Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-12-2018, 19:15   #44
Amduat
 
Amduat's Avatar
 
Reputacja: 1 Amduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=x5GuBa4Bbnw&t=206s[/MEDIA]
Co za porąbany psychol wymyślił coś takiego jak bagna? Wody tam dużo, błota jeszcze więcej. Komarów zatrzęsienie, groźnych drapieżnik tak samo… ale najgorszy był brak normalnej drogi, takiej asfaltowej. Tylko trawa, mchy, bajora i tym podobne nieużytki, niebezpieczne na dodatek. Dlaczego durny czołg nie mógł się zagubić na autostradzie? Prostej, równiutkiej i tylko zagraconej wrakami?

- Ale trumny - panna Holden mruknęła cicho do Foxa, żeby reszta nie słyszała. Żadna z bryk się jej nie podobała, bo po pierwsze - nie była czarna. Po drugie… chyba po prostu musiała ponarzekać. Niby wiedziała że nie znajdą, ani nie mogą kupić merola, jednak gdzieś tam nadzieja i tęsknota kołatały w detroickiej duszy.

- Dobra, to są dwie opcje - wzięła się w garść, w końcu trzeba było. Wskazała na wojskowego olbrzyma - Tu nam odpadnie problem szukania wyciagarki jak któraś z chabet wpadnie w bagno. Dobra blacha, duży udźwig. Pali skurwysyn jak smok, ale sam przypomina czołg i na tych kołach odpada że się zakopie - przeniosła uwagę na Forda - Tu coś od ciebie, nie? - popatrzyła na Runnera, pijąc do głównej siedziby jego szefa z Miasta Szaleńców - Nie wygląda źle, lżejszy, ale bez wyciągarki. Za to pali mniej. W terenie też sobie poradzi. Pytanie czy chcemy wywalać sami na tego potwora - pokazała palcem pierwszą brykę - Czy bierzemy Forda i niech Mechler buli za lepszy sprzęt. Ja bym brała Forda.

- Ale jak już się zakopie to kaplica.
- Alex patrzył na wojskowego trzyosiowca. No do wyciągania czegoś pewnie byłby świetny, nawet pomniejszy pojazd by wydobył pewnie sprawnie. Ale gdyby sam się zakopał no to już byłby poważny problem. Z drugiej strony to jak pojedynczy pojazd się zakopał to właściwie z każdym był problem aby go odkopać.

- A ten nie ma wyciągarki ale może mieć. Można dokupić i zamontować. - popatrzył teraz na furgonetkę. Teraz wyciągarki nie miała. Ale gdyby znaleźć taką gdzieś na mieście to nawet montaż by odpadał bo Vesna dałaby radę ją zamontować sama w jedno popołudnie.

- Nie wiem z tym Mechlerem. Czy coś dorzuci. Niby mają na chabetach jechać i furę dla siebie kupujemy. - ganger wzruszył ramionami na znak, że nie zna typa ani jego motywów więc trudno mu oszacować co by zrobił.

- To niech bujają wora. - technik zdecydowała i humor od razu się jej poprawił. Wskazała mniejszą maszynę - Bierzemy Forda, ogarniemy wyciągarkę i paliwo. Tylko jedno mi tu nie pasuje - skrzywiła się, przybierając boleśnie zawiedzioną minę i nie omieszkała nią uraczyć Alexa - Nie jest czarny.

- Można przemalować. -
ganger nie widział z tym chyba większego problemu. Chociaż jakby naprawdę położyć lakier to chociaż z dobę trzeba by odczekać aby obsechł a w spokoju to raz a dwa by się samemu nie struć od chemikaliów. - Dobra, to niech będzie ten Ford. - wskazał na błękitną maszynę i zerknął jeszcze na Vesnę czy chce coś dodać zanim pójdzie do Kelly’ego przybić umowę.

- Spytaj się go czy weźmie jako część ceny tego starego gruchota - wskazała brodą na busa bez przedniej szyby i uśmiechnęła się, robiąc krok w stronę gangera. Poprawiła mu kurtę, wygładziła kołnierzyk podkoszulki i polizanym kciukiem starła paproch z obitego policzka - Bądź przekonywujący tak jak tylko ty potrafisz… ale nie lej go, dobrze?

- No powaga. -
zgodził się ganger nawet chyba trochę udobruchany takim traktowaniem. Odszedł w stronę sprzedawcy i rozmawiali chwilę. Potem gapili się na vana jakim tutaj przyjechali klienci no i wreszcie obaj ruszyli do niego. Teraz widać było, że role się odwróciły. To Irlandczyk oglądał i sprawdzał auto a Detroitczyk pokazywał, tłumaczył i bajerował. No ale na szczęście akurat do motoryzacji to miał naturalny dryg do bajery jak chyba każdy z Detroit. W końcu Kelly wsiadł za kierownicę, Alex na miejsce pasażera i tak zrobili ze dwa kółka po podziemnym parkingu. W końcu zaparkowali i Vesna widziała charakterystyczny gest uściskania dłoni. dogadali się.

Obaj zadowoleni wysiedli z wozu i ruszyli w stronę Forda. Alex przywołał ją gestem do siebie.
- Płatnik! - zawołał do niej wesoło. Okazało się, że za starego vana wyszła z połowę wartości nowego vana więc mieli go prawie za pół ceny. A teraz mogli wsiąść i rozsiąść się wygodnie w swojej nowej furze. Alex był podekscytowany jak zawsze gdy miał okazję zasiąść za kierownicą nowej fury.

Sprawdzało się powiedzenie, że jeżeli chodzi o fury najlepiej oddać sprawę w ręce gangera z Det, ale nie pierwszego lepszego. Przykładowo pannie Holden podobne targi zajęłoby dłużej, a tu proszę. Chwila moment i po bólu, a jeszcze zaoszczędzili wpychając gruchota nowemu właścicielowi. Nie pozostawało nic innego jak godnie przemieścić się pod nową brykę od strony kierowcy i oprzeć się nonszalancko o otwarte okno.
- I jak kochanie, zadowolony? - spytała z zadowolonym uśmiechem, patrząc na urzekający obrazek o nazwie “szczęśliwy Alex”, ale i tak spytała - Podoba ci się?

- No niezła.
- mruknął kierowca obcinając wzrokiem kobietę opartą o otwarte okno w drzwiach szoferki. Została ostatnia formalna kwestia czyli uregulowanie należnosci z dilerem. Papiery na talony szybko zmieniły właściciela. Całkiem sporo papierów. Kupka talonów wyraźnie uszczuplała. Ale i tak o wiele mniej niż gdyby musieli kupić furę za 100% ceny. Tymczasem wymiana pojazdu na pojazd zaoszczędziła im ich całkiem sporo.

- Wskakuj. - Alex przypominał w tej chwili nażartego sierściucha. Nawet podobnie mrużył oczy i miał leniwe, rozgrzane upałem ruchy. Spojrzał wymownie na brunetkę wskazując gestem wnętrze nowej fury.

- Ooo! To już kupiliście? To już? Spadamy stąd? - blondynka podeszła do nich widząc, ze tarki i wybory dobiegły końca ale chyba wolała się upewnić. Popatrzyła pytająco na dwójkę z Detroit i tą część wewnątrz bryki i tą jeszcze na zewnątrz.

- A co mieliśmy marnować czas na próżno?
- Vesna uśmiechnęła się krzywo, obchodząc maskę i pakując się do szoferki. Tak więc mieli nowe, swoje i tylko swoje cztery kółka… z całkiem wygodną tapicerską, na pierwszy rzut oka. - Tak, spadamy stąd - potwierdziła, robiąc zapraszajacy ruch dłonią na vana.


Siodło

Nazwa knajpy okupowanej przez Teksańczyków z czymś się Vesnie kojarzyła. Wpierw nie zawracała sobie tym głowy, zbyt zajęta dziesiątką problemów pobocznych, ale kiedy część z nich wyparowała, mogła na spokojnie wrócić do tego zagadnienia. Szybko też skojarzyła o co chodzi. Widziała kiedyś film, stary western o identycznym tytule. Dość wyjątkowy - w nim jako pierwszym pokazano czarnoskórego szeryfa… ale to było kiedyś, zarówno akcja filmu jak i seans w detroickim kinie. Teraz znajdowała się w Nice City, próbując przynajmniej po części ugrać coś dla siebie. Po intensywnym testowaniu kanapy i siedzeń nowej fury, zakończonej powrotem do burdelu i sprawdzeniem łóżka panny Black, technik najchętniej by w nim została, nakryta kocem. Niestety życie nie mogło być takie proste.

- Dobra… - westchnęła, patrząc na siedzącego za kierownicą Foxa. Ich nowe auto chodziło jak marzenie, nie miała się do czego przypiąć. Na razie. Wzruszyła ramionami i spojrzała przez przednią szybę na “Płonące Siodło” - Załatwmy to szybko, bezboleśnie… i bez awantur, ok? Postaraj się być miły i nie dosrywaj Patrickowi za bardzo. Teraz jeździmy w jednej ekipie.

- Temu gogusiowi w kapeluszu?
- Alex zerknął na Vesnę jakby upewniał się, że mówią o tej samej osobie. Jak widać mówili no tylko, że widzieli ją przez osobne szkiełka. - No dobra, niech nie fika to może będzie okey. - zgodził się wspaniałomyślnie jak gdyby nowa fura i zabawy i w furze i w burdelu wprawiły go w doskonały nastrój. Tak bardzo, że mógł nawet znieść towarzystwo “gogusia w kapeluszu”. Przynajmniej teraz.

- Bak jest prawie pusty. Trzeba zorganizować paliwo. Na teraz i na drogę. - zaznaczył niejako przy okazji. Chociaż z zasobami jakimi dysponowali w tej chwili i cenami oraz dostępnością paliwa w Nice City to akurat nie wydawało się zbyt wielkim problemem.

Potem zaś weszli do lokalu. Przynajmniej od razu zrobiło się chłodniej bo Słońce przestało smalić. Południe albo właśnie było albo leniwie mijało więc skwar był niesamowity. Wewnątrz było podobnie leniwie jak na zewnątrz. Ludzi było całkiem sporo. Alex który zostawił swoją skórzaną kurtkę w samochodzie w swojej podkoszulce trochę rzucał się w oczy. Większość gości i obsługi preferowała wyraźnie kowbojski wizerunek. Vesna musiała przejąć rolę przewodnika i pośrednika gdy namierzyła grupkę Mechlera, ich nowego szefa. Podeszli oboje i on przywitał się z nimi. Wstał i wyciągnął do Alexa rękę na przywitanie. Znał go. Z wczorajszym walk. No ale pewnie oboje byli w tym mieście po tym festynie całkiem nieźle rozpoznawalni. Ale Detroitczyka najwyraźniej to miło połechtało.

Reszta kowboi z Teksasu przywitała się mniej oficjalnie kiwając głowami i mrucząc coś na przywitanie. Patrick też był. Alex obdarzył go krótkim spojrzeniem i chyba tak minimalnym skinieniem głowy jak tylko było to możliwe. Patrick zrewanżował mu się nieco wyraźniej oraz ciepłym uśmiechem przywitał się z Vesną. Wszyscy usiedli przy stole. Właściwie dwóch złączonych ze sobą stołach.

- Oni też są z nami. - Mechler przedstawił dwójkę z Detroit ale jak dało się zauważyć mówił do dwóch typów jakich dotąd Vesna nie widziała. Nie wyglądali jak Teskańczycy. Daleko im było od kowbojskiego standardu. Mieli na sobie długie chociaż rozpięte płaszcze i to mimo tego gorąca. Do tego gogle na twarzy a same twarze też odznaczały się jakąś szczeciną i liszajami lub dziwnymi bliznami. Obydwaj pokiwali głowami widząc nową dwójkę przy stole.

- To Fred i Barry. Z Rzeki. A to Alex i Vesna. Z Detroit. - Mechler pokrótce przedstawił sobie dwójkę nowych osób. Mogli na siebie chwilę popatrzeć i skinąć głową ale szef widać nie chciał więcej tracić czasu. - Fred i Barry mają vana. A wy macie już jakiś transport? - zapytał patrząc na dwójkę z Detroit. Alex tym razem odezwał się pierwszy mówiąc skromnie, że “mają coś”. To Mechlerowi starczyło bo przeszedł do kolejnych punktów.

- No dobra. Nam konno podróż zajmie pewnie z tydzień. Po mapie myślę z 5 czy 6 dni. Ale to bez przygód. I nie wiadomo jak będzie w delcie. Może być ciężko. Dlatego liczyć trzeba raczej dłużej niż ten prawie tydzień. - zaczął od początku te planowanie podróży. Potem omawiał resztę punktów. Każdy swoją dolę zaliczki dostał więc ekwipuje się na podróż samodzielnie. Więcej zaliczek nie będzie. Jeśli ktoś coś, potrzebuje albo trudne do załatwienia niech przyjdzie i powie. Popatrzył znowu po zebranych twarzach. Po swoich ludziach krótko wiec widać był ich dosć pewny. Dłużej zawiesił wzrok na gościnnych dwójkach.

- Jest jeszcze sprawa pojazdów. Wy macie samochody a my konie. Koń za samochodem nie nadąży. Więc albo pojedziecie przodem albo dojedziecie do nas. Właściwie to na tym utknęliśmy. Jak mamy jechać? Wszyscy razem czy dzielimy się jakoś? Tego czołgu jak jest zagrzebany w tym bagnie to nawet na dwa wozy i wszystkie konie nie wiem czy wyciągniemy. Trzeba coś wziąć. Można więc puścić kogo trzeba przodem aby odnalazł ten czołg i zaznaczył, że to nasze. Dał znać reszcie. Z drugiej strony jak reszta hałastry się puści no mała grupka może nie dać rady. Wtedy lepiej większa. Na pewno będziemy potrzebować wszystkich jak już uda się dorwać ten złom i będziemy wracać. Wtedy wszystkie dzieci w piaskownicy będą już wiedzieć, że mamy czekoladki. - szef popatrzył znowu na ludzi przy stoliku przedstawiając zagadnienie i dając okazję im się wypowiedzieć. O przełom było trudno. Część się wypowiedziała a część nie. Ci co się wypowiedzieli właściwie podzielili się zdaniami za różnymi wersjami albo stwierdzili, że Mechler jest szefem więc on powinien nad tym główkować albo nie powiedzieli czegoś specjalnie odkrywczego. W końcu więc i dwójka z Detroit miała okazję się wypowiedzieć.

Tak to się kończyło, gdy zamiast porządnej fury miało się takie czterokopytne, niewygodne coś bez bagażnika i ckmu na dachu. Panna Holden zatrzymała tę opinię dla siebie, skupiając uwagę na całej reszcie problemów, a mieli nad czym główkować.

- Idziemy w paskudny teren, więc na dzień dobry niech każdy weźmie dla siebie worek bandaży i antybiotyków. Przydadzą się też środki odkażające. Wóda, wysokoprocentowa - popatrzyła po grupie zaczynając wykładać listę pretensji, przy okazji wygładzając lisie futro - Lepiej żeby każdy coś od siebie zabrał. Dla siebie i swojej… niewygodnej bryki bez bagażnika - uśmiechnęła się i coś jej wzrok uciekł do Patricka na krótką chwilę - Druga rzecz to tutejsza fauna. Zajdę do kliniki, podpytam czy przypadkiem nie dysponują paroma dawkami gotowej surowicy na najczęstsze przypadki. Naszym furom wąż nie zrobi krzywdy, ale jeżeli ukąsi konia… tu już gorzej - wzruszyła ramionami

- Kolejna sprawa to sam czołg. Nie wiadomo w jakim jest stanie i co do niego potrzeba aby postawić na gąsienice. Od biedy… - skrzywiła się - możemy spróbować nabrać uniwersalnych części, kabli, akumulatorów, dwa wory kluczy i śrubokrętów, olej, ropę… i liczyć że go ożywimy. W mniej optymistycznym wariancie trafimy na całkowity, uszkodzony wrak. Jak zamierzamy go wyciągnąć z błota? - popatrzyła na Mechlera - Jest szansa wypożyczyć coś tutaj? Z cięższego sprzętu. Sami trupa nie ruszymy. Droga na bagna… - tu się zasępiła, wodząc wzrokiem gdzieś po suficie i latających tam muchach - Skoro mamy konie mechaniczne puśćmy się przodem. Dwie ekipy. Pierwsza - pokazała na siebie, Alexa i dwójkę ze Ścieku - znajdzie wrak, obada w jakim jest stanie. W tym czasie druga się dowlecze, a pierwsza coś już tam podłubie w tak zwanym międzyczasie. Przyda się ktoś obyty w terenie. Na bagnach raczej ciężko o autostrady.

- Ile czasu potrzebujecie, żeby tam dojechać samochodem? - zapytał szef szykującej się do drogi karawany. Alex zastanawiał się tylko chwilę bawiąc się dolną wargą.

- Myślę, że przy pewnej dozie szczęścia to kilka godzin jazdy. Czyli w jeden dzień. No ale jak coś się skaszani, trzeba będzie szukać drogi, objazdu czy coś w ten deseń co teraz trudno przewidzieć no to może być więcej. Ale tak na samą odległość no to niby dzień jazdy. - odpowiedział po tej krótkiej chwili namysłu. Mechler popatrzył na drugą grupę kierowców i ci po chwili zastanowienia zgodzili się z tymi szacunkami.

- Nam bagno nie straszne. Mamy ze sobą ponton. Nie damy rady na kółkach to powiosłujemy. - któryś z tych rzecznych marynarzy wzruszył okrytymi płaszczem ramionami zwracając uwagę na ten detal. Dało się zauważyć, że pomysł aby to zmotoryzowana część karawany pojechała przodem i działała parę dni samopas bez teksańskiej, konnej części niezbyt przypadł do gustu części Teksańczyków. Pojawił się pomruk niezadowolenia na tą okoliczność. Mechler więc zaczął od tych mniej konfliktowych części.

- Z tą kliniką i antybiotykami dobry pomysł. Dowiedz się co da się załatwić z doktorkiem. - szef karawany zgodził się z pomysłem dziewczyny z Detroit i wskazał na nią palcem gdy o tym mówił.

- Z podróżą no cóż, chyba tylko my jesteśmy konno. Więc Nowojorczycy czy inni po drodze będą się poruszać prędzej od nas. Chyba, że wyruszą później od nas. Z kilka dni później. Wtedy moglibyśmy dojechać na miejsce w podobnym czasie. - zauważył szef i reszta Teksańczyków przyjęła ten fakt z niechętnym potwierdzeniem.

- To prawda, na drodze koń nie ma co się ścigać z samochodem. - Patrick zabrał głos i reszta popatrzyła z uwagą na tegorocznego mistrza rodeo i jednego z najszybszych siodeł w okolicy. - Ale im większe bezdroża tym kółka mają większe problemy a koń za specjalnie nie zwalnia. Wejdzie prawie wszędzie tam gdzie człowiek wejdzie. Nie byłem w samej delcie ale im bliżej będzie tego bagna tym szybszy moment, że samochody utknął. Nie wiemy tylko w jak blisko będzie wtedy do tego czołgu. Bo tego na mapie nie widać. W każdym razie ci z samochodami pewnie utknął i będą dalej musieli zasuwać pieszo. A my, w siodłach, mamy wtedy nad nimi przewagę. - kowboj wypowiedział swój pogląd na tą sprawę i wychodziło z niego, że nawet jak większość trasy wyścigu będzie po cywilizowanym asfalcie no to finisz zapowiadał się jak off road albo i gorzej.

- A wy? Byliście w delcie? - Mechler zapytał obydwu szpetnych marynarzy. Ci zastanowili się chwilę. Jeden podrapał się pod wełnianą czapką ukazując na chwilę nieregularne kępki lichych włosów.

- Tak. Byliśmy. - pokiwał głową ale od razu było słychać jakieś “ale”. - Ale od strony Rzeki. Tu gdzie pokazywaliście na mapie no niby już ląd jest. Ale to taki ląd, że jak widzieliście zabieramy ponton. Nie wiem w którym miejscu zacznie się woda, prawdziwa woda, ale w którymś momencie się zacznie. Na pewno będzie gdzie pływać łódką chociaż nie wiem czy akurat tam gdzie ten czołg będzie. - odpowiedział ten w czapce i taka odpowiedź wyraźnie zafrapowała i szefa i resztę Teksańczyków. Wyglądało na to, że szykowało się taplanie w błocie na całego.

- No i to Rzeka. Nie tylko mgła od niej zawiewa. Lepiej weźcie gazmaski albo nawet maski tlenowe. - odezwał się jeszcze ten drugi dokładając informację o kolejnej atrakcji jaką mogą spotkać na miejscu.

- No nieźle. - mruknął z przekąsem Mechler zastanawiając się co z tym wszystkim zrobić.

- I pewnie jeszcze wodery - panna Holden mruknęła pod nosem, wzdychając boleśnie, chociaż wzrok miała nieprzytomnie wpatrzony w okno i kalkulowała przez dłuższą chwilę.
- Nowojorczycy jadą na kółkach, pewnie dla świętego spokoju wezmą ze sobą coś do wyciągania czołgu, no i cały worek techników… chyba że nie dojadą na miejsce, albo dojadą sporo opóźnieni - zaczęła mówić cicho - Im dalej w bagna tym gorzej z jakością dróg… ale mogą mieć własne łodzie, nie wolno tego wykluczać. Tutaj nie ma co im psuć niczego, za blisko miasta, zbyt łatwo o zapasowe części i jednocześnie jakiekolwiek działanie dywersyjne podniesie ich czujność. Co innego w trasie… różnie bywa. Koń przejedzie po tym, po czym nie da rady przejechać auto. Zawsze jedną z możliwości jest zrobienie trasy nieprzejezdnej… jak to wygląda z dojazdem? - popatrzyła na Alexa - Iloma drogami da się przejechać konwojem? Zwalenie paru drzew to moment. Odwalenie ich… już trochę trwa. Pozostawiamy im niespodzianki… - potrząsnęła głową i uśmiechnęła się mało przyjemnym uśmiechem - Dawno już nie bawiłam się w robienie min… ostatni raz chyba w domu, co? Wtedy jak chciałeś wyciąć numer tamtemu frajerowi od Huronów.

- Aha. - Alex skinął głową i na chwilę uśmiechnął się do wspólnych wspomnień. Ale też zadumał się nad przyszłymi krokami tak samo jak i reszta. Bawił się chwilę dolną wargą a w końcu powiedział co wymyślił. - Tak, można ich spróbować spowolnić po drodze. Ale nie wiadomo którędy pojadą. Na początek stąd można jechać albo na wschód albo na południe. Potem z różnych stron można minąć Lafayette albo i przejechać przez nie. Dopiero gdzieś w połowie trasy robi się jedna droga która prowadziła dawniej do Nowego Orleanu. Tam dopiero za bardzo nie ma co wybierać. Jak się taka międzystanówka zapadnie w bagnie to chyba nie ma co liczyć, że poboczne drogi będą w lepszym stanie. No ale ja nie znam tych okolic, tak tylko mówię. Właściwie jak coś psocić to łatwiej byłoby jechać za nimi. Przynajmniej z tą pierwszą połowę trasy. Tylko wtedy dość trudno coś im spsocić przed nimi. - Alex wyłuszczył jak widzi sprawę. Problemem była w tym wypadku dość krótka trasa. Jak na cztery kółka. Większość można było pokonać w jedną dobę. A najlepiej można coś było komuś napsuć na postojach albo noclegach. No chyba, że zawczasu wiedziało się którędy pojadą. A póki co przynajmniej nie wiedzieli kiedy ani którędy będą chcieli jechać Nowojorczycy. Reszta grupy też się nad tym zafrapowała. Widocznie nie mieli nic przeciwko psikusom jakie można zmajstrować konkurencji no ale jak się wzięło sprawę pod lupę to już nie było tak prosto je zaplanować.

- Dobra wiecie co? - Mechler chyba się na coś zdecydował. - To jak wy macie samochód i macie łódkę… - Teksańczyk zaczął mówić i wskazał na marynarzy. - Ponton. Łódka to co innego. - jeden z nich, ten w bejzbolówce, wszedł mu w słowo za co zarobił krytyczne spojrzenie i od szefa i od swojego kompana więc speszył się wyraźnie. - Tak. Ponton. W każdym razie jak macie coś na ten nadmiar wody i byliście już w tej delcie to pojedziecie przodem. Weźmiecie kogoś od nas ze sobą. Zorientujcie się jak to wygląda z tym czołgiem. Popilnujecie tego grata i dacie nam znać. - Teksańczyk gdy wrócił na swój tok myślenia odzyskał pewność siebie i gładkość wypowiedzi.

- A wy jak się znacie na minach, drzewach, samochodach i takich tam to spróbujcie znaleźć im zajęcie. - wskazał na parę z Detroit odwracając się w ich stronę. - Wiecie gdzie jechać to nas dogonicie. Albo po drodze albo już na miejscu. Oni mają jeszcze tak ze 3 godziny aby wyjechać dzisiaj. Bo na noc bez sensu wyjeżdżać. Jak nie wyjadą do tego czasu to dziś raczej już nie wyjadą. - Mechler rozdysponował swoimi zasobami ludzkimi.

- My w każdym razie ruszamy jutro. Wy po swojemu a my po swojemu. - szef Teksańczyków wskazał na marynarzy i resztę konnych. - Wy ogarnijcie sprawy z Nowojorczykami. Opóźnijcie ich jak najbardziej. Na miejscu albo po drodze. - zdecydował się co do terminu wyjazdu i wyglądało na to, że z grubsza mają główny zrąb planu jak się zabrać za ten utopiony w bagnie czołg.

- Jest też jeszcze jedno wyjście - Vesna zwróciła się do starego Teksańczyka - Przypałowe, ale na dłuższą metę… - przygryzła wargę, bębniąc palcami o stół - Oni też szukają ludzi do tej akcji. Zaciągniemy się do chłopców w mundurach. Najłatwiej psuć im szyki od środka, przy okazji chociaż pobieżnie dowiemy się czym dysponują i jak to wygląda… i zawsze łatwiej ich otruć po drodze.

- Zostawiam to wam. Zróbcie to jak uważacie. - Mechler skrzywił nieco wargi na znak, że nie chce się wtrącać w detale tego zadania. Alex też się skrzywił chociaż jego akurat mogła rozczytać wyraźniej. Niezbyt mu przypadł pomysł tej dywersji od środka ale na razie tego nie skomentował.

- A pozostali? Vegas i Federaci? - zapytał któryś z Teksańczyków. Wszyscy chwilę nad tym się zastanawiali zanim odpowiedział szef.

- Nie mają mapy więc pewnie będą czekać na ruch tych z Nowego Jorku. Raczej nie powinni się ruszyć z miasta zanim oni się nie ruszą. A potem pewnie będą ich śledzić. Tak myślę. Ja tak planowałem zrobić gdyby nie udało mi się zdobyć tej mapy. - starszy Teksańczyk poruszył brwiami gdy o tym mówił przyznając się do swoich wcześniejszych zamierzeń.

- No to kolejny powód aby opuścić miasto jak najszybciej. Zanim komuś nerwy strzelą i skoczą sobie do gardeł. - zauważył Patrick i szef zgodził się z tym stwierdzeniem kiwając głową.

Technik powstrzymała się, aby nie skomentować na głos zachowania starego Teksańczyka. Oczywiście, dawał im wolną rękę, mogli robić co chcieli, byle jego w to nie mieszać. Miało być skutecznie, ale umywał łapska kiedy przychodził czas wyciągania brudnych gierek. Święty z obrazków… typowe.

- W takim razie będziemy się zmywać - popatrzyła na Alexa i już miała wstać, gdy o czymś sobie przypomniała. Na jej twarzy od razu pojawił się niewinny uśmieszek. - Tylko weźmiemy zakupy. Pomożesz? - zwróciła się do Patricka.

- Jakie zakupy? - Alex zbystrzał i na twarzy pojawiło się podejrzliwe spojrzenie. Zwłaszcza, że w pierwszej chwili Patrick dość przyjaźnie uśmiechnął się do Vesny i skinął twierdząco głowa.

- Normalne - dziewczyna odwróciła się do gangera, przybierając spokojną minę mówiącą że nic niezwykłego się nie dzieje - Ubrania, zapasy, moskitiery… duże packi na komary. Rzeczy przydatne na bagna, podstawowe. Ciężkie, nieporęczne… więc bądź tak dobry i pomóż zanieść je do auta. Proszę.

- Byłaś z nim na mieście? - Alex wydawało się zjeżył się na całego. Udało mu się powiedzieć te “z nim” jak o czymś wyjątkowo ohydnym. Kowboj wzruszył ramionami, reszta przy stole wydawała się albo zaciekawiona dalszym rozwojem tej szykującej się hecy albo nią zniesmaczona.

- Możesz odebrać później jeśli chcesz. - zaproponował Patrick nie bardzo wiadomo do kogo z detroidzkiej dwójki.

