Franki ruszył biegiem z pogiętą rurą. Sadził wielkimi susami omijając leżące na ziemi kawałki desek czy zmurszałych cegieł. Bokiem coś przeleciało i zagrzechotało i ściany i podłogę, ale nie zwracał na to uwagi. Był coraz bliżej, dwaj strzelcy nie mogli go nie zauważyć ani nie usłyszeć. Obaj równocześnie oparli przedramiona o kawał betonu by ustabilizować broń i obaj zaczęli celować. Frank poczuł dwa uderzenia. Jedno w pierś, drugie w szyję. To nawet nie bolało. Strzałka wystawał z piersi. Druga taka sama musiała tkwić w szyi, ale tego nie wiedział. Zrobiło mu się miękko w kolanach. ostatnie dwa kroki zrobił siła woli. Rura zatoczyła łuk i trzasnęła pierwszego strzelca. Poleciał w bok jak szmaciana lalka.
Krugi przeturlał się i strzelił, kolejna strzałka utkwiła w piersi olbrzyma. Oburęczny cios rurą z góry skrzesał iskry, gdy strzelec znowu się odturlał.
Tommy ruszył za kumplem. Szło mu wolniej, bo co chwilę potykał się o jakieś śmieci. Zobaczył cień na podłodze w który chciał trafić większy cień. To mu wystarczyło do namierzenia celu. Strzelił, posyłając grad ostrych odłamków.
Frank widział jak nale połowę twarzy strzelca szatkują drobne kawałki betonu. Ten jęknął i padł. Frank wyciągnął strzałkę z piersi. Coś mu wstrzyknięto… powinien już paść po trzech. Wyjął wszystkie po kolei.
Wszyscy nieprzytomni. Teraz Frank miał rzuty jak Hulk
Bez szpitala się nie obejdzie.
- Hej ty! - krzyknął ten wyglądający na ochroniarza próbując złapać za klamkę u drzwi. Ale furgonetka już się rozpędzała.
Potrącił jakiś statyw, składane krzesełka trzasnęły pod kołami. Dziwnie ubrani ludzie rozbiegli się na boki. Zahaczył o jakieś czarne pudła, dopiero w lusterku zobaczył, że to były głośniki. Z naciskiem na “były”. Kilka chwil później zostawił za sobą bałagan, którego narobił i znikł za kolejnym zakrętem. Nikogo nie widział w lusterku, nie gonili go, choć miał wrażenie, że ktoś go obserwował. Psy też zdawały się być niespokojne. Po minucie to ustąpiło.