pełna była osób rannych czy chorych, ponieważ była najbezpieczniejszą z baz Zacharego, gdzie tego typu ludzi można było przetrzymywać i kurować. Efektywnie zagubiona para musiała stanąć w kolejce do recepcji, nim w końcu nadeszła ich kolei i usłyszeli: - W czym mogę pomóc?
- W której sali znajduje się Anne Code? - spytał, nachylając się nad ladą. Zastanawiał się, czy obsługa szpitala wpuści go bez żadnych problemów i dodatkowych procedur.
- Oh, Eddie... - pielęgniarka odsunęła się i zawołała inną na swoje miejsce. - Chodźcie za mną. - zabrała dwójkę do pomieszczenia socjalnego pielęgniarek. - Zachary kazał nam nie rozpowiadać tego, co się dzieje z Anne. - wyjaśniła kobieta. Niebieskoskóry ją kojarzył, choć nie mógł sobie jej dokładnie przypomnieć. Zgromadzeni rozsiedli się na kanapach, po czym ta kontynuowała.

- Ciało Anne Code jest obecnie w chłodni. Czysto teoretycznie nie posiadało żadnych uszkodzeń. Organy były w porządku, mózg miał się dobrze, jednak serce nie chciało bić pod żadnym pozorem. Zwyczajnie odmawiało funkcjonowania, nawet po teoretycznie niepotrzebnych przeszczepach. Ostatecznie postanowiliśmy wprawić je w hibernację. - wyjaśniła. - Sama Anne żyje tylko dzięki swojej iskrze. Okazuje się, że kobieta potrafi przechodzić do wnętrza urządzeń elektrycznych, więc po prostu opuściła swoje ciało. Obecnie zamieszkuje tutejszy system informatyczny. - wyjawiła detale, patrząc z troską na przemytnika, po czym zerknęła też na syntetyka. - Pan też był jej przyjacielem? Proszę zachować całość w tajemnicy. Przede wszystkim, nie chcemy rozpowiadać o jej iskrze.
- To Kurasu. Jego doświadczenie może pozwolić nam uratować Anne. - odpowiedział niebieskoskóry. W jego głowie kłębiło się wiele sprzecznych emocji. Przeszczepy nie działają, przetłoczenie krwi zapewne również odpada. Nawet jeśli przez jego ciało kiedyś przemknęła krew byłej współpracowniczki, nie mógł liczyć na to, że obecnie jest w jej posiadaniu.
- Sprawdzaliście czy grupa krwi, bądź kod genetyczny poszczególnych narządów nie uległ zmianie w momencie śmierci? - spytał.
- Sprawdziliśmy chyba wszystko, co się dało. - obiecała kobieta. Eddie nie mógł się jej przyjrzeć, ponieważ na stole pomiędzy nimi pojawiła się siedząca i szeroko uśmiechnięta November.
- Możesz udzielić mi dostępu do całej bazy danych z wynikami Anne? - spytał. Z odpowiedzi, jaką wcześniej uzyskał, nie wynikało zbyt wiele. Ot, posiadają pewne dane. Przemytnik najwyraźniej musiał dodatkowo prosić o ich agregację. Z drugiej strony, ciężko się temu dziwić. Tutejsi pracownicy znają go, wiedzą że nie jest typem mózgowca. Jego wiedza skupia się raczej wokół znajomości galaktyki, metod unikania kontroli, najróżniejszych nieznanych powszechnie szlaków mgławicowych czy na całkiem aktualnym przeliczniku cenowym znajdującym się w jego głowie. Mówiąc inaczej, wiedzą że jest tylko przemytnikiem.
- Nie ma problemu. Wyślemy ci na komunikator albo zgramy na pokładowy statku. Jak wolisz? - spytała.
- Mogę wam wyjaśnić co się tu dzieje za causa. - Zaproponowała November, patrząc na Karasu.
- Komunikator. - odpowiedział krótko. - Będę wdzięczny - dodał, tym razem kierując swe słowa w stronę obu będących w pomieszczeniu kobiet.
