Dona nie była zadowolona kiedy Marty zmienił zdanie a przyjaciele go poparli. Wpadła w histerię, zaczęła ściągać biżuterię i krzyczeć, że w takim razie wszyscy zostaną w domu a Flanningan niech zabiera się na imprezę sam. "Brainy" niepotrzebnie narobił jej nadziei, zawód na jej twarzy był wręcz przejmujący, wszyscy słyszeli płacz dochodzący z łazienki. Derek musiał przez parę minut ją uspokajać. Musiał mieć niezły dar przekonywania bo Dona w końcu wyszła z łazienki, umalowana i boska jak zawsze.
-
Pieprzyć to. Jadę na imprezę a was odwieziemy do Thompsonów – powiedziała. Przyjaciele spakowali wszystko co potrzebne, żeby miło spędzić wieczór, w tym też oczywiście teleskop.
Derek swojego żółtego forda mustanga zaparkował na chodniku przed posesją Barkerów. Nastolatka wpakowała się na przednie siedzenie, pozostała czwórka musiała cisnąć się z tyłu. Nadwyżka pasażerów z pewnością nie spodobała się Heather, ale tego wieczora wszyscy policjanci patrolowali okolice parku a do domu Jimmiego też nie było strasznie daleko. Derek przekręcił kluczyki w stacyjce, silnik zamruczał melodią, która dla każdego faceta była miodem dla uszu. Ruszył z piskiem opon.
Kiedy dojeżdżali pod dom Thomposów, Flanningan zamiast zwolnić przyśpieszył. Minął posesję, przejechał kawałek a potem odbił w lewo na skrzyżowaniu.
-
Co wy robicie? – zapytał jeden z dzieciaków.
Dona odwróciła się, szczerząc zęby.
-
Porywamy was smarkacze – powiedziała Dona a Flannangan zaśmiał się głośno i włączył radio podkręcając głośniki do oporu.
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=TaivSqwgAvk[/MEDIA]
Na nic się zdały prośby, groźby, błagania. Mustang Flaningana kierował się na północ, minął kino samochodowe, młyn i piekarnię nad którą górował wielki silos. Przejechał przez Most Samobójców a kilometr dalej zjechał na piaszczystą drogę, która prowadziła prosto do willi Wrexlerów.
Już z daleka zauważyli, że olbrzymi dom jest rozświetlony w każdym pokoju, w oknach odbijały się kolorowe światła kul dyskotekowych. Gdy podjechali bramę zobaczyli kilkanaście, a może nawet kilkadziesiąt samochodów. Wydawało się, że to u Luke’a a nie w parku Waszyngtona odbywa się festyn a na imprezę zjechało się całe liceum w Breadhouse. Młodzi ludzie stali na podjeździe, pili piwo, sączyli drinki. Muzykę w domu puszczono na cały regulator.
-
Nie bójcie żaby, jak impreza się skończy, odwieziemy was do domu – pocieszył całą czwórkę Derek bo Dona w tym czasie była zajęta poprawianiem fryzury i zupełnie zapomniała o swoich podopiecznych.
Pod drzwiami przywitał ich sam Luke Wrexler, który wybiegł z domu dziwnie pobudzony. Pod nosem został mu biały proszek.
-
Dona! Derek? Co tak późno!? Impreza już się prawie kończy, zaraz przenosimy się na basen, obowiązują tylko stroje topless – zarechotał a potem zauważył dzieciaki.
-
Cześć – uśmiechnął się niczym Jack Nicholson grający rolę szalonego ojca ścigającego rodzinę z siekierą. Widząc Hisaku, złożył ręce i ukłonił nisko –
Konnichiwa!
-
Przepraszam Luke, nie miałam co z nimi zrobić. Obiecuje że nie będą przeszkadzać – pośpieszyła z wyjaśnieniami Dona lekko się czerwieniąc
-
Nie no, bez jaj, wszyscy są mili widziani na imprezach Luke’a. Napijecie się po browarku? –
-
Nie, żadnego alkoholu – zaprotestowała nastolatka–
Starzy by mnie zabili.
-
No dobra. To co chcecie robić? – spytał przyjaciół wciąż uśmiechając się jak szaleniec.