| George
Chłopak z Wydziału Skanu czuł, jak rozpiera go energia. Przeprowadzona z powodzeniem kradzież pojazdu napompowała go adrenaliną i wlała ogień w jego żyły. Przypomniał sobie, jak kilka lat temu włamywał się do uczelnianej pracowni, by wykraść rozwiązanie egzaminu, którego analogową formę trzymał tam jeden z profesorów. Pomagał mu wtedy Law, który siedząc w pokoju ich akademika, obserwował teren przez kamery. George uśmiechnął się na tę myśl. Beztroskie lata jeszcze przed X-COM. I Law, bardziej wesoły i częściej uśmiechnięty. Zawsze zamyślony a jednak pełen życia.
Ile by dał, żeby wrócić choć na chwilę do tamtych dni. - Dwóch cieciów i pies - padło w słuchawce. Przez moment Bitterstone był pewien, że się przesłyszał. - Amadeo, mówiłeś coś? - zagaił do operatora prowadzącego osobówkę. - To Jarl. Ma kłopoty - odrzekł szef zbrojnych. - Niech to macierz... - mruknął „Bo1” i uderzył dłonią o kierownicę. - Dwójka z psem? Brzmi na rutynowy patrol. Jeśli rozegra to spokojnie, nie powinno być problemu - dodał, myśląc intensywnie. - Amadeo… mógłbyś podjechać bliżej rendez-vous? W razie gdyby Jarl wszedł z niebieskimi w sprzeczkę, dobrze, żebyś mógł go wesprzeć. Ja pokręcę się z dala, żeby nie ściągać uwagi. - W głowie hakera już układał się plan.
Nie czekając na odpowiedź żołnierza, wybrał połączenie do bazy. - Law, słyszysz mnie? - George? Mieliście się nie kontaktować, dopóki nie skończycie - głos w słuchawce niewątpliwie należał do kierownika skanerów. - Jest problem. Jarl ma gości. Być może będziemy potrzebować drugiej dziupli. Dasz radę poszukać jakiegoś mniej uczęszczanego miejsca i podesłać mi namiary? Jeszcze nie wpadliśmy, ale wolę być przygotowany.
Chwila ciszy sugerowała, że Law trawi wiadomości. - Jasne, już rzucam okiem. Może znajdzie się coś w Spanish Lake, powinno być trochę dalej od centrum miasta. - Super, wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć. Czekam na halo, over - odparł George, rozłączając się. Teraz musiał ze wszystkich sił skupić się na jeździe, by nie popełnić jakiegoś wykroczenia lub by z kimś się nie stuknąć. Wszystko, co ściągało policję na niego i ten wóz było dla niego katastrofą. Nawet gdyby zdołał opuścić pojazd i powiedzmy bezpiecznie dotrzeć do bazy, w furgonetce zostawały jego odciski palców i ślady DNA. Jako iż pojazd jest kradziony, niewątpliwie takie dowody powędrowałby prosto do bazy na komendzie, a tego by nie chcieli. Ruben
Czarnoskóry technik nie okazywał zdenerwowania. Był przekonany, że w razie złego obrotu spraw, zdoła złapać za jakiś klucz czy młot i odpędzić agresorów, nim wycofa się do wozu. Chociaż szczerze nie chciał tego robić. Polubił tych ludzi na ile człowiek pracujący pod przykrywką i walczący z najazdem obcych mógł polubić płotki lokalnej mafii. Jednak rozumiał tych ludzi i szanował za fach. Gdyby znaliby się dłużej, chętnie pomógłby im i zajrzał pod maskę wozu, który mieli na warsztacie. Potem może piwko oraz partia czy dwie pokera i chwila moment zostaliby „przyjaciółmi”.
Niestety ta banda była z innego świata. Graham nie był święty i swoje za uszami miał. Kradł, groził i oszukiwał, nie raz komuś obił mordę albo skasował samochód. Tak było kiedyś, będąc jeszcze obszczymurem. Nigdy jednak nie wpadł w przestępczość zorganizowaną albo inne kliki, co sprawiało, że rozumiał tych ludzi, ale nie był taki jak oni.
Chociaż… Czy aby X-COM nie był czasami terrorystami? - … jak mówiłem, brachu, kręcimy się w okolicy od niedawna, ale szybko zwietrzyliśmy, że St. Louis to miejsce pełne okazji. Okazji, które łatwo można osiągnąć, łącząc siły z kimś, kto myśli podobnie i ma ten sam cel, ta? Okazji, które łatwo można zaprzepaścić, uginając się pod presją ciemiężycieli, ta? Rozważcie tylko, co mówię - powiedział Ruben najbardziej dyplomatycznie, na ile było go stać. Chciał przy tym mrugnąć do laski, którą zresztą już od jakiegoś kwadransa posuwał w myślach na zapleczu warsztatu, ale zdołał się powstrzymać. Przypomniał sobie, jak przyjemnie może mu tu być, jeśli dobrze to rozegra. - Jakby co, kręcę się po The Hill - dodał, powoli wycofując się do drzwi. - Zapraszam, gdybyście reflektowali na jakiegoś bilarda. Ostatnio poznałem kilka legitnych miejscówek - uśmiechnął się przyjaźnie. - Dobra, ja spierdalam, bo mam jeszcze parę spraw do załatwienia. Trzymaj się, Rando, narka, ludzie - pożegnał się i opuścił warsztat.
Odjeżdżając sprzed budynku czuł na sobie spojrzenie tamtych. Oceniali go. Sprawdzali. Pewnie właśnie w tej chwili jeden z nich już dzwonił do kogoś z „góry”. Jeśli nie byli w ciemię bici, nie zignorowaliby najścia obcego, wypytującego o szefa.
Ruben mógł mieć tylko nadzieję, że tym razem też mu się poszczęści.
„Kurwa, mogłem studiować socjologię czy inne gówno” - pomyślał jeszcze, ruszając w drogę powrotną.
__________________ "Pulvis et umbra sumus" |