- A jak toksyczny lub jadowity będzie to całus? Rozpuści moje ciało, wyciągnie mi duszę przez usta, a może dostanę porażenia? Ach, zapewne samemu mam się przekonać, bo Ty tu tylko sprzątasz - rzekł z uśmiechem Karasu. W zasadzie całowanie jakiegoś kosmicznego bytu nie wydawało mu się niczym bardziej abstrakcyjnym niż sam fakt, że w ogóle może z nią rozmawiać. Poza tym z dwojga złego lepiej żeby to on miał ponieść konsekwencje, skoro formalnie ciężko go zaliczyć, jako kogoś żywego. O ile Eddie pewnie byłby zdruzgotany, bowiem ewentualny ratunek dla Anne umarłby, tak zakładał, że najemnik wpadłby na pomysł wykorzystania jego ciała. Teoretycznie zatem “byli kryci”.
- A co, ja nie zasługuję na trochę miłości? - spytała November. - W porównaniu z Anne jeszcze żyję!
Medyk zaśmiał się tak od duszy, po czym rzekł - Jeśli syntetyczne uczucie Ci nie przeszkadza - i złożył pocałunek na ustach prawdopodobnie wyimaginowanego, kosmicznego bytu, mającego dziwną wiedzę, niesamowite imię oraz posługującego się nieznanym mu językiem. Co mogło pójść nie tak? I tak byłaby to lepsza historia miłosna niż Zmierzch.
Usta November były zimne i oślinione. Nim jeszcze Karasu zdążył się odsunąć, na czole syntetyka pojawiła się ciepła dłoń przerażonej i zatroskanej pielęgniarki. - Gorączki chyba pan nie ma, co się dzieje? - spytała - Omamy...? Ah.. - spojrzała na Eddiego. - On ma coś z głową?
November turlała się po stole wysoce rozbawiona. Po pewnej chwili przestała i uśmiechnęła się do Karasu. - Jak moja ślina cię nie zainfekuje, to już nic nie da rady. A, ludzie nieczuli na magię mnie nie widzą. - wyjaśniła rozbawiona.
Karasu nie otworzył ust, tylko zbliżył się do dyspensera z wodą. Udał, że nalewa z niego wody oraz bierze łyk, a w rzeczywistości wypluł zawartość swoich ust do kubeczka. Chciał zabezpieczyć ślinę tej całej November i w dogodnym momencie ją przebadać. Odwrócił się do swojej “nowej kochanki” z uśmiechem i odpowiedział - To żaden problem i tak mam już miano schizofremika, więc tytuł wariata wcale mi nie zaszkodzi. Przynajmniej teraz wierzę, że w jakiś sposób jesteś prawdziwa - to akurat syntetyk musiał przyznać nawet przed sobą, po czym dodał - Przyznaje również, że zafundowałaś mi niecodzienne doświadczenie! Co się stanie, jak się zakocham w Tobie? - medyk nie liczył na odpowiedź na to pytanie, zadał je raczej kurtuazyjnie, by móc po chwili dodać - Kiedy mogę spodziewać się efektów tego gorącego pocałunku oraz ewentualnej infekcji? .
- Kiedyś takich jak on nazywali artystami. Artyzmami? - Eddie wyraźnie szukał odpowiedniego słowa. Nie potrafił go odnaleźć przez dłuższą chwilę. - O, autystami! Facet jest dziwny, ale cholernie zdolny - odparł, obserwując rozkwitający intergalaktyczny romans. Cóż to za wspaniałe stosunki międzygalaktyczne (a może nawet między-rzeczywistościowe?).
Przemytnik uśmiechnął się, najwyraźniej nie potępiając syntentyczno-omamicznej relacji. Ciekawe, jak zareagowałby na to Victor.
- Cóż, nie dam szalonemu tykać moich pacjentów. Na pewno nie bez zezwolenia Zacharego. - oburzyła się pielęgniarka. - I wolałabym, aby nie był uzbrojony.
November miała dobry ubaw. - Jak moja plaga zadziała, to zakochany czy nie i tak zdechniesz. Nie wiem kiedy, nawet nie wiem, czym jesteś. - westchnęła. - Zrzuciliście klątwę na Anne Code. W zamian za prawo do życia Eddiego, ona utraciła swoje. Każde żywe ciało, jakie jej dacie, przestanie funkcjonować. - wyjaśniła.
- Możesz nas tu zostawić? - spytał niebieskoskóry, spoglądając w stronę pracowniczki szpitala. - I tak nie wyjdziemy stąd w żaden inny sposób, nie dostaniemy się do Anne bez twojej aprobaty - dodał, nie próbując nawet podważać przemawiającego przez kobietę głosu rozsądku.
