Wątek: X-COM
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-11-2018, 22:51   #51
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
George

Chłopak z Wydziału Skanu czuł, jak rozpiera go energia. Przeprowadzona z powodzeniem kradzież pojazdu napompowała go adrenaliną i wlała ogień w jego żyły. Przypomniał sobie, jak kilka lat temu włamywał się do uczelnianej pracowni, by wykraść rozwiązanie egzaminu, którego analogową formę trzymał tam jeden z profesorów. Pomagał mu wtedy Law, który siedząc w pokoju ich akademika, obserwował teren przez kamery. George uśmiechnął się na tę myśl. Beztroskie lata jeszcze przed X-COM. I Law, bardziej wesoły i częściej uśmiechnięty. Zawsze zamyślony a jednak pełen życia.

Ile by dał, żeby wrócić choć na chwilę do tamtych dni.

- Dwóch cieciów i pies - padło w słuchawce. Przez moment Bitterstone był pewien, że się przesłyszał.

- Amadeo, mówiłeś coś? - zagaił do operatora prowadzącego osobówkę.

- To Jarl. Ma kłopoty - odrzekł szef zbrojnych.

- Niech to macierz... - mruknął „Bo1” i uderzył dłonią o kierownicę. - Dwójka z psem? Brzmi na rutynowy patrol. Jeśli rozegra to spokojnie, nie powinno być problemu - dodał, myśląc intensywnie. - Amadeo… mógłbyś podjechać bliżej rendez-vous? W razie gdyby Jarl wszedł z niebieskimi w sprzeczkę, dobrze, żebyś mógł go wesprzeć. Ja pokręcę się z dala, żeby nie ściągać uwagi. - W głowie hakera już układał się plan.

Nie czekając na odpowiedź żołnierza, wybrał połączenie do bazy.

- Law, słyszysz mnie?

- George? Mieliście się nie kontaktować, dopóki nie skończycie - głos w słuchawce niewątpliwie należał do kierownika skanerów.

- Jest problem. Jarl ma gości. Być może będziemy potrzebować drugiej dziupli. Dasz radę poszukać jakiegoś mniej uczęszczanego miejsca i podesłać mi namiary? Jeszcze nie wpadliśmy, ale wolę być przygotowany.

Chwila ciszy sugerowała, że Law trawi wiadomości.

- Jasne, już rzucam okiem. Może znajdzie się coś w Spanish Lake, powinno być trochę dalej od centrum miasta.

- Super, wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć. Czekam na halo, over - odparł George, rozłączając się. Teraz musiał ze wszystkich sił skupić się na jeździe, by nie popełnić jakiegoś wykroczenia lub by z kimś się nie stuknąć. Wszystko, co ściągało policję na niego i ten wóz było dla niego katastrofą. Nawet gdyby zdołał opuścić pojazd i powiedzmy bezpiecznie dotrzeć do bazy, w furgonetce zostawały jego odciski palców i ślady DNA. Jako iż pojazd jest kradziony, niewątpliwie takie dowody powędrowałby prosto do bazy na komendzie, a tego by nie chcieli.


Ruben

Czarnoskóry technik nie okazywał zdenerwowania. Był przekonany, że w razie złego obrotu spraw, zdoła złapać za jakiś klucz czy młot i odpędzić agresorów, nim wycofa się do wozu. Chociaż szczerze nie chciał tego robić. Polubił tych ludzi na ile człowiek pracujący pod przykrywką i walczący z najazdem obcych mógł polubić płotki lokalnej mafii. Jednak rozumiał tych ludzi i szanował za fach. Gdyby znaliby się dłużej, chętnie pomógłby im i zajrzał pod maskę wozu, który mieli na warsztacie. Potem może piwko oraz partia czy dwie pokera i chwila moment zostaliby „przyjaciółmi”.

Niestety ta banda była z innego świata. Graham nie był święty i swoje za uszami miał. Kradł, groził i oszukiwał, nie raz komuś obił mordę albo skasował samochód. Tak było kiedyś, będąc jeszcze obszczymurem. Nigdy jednak nie wpadł w przestępczość zorganizowaną albo inne kliki, co sprawiało, że rozumiał tych ludzi, ale nie był taki jak oni.

Chociaż… Czy aby X-COM nie był czasami terrorystami?

- … jak mówiłem, brachu, kręcimy się w okolicy od niedawna, ale szybko zwietrzyliśmy, że St. Louis to miejsce pełne okazji. Okazji, które łatwo można osiągnąć, łącząc siły z kimś, kto myśli podobnie i ma ten sam cel, ta? Okazji, które łatwo można zaprzepaścić, uginając się pod presją ciemiężycieli, ta? Rozważcie tylko, co mówię - powiedział Ruben najbardziej dyplomatycznie, na ile było go stać. Chciał przy tym mrugnąć do laski, którą zresztą już od jakiegoś kwadransa posuwał w myślach na zapleczu warsztatu, ale zdołał się powstrzymać. Przypomniał sobie, jak przyjemnie może mu tu być, jeśli dobrze to rozegra.

- Jakby co, kręcę się po The Hill - dodał, powoli wycofując się do drzwi. - Zapraszam, gdybyście reflektowali na jakiegoś bilarda. Ostatnio poznałem kilka legitnych miejscówek - uśmiechnął się przyjaźnie.

- Dobra, ja spierdalam, bo mam jeszcze parę spraw do załatwienia. Trzymaj się, Rando, narka, ludzie - pożegnał się i opuścił warsztat.

Odjeżdżając sprzed budynku czuł na sobie spojrzenie tamtych. Oceniali go. Sprawdzali. Pewnie właśnie w tej chwili jeden z nich już dzwonił do kogoś z „góry”. Jeśli nie byli w ciemię bici, nie zignorowaliby najścia obcego, wypytującego o szefa.

Ruben mógł mieć tylko nadzieję, że tym razem też mu się poszczęści.

„Kurwa, mogłem studiować socjologię czy inne gówno” - pomyślał jeszcze, ruszając w drogę powrotną.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline