Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-12-2018, 03:40   #27
Driada
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
W przeciwieństwie do prawie błyskawicznego rozebrania blondynki, rozebranie okularnicy zabrało zauważalnie więcej czasu, wysiłku i uwagi. Raz, że gospodyni teraz była rozbierana tylko przez jedną osobę a dwa była nie tylko tak po prostu rozbierana. Kolejność też była mocno różna bo Lamia pozbywa się jej ubrań sunąc od dołu. Betty musiała być zadowolona z jej usług bo gdy w końcu obie były w pionie, zrównały się wzrostem to okularnica nagrodziła ją czułym pocałunkiem za tą posługę. - I co myślisz Amy? Było w porządku? - okularnica spojrzała na siedzącą na krawędzi wanny blondynkę.

- O tak, było super! - roześmiała się rozpromieniona i też już widocznie podjarana kumpela Lamii ze szpitalnej sali.

- No to może pomożesz mi teraz rozebrać Księżniczkę? Zobacz ile ona ma tego na sobie. Samej to nie wiem ile mi zejdzie. - Betty zgrabnie wkręciła Amelię do zabawi i ta chętnie na to przystała. Gospodyni zajęła się rozpinaniem gorsetu króliczka a sprawne dłonie blondynki zaczęły rozkompletowywać z niej resztę jej kostiumu na sam koniec z pewnym zafascynowaniem na twarzy wyjmując króliczą kitkę z jej gniazdka.

Szybko były nagie we trzy. I we trzy mogły wpakować się do wanny pełnej czystej wody. I pianki. Bo okularnica zaszalała i dosypała czegoś piankotwórczego do wanny więc szybko pojawiła się wesoła, pachnąca piana. - To teraz nas umyj. - Betty zgarnęła Amelię w jeden koniec wanny więc siłą rzeczy Lamia została w przeciwnym i ich splecionymi ze sobą i z nią nogami. Mazzi pokonała chęć aby roześmiać się w głos, nie wypadało jeśli miała nie wychodzić z roli. Zamiast tego pokornie kiwnęła karkiem, sięgając po gąbkę z miną mówiącą że oczywiście wcale jej to nie sprawi żadnej radochy, no skądże. Wypadało się też pospieszyć, skoro padł rozkaz. Pani każe, sługa musi…
Dla obopólnej przyjemności.
Po kąpieli nadszedł czas błogiego lenistwa i relaksu, tak ciężkich do złapania w dniu powszednim. Dziwnym trafem dla Mazzi każda doba nowego życia wydawała się świętem, zaś pielęgniarka w okularach miała z tym dużo wspólnego. Siedząc na balkonowym krześle, zawinięta w puchaty szlafrok, sierżant uśmiechała się nawet o tym nie wiedząc. Popalała z wolna papierosa, celebrując moment idealnego szczęścia. Najedzona, wybawiona… potrzebna. Ostatnie szczególnie rozczulało, tak samo jak świadomość, że komuś zależy na kimś takim jak ona - poszarpanym psie wojny, z lukami w pamięci i masą czarnych, cuchnących faktów z przeszłości, czających się na wyciągnięcie ręki… gdyby nie niepamięć.
- Był dziś ten gliniarz - przerwała ciszę widząc jak gospodyni zaszczyca balkon swoją obecnością - Dobrze rozegrane z tym listem. Od razu wiedziałam że od ciebie - uśmiechnęła się i zasalutowała Betty papierosem.

- Ah, no tak. - Betty też otulona ręcznikiem weszła na balkon i usiadła na drugim krześle, po drugiej stronie stolika. - Przez to wszystko zapomniałam zapytać czy był u was. - wesoło się uśmiechnęła i machnęła niedbale dłonią gdzieś w stronę wnętrza mieszkania skąd właśnie przyszła. Po czym wyciągnęła swoje długie nogi na te pierwsze krzesło nie bacząc, że już jest zajęte. - A jak wam poszło z Ramsey’em? Nie był zbyt namolny? - zapytała zerkając zza okularów na swoją faworytę i sięgając po paczkę z papierosami.

- Był, na szczęście szybko się zmył - saper nie wyglądała jakby dodatkowe kończyny jej przeszkadzały, wręcz przeciwnie. Od razu zaczęła głaskać palcami kostki i łydki - Jutro o 13 wpadnie po nas - ściszyła głos, zapuszczając kontrolnego żurawia, czy blondynki nie ma. Na szczęście jej nie widziała - Pojedziemy zobaczyć czy nie rozkradli jej wszystkiego. Wiesz jakimi skurwysynami potrafią być ludzie. Niby mogłyśmy to załatwić same - podała Betty zapalniczkę - Wolę jednak mieć go tam na wszelki wypadek… i tak się sapał że z weteranami to same problemy. Chyba nas nie lubi - uśmiechnęła się dość cynicznie - Złe wspomnienia, może któryś z nas mu nasrał na wycieraczkę… eh - westchnęła, poważniejąc i dopowiadając zanim okularnica to zrobiła - Wiem… wiem, różnie bywa. Odbija nam, nie każdy ma anioła stróża - kiwnęła w podzięce głową, podnosząc jedną z nóg jaśnie pani i całując ją w duży palec.

- Po prostu to na wpół wojskowe miasto. Gdzie nie spojrzysz to albo urlopowicze, albo rehabilitanci albo ktoś z baz czy warsztatów. Mundurowi traktują Sioux Falls jak swoją własność. I miewają kłopoty z poszanowaniem ciszy nocnej, praw własności czy mundurów innych niż swoje. Więc nie tylko Ramsey za wojskowymi nie przepada. - wyjaśniła gospodyni nachylając się ku rozmówczyni aby odpalić papierosa i wreszcie zaciągnęła swoje płuca z lubością a swoje nogi z taką samą lubością oddała pod czułe władanie palców Lamii. - Ahh, wreszcie… cały dzień na nogach i wreszcie ktoś kto o te nogi zadba… - powiedziała opierając się wygodnie o oparcie krzesła i odchylając głowę do tyłu tak, że w tej pozycji sierżant widziała bardziej jej szyję niż twarz. - Szkoda, że Madi nie ma, przydałby mi się jeszcze masaż skroni do kompletu. - rozmarzyła się Betty pozwalając sobie na chwilę odpłynąć. Milczała i zaciągnęła się leniwie papierosem po czym wydmuchała dym ku sufitowi balkonu.

- Może i lepiej jak z nim pojedziecie. To porządny glina chociaż dość uparty. Do ścigania bandziorów to pewnie zaleta no ale do kogoś takiego jak Amy… - dłonie pielęgniarki lekko się rozchyliły w wymownym geście trafniejszym niż słowa. - A mówiłaś jej już? - zapytała z wciąż odchyloną do tyłu głową.

- A czy nie starałam się ulżyć w cierpieniu po ciężkim pracy już od progu? - Mazzi rzuciła urażonym tonem, wywijając usta w smutną podkówkę. Pracy nie przerywała jednak, chlipnęła tylko dla podkreślenia własnej tragedii - Spokojnie, Amy nie będzie sama. Rano dla kurażu wyciągnę ją na miasto, napasę pączkami i wezmę do zoo. Dopiero po południu ma być, no a potem jak wrócisz będzie niespodzianka - uśmiechnęła się pod nosem, bawiąc siebie i pielęgniarkę jej stopami - Mówiłam że jedziemy… nie wyglądała na zadowoloną. woli zostać tutaj. Pewnie boi się co ludzie powiedzą jak ją zobaczą w takim stanie. Nie wiem… kiedyś będzie tam musiała wrócić, zresztą wypada aby cokolwiek uratowała z własnego dobytku. Od biedy da się ją ubrać w bluze z kapturem… gdyby tylko chciała jechać - westchnęła.

Słowa Lamii sprawiły, że gospodyni zaśmiała się cicho na jej małe przedstawienie. - Oh, Księżniczko, idzie ci świetnie. Jestem bardzo, bardzo usatysfakcjonowana z takiej opieki i powitania. Pomyślę wieczorem jak ci to wynagrodzić. - okularnica otworzyła oczy i przeciągnęła po pracującej sylwetce spojrzeniem jakim kocur mógłby obdarzyć dorodną myszę. Potem jednak gdy na tapetę wyszedł temat okaleczonej blondynki pielęgniarka westchnęła cicho i spojrzała przez okno do wnętrza mieszkania. Przez okno widać było drobną, blondynkę akurat z tego ocalałego profilu więc wyglądała całkiem zwyczajnie. Aż bolała myśl, że druga połowa twarzy i jej psychika zostały tak ciężko doświadczone.

- No Ramsey ma rację. Lepiej by zadbała o swoje. Ale obecnie to miejsce gdzie jej się przydarzyło tak traumatyczne przeżycie na pewno nie kojarzy jej się przyjemnie. - gospodyni zastanawiała się chwilę obserwując kręcącą się po mieszkaniu blondynkę. - Amy! Można cię na chwilę prosić?! - Betty zawołała na swoją drugą podopieczną i ta zaraz przyszła. Też była opatulona w szlafrok i stanęła w progu. - Pozwól no tutaj słoneczko. - Betty wskazała bliżej i Amelia usiadła na małym stołku. - Lamia mówiła, że mogłybyście pojechać jutro z Ramsey’em do twojego mieszkania. - kasztanowłosa zaczęła mówić ale blondynka od razu potrząsnęła głową i prawie weszła jej w słowo.

- Ale ja nie chcę. Nie chcę tam wracać. Wolę zostać tutaj. - Lamia usłyszała prawie identyczny ton i odpowiedź jaką słyszała od niej gdy zapytała ją o to po raz pierwszy.

- Ależ słoneczko, możesz tutaj zostać ile tylko zechcesz. - zapewniła ją gospodyni łagodnym głosem. Złapała jej nadgarstek i pociągnęła do siebie sadzając sobie na kolanach. - Póki zechcesz to może być twój drugi dom. Jak coś sobie znajdziesz no to sobie znajdziesz ale póki sobie nie ułożysz życia na nowo to możesz tutaj zostać i korzystać jak ze swojego. Tylko proszę chodzić w kapciach. I nie buszować po mojej sypialni jak mnie nie ma. - powiedziała łagodnym tonem kasztanka i popatrzyła nieco unosząc głowę aby spojrzeć w twarz blondynki. Ta zastanowiła się, przygryzła nieco wargę, zerknęła szybko na Lamię i w końcu pokiwała twierdząco głową na znak zgody. Uśmiechnęła się nawet z wyraźną ulgą na twarzy.

- No ale może potrzebujesz coś ze swojego mieszkania? Coś co lubisz albo coś co właśnie jest ci potrzebne? - zapytała łagodnie głaszcząc troskliwie blondynkę po grzebiecie. Ta po chwili milczenia wykonała nieokreślone wzruszenie ramionami które mogło być i potwierdzeniem i zaprzeczeniem. Okularnica zerknęła teraz dla odmiany na Lamię zastanawiając się pewnie jak dalej pociągnąć tą rozmowę.

- Amy… - tym razem saper zaczęła łagodnie, biorąc jej dłoń w swoje - Betty dobrze mówi, no i przecież słyszałaś. Zostaniesz tutaj, tam pojedziemy na chwilę. Weźmiemy torby, zgarniemy twoje ulubione gamble. Na pewno masz masę książek, pamiątek. Ulubiony kubek na kawę, albo paprotkę. Zdjęcie rodziców, psa, rodzeństwa. Ważne wspomnienia. Uwierz mi… lepiej nie wchodzić w nowe życie bez niczego. Warto coś zachować. Zresztą nie bój się, ogarniemy ci bluzę z kapturem, Ramsey porobi za ochroniarza. Nikt się nie przyczepi… a potem wrócimy i porozkładamy twoje rzeczy na półkach, co? Widziałaś ile Betty ich tu ma - uśmiechnęła się pogodnie - Zresztą mówiłaś że masz jakieś komiksy, coś tak kojarzę - zamknęła jedno oko, przyglądając się jej pilnie - Dla opinii publicznej powiem, że to oczywiście dla Daniela, ale najpierw sama sprawdzę… żeby mu nie dawać czegoś co mu zgorszy i tak ten zwichrowany móżdżek.