- Po co? - spytała zdziwiona. - Chcesz się nim zająć? Mam wam przynieść jakieś leki? Jak potrzebujecie się położyć, może znajdę wolną salę...
- Nie, po prostu zależy mi na szybkim dostaniu tych danych. - podkreślił. Co prawda większym priorytetem była teraz konsultacja z efemeryczną towarzyszką dwójki, jednak główny motyw był dokładnie ten sam.
- Wszelkie wnioski czy prośby i tak będę kierował przez Ciebie, dobrze Hilde? - spytał, zdrabniając wyjątkowo unikalne imię kobiety.
Karasu chciał podtrzymać rozmowę z November, bo obawiał się, że zniknie w każdej chwili - Czyli całujesz tak każdego nieznajomego o którym niczego nie wiesz?
- To możesz poprosić, a nie wyganiać mnie z pokoju. - kobieta oburzyła się sposobem wypowiedzi Eddiego. - Jestem tu tylko zmianową, możesz chcieć rozmawiać z kierownikiem, albo po prostu Zacharym skoro i tak się znacie. - zasugerowała, nie mogąc oderwać wzroku od Karasu. - Nie mogę was tu samych zostawić, to pomieszczenie dla służby.
November wzruszyła ramionami. - Jak nie moge ich inaczej zarazić.
- Przepraszam, czasem zapominam o różnicach między etykietą tutaj i w innych miejscach - uśmiechnął się przepraszająco. - W takim razie postaram się znaleźć dla nas jakąś kwaterę - odparł, udając się w stronę wyjścia. Wyciągnął telefon i wysłał kilka krótkich wiadomości dotyczących wolnych pokoi.
Obrócił się w stronę intrygującej parki. - Czy jestem w stanie jakoś to zmienić? Otworzyć jej “drzwi” ? - spytał.
-Co? - nie zrozumiała pielęgniarka. - Jak wam kierownik pozwoli, to możecie tu siedzieć. Pewnie jest w gabinecie.
November uśmiechnęła się - To już twój problem. Czas leci. - moment później już jej tu nie było.
- Ech i odstraszyłeś mi ptaszynę - rzekł z udawanym smutkiem Karasu do Eddiego. Szkoda mu było, że nie udało się dłużej porozmawiać z tą istotą. Medyk sprawdził po jej zniknięciu, czy ślina z kubka również wyparowała.
- Dziękuję - podkreślił Eddie. Ruszył w stronę jednej z pobliskich kwater. Jeśli sami nie chcieli ryzykować objęcia jakąś kwarantanną, będą musieli uważać na tego typu ekscesy.
- A ptaszyna znika, gdy tylko musi dać coś od siebie - odparł, najwyraźniej czująć się conajmniej oszukanym.

***

Eddie i Karasu wycofali się do prywatnej kwatery. Dostali pokój czteroosobowy dla nich dwóch, ponieważ wszystkie mniejsze były zajęte. Po drodze para minęła się z gwiezdną grupą policyjną, która szczęśliwie nie zwróciła uwagi na Eddiego, ale jak się okazuje, miała swoje pomieszczenie naprzeciwko. Zamykając drzwi do swojego pokoju, Eddie poczuł wibracje w kieszeni. Otrzymał raport z badań Anne.
- Możesz wywołać jakoś November? - spytał, spoglądając na Kurasu. Jedną ręką wyciągnął komunikator i wstukał kilka komend. Drugą podniósł czekający na stole tablet i przekazał go syntetykowi.
Urządzenie zawibrowało, otrzymując dostęp do wyszczególnionych przez Eddiego danych.
- Odnoszę wrażenie, że to bardziej Ty się do tego nadajesz. Wygląda bowiem na to, że sam złamałeś cały ten kontrakt, czymkolwiek by to nie było. Musisz być zatem z nią w jakiś sposób powiązany. Jakby co, mamy jej ślinę do dyspozycji…- rzucił żartem medyk do swojego towarzysza.
- Czy w swoich podróżach jako kronikarz spotkałeś się z jakimiś praktykami, które mogą dotyczyć uporządkowania tej sprawy? - spytał Eddie, przysuwając fotel do znajdującego się na środku pomieszczenia stołu. Sam udał się w stronę lodówki.
Z dokumentów Eddie odkrył, że stan Anne dało się porównać tylko ze śpiączką, a nawet niekoniecznie. Bardziej ze zwykłym snem. Wyjątkiem był tutaj fakt, że Anne oddzieliła swoją duszę od ciała i pochwaliła się, że żyje, ale ciało jej nie słucha.