- Idziemy. - warknął ganger wstając i dając znać pozostałej dwójce, że na nich już też pora. Kowboj wstał, zgarnął ze stołu kapelusz i spokojnie ruszył przez salę główną w kierunku schodów. - A ty poczekaj w samochodzie. - poinstruował Vesnę wskazując dla odmiany kierunek ku drzwiom na zewnątrz.

- Z powodu? - dziewczyna nie zamierzała ustępować, a wręcz przeciwnie. Stanęła w miejscu, krzyżując ramiona na piersi i marszcząc czoło - Nie wydaje mi się, żebyś był moim ojcem aby odsyłać do kąta. Zresztą sam wiesz że jemu.. .też to nie najlepiej wyszło - wzruszyła ramionami - Idę z wami.

- Już swoje wychodziłaś. Idź do samochodu. Ja to z nim załatwię. - Alex wyglądał jakby miał się zaraz wkurzyć na całego. Wskazał spojrzeniem jeszcze raz na drzwi wejściowe a Teksańczyk gdy po paru krokach zorientował się, że nikt za nim nie idzie stanął i odwrócił się czekając co z tego wyniknie.

- Wychodziłam nam szpej. Jak spałeś. Rano. Nie znasz się na przetrwaniu na bagnach, tak samo jak ja. Nie wiedziałam co kupić, Patrick był na tyle uprzejmy żeby poświęcić pół godziny i nam z tym pomóc - technik zrobiła krok do przodu, stając tuż przed Foxem. Ściszyła głos - Mamy współpracować, pamiętasz? Bez bicia, krzywych akcji. - westchnęła, a głos jej złagodniał - Zanim zaczniesz knuć teorie spiskowe, kolejne, przypomnij sobie do kogo przyszłam rano z górą gambli i talonów. Z kim tworzysz zespół. Pamiętasz jeszcze?

- A ty pamiętasz? Kto tu jest kim jeszcze? I serio? Nie miałaś kogo się pytać tylko tego gogusia? Nie masz się z kim innym szwendać po mieście? - Alex wyraźnie wcale nie był zadowolony z tej fraternizacji jaką Vesna przejawiała względem Patricka. Ale chyba na razi darował sobie robienie większej hecy więc odwrócił się i poszedł za Patrickiem ku schodom na którym obydwaj zniknęli.

Doczekała się ich powrotu po paru chwilach. Tak akurat aby pójść gdzieś na górę i zabrać bambetle na dół. Na dwóch to pewnie by im lżej było ale widać Alex uparł się zminimalizować pomoc i obecność kowboja tak bardzo jak to tylko możliwe. Bo chociaż wrócili obydwaj to Teksańczyk wrócił jak wyszedł, z daleka uchylił kapelusza Vesnie i wrócił do kowbojskiego stołu. Zaś Detroitczyk szedł obładowany tym wszystkim co rano wedle instrukcji Patricka i własnej pomysłowości nakupiła Vesna. - Co tak stoisz? No otwórz ten samochód. - fuknął na nią gdy też podszedł już do niej i drzwi. Gdy był tak obładowany to dość trudno było jeszcze operować jakimiś klamkami.

Panna Holden bez słowa przeszła pod auto, otwierając drzwi od bagażnika. Szarpnęła nimi trochę zbyt energicznie, ale zaciśnięte w wąską kreskę usta nie wyglądały jakby miała zamiar coś dodawać. Zostawała złość w ruchach i wymowna, bardzo głośna cisza zakończona zrobieniem trzech kroków w tył, a potem obrotem przez lewe ramię i szybkim marszem ulicą w stronę przeciwną niż mieli zamiar jechać wczesniej.

Przeszła tak przez długość budynku “Siodła” i ulicę i kolejny budynek zanim nowa, błękitna furgonetka nie zrównała się się z nią gdy Alex wrzucił zakupy do środka, uruchomił pojazd i nie zawrócił go by się z nią zrównać. - Nie rób scen i wsiadaj. - warknął do niej wyraźnie rozeźlony.

- Ja robie sceny… tak - mruknęła ozięble nie patrząc na niego i dalej krocząc z dumnie uniesioną głową - Wydawało mi się, że coś ustaliliśmy rano, w południe… nieważne. Widać wydawało mi się. Coś jeszcze?

- No. Pakuj się do fury. - ganger był podejrzanie cichy chociaż widziała jak ze złości nozdrza mu chodzą w tę i z powrotem. Wargi też zacisnęły mu się w wąską kreskę a palce tarabaniły o zewnętrzną stronę drzwi.

- Żeby słuchać twojego marudzenia i pretensji, bo przecież świat zły, ja najgorsza i tylko wiatr w oczy biednego Holdena, niech się zlitują nad jego duszą wszyscy aniołowie i żywcem do nieba wezmą - prychnęła drepcząc uparcie przez spękany asfalt i piach - Co zrobię to źle, co powiem to źle. Co załatwię też źle. Chyba źle że żyję, dla ciebie na pewno.

- Źle, że bujasz się z tym gogusiem. I to od cholernego początku. Mało masz ludzi na mieście? Musiałaś leźć właśnie do niego? Po cholerę? - wycedził rozzłoszczony Runner wcale nie ukrywając swojej niechęci do Patricka. - Wskakuj do fury mówię. - wskazał kciukiem wnętrze szoferki.

- Może dlatego że nie traktuje mnie jak swojej pieprzonej własności i niewolnicy! - stanęła w miejscu, sycząc przez zęby - Nie zgrywa przy ludziach chuj wie kogo, a ze mnie nie robi kelnerki do pomiatania. Rzygam już tym, byciem dodatkiem. - nabrała powietrza i wypuściła je powoli, a kiedy skończyła znów była spokojna - Partnerstwo to w miarę równe pozycje. Nie ciągłe spychanie. I teorie spiskowe. Tak mi wmawiasz że cię walę po rogach, że chyba to w końcu zrobię. Przynajmniej będę wiedziała za co obrywam - wznowiła marsz.