- Mam komiksy z Power Girl. - powiedziała cichutko blondynka po tak długiej chwili milczenia, że mogło się wydawać, że już się w ogóle nie odezwie.

- O! Świetnie! Chętnie bym obejrzała. Kręcą mnie takie obcisłe kostiumy. Jak Catwoman. - Betty odpowiedziała szybko i pokiwała energicznie głową, że blondynka roześmiała się cicho.

- Catwoman też jest fajna. Też mam chyba jakiś. Wydanie specjalne z Batmana. - blondynka nieco się rozluźniła i jakoś poszła gadka o tych komiksach i w końcu zgodziła się pojechać jutro z Lamią i Ramsey’em do swojego mieszkania.

Temat wydawał się rozruszać skostniałą Amelię, tym lepiej dla pozostałej dwójki. Mazzi uśmiechnęła się w duchu, puszczając pielęgniarce oczki kiedy trzecia z ich kompletu nie patrzyła. Dopaliła papierosa, potem jeszcze jednego i w końcu wstała, wyciągając ręce do blondynki.
- A teraz szlachetna pani musi nam wybaczyć, gdyż udać się nam mus na stronę - popatrzyła z powagą na Betty, przyciskając do siebie Amy i obejmując - W trybie że się tak wyrażę pilnym, w sprawie arcyważnej i zwłoki nieznoszącej. Racz więc nam wybaczyć, gdyż oddalamy się aby knuć za twymi plecami… - uśmiechnęła się zębato - I tym co poniżej w szczególności.

- Tak, szlachetna pani daje wam zezwolenie na oddalenie się. - Betty płynnie weszła w rolę i pozwoliła wstać blondynce a brunetce jak na szlachetną panią przystało, podała dłoń do pocałowania. Amy zaś wydawała się zaskoczona tą nagłą zmianą tematu ale nie oponowała. Uśmiechnęła się do Betty jaka została na balkonowym krześle, uśmiechnęła się do Lamii jaka ją zgarniała z tego balkonu i wyglądała na zaintrygowaną.

Mazzi podziękowała odpowiedni, cmokając nadstawioną dłoń, a potem bez chwili zwłoki zaciągnęła kumpelę do sypialni. Posadziła ją na łóżku, potem wróciła do drzwi i zamknęła je. Dopiero tak zabezpieczona wróciła pod wyro i kucnęła obok blondynki.

- Potrzebuję twojej pomocy, chciałabym się jakoś odwdzięczyć Betty za to co robi - zaczęła nadawać przyciszonym głosem - Zabrać do restauracji, ale nie jakiejś knajpy z żarciem na wynos i kawą w obtłuczonych kubkach, tylko takiej porządnej… z przedwojennym klimatem. Białymi obrusami, kelnerami i niedorzecznymi cenami w menu… w ogóle z kartami menu. Macie tu takie miejsca? Druga rzecz… sukienka dla niej. Elegancka, porządna. Żeby… poczuła się wyjątkowo. Nie ogarniam się tutaj - zrobiła okrężny ruch ręką - Potrzebuję wsparcia… i dyskrecji. To ma być niespodzianka.

- Aahaa… - blondynka zrobiła wielkie oczy i atmosfera robienia niespodzianki pochłonęła ją całkowicie bo zaczęła się intensywnie zastanawiać. - Z sukienką to prosto, jak jutro pójdziemy do sklepu to coś jej kupimy. - tym Amelia nie wyglądała w ogóle na przejętą więc zapowiadało się prosto. Zwłaszcza, że i tak miały w planie wypad na miasto po zakupy właśnie. Zastanawiała się jeszcze nad czymś skubiąc przy okazji rąbek materiału z poduszki. - Ona lubi takie… no wiesz, takie mocniejsze rzeczy… - dłoń blondynki machnęła trochę nerwowo gdzieś w stronę sypialni Betty a twarz trochę jej zaczerwieniła się. - No to też można jej coś znaleźć. To w podobnym miejscu. - rzekła jeszcze ciszej i trochę szybciej. - A lokal… - zastanowiła się chcąc szybko zmienić ten temat. - Noo jeeestt. W centrum. Ale właściwie to jak będziemy jutro to też mogę cię zabrać to sama zobaczysz co ci pasuje. - zaproponowała w końcu blondynka patrząc czy to właśnie o to chodziło kumpeli czy nie.
Mina Lamii wyrażała czysty zachwyt i nie potrzeba było słów aby wiedzieć że propozycje przypadły jej do gustu. Pisnęła cicho i niepoważnie, wyrzucając ramiona do przodu i wpadajac na Amy tak że obie przewaliły się na łóżko.

- Sama musisz być Power Girl, jesteś najlepsza! - zaśmiała się, obejmując blondi i całując ją krótko w usta - To jutro rano skoczymy na zakupy, obczaimy ten lokal. Potem ogarniemy twoje rzeczy i uderzymy do zoo. Zjemy coś na mieście, przygotujemy Betty kiecę...ooo! Smycz! skołujemy smycz! Ucieszy się jak będzie mogła mnie prowadzić po mieście! A właśnie! A co ty będziesz chciała? - oparła się na łokciach tak że leżała na Amelii i miała twarz nad jej twarzą - Za pomoc… i żeby ci się nie nudziło, jak zrobimy wypad na parę godzin. Widziałam że Betty ma niezłą kolekcję filmów, to co… ogarniamy ci popcorn? No i drugą kieckę, dla ciebie. Przecież jesteśmy z jednego oddziału. Każdy musi coś dostać. Zwłaszcza za tak nieocenioną pomoc!