Karasu spotykał się z klątwami i magicznymi chorobami powodowanymi przez artefakty. Właściwie nigdy tego typu zjawiska nie dotyczyły iskier. Czasami były też wyleczalne. Niektóre przedmioty sprowadzały plagi chorób już znanych i udokumentowanych, którymi cesarstwo mogło się zająć. Rzadziej, choroba przerastała medycynę, bywała nielogiczna. Wtedy zabierano kilka obiektów badawczych do laboratoriów, a resztę zostawiano na łasce inkwizycji.

- Czemu miałabym z wami rozmawiać, gdy nie mogę przynajmniej zrobić z was wariatów? - Spytała November, gdy Eddie pochylał się nad lodówką. Niebieskoskóry nie miał pojęcia co może być w środku, ponieważ przechodząca przez półki postać November skutecznie zasłaniała wszystkie produkty.
- Skoro jakimś trafem nas obserwujesz, to chyba ciekawsze jest podglądanie, gdy dzieje się coś ciekawego - odparł, nie ukrywając zdziwienia z unikalnego stanu kobiety. Czy zawsze zachowywała się niczym duch, czy inna przechodząca przez ściany istota?
Karasu jedynie popatrzył i nie okazał większego zaskoczenia. Zastanowił się jedynie, czy uda mu się zaprosić November na kolację. Sam był zaskoczony tą myślą. Chyba dusze płatały mu figla.
- To zajmijcie się czymś ciekawym. - zasugerowała November. - Najlepiej śmiertelnym.
- Czy istnieje jakakolwiek metoda, by uratować Anne od plagi? - spytał Eddie. Widać było, że usilne powtarzanie tego pytania jest równie uciążliwe dla niego, co ciągłe odmawianie udzielenia informacji dla November.
- Sprawić, by mogła wrócić do swojego ciała? - doprecyzował. Cofnął się o krok i szybko dodał: - Nie pytam o metodę. Tylko o to, czy takowa istnieje.
- Opisałam ci cały mechanizm tej klątwy. Dosłownie. - odpowiedziała November, krzyżując ręce na piersi.
-[i] Dlaczego dopiero teraz mu się pokazujesz? Anne jest już od jakiegoś czasu w tym stanie. Co Cię zatem, moja piękna, podkusiło?[i]- zapytał medyk, włączając się do rozmowy. Pewna myśl nie dawała mu spokoju.
- Mogę zarazić tylko tych, którzy wejdą w kontakt z moją inną ofiarą. - przyznała się November. - Więc zacznijcie się kręcić przy większej liczbie adeptów. - zasugerowała.
Karasu przetrawiał to, co właśnie usłyszał, ale dodał - Dlaczego zatem Twój uniżony sługa, znaczy ja, widzę Cię? Nie mam nic przeciwko temu, całujesz wyśmienicie, ale wychodzi na to, że jestem zarażony, czyż nie?
- Przyjąłeś moją ślinę, więc nie wiem, na co liczysz. - November prześmiewczo wystawiła język.
- Bo ja wiem? W moim stronach oznacza to, że jesteśmy małżeństwem. - odparował Karasu z uśmiechem.
- W tym momencie widuję też kilkaset innych osób. - uśmiechnęła się November. - Nie wiem, czy to typ małżeństwa, którego szukasz.
- Ranisz mnie! Co mam zrobić, aby awansować w szeregach Twoich oblubieńców? - Karasu nie dawał za wygraną.
- Możesz zacząć od dźgania kilku osób z iskrami. Najlepiej w niezbędne organy. - poleciła.
- A jaką mam gwarancję, że mnie nie porzucisz? Nie możesz być czarną wdową, to nudne! - oburzył się na pokaz syntetyk. Po chwili dodał - Istoty z iskrą to adepci i na nich Ci zależy?
- Yup, na ich śmierci. - przytaknęła November, kiwając głową. - Jak mi nie ufasz, to mnie nie podrywaj. - dodała.
- Moja droga, ale ja już jestem Twój, całym swoim sercem. Pozwól mi zgrywać urażonego kochanka! - odparował Karasu teatralnym głosem, a całość dokończył dwoma pytaniami - Co zrobisz, jak już wszyscy umrą? Jest w tym jakiś głębszy powód?
