- Przecież nas nie wpuszczą - rzucił odruchowo Jimmy. Nie muszą - pomyślał Marti. Skoro Derekowi tak bardzo zależało na tym, żeby Dona tam była, to jeśli staniemy się kulą u nogi... będą musieli nas wpuścić. W głowie Brainy'ego kotłował się powoli plan podboju automatów Wrexlera. Zwłaszcza Pac Mana.
- A Jak państwo Barker nikogo nie zastaną jeśli wrócą to będziemy mieli większe kłopoty - potwierdziła Hisako.
Heather nie wyglądała na przekonaną co do tego pomysłu, ale rozejrzała się po starszych.
- Nie pokażę się z tymi łepkami u Luke’a! Już wolę siedzieć z nimi w domu! - Dona też zaprotestowała.
- Dzieciaki znajdą sobie jakąś rozrywkę i nie będą przeszkadzać dorosłym. Prawda Mikey? – Derek poklepał „Breainiego” po przyjacielsku w plecy. – Impreza jest do 23.00, zdążycie wrócić przed starymi. Zawiozę was i przywiozę. - W to akurat Marti mniej wierzył. Skoro to impreza u dzianego Wrexlera, to na pewno będzie tam alkohol, który zrobi swoje. Kalkulacja ryzyka wydawała się tutaj niezbędna. Marti zaczął przeliczać w swojej głowie wszystkie opcje za i przeciw. Dona wydawała się coraz bardziej przekonana do pomysłu swojego chłopaka. Po raz pierwszy stała się naprawdę miła. Złożyła ręce jak do modlitwy.
- Zgódźcie się, proszę, proszę! - musiało jej zależeć, przerwał kalkulację i spojrzał w szoku na siostrę. Ten sposób proszenia jej mózg wymuszał tylko w skrajnych przypadkach do mamy. Desperatka.
- Wolę nie... - powiedziała niepewnym głosem Heather. - Może... Możemy się przenieść do mojego domu? Jest tam moja mama i dziadek. Siostra też... - zaproponowała uciekając spojrzeniem.
- A nie możecie jechać sami? - spytał Jimmy. - Przynajmniej nie będziemy wam przeszkadzać...
Dona popatrzyła krzywo na Jamesa.
- Żebyście znowu poleźli do Hausera!? W życiu nie zostawię mojego przygłupiego braciszka samego, wiem na co go stać. Widzę że coś kombinujecie i chcecie się mnie pozbyć z domu. Tym bardziej powinnam zostać.
Proszę, proszę - pomyślał Brainy. Jeszcze w jej pustym łbie tli się światełko nadziei na to, że kiedyś machina szarych komórek ruszy niczym rozpędzony Gwiezdny Niszczyciel. Zmrużył brwi przyglądając się siostrze z rozdziawioną gębą - co swoją drogą musiało wyglądać idiotycznie.
- Jesteśmy w tym wieku - odparł Jimmy - że nic jeszcze nie kombinujemy...
- Jak i tak macie samochód to możecie nas podrzucić do domu Heater albo Jimmiego. Wy będziecie mogli jechać a my nie zostaniemy sami - powiedziała Hisako nadal trzymając za rękę najmłodszą z nich.
- U mnie jest więcej miejsca. Zabierzemy tylko jedzenie i teleskop - dodał Jimmy.
- Zostawi się tylko Kartkę dla waszych rodziców jakby postanowili z powodu awari wrócić wcześniej. - dodała azjatka.
Marti zakończył w głowie kalkulacje i głębokie przemyślenia całej sytuacji. Widział wzrok Dereka, który w jego mniemaniu miał pewnie wywoływać presję, ale mógł wywołać jedynie salwę śmiechu - w stylu sztucznego śmiechu znanego z sitcomów. Marti zaśmiał się sam do siebie, wyobrażając sobie tą sytuację.
- W zasadzie... - przemówił w końcu niczym Temida. - Rodzice nie mówili, że mamy siedzieć w domu... Mama powiedziała, że Dona ma się nami zająć i nas pilnować. Będzie wypełniać swoje obowiązki w pełni i nikt nie złamie zasad. Prawda Derek? - młody Barker nie rozumiał, dlaczego nie chcieli iść z nimi. Były tam maszyny i też opcja wolności - i to takiej bez Hausera w okolicy. Czekał cierpliwie na głos 'starszyzny'.