Amelia też wydawała się podzielać radość ciemnowłosej kumpeli. Zachichotała jakby dzieliła z nią jakiś nikczemnie, złośliwy spisek uczennic dla ich nauczycielki czy coś podobnego. Pozwoliła Lamii leżeć na sobie i zaczęła teraz dla odmiany skubać jej szlafrok. - Nie no coś, ty, Power Girl to ma powerowe cycki a ja to decha jestem. Zawsze chciałam mieć takie cycki jak ona. Chyba dlatego tak ją lubię. - zwierzyła się pod wpływem chwili ze swojego marzenia. Ale szybko zmieniła temat na jakiś weselszy.

- Chcesz chodzić po mieście w obroży? I w smyczy? - spojrzała na kumpelę z mieszaniną niedowierzania, fascynacji i podziwu. - Jej, ja bym się nie odważyła. Ale ty jesteś dzielna. - mruknęła z uznaniem. - I mi nic nie trzeba. Znaczy ten popcorn może. I wystarczy. Obejrzymy jakiś film i będzie fajnie. - zapewniła szybko blondynka dając znać, że nie trzeba się nią kłopotać.

Mazzi chciała wzruszyć ramionami jakby o nic wielkiego nie chodziło z tymi spacerami na łańcuchu aż nagle pstryknęła palcami, przybierając minę wyjątkowo zadowolonego kota gdy się tak gapiła na blondi. Chyba miała pomysł... ale to najpierw wybada temat prezentu. Lubiła robić prezenty... to też pamiętała.
Nawet jeśli wczesno jesienna pogoda przypominała tę z samego środka lata, rozpieszczając ludzi pięknym słońcem i ciepłem, to jedna rzecz skutecznie przypominała o upływie czasu i zmianie pór roku, mianowicie szybkość zapadania zmroku. Gdy Lamia dotarła autobusem do szpitala słońce zaczynało już chylić się ku zachodowi, wydłużając cienie i barwiąc niebo na pierwsze odcienie czerwieni. Mimo tego wciąż pozostawało dość jasno i przyjemnie. Do tego przechadzając po przyszpitalnym parku nie szło nie zachwycić się coraz większą ilością złota zdobiącą korony okolicznych drzew. W podobnej scenerii szarawa, betonowa bryła budynku placówki służby zdrowia robiła nawet dość pozytywne wrażenie…
- To tylko odwiedziny - technik burknęła pod nosem chcąc dodać sobie otuchy. Głupie rozterki i niepewność szlajały się po jej umyśle, a każdy kolejny pokonany stopień i krok po wyłożonych kafelkami korytarzach przyprawiał o palpitacje serca. To tylko odwiedziny kumpla z wojska. Żaden wielki układ… jeśli coś jej nie podpasuje po prostu wyjdzie…
Na przykład jeśli dostrzeże złość w oczach Daniela na wieść, że nie załatwiła prochów.

Mogła się poczuć jakby wracała na stare śmieci. Te same korytarze, drzwi, piętra. Niby tylko kilka dni. Przynajmniej odkąd się ostatecznie ocknęła. A jednak zdołała poznać. Oswoić się z nimi i te pomieszczenia oswoiły i ją. Większość ludzi i tych w piżamach i tych w szpitalnych uniformach nie rozpoznawała a oni też ją mijali raczej obojętnie. Raczej bo mimo wszystko była ubrana po cywilnemu czyli jako ktoś wyraźnie obcy w tym miejscu nie należący ani do społeczności personelu ani pacjentów. I nie miała zbyt dużo czasu. Kończył się dzień to i kończyła się pora odwiedzin. Szpital właśnie kończył albo był tuż po kolacji.

Gdy wróciła na oddział pourazowy, gdzie spędziła ostatnie dni i noce, wrażenie powrotu na stare śmieci jeszcze się tylko nasiliło. Chociaż nie natrafiła na znane twarzy doktora Brenna, Marii czy Betty a obsadę wieczorną kojarzyła o wiele słabiej. Pokój jaki w teorii nadal zajmowała z Amelią nie zmienił się. Tylko ich łóżka były zasłane i puste, bez śladu ludzkiej obecności. Ale jej cel był dalej. Kilka sal dalej. Siedział na na najbliższym łóżku Davida Handley’a i chyba jak zwykle mieli w zwyczaju grali w karty. I chyba cała trójka była jednakowo zaskoczona jej wejściem i widokiem.

Oczywiście, bo co innego mogli robić jak nie ciąć w karty? Dobrze, że chociaż nie jarali w oknie, albo w inny sposób nie łamali regulaminu… jednak widok całej ich trójki razem, zajętej wspólną zabawą uspokajał. Czyli nie wyobcowali kłopotliwego kaprala, ani on niczego sobie nie zrobił przez ten jeden cały, długi dzień. Wpierw chwilę obserwowała ich zza winkla, walcząc z nagłą chęcią ucieczki, ale szybko potrząsnęła głową. Przecież nie mogła zachowywać się jak durna psycholka… a może mogła?

- Co tam chłopaki? - zagaiła rozmowę ledwo przeszła przez próg. Płaszcz wciąż pozostawał zapięty, lecz makijażu i butów na wysokim obcasie raczej nie mogli przegapić. Różniły się od szpitalnej piżamy. Obiekty z innego świata.

- Ciasto smakowało? - rzuciła drugim pytaniem, podchodząc powoli do zajętego wyra, ale wzrok uciekał jej do Rangera i do niego głównie się szczerzyła. Wyglądał… chyba nie tak źle. I ciągle tu był.

- Ciasto? Jakie ciasto? - David wyraźnie zaczął mieć trudności z jakimiś innymi planetami gdy ujrzał już znaną sobie pacjentkę z kilku sal dalej. Tylko już tak nie w piżamie i w ogóle nie wyglądającej jak standardowa, szpitalna pacjentka. Stukot wysokich obcasów na posadzce i same wysoko wyzywające obcasy dość mocno przykuwały jego uwagę. Właściwie całej trójki. Patrzyli z zaskoczeniem wodząc po odmienionej sylwetce niedawnej koleżanki i Handley i tak z nich wszystkich odzyskał głos.

- Może te co ta jędza w okularach przywiozła rano. - powiedział niemrawo ten bez nogi jakby z trudem musiał się przebijać przez wieki niepamięci albo jakieś alkoholowe opary.

- Noo… no… tak… znaczy ona mówiła, że to od dziewczyn… coś, jakoś tak chyba… - Ranger z Dakota Rangers też był w podobnym stanie bo wysławiał się z widoczną trudnością gdy kobieca sylwetka absorbowała większość jego uwagi.

- Tak, te które przyniosła Betty. Wam. Rano. Betty, kojarzycie nie? Taka brunetka w okularach, czasem się tu kręci - Mazzi uśmiechnęła się ironicznie, rozglądając się po pomieszczeniu aż wzrok padł jej na krzesło stojące przy oknie między parawanami. Przeszła szybko, zgarnęła je i dostawiła do karcianego trójkąta, żeby w ciuchach z dworu nie siadać na czystej pościeli. Wykorzystała też okazję żeby założyć nogę na nogę, bujającą stopą co parę chwil trącając łydkę Daniela.

- Smakowało? Piekłyśmy z Amy, ją chyba też kojarzycie, nie? Taka blondi, słodziutka. W co gracie? - wskazała ruchem brody na stos kart. - Bo tak wpadłam z partyzanta, niezapowiedziana i chyba przeszkadzam, boście zamilkli jakbym was znowu z kontrabandą nakryła.

Trójka pacjentów nadal reagowała jak muchy w smole. Coś mruczeli, mówili, gadali mniej więcej z ich trzech wersji można było dojść, że tak, kojarzą i okularnicę, i blondi, i ciasto, i to, że nawet upiekły tylko jakoś dziwnie wieczorny gość znacznie bardziej ich absorbował. - Ten, no… w karty gramy… - odpowiedział względnie przytomnie ten bez nogi.

- W pokera. Na fajki. Chcesz dołączyć? Zagralibyśmy na czwórkę. Mogłabyś być nawet ze mną. - David też zdawał się odzyskać wreszcie głos i w miarę trzeźwość myślenia tak, że nawet zaczynał znów całkiem trzeźwo kalkulować. Najmniej przytomnie reagował Daniel. Wzrok często wędrował mu ku trącającemu go kobiecemu butowi, to trochę wyżej ku nodze prawie całkowicie ukrytej pod płaszczem, reszcie sylwetki skrytej pod płaszczem i dość chaotycznie na całą resztę przez co reagował z wyraźnym opóźnieniem.

Jeżeli kapral nie mógł się skupić kiedy była w płaszczu, sierżant bała się że przesadziła z tym co założyła pod spód. A miała być niespodzianka, kawał. Zamiennik prochów i miła odskocznia od szpitalnej codzienności. Coś, co w teorii powinno wywołać uśmiech na jego twarzy, zamiast zakłopotania.
- Poker na fajki… i jeszcze mam się u ciebie zapożyczać? - popatrzyła na Rambo, mrużąc przy tym oczy jakby właśnie kalkulowała to w głowie. Spędziła tak dobre pięć sekund, nim się nie uśmiechnęła szeroko i wyjątkowo niewinnie - Mam lepszy pomysł. - wstała płynnym ruchem, opierając ciężar ciała na lewej nodze, a prawą lekko zginajac w kolanie - Wrócę za kwadrans i zagramy. W pokera - zrobiła krótką przerwę żeby się wyszczerzyć zębato - Ale nie na fajki, tylko rozbieranego. Też chcę mieć z tego frajdę… a na razie - popatrzyła na Daniela - Obiecałam wczoraj jednemu kapralowi że wpadnę i go wyciągnę na spacer. Jedno kółko, jak na spacerniaku w puszce. Wracamy za kwadrans i bierzemy się do gry… tylko nie ubierać się jak na wojnę na Alasce - prychnęła rozbawiona, na koniec zwracając się do trzeciego z tria nie tylko słownie, ale wyciągnęła też do niego rękę - Z tego wszystkiego nie spytałam o twoje imię. Jestem Lamia, miło cię poznać.

- Ray. - ten bez nogi przedstawił się krótko i wyciągnął rękę w geście przywitania. Daniel chyba był skory do zmiany lokalu i resztę propozycji bo zaczął się podnosić z łóżka. Ale zimną krew znów zachował Dave.

- Na rozbieranego pewnie! Ale sama chyba nie masz tam korzucha pod płaszczem czy co? Bo wiecie, my w samych piżamach a ona jedna może mieć więcej fatałaszków niż my we trzech razem wzięci. - zauważył czujnie ten którego Lamia po cichu ochrzciła jako Rambo. Ray popatrzył na niego z niezdecydowaniem a Daniel niezbyt przychylnie bo coś chyba nie chciał ociągać się z wyjściem razem z Lamią.

- Przekonasz się jak ze mną wygrasz - sierżant wydęła usta, przybierając ton zaczepki. Objęła kaprala ramieniem w pasie, ciągnąc w kierunku wyjścia z pokoju.
- Bez obaw, gram fair. - rzuciła przez ramię razem z krzywym uśmiechem - Zazwyczaj.
Na więcej nie pozwoliła framuga i pierwsze centymetry ścian korytarza, a także ponaglające sterowanie ze strony towarzysza.

Z 3-ki szybko przeszli korytarzem. Ale nie za wahadłowe drzwi i ku schodom na niższe piętra tylko w przejście do 13-ki. Tam te najbliższe łóżko było nadal zajęte ale te dwa które niby powinna zajmować para szpitalnych kumpel ziały pustką i promieniowały szpitalną sterylną czystością.

Sierżant wybrała “swoje łóżko”, podchodząc do niego pewnie, a gdy znaleźli się tuż przy celu, zaciągnęła szczelnie zasłony. Wolała aby nikt im nie przeszkadzał, przynajmniej przez te parę minut, o ile zachowają ciszę.
- Jak ci minął dzień? - spytała siląc się na uśmiech. Odwróciła się frontem do Rangera, spoglądajac na niego łagodnie, a głupia myśl nagle pojawiła się w jej głowie, albo dopiero teraz sobie uświadomiła jeden fakt. Tęskniła za gnojkiem… tak po prostu. Nie pomagało spychanie jego obrazu przez prawie cały dzień gdzieś na bok, bo ciągle tam był. Czaił w kącie i nie chciał dać się wykopać.
- Nie miałam czasu załatwić nic ze wspomagaczy - zaczęła szczerze, nie bawiąc się w owijanie w bawełnę - Ale obiecałam że przyjdę tak czy siak… więc jestem.

- Nie? To chujowo. - Daniel gdy usłyszał prawdę wyraźnie zmarkotniał. Popatrzył gdzieś na parawan jaki oddzielał ich od pacjenta przy oknie. Przygryzł wargi i otarł rękawem piżamy czoło. Wpatrywał się chwilę w delikatnie falujące na wietrze falbanki tej symbolicznej ściany i wreszcie wzruszył ramionami. - Ale fajnie, że przyszłaś. I dobre te ciasto było. - powiedział po kolejnym westchnięciu. Wrócił spojrzeniem do stojącej naprzeciwko kobiety. - To jak nie masz leków to dlaczego przyszłaś? - zapytał przesuwając wzrokiem po jej sylwetce zatrzymując się dłużej na butach. - I czemu się tak odstawiłaś? Idziesz gdzieś potem? - zapytał wracając oczami do jej twarzy.

- Jak nie mam leków… to po co przyszłam? - potwórzyła za nim czując jak krew odpływa jej z twarzy, a dłonie zaciskają się w pięści i tylko jakoś tak lewa strona klatki piersiowej zakuła nieznośnie, aż kobieta zgubiła oddech, albo dwa.
- Bo obiecałam jednego takiemu głąbowi… że przyjdę, a staram się dotrzymywać danego słowa. Może nawet chciałam go zobaczyć, ale to chyba mało sensowne. Skoro nie mam prochów, nie? - mówiła powoli, przełykając ślinę aby nie splunąć na podłogę. Albo nie zacząć wrzeszczeć. Tak… teraz już wiedziała, że cały ten wypad był głupim pomysłem, Betty miała rację, tylko ona jak zawsze musiała być mądrzejsza, wiedzieć lepiej. Roić głupie nadzieje i inne bezsensowne mrzonki.
- Idę potem coś załatwić, ale w torbie mam rzeczy do przebrania… normalne - wzruszyła ramionami chcąc coraz bardziej po prostu uciec - Chciałam ci zrobić niespodziankę, żeby… ale to chyba też był debilny pomysł.

Kapral chyba niezbyt wiedział co odpowiedzieć. Bo otworzył usta chcąc coś powiedzieć, zamknął, znów otworzył, pokręcił głową, coś zaczął mówić i urwał. - Nie no… po prostu… nie sądziłem, że przyjedziesz… sądziłem, że zapomnisz jak wszyscy… a jak już jesteś no to pomyślałem, że może masz coś… no i teraz jesteśmy tutaj no to pewnie chciałaś coś zabrać czy co… no to pytam. - wyjaśnił w końcu niezbyt ładnie ani składnie. Zaczął dłubać palcem o krawędź łóżka. - I tak przez chwilę myślałem, że ubrałaś się tak bo… - zaczął i urwał dłubiąc dalej w poręczy łóżka Mazzi. W końcu po chwili dłubania odsunął się aby zrobić jej przejście. - No ale jak jeszcze gdzieś lecisz no to leć. - dodał siląc się na obojętność i starając się ukryć rozczarowanie.

- Bo co? Co myślałeś? - spytała krótko, patrząc na niego z rosnącą złością aż do momentu, gdy przypomniała sobie o zaszczutym szczurze którym był zeszłego dnia rano. I przez Bóg wie ile wcześniej. Wzięła więc głęboki wdech, wypuściła powoli powietrze i zaczęła jeszcze raz, tym razem uśmiechając się trochę zębato. Pchnęła go w pierś zmuszając aby usiadł na łóżku.

- Myślałeś że przejechałam odstawiona jak na balet… przez pół miasta. Specjalnie dla ciebie? - pytała powoli, przyglądając mu się z góry i zawiesiła głos. Proste informacje, bez podtekstów ani czegoś co musiałby się domyślać. Nie był w stanie grać w podobne gierki, nie przy jego aktualnej kondycji.

- No to dobrze myślisz… ale nie do końca - zrobiła tajemniczą minę i krok do tyłu, z torby przewieszonej przez ramię wyjmując parę króliczych uszu. Założyła je, zrzuciła pakunek na ziemię, a potem zaczęła rozpinać powoli guziki płaszcza.

- Wspominałeś wczoraj że lubisz playmate… - wymruczała rozchylając okrycie, a potem pozwoliła mu spłynąć na ziemię, ujawniając strój królika w pełnej krasie - Na żywo. - Kołysząc biodrami zrobiła parę kroków aż stanęła mu między kolanami - Więc jestem.

Daniel z początku wydawał się niechętny i niedowierzający. I temu co słyszy i temu co widzi. Dopiero wyjęte z torby precjoza wyraźnie go zaskoczyły. Brwi powędrowały mu do góry z tego zdziwienia. A na całego gdy Lamia ujawniła co dotąd skrywał płaszcz. Oczu mu się rozszerzyły ze zdumienia. - O kurwa… - jęknął cicho będąc pod wrażeniem tego co widzi i to na własne oczy, zaledwie o krok czy dwa od siebie. - Naprawdę wyglądasz jak playmate… - wyszeptał pod wrażeniem. Aż trudno było zgadnąć czy bardziej działał sam kostium który był jak żywcem wyjęty z imprezy Playboya, czy to, że dziewczyna go zdobyła, czy wreszcie to, że przyszła w tym wszystkim ledwo skrytym pod płaszczem.

Kłucie w lewej części piersi kobiety trochę ustąpiło, pojawiła się ulga. Wreszcie zaczął reagować jak powinien i wydawał się cieszyć z prezentu-niespodzianki. Humor jej wrócił, oczy zabłysły. Podobało mu się, naprawdę podobało…
- Mhmmm…twoja playmate. Mam nawet ogonek - odwróciła się tyłek aby mógł zobaczyć rzeczony element garderoby i dodała konfidencjonalnym szeptem - Nie jest przyszyty…

- Nie? No too… będzie spadał? - kapral zmrużył oczy widocznie nie będąc ekspertem co i jak się trzyma w kupie ten cały kostium. Ale zdawał się chłonąć obraz nie tylko wzrokiem ale całym sobą.

Brunetka zagryzła wargi aby nie roześmiać się na głos i dla rozwiązania zagadki, złapała mężczyznę za rękę kierując ją na odpowiedni rejon kostiumu, ten z tyłu poniżej krzyża. Tam gdzie biały, puchaty pomponik.
- Spadnie jak mu się pomoże, sam zobacz - szepnęła przez urwany oddech, przejeżdżając dłonią po jego policzku od skroni i kończąc na ustach. - Można dotykać, nie jestem eksponatem. Jakoś wczoraj w parku nie byłeś taki nieśmiały.

- Noo… - kaprala za bardzo rozkojarzyło puchate zadanie aby zwracał uwagę na inne detale. Bo złapał za niego i obejrzał w dłoni. Widać domyślił się jak należy go umocować i nieco pochylił ku sobie twarz Lamii tak, że w naturalny sposób się wypięła. A on wodząc tępą końcówką puszystej kępki wsadził ją w odpowiednie miejsce.

- Trzyma się. - szepnął podekscytowany jakby odkrył sekret długowieczności. Ale królicza kitka rzeczywiście trzymała się całkiem pewnie.

Sierżant westchnęła, a przez jej ciało przeszedł przyjemny dreszcz. Czuła wyraźnie wewnątrz siebie każdy manewr futrzastą zatyczką. Przygryzła wargę aby nie stęknąć głośniej i nie zwrócić uwagi sąsiada z łóżka obok. Albo personelu. Pchnęła za to Rangera w pierś, wskakując mu na kolana i zaplatając ramiona wokół jego szyi.
- Masz mnie, złapałeś króliczka. - wyszeptała mu prosto w nos ochrypłym z podniecenia głosem - Co teraz z nim zrobisz?

- Co? - Daniel przestał kontemplować tylne i dolne rejony schwytanego króliczka. Wyprostował się i przy okazji też kobietę jaką oplatał ramionami. Rozejrzał się ale wewnątrz kojca zrobionego ze ścian i parawanów widok był dość mocno ograniczony. Na słuch zaś wszystko wydawało się w porządku. Byli przy łóżku starszej sierżant, od strony korytarza mieli puste obecnie łóżko Amy a z przeciwnej tego obandażowanego faceta i jego ciężki, powolny oddech. A poza tym byli sami.

- No może takie coś. - zaproponował i pocałował playmate. Mocno i zdecydowanie bo widocznie gdy pierwsze zaskoczenie i niewiara minęło to pożądanie rozlało się po jego ciele. Oddech mu przyspieszył i był bardziej chrapliwy a dłonie zaczęły zachłannie wodzić po skąpym i zmysłowym kostiumie oraz ciele jaki odkrywał pod spodem. Chwilę tak tylko wytrzymał ale szybko popchnął Lamię na jej łóżko tak, że na nim siadła a on prędko podążył za nią i na nią.

Szczur zniknął, znowu pojawił się mężczyzna. Po tym pierwszym nie został ślad i miał się nie pojawić przez najbliższe minuty. Mazzi cieszyła się tym bardziej, że w oczach Rangera nie dostrzegała tej nieufności którym ją obdarzył na początku rozmowy. Zniknęło też rozkojarzenie, zaczęły konkrety. Gonienie królików miało masę zalet, ale nie umywało się do pochwycenia. Oddała zachłannie zarówno pocałunek, jak i macanki, a kiedy ją pchnął pozwalając na plecy, wyciągała po niego ręce ledwie łopatkami trafiła w materac. Tym razem żadne kamienie i żwir im nie przeszkadzały, ani nie śmierdziało chlorem. Nikt też nie szarpał na klamkę. Wylądowali w łóżku, tak zwyczajnie. Para napalonych ludzi mająca pięć minut tylko dla siebie.
- To jak? - wysapała, zaczynając zdzierać z niego piżamę - Chcesz z ogonkiem… czy - popatrzyła mu w oczy, robiąc przerwę aby go pocałować - Inaczej?

- Co? - Dakota Ranger spojrzał na nią mało przytomnym wzrokiem gdyż w międzyczasie robił kilka pochłaniających jego uwagę rzeczy na raz. I próbował się pozbyć swojej piżamy, i pomóc a może wyprzedzić w tym dłonie Lamii, i ją porządnie obmacać albo rozebrać i jeszcze władować się na łóżko chociaż na stojaka łatwiej było zdjąć dół od piżamy. Pewnie dlatego miał trudności z koncentracją na jakiś pobocznych pytaniach jak tyle rzeczy miał do zrobienia.

Zdjął czy raczej oboje z niego zdjęli spodnie od piżamy i teraz już na swobodnie wpakował się na łóżko starszej sierżant. Przesunął chciwymi dłońmi i wzrokiem po jej udach ale tak po drodze do gorsetu. Gorset go zajął gdy zaczął go rozpinać by dostać się do tego co pod spodem. Zajął przy tym strategicznie ważną pozycję między udami kobiety.

Jeden kapral, tyle roboty… kiedy zwykle egzystowanie bez zgrzytów nie za bardzo mu wychodziło. Lamii pewnie zrobiłoby się go żal, gdyby podniecenie nie zepchnęło logiki tak daleko jak się tylko da. Z głodem w oczach gapiła się faceta przed i nad sobą, pomagając mu wydostać się z piżamy i siebie z kostium… a przynajmniej tych strategicznych obszarów.
- Pytałam się - szarpnęła go na siebie i zaraz sapnęła mu prosto w twarz, przy okazji jedno ramię wciskając między ich ciała. Na oślep pomacała w okolicach ich bioder. - Czy chcesz się pieprzyć z ogonkiem… czy być ogonkiem - znalazła ten interesujacy ja kawałek Daniela i zaczęła go lekko uciskać - Da się go odczepić… i zastąpić.

W tych dyscyplinach leżąca na plecach kobieta okazała się znacznie sprawniejsza niż podpierający się na niej mężczyzna. Ona osiągnęła swój cel co on też powitał z rosnącym poziomem ulgi i podniecenia gdy sam zdążył rozsupłać gdzieś z połowę górnej części gorsetu. A do tego jeszcze gdy ze zniecierpliwienia rozchylił go na ile się dało albo ujrzeć i pościskać ukryte dotad pod nim półkule to już w ogóle został w tych rozbierankach do tyłu. A jednak chyba w końcu zrozumiał o co się go pyta ta playmate bo przerwał te swoje wysiłki zmierzające do pozbycia się jej ubrań i popatrzył na nią zupełnie jakby sprawdzał czy żartuje czy tak proponuje na serio. - Ogonkiem? Tutaj? - upewnił się siegając niżej ku strategicznemu fragmentowi kobiecej anatomii i jeszcze niżej gdzie poruszył puchatą kitką co Lamia świetnie odczuła i od zewnątrz i od wewnątrz.

Tym razem nie udało się jej powstrzymać cichego jęku, uniosła też biodra zapraszająco, napierając na majstrujacą przy kitce dłoń przez co dreszcze przybrały na sile. Przełknęła głośno ślinę, przestając się bawić Danielem, a zamiast tego pozbywając się futrzanych dodatków. Wróciła ręką do góry i splunęła na dłoń.
- Tam cię jeszcze nie było - wychrypiała, gapiac mu się w oczy. Jednocześnie rozprowadziła ślinę na maltretowanej przed chwilą części kaprala - Ale zaraz to nadrobimy.

- O cholera… - kapral był pod wrażeniem, takim samym jak przed chwilą gdy zobaczył co Lamia skrywa pod płaszczem. Ale podobnie jak przed chwilą szybko rozparcelował sytuację. Spojrzał jeszcze raz kontrolnie na zapraszająco rozchylone uda po czym nie omieszkał skorzystać z tego szeroko rozwartego zaproszenia. Już chwilę później Lamia poczuła go nie tylko na sobie ale i w sobie. A jeszcze chwilę potem łóżko zaczęło cicho skrzypieć w szybkim rytmie a mężczyzna jaki był częściowo nad nią zaczął ciężko dyszeć w identycznym rytmie starając się jednocześnie zachowywać względnie cicho.

Oboje zwariowali, ich relacja nie miała najmniejszej szansy żeby wyjść na prostą. On się zaćpa, ona zdechnie na Froncie… ale teraz, na te parę chwil czarnowidztwo poszło w kąt. Liczył się dotyk, smak, ciepło pod opuszkami palców i krzyżujące się spojrzenia. Wymiana oddechów, coraz mocniejsze, natarczywsze pchnięcia poruszające splecionymi ciałami i łóżkiem na dodatek. Szaleństwo, ale jakże przyjemne, podczas którego świat Lamii ograniczał się do mężczyzny nad i w niej, jego oczu odbijających roziskrzone, nieobecne spojrzenie jej własnych oczu, potargane włosy i zaróżowione policzki. Widziała w nich życie, ich wspólne, chociaż przez moment. Szczęście, gdy świat szedł w odstawkę, zostawiając parę kochanków w cichym, błogim zapomnieniu aby mogli się nacieszyć sobą. Póki rdza i kurz się o nich nie upomną. Na razie zapomniały, a starsza sierżant była im za to wdzięczna. Czuła na twarzy coraz szybszy, bardziej urywany oddech Rangera, wiedziała co to oznacza. Przycisnęła go mocniej do siebie, obejmując z całej siły, gdy przez jego ciało przeszła seria spazmów, a ruchy zamarły. Tuliła go do siebie, póki nie znieruchomiał całkowicie, głaszcząc po spoconych plecach i modląc się w duchu, aby móc zatrzymać czas.
Gdy wrócili do sali zajmowanej przez Daniela i dwójkę pozostałych pacjentów jakich miał za sąsiadów powitały ich zaciekawione spojrzenia. Trochę jakby się dziwili, że jednak wrócili do sali a trochę też jakby zazdrościli tego wspólnego wyjścia. Zwłaszcza, że kapral wrócił w tak błogim rozleniwieniu i poczuciem wyższości w spojrzeniu, że nie trudno było się domyślić na jakie tory zeszło spotkanie dwójki pacjentów. Ale panowie stawili temu problemowi czoło mężnie i udawali, że niczego nie widzą. - To co? Gramy? - zapytali wymownie zerkając na okno. No rzeczywiście zrobiło się już dość późno. Niedługo skończy się godzina odwiedzin a jeszcze potem niedługo zrobi się ciemno. Ale jeszcze nie teraz. Pewnie z partyjkę czy dwie zdążyliby rozegrać.

Obyło się bez docinek, fochów ani czegoś równie dziecinnego. Mazzi gdyby nie powaga sytuacji wyściskałaby ich obu, ale tak po prostu przysiadła na łóżku obok Daniela, szczerząc się jakby nie do końca ogarniała co się dzieje i było jej z tym dobrze. Dziwnie też co chwila zerkała na kaprala, a wtedy to uśmiech się jej pogłębiał. Niestety chłopaki mieli rację, nie zostało za dużo a ciągle czekał ich obiecany pokerek.

- Jak nie jak tak? - zatarła ręce i zabujała brwiami do kompletu, gapiąc się na wysłużoną talię - Chyba że któryś z was odpuszcza panowie. Spokojnie, my ludzie wyrozumiali i empatyczni, jesteśmy w stanie pojąć strach przed porażką i niechęć do publicznego zbłaźnienia się… - popatrzyła na Rambo, ściągając usta w dzióbek - Ale jeśli nikt nie wnosi obiekcji to rozdawajcie żołnierzu.
 
Driada jest offline