November przeleciała przez Eddiego, dając mu w końcu skorzystać z lodówki i patrząc wprost na Karasu, wyjaśniła - Jak wymrzecie, to będę mogła spać spokojnie. Magia nadpisuje prawa tego uniwersum, którego nie potraficie docenić i wykorzystać. Łatwiej i wygodniej jest wam zagiąć zasady czasoprzestrzeni niż przelecieć się przez kilka systemów gwiezdnych. Nienawidzę was za to.
- A tobie łatwiej jest pojawiać się przy nas tylko w niektórych momentach, przekazywać informacje w dość enigmatyczny sposób. Czym różnią się obie sytuacje? - przemytnik wtrącił się w jakżę angażującą dyskuję nowego “małżeństwa”.
- Niczym. - November odwróciła się do Eddiego. - Niektórych szybciej zjada choroba, inni wcześniej pierdolca dostają. - uśmiechnęła się.
- Czekaj, nie jestem pewien czy rozumiem - spytał niebieskoskóry, biorąc w końcu butelkę piwa z lodówki. Powędrował w stronę znajdującego się w pokoju fotelu. - Nienawidzisz samej siebie?
- Tak. - odpowiedziała natychmiastowo.
- Ale sama nie cierpisz na te same problemy, co inni adepci? - zadał kolejne pytanie, popijając piwo.
November przechyliła lekko głowę w bok. - To ja zrobiłam plagę owieczko. To też jest twoja ukochana magia. Już nie tak poręczna, gdy łamie zasady świata na twoją niekorzyść, co?
- W takim razie plaga nie ma uniwersalnych zasad? - dopytał. - W przeciwnym razie, niczym twórcę jakiegoś wirusa, dopadłaby i ciebie - dodał.
November rozwarła usta i zaczęła stękać jak powoli otwierane, nienaoliwione drzwi. - Aaaa......a....a...a.aa.a.a.a..aaa.a.a.a.a..a.a.a. a.a.... - spojrzała na Karasu. - Głupszych nie mieli? - spytała, wracając oczyma do Eddiego. - Jakbyś zrobił pistolet do zabijania niebieskoskórych, zacząłbyś od strzelenia sobie w łeb?
- To teraz zastanów się z kim wolisz skończyć, moja słodka. - rzucił Karasu cały czas analizując otrzymane informacje.
- Miho Katakawa na Venus. Albo Riljack z UE23. Chociaż nie, za trzy dni Ril nie będzie mógł się z ziemi podnieść. - November wyszczerzyła zęby do Karasu.
Medyk ze smutkiem pokręcił głową i zamilkł. Warto będzie sprawdzić te nazwiska, tak dla pewności. Ewentualnie poczekać aż ten Riljack zostanie w jakiś sposób uziemiony - może zdobędzie jego ciało do sekcji zwłok? Karasu miał w swojej syntetycznej dupie to, czym była November. Interesował go jedynie mechanizm działania oraz sama istota choroby.
- Czy zaraziłaś też Zilvę? - spytał, po dłuższej chwili. Nadal nie rozumiał w pełni mechanizmu funkcjonowania klątwy, jednak jeśli odnosił się do medalionu - z pewnością November musiała spotkać się z innymi użytkownikami. W innym wypadku, musiało chodzić o nadużywanie iskry.
- Tą od piratów? Ona zna swój kontrakt i jeszcze go nie złamała. - skrzywiła się November. - Jak pomożecie mi ją zarazić, to dam wam pożyć trochę dłużej.
- Och, to masz wpływ na to, jak długo żyjemy? - wtrącił się syntetyk. W tym wszystkim nie wiedział, czy w końcu jest zarażony, czy też nie.
- Jak zabijecie adepta na poziomie Zilvy to tak, na pewno.
- A możesz skrócić nasze życie? - kolejne pytanie syntetyka.
- Której części "zabiję was moją plagą" nie rozumiesz? - spytała November. - Widziałeś Dot.