- Do jasnej cholery! - syknął wkurzony na całego Alex. Heble pisnęły, resory zgrzytnęły a drzwi trzasnęły. Kilka szybkich kroków, złapanie za ramię i bezceremonialnie zaciągniecie opornej na należne jej miejsce. Czyli na miejsce pasażera. - Siadaj! - syknął rozgniewany ganger po czym zatrzasnął z wściekłością drzwi od furgonetki. Przeszedł przed maską wozu i wrócił na swoje miejsce. Odpalił ponownie maszynę i ruszył w stronę burdelu gdzie mieli swoją bazę.

W szoferce zapanowała ciężka cisza od której miało się wrażenie, że wydychane powietrze zmienia się w kłęby pary. Temperatura w aucie, na przekór upałowi na zewnątrz, spadła ostro do temperatur minusowych. Vesna ostentacyjnie gapiła się w szybę, zakładając ramiona na piersi i siadając tam aby w ogóle nie musieć patrzeć na kierowcę nawet kątem oka. Tego że porwał ją na środku ulicy w biały dzień, siłą zaciągając do bryki nie skomentowała, w końcu ganger. Nie wytrzymała jednak w milczeniu dłużej niż trzy minuty.
- O tym właśnie mówiłam - wycedziła - Za dużo razy w łeb dostałeś chyba ostatnio. Kiedy dojdziesz do etapu że lepiej mi połamać nogi niż puścić samą? - pogrzebała w torebce i wyciągnęła papierosa. Odpaliła, zaciągnęła się i dopiero wróciła do gorzkich żali - Możesz zatrzymać brykę, oddam Mechlerowi zaliczkę i spadam stąd. Rób co chcesz.

- Przestań histeryzować. I bujać się z tym gogusiem. I będzie git. - Alex nie wyglądał na zbyt poruszonego żalami pasażerki. Wręcz przeciwnie, dalej był naburmuszony i rozgniewany za to jej spoufalanie się z typem którego najpewniej by sprzątnął od ręki albo chociaż bejzbolem oćwiczył. Dla własnej zdrowotności psychicznej. - I robić do niego te słodkie oczka. - warknął ze złością uderzając w kierownicę.

- Jakie znowu słodkie oczka? Nie wkurwiaj mnie - zaciągnęła się zirytowana do granicy tolerancji przed wybuchem - To się nazywa bycie miłym, wiem. Nie uczyli cię tego w domu. Przykre. Poszedł nam na rękę. Tak, tobie też. Bo i dla ciebie pomagał wybrać graty. Bo się nie znam - zaciągnęła się ponownie, dochodząc do połowy fajka - Ale to już nie mój problem, jak mówiłam. Twój też nie. Dojedziemy na miejsce, pakuje manatki i wypadam stąd. Kiedyś jeszcze miałam nadzieję że się ogarniesz, złudną jak widać. - prychnęła z goryczą - Ty się nigdy nie zmienisz. Zawsze będziesz robił mi jazdy o byle gówno. O każdego fiuta jaki się pojawi w okolicy, a nie będzie tobą. Teraz jeszcze się uśmiechać nie mogę. Nie Fox, tak nie będzie. - przełamała się i popatrzyła na niego - Mieć kobietę to nie to samo co mieć niewolnicę. Nie czaisz tego.

- Ja? - Fox spojrzał w bok na pasażerkę. - A ty nie czaisz, że “robienie biznesów” czy “bycie miłym” to nie jest maślenie się w żywe oczy do jakiś palantów?! Tak masz się ślinić do kogoś co chwilę to rzeczywiście się lepiej zabieraj! - wkurzony ganger nie przebierał w słowach i nie chciał dać sobie zamydlić oczu. Jakby czuł, przez skórę, że Patrick to nie jest dla Vesny tylko jakiś tam przelotny kolega.

- Faktycznie, co wiocha musisz mnie z kogoś ściągać - prychnęła ironicznie, robiąc się blada ze złości. Przestała krzyczeć, mówiła powoli. Spokojnie - Zapomniałam jak ci ze mną źle… o tak. Zdradzam cię co pięć kroków, z każdym po kolei. Mehler pewnie też mnie przeleciał, Sylvio obciągałam w suvie Kristi, a w ogóle dymał mnie już tu każdy na zachód od Areny - pokręciła powoli głową, wracajac do patrzenia w szybę - Patricka lubię i będę lubić czy ci się to podoba czy nie. Może i nie umie prowadzić fury, a ta jego czterokopytna nie ma nawet bagażnika i chodzi ubrany jak pajac… ale to jedyny gość który wysilił się żeby otworzyć mi drzwi, albo odsunąć krzesło przy stole. Pierwszy od Det. Mam ci przypomnieć jak to wygląda zwykle? - zaczęła machinalnie głaskać lisie futro spływające z ramienia - Bo to frajerstwo… jasne. Wysilać się na komplementy bez okazji przestałeś dawno, tak samo jak traktować mnie jak kobietę. Czasami zapominam co to znaczy… czuć się jak kobieta - pokręciła znowu głową - Bardziej jak manager, administrator. Ktoś od załatwiania i ustawiania okolicy pod ciebie. Chciałeś zaparkować w Kristin Black żeby prosiła o jeszcze? Załatwiłam ci to, słyszało pół piętra burdelu. Ile lasek zaliczyłeś pod prysznicem, co? A dziś rano? Mówiłeś żebyś chciał zatrzymać ammo do karabinu… - wzruszyła ramionami - Nie ma sprawy Alex, skoro chcesz. Skoro ci potrzebne. - zrobiła krótką przerwę żeby pozgrzytać zębami - Do puli gambli dorzuciłam pierścień od Amari, chociaż mi się podobał. Bardzo… a nie mam już biżuterii, ani dobrych ubrań. Ostatnie poszły na kaucję żeby wyciągnąć cię z paki. Wyglądam jak dziad, ty masz nową furę, wiadro pestek do spluwy. Ile już ze mną jesteś, co? Ile by nie było, nigdy nie dałeś mi chociaż głupiego kwiata. To by było niemęskie - wyciagnęła kolejnego papierosa i odpaliła - Wiesz że przed tobą nie miałam nikogo. Byłeś pierwszy, nie… mam do czego porównać jak to powinno wyglądać. Brak… doświadczenia… ale skoro mam się zabierać, to już nie twój problem. Tak najprościej, po co się wysilać, nie warto.

- To jak tak lecisz na tego gogusia bo taki och i ach no to leć. I przestań mi mydlić oczy do cholery, że niby to wszystko zrobiłaś dla mnie. Nie zrobiłaś. Zrobiłaś to dla nas czyli dla siebie też. Bo cię to jara tak samo jak mnie. To, to, burdel i resztę. - wskazał gestem na część skrzynek z amunicją, na samochód jakim jechali i ogólnym machnięciem na tą resztę. - Skorzystaliśmy oboje i udało ci się po części też dlatego, że jesteś ze mną. Ale ja do cholery nie maślę się za twoimi plecami z jakimiś foczami. Nie załatwiam z nimi interesów na solo. I nie spędzam z nimi poranków. - gangerowi wyraźnie nie spodobała się litania jaką usłyszał i nie miał zamiaru brać całej winy na siebie. Mówił ze słyszalnym gulem w głosie i spojrzeniu. Zajechał przed burdel i zahamował gwałtownie.

Dziewczyną szarpnęło, w ostatniej chwili zdążyła wystawić ręcę aby nie uderzyć głową w deskę, ale i tak zabolało. Papieros wypadł jej z dłoni i potoczył się gdzieś pod nogi.
- A skąd mam wiedzieć że walisz nic na boku, co? - spytała ze złością w głosie, szukając fajka - Wywaliłeś mnie na robotę od razu jak tu przyjechaliśmy. Nie wiem co odwalałeś jak ja harowałam. Tu czy wcześniej. I faktycznie, nic dla ciebie nie zrobiłam - znalazła kiepa i szarpnęła drzwiami, otwierając je szeroko. Odwróciła się do niego na chwile zanim wysiadła i dorzuciła pustym tonem:
- Tatę też zamordowałam dla siebie. - pokręciła głową - Bo przecież to na mnie nasyłał Handa. Może rzeczywiście powinnam do niego pójść, do tego gogusia. Tak jak do niego przyleciałam z talonami i resztą szpeju. Skoro tobie jak widzę absolutnie obojętne co dalej.

- No to idź! - krzyknął zdenerwowany Alex. Odpalił maszynę, wycofał i odjechał ulicą. Vesna jeszcze widziała go chwilę zanim nie skręcił na jakimś skrzyżowaniu.

Stała tak jeszcze dobre dwie minuty, blada jak trup i zaciskająca dłonie w pięści. Więc tyle, koniec. Popatrzyła pod nogi na pyliste podwórze, powstrzymując cisnące się do oczu łzy. To tyle, koniec. Trawiła to, licząc oddechy i zaciskając powieki przy dziesięciu. Zamiast domu, rodziny i znanego Downtown… już nie miała nic. Kompletne zero, o które nawet nie chciało się Foxowi walczyć. Była ślepa od początku? Możliwe… albo nie chciała widzieć. Splunęła w piach, odwracając się na pięcie. Szybkim krokiem ruszyła do burdelu, cały ból i żal spychając na potem. Nie zrobi mu tej przyjemności, nie będzie przez niego płakać. Nigdy więcej, skoro to i tak bez sensu i znaczenia. Póki działała, póty trzymała się w kupie. Miała wrażenie, że jeśli się zatrzyma to posypie się jak domek z kart.

Znowu szła przez znajome korytarze i schody. Znowu mijała mniej lub bardziej znajomych ludzi. Znowu doszła w końcu na piętro zajmowane przez gwiazdę estrady o blond włosach i natknęła się na żywą barierę ochronną stworzoną przez jej personel. Ten personel przywitał ją przyjaznym spojrzeniem i wpuścił do apartamentu zajmowanego przez Kristin Black. Sama Kristin zajmowała honorowe miejsce na swoim wielooosobowym łóżku ubrana w tą samą żółtą kieckę w jakiej Vesna widziała ją ostatnio. - Cześć! - przywitała ją machając do niej wesoło rączką.

- Cześć - technik odpowiedziała, uśmiechając się sztywno i sztucznie. Na szczęście twarz jej od tego nie popękała - Ja się tylko przebrać… nie przeszkadzaj sobie i nie zwracaj uwagi - zakasłała, przechodząc pod torby z manelami. Zgrzytnęła zębami, mrugając szybko. Wspólnymi manelami. Będzie trzeba się potem przepakować na solo. Kucnęła przy walizce i rozpoczęła w niej grzebanie aż dogrzebała się do odpowiedniej kiecki.

- Tak? - zapytała niepewnie blondynka obserwując manewrującą po pokoju brunetkę. - Co się stało? Gdzie chcesz iść? Coś nie tak z tymi Teksańcami? - zapytała siadając na łóżku ze słyszalnym podejrzeniem w głosie jakby wyczuwała, że coś poszło nie tak.

Vesna pokręciła przecząco głową, wstając z kucek i dla odmiany zdejmując własne ciuchy, a każdy odkładała starannie na oparcie krzesła.
- Rozeszliśmy się z Alexem - powiedziała dość neutralnie, wciągając sukienkę przez głowę - Więc jeśli wpadnie tu po swoje śmieci niech je bierze w cholerę. Idę się przejść, chcę… coś załatwić. Pewnie potem oddam Mechlerowi zaliczkę i tyle. - wzruszyła ramionami - Żadna wielka filozofia.
 
__________________
Coca-Cola, sometimes WAR
Amduat jest offline