- Teoretycznie jesteśmy już zarażeni. Znaczy Eddie niby tak, ze mną sama do końca pewności nie miałaś. Plaga jak plaga - choroba. Działa sobie, trawi organizm, wyniszcza, ostatecznie zabija. Wygląda jednak na to, że czas jej działania na każdy przypadek jest różny i niezależny. Może działa tutaj siła organizmu? Siła woli? Siła iskry? Nie mnie oceniać, jeszcze tego nie wiem. Zastanawia mnie jedynie, czy masz bezpośredni wpływ na rozwój choroby. Wygląda jednak na to, że tak skoro możesz nam wydłużyć lub skrócić życie. Jesteśmy zatem zdani na Twoją łaskę tak po prostu? A co, jeśli blefujesz? Robisz urocze czary mary, dzielisz się swoją śliną, opowiadasz o truciźnie czy tam pladze, a w rzeczywistości nie masz takiej siły, jaką deklarujesz? Daj mi odczuć na samym sobie działanie swojej plagi, inaczej nie ma to kompletnie żadnego sensu. - zakończył medyk swój monolog głosem bez wyrazu.
- Eh, okej, okej. Mogę zapauzować, nie mogę przyśpieszyć. - przyznała się blada wiedźma. - Magia to intencja. Wymuszanie swojej woli na wszechświecie. Nieważne jednak jak bardzo chciałabym, żebyście zdechli natychmiast, to za mało.... - November zatrzymała się w pół zdania. - Ej, po co wam to tłumaczę. Jakbym gadała z obsranymi NPC w Final Dragon. Wy tak non stop? "W którym zamku jest księżniczka? Jak zabić smoka? Gdzie jest złoto?" - November zaczęła kiwać się w mechanicznym rytmie. - To wy. Pracoholicy jebani. Zabijcie się już albo znajdźcie mi więcej ofiar.
- Jeśli zabiłbym Zilvę, w co wątpię, to spowolniłabyś plagę… - Eddie podsumował wypowiedziane przed chwilą słowa. - Czy nie zamknąłbym wtedy jej “drzwi”? - spytał, szukając wskazówek.
- To twój kontrakt. Ja nie jestem adeptem, tylko magiem, mam własną magię, niezapożyczoną. Nie chce mi się wierzyć, że ten charmider trwa na tyle długo, że nie pamiętacie zasad czarodziejstwa. - westchnęła śmiercionośne wyglądająca kobieta. - Swoją drogą z Zilvą to i tak się nie liczy. Jak ktoś szuka zguby, to jego wina, że za drzwiami znalazł ścianę. Nikt by cię nie karał za samoobronę. Zamordowanie kilkudziesięciu osób na przestrzeni całej galaktyki ot, tak? - November wzruszyła ramionami.
Chwilę później, ktoś zaczął pukać do drzwi pokoju. - Przepraszam? Chciałabym się zwrócić do państwa w pewnej sprawie. - rozbrzmiał głos jakiejś kobiety.
- W takim razie, jeśli zdołałbym przywrócić cześć z adeptów, którzy ucierpieli w wyniku mojego korzystania z medalionu, bądź zniszczyć sam medalion, mógłbym leczyć samego siebie z plagi? - spytał November.
- Chwila! - krzyknął na odchodne do kobiety przed drzwiami.
- Czemu część? Musiałbyś wymazać wszystko. - Stwierdziła November. - Albo wywiązać się z kontraktu, o czym już ci mówiłam. Ani jedno, ani drugie nie zdażyło się od dawna.
- Dzięki, rozwiałaś trochę moich możliwości - stwierdził, biorąc kolejny łyk piwa. Jego wzrok skierował się w stronę syntetyka.
Medyk uznał, że Eddie chce aby to on otworzył drzwi. Znaczy, tak mu się wydawało, a że nie miał nic do dodania, to jak pomyślał, tak też uczynił - poszedł otworzyć drzwi.
- Tylko nie romansuj też przy niej. Chyba, że z nią - stwierdził.
Po drugiej stronie drzwi Karasu zobaczył kobietę o długich, białych włosach i fioletowych oczach. Miała ona na sobie czarny mundur służb gwiezdnych oraz czerwony płaszcz z medalionem, który symbolizował zarówno jej wysoką rangę w organizacji straży gwiezdnej, jak i szlachetny rodowód. Za nią stało dwóch dryblasów ze straży, prawdopodobnie tych z pokoju naprzeciwko. Patrząc w dół, syntetyk spostrzegł, że jeden z pomagierów kobiety wstawił stopę w drzwi zaraz po tym, gdy te tylko się uchyliły.
- Przepraszam za najście, ale jestem zmuszona przeszukać wasz pokój, no i was samych. Wykryłam obecność dwóch skradzionych kart kredytowych w tym pomieszczeniu. - wyjaśniła.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline