Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-12-2018, 05:02   #103
corax
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację


Weszli do pokoju dziewczyn, gdzie już czekał Misza.

Zapalniczka wstała i podeszła do Żenii. Jeszcze w drzwiach rzuciła spojrzenie Wojtkowi, a ten powiedział:
- Przekazałem jej co wiemy od Fuza.
Blondynka skinęła z akceptacją.
- To co robimy? Znaczy, myślę, że szykujemy zasadzkę, ale ciekawa jestem twojej opinii - powiedziała jakby snem był cios łamiący żuchwę sprzed kilku godzin.

Brunetka spojrzała na dziewczynę uważnie oceniając ją w sobie tylko znany sposób.
- Misza, ty i ja powinniśmy pogadać z Markiem. On jest najbardziej doświadczonym wojownikiem. Doświadczonym strategiem. Starszy rankiem od nas. Powinien przejąć dowodzenie nad tą akcją. - słowa zaskoczyły nawet samą Żenię - Sprawa jest za poważna na naszą trójkę. Tancerzy należy wyłapać szybko. Polska jest teraz pod lupą. To samo ze Słowacją. Jeśli Czarne Spirale albo Pentex zorientują się w ich obecności, garou będą mieć przesrane na całej linii. Co myślisz?
Blondynka skinęła głową, ale przerwała jej Szrama.
- Jest nas piątka. Nie trójka. Wiadomość ma być dostarczona i odebrana za dwa dni. Mamy sporo czasu, żeby się przygotować. Możemy ściągnąć część ludzi Marka.
- Tak, ale to ich akcja. To oni stracili… - zaczęła Zapalniczka, ale Szrama stanęła obok niej mierząc ją dokładnie wzrokiem.
- Chciałaś coś powiedzieć o Nadziei? - Powiedziała wyzywająco - przygotujmy zasadzkę. Ilu ich może być? Pięcioro? Siedmioro? Nie będą się spodziewać.
- Szrama - Żeńka zwróciła się do jednookiej. Wiedziała, że będzie to ciężka prośba dla wojowniczki - Mówię o trójce, bo potrzebujemy Twojej pomocy gdzie indziej.
Zajrzała starszej kobiecie w twarz:
- Gdy my będziemy się uganiać za tancerzami, prosiłabym byś razem z Wojtkiem poszła po pomoc dla Czarnego. - nim Szrama zdążyła odpowiedzieć - Wiem, Szrama o co proszę. I obiecuję Ci, że Nadzieja zostanie pomszczona. Tak jak Grześ. - dodała ciszej.
Szrama wzięła powolny wdech. I kolejny. Jej nozdrza zdawały się drżeć.
- Co to za pomoc? - rzuciła w stronę Wojtka niemal z warknięciem.
- Przyjaciel. Szaman. - Ronin przez moment patrzył w jej oczy, ale po chwili uciekł i dodał
- Ghural.
- Ghural - powtórzyła unosząc brwi. - I on niby nam pomoże?
- Pomoże. Ma dług u Czarnego.
Szrama spojrzała ponownie na Żenię.
- Wrócę z Ghuralem tak szybko jak się da. Wy dogadajcie się z ludźmi Harada.
- Uważajcie na siebie oboje. - Wrona spojrzała na Wojtka i Szramę chociaż nie miała pojęcia czemu góral miałoby być jakąś istotną wiadomością. Harad też był góralem i co z tego przyszło?
- My ogarniemy tutaj.

Szrama ruszyła do drzwi. Stanęła obok Wojtka. Ukłoniła się wszystkim. Ronin zaś powiedział szybko:
- Będziemy ostrożni, spokojnie.
Po chwili oboje wyszli.

- Aniela zadzwoń do Marka co? - Żenia wyraźnie ustępowała dziewczynie pola.
Zapalniczka bez wahania wyjęła telefon.
- Myślę, że zasadzkę można w okolicy Poznania wcisnąć. Mielibyśmy blisko do Caernu. Co sądzisz? - Czekała z otwartym w telefonie kontaktem do człowieka Harada.
- Można. Fuz niech wykorzysta to co widział. Ten nasz konflikt. Mogę robić za przynętę. Zasugeruj Wałachowi. - Żeńka zmierzyła Miszę spojrzeniem i mrugnęła do niego jakby porozumiewawczo.
Rogaty metys zdawał się pozbawiony poczucia humoru. Nie zareagował w żaden sposób. Zapalniczce zaś wyraźnie ulżyło. Jakby też chciała użyć Żenii jako przynęty, ale nie wiedziała jak ją poprosić. Zadzwoniła do Marka, ale wyszła z pokoju. Przez chwilę zostali sami z metysem.
- Misza dobrze znasz Bartka? - palnęła subtelna Żenia.
- Raczej nie za dobrze. A czemu? - odpowiedział rogacz.
- A nic…- żenia miała nieco rozczarowaną minę.
Metys nie podjął rozmowy. Wpatrywał się w okno.
W końcu po niespełna dwóch minutach Zapalniczka wróciła.
- Marek nam pomoże. Jeżeli zrobimy to w okolicy Poznania, to możemy poderwać wszystkich strażników Caernu. Żeńka, ty wybierz miejsce. I jakąś dobrą historię na temat tego gdzie łazisz sama i po co. I kiedy, żebyśmy nie musieli za długo czekać na ich ruch.

- Za cztery dni. Park ten co polowanie. Jezioro tam było, nie? I jakaś stare magazyny. Zasadzkę można tam.
- No dobra. A po co tam łazisz sama, regularnie? - dopytywała Zapalniczka.
- Poluje. Moja ulubiona miejscówka na ćwiczenie. Jestem garou świeżo co, nie?
- W mieście? Przy gorzelni? - brwi Zapalniczki wędrowały do góry.
- To chyba nie przejdzie.
- Hmmm. Z tego co pamiętam to były niedaleko centrum jakiegoś handlowego. Jak uważasz, że nie przejdzie to podaj jakieś inne lokacje. Pamiętasz Poznań lepiej niż ja.
- No właśnie. Blisko centrum handlowego. Zobacz gdzie atakowali do tej pory. W lesie. Na uboczu. Bez zbędnych świadków. Miasto może ich odstraszyć. Drugiej szansy nie będziemy mieć. A te twoje Kamionki? To wiocha jest. Las dookoła. Oficjalnie masz tam dom. Może machniemy bajeczkę o tym, że zmieniasz się w wilka i nostalgicznie kręcisz się po okolicy. No bo chata pod kontrolą bezpieki. Mało świadków. Ty jako terrorystka raczej nie uciekniesz w stronę zabudowań.

- Jeżeli Penteź ciągle ma tam oczy to będzie podwójne ryzyko. Warto by było sprawdzić zanim podłożymy wiadomość przez Fuza. Ktoś z ludzi Marka może podjechać i sprawdzić? Poza tym brzmi ok.

- To da się załatwić. Czekaj chwilę - wzięła telefon i zadzwoniła do Marka. Przekazała mu prośbę o sprawdzenie okolicy. Najwięcej zajęło tłumaczenie gdzie w zasadzie są Kamionki i jaki obszar ma zostać sprawdzony. Poza tym nie było problemów. Marek wysłał swoich ludzi praktycznie natychmiast.

- Ok. No to teraz trzeba przeszkolić Fuza. Dacie rady? Ja muszę pomedytować. - Żenia skoncentrowała się na odzyskaniu sił. W końcu kiedyś trzeba przestać biegać na oparach.

- Tak - odpowiedział Misza - jest bardzo chętny do kooperacji.

***


Żenia zamknęła się w pokoju. Zasłoniła okna. Wyłączyła całą elektronikę. Wyrównała oddech i przystapiła do medytacji. Prosiła duchy o pomoc. Chciała, żeby przybyły do niej i podzieliły się mocą. Tymczasem coś powtarzało niskim głosem w jej głowie: “Jeść”.

Samej Żenii było daleko od poczucia głodu. Wręcz przeciwnie, jej żołądek nie do końca radził sobie z tym co zjadła.

“Zapolujmy”

Umysł pozostawał sprawny, choć ciało nie reagowało. Nie ruszała się. Czuła, że nie mogła się ruszyć. Ale też nie chciała się ruszać. Miała się łączyć z duchami… choć wyraźnie jej to nie szło.
“Jeść….”

Gdy Brunetka się otrząsnęła zorientowała się, że minęła noc.

- Co do… - Wrona spróbowała się podnieść ze zwiniętej pozycji. Nadal była w pokoju, nadal pełna po pizzy. Była jednak skołowana wydarzeniami nocy.

Uczucie braku kontroli nad własnym ciałem rozpłynęło się razem z mrokiem nocy. Jedyne co pozostawało to potężne ciążenie w jelitach. Przestała też słyszeć głos. Do czasu…


***


Gdy tylko dziewczyna wyszła spod motelowego prysznica i stanęła przed lustrem owinięta ręcznikiem znów usłyszała głos.
“Jeść…”
Brunetka stała i wpatrywała się w tatuaż wokół przedramienia. W odbiciu poruszał się. Wił się niczym wąż. Wpełzał pod skórę dziewczyny w jednym miejscu, by po chwili wypełzać w innym. Było to przerażające. Jednak po tej stronie lustra tribal ani drgnął.
“Chodź… chodź do mnie… zapolujemy”

Btk'uthoklnto wzywała na drugą stronę lustra.

Żenia zakręciła nosem.
- Słuchaj. Co Ty jadasz? Pizza nie starczy? - przyglądała się pełgającemu pod skórą pijawkopodobnemu stworowi. Czy to wpuszczano eksperymentom Pentexu? Zatelepotało nią. - Do polowania na tancerzy nie wytrzymasz?

“Chodź”

Coś zapulsowało. Żenia patrzyła na swoje odbicie w lustrze. Fugi między płytkami za jej plecami stały się czarne niczym smoła. Cień wylewał się na płytki.

“Zapolujemy”

Dziewczyną zatelepotało ponownie i aż cofnęła się plecami w stronę lustra, stając na palcach by uniknąć kontaktu z czernią. Wtedy zdała sobie sprawę, że czerń fug i pełzające cienie były tylko w odbiciu i próżno było szukać ich na ścianie. Z rozmachem trzasnęła pięścią w lustro by zabrać kawałek lśniącej powierzchni. Puls przyspieszył, obrzydzenie i strach popchnęły ją by spojrzeć w swoje odbicie i wskoczyć do Umbry.

Łazienka rozpłynęła się. Nie było nigdzie jej ścian. Nie było motelu. Kilkadziesiąt metrów od nich był las. Żenia zobaczyła, że coś uciekło w jego głąb. Ręka jej ciążyła. Wielka macka, wyglądała inaczej niż ostatnio. Tam, gdzie ośmiornica miałaby przyssawki ona miała ostrza wielkości żyletek. Przywarła ściśle do ciała dziewczyny. Choć ostrza nie powodowały żadnego bólu.

Wokół był parking. Była też droga. I otaczający wszystko las. Tak mogło to miejsce wyglądać, zanim postawiono tu motel i obskurną stację benzynową nieco dalej.

- No i co dalej? - szepnęła Żenia rozglądając się i odsuwając rękę od siebie. Przez myśl przeleciało, że może odgryzienie nie byłoby głupim pomysłem. W drugiej ręce ściskała kawałek szkła jak tonący brzytwę.

Żenia wbrew sobie zaczęła wciągać powietrze nosem. Szybko. Płytko. Węszyła.
“Tam! Gonimy!”
Ze słowami przyszło nagłe szarpnięcie masy na ręce. W stronę lasu. Za uciekającym zwierzęciem.

Żenia ruszyła we wskazanym kierunku. Choć czuła się jak goryl z przeważającym ciężarem na jednym ramieniu. Przypominało to polowanie na ducha z Czarnym. W jakiejś chorej i horrorowatej wersji rzecz jasna.

“Szybciej!”
Ciężar ciągnął ją. W stronę lasu.

“Ucieka. Szybciej”
Macka smagnęła Żenię w plecy wywołując falę ogarniającego dziewczynę gniewu.

- Przestaniesz? - warknęła sycząco brunetka - Zwieje jak się nie uspokoisz!
Skulona zmieniła formę w wilka:
- Jakbyś nie była takim słoniem to by było szybciej. - pomyślała wlokąc ciążącą łapą.

Macka wbiła się pod sierść Żenii i rozciągnęła się od ramienia po kręgosłupie. Wilczyca odnotowała, że skóra na jej plecach pęka i wysuwają się z niego sterczące kolce. Btk'uthoklnto zmieniła kształt i masę. Nie ciążyła już. Wręcz przeciwnie. Jej ciemna masa rozlała się na kończyny wilczycy dając im większą siłę i szybkość. Czuła zapach ducha. Czuła, że się zbliżała.

“Jeść!”

Żenia pomyślała, że ten układ przypomina posiadanie dziecka. Otrząsnęła się i jeszcze bardziej przyspieszyła w pogoni. Kluczyła by ostatecznie spiąć mięśnie i skoczyć na uciekające zwierzę.

Wbiła się w ciało ducha zatapiając swoje kły. Czuła jak jego moc przepływa przez nią. Czuła jak rośnie w siłę. Odpłynęła w jakiejś dziwnej formie ekstazy. Zamknęła oczy. W głowie jej się kręciło. Las rozpadł się w drobny mak. Ciało ducha znikało, a Btk'uthoklnto w formie wielkiego cienia rozrastało się obok wilczycy. Kolce zmieniały się w ostrza. Stworzenie pod skórą Żenii rosło przyjmując kształt mięśni. Jej czarna wilcza forma rosła. Żenia na moment miała problem z zaciśnięciem szczęki. Jej kły zaczęły rosnąć. Przepełniała ją siła.

“Tak…”

Miała problem z rozpoznaniem czy głos w jej głowie należał do zmory, czy może do niej samej.

W końcu z ekstazy wyrwał ją jęk. Wyglądała normalnie. Las wyglądał normalnie. Motelu nadal nie było w okolicy. Kolce z pleców zniknęły. Cienie się rozwiały. Jakby wcześniej oglądała świat przez wredne ciemne okulary, a teraz nagle je zdjęła. Wszystko stało się jakieś takie normalne. Poza więzią z duchami. Żenia znów czułą siłę. Dużo większą niż po całonocnej medytacji.

- Gdzie ja do kuwy nędzy jestem? - Żeńka wciąż drżąca zbierała się leniwie i powoli. Potrząsnęła głową. Wciągnęła powietrze. Oblizała nos i ponowiła próbę. Wracała do siebie powoli.

Okolica pachniała znajomo. A jednak nie czuła duchów. Spłoszyły się? Po chwili znalazła sterczący z ziemi kawałek odłupanego lusterka. Na jego krawędzi była jej krew. Musiała ścisnąć je mocno zaganiana przez Zmorę do polowania.

Spojrzała w błyszczącą połać zmęczona a jednocześnie zregenerowana po raz pierwszy od dawna. To znaczy od wyjścia z Pentexu.
Kiedy to było?
Żenia skupiła się ponownie na odbiciu kawałka swojej twarzy.
- Następnym razem uprzedzaj. - syknęła do siebie i Nahajki.
Nikt jej nie odpowiedział. Po chwili zostawiłą za sobą świat duchów. Miała za to przed sobą motel. Ciekawe było to, że wyglądał na dość stary.. A jednak nie miał odbicia w umbrze. Cóż, musiał być bardzo zaniedbany.




***


Fuz opisał szczegółowo gdzie można znaleźć Żenię. Wilkołaka, który od czasu zniknięcia Czarnego nie dogaduje się z pełniącą rolę Alfy zapalniczką. Podobno Żenia każdą wolna chwilę spędzała w okolicy swojego starego domu w Kamionkach.

Na miejscu teren został sprawdzony przez ludzi Harada. W okolicy kręciły się patrole policji. Więcej niż w tego typu wiosce. Ale fakt użycia policji świadczył o tym, że ABW już nie zajmuje się jej sprawą aż tak bardzo. Albo założyło, że powrót do domu jest wyjątkowo mało prawdopodobny.

Okolicę otaczał las i kilka zabudowań. Świetne miejsce na zasadzkę. Fuz nie wspominał o zapachu. Zapalniczka uznała, że Wilkołaki nie dzielą się taką informacją z krewniakami, więc sam pewnie nie uzyskałby takiej informacji. Jednak zapach Żenii nie zamaskuje zapachu pozostałych. Samo miejsce akcji było jakieś trzy godziny wilczym biegiem od ich Caernu. Dlatego w zasadzce mieli wziąć udział wszyscy dostępni ludzie. Marek Wałach. Ahroun. Zastępstwo Harada. Misza, Metys o rogowatej skórze. Zapalniczka, kolejna pełniąca funkcję alfy. Karol Tiso, Galiard srebrnych kłów, z którym Żenia nigdy nie zamieniła słowa. Podobnie jak z Vavro Husakiem. Kolejnym Ahrounem. Akcją dowodził Marek, jako samozwańczy dowódca akcji bojowych.

Wrona była skoncentrowana.
- Czyli zajeżdżam w lasek, przyspaceruje się do domu. Jest szansa, że przebiorą się za policję. W razie czego wyciągam ich z powrotem do lasku. Jakiś sygnał ustalamy?
- Żenia jesteś w dobrych rękach. Spokojnie. My obserwujemy ciebie. Ty nie dajesz żadnych znaków, żeby nie wiedzieli, że to pułapka. Jeśli kogoś zauważą, to mogą zwiać. Zobacz jak działali do tej pory. Grupa na bezbronnego. Szybkie ataki. Wiesz… - Marek Wałach zawahał się na moment.
- Myślę, że jeżeli my ich nie wychwycimy pierwsi, to ty i tak nie zdążysz dać znaku.
Stał w skórzanej kurtce z rękami w kieszeniach. Nie miał broni. W całej grupie Misza miał pistolet. Zapalniczka miała automat. Nie była pewna pozostałej dwójki, ale wydawało się, że przede wszystkim polegają na własnych szponach.
Wyglądali jak totalni amatorzy w porównaniu z cyber ninja Czarnego w Pentexie w Łodzi.

- Mhm - Żenia spojrzała kpiąco na blondyna - I niektórym ulży, co?
Rzuciła żartem i kpiną jak w większości takich sytuacji.
- Jak mnie rozedrą na strzępy to będzie jakiś dowód niewinności. Jak dla czarownic w średniowieczu.
- Żenia, Żenia, Żenia - pokręcił przecząco głową - nie jesteś pępkiem świata. Wiesz, że sprawa jest grubsza. Polują na nas. Są zagrożeniem, które może niedługo okazać się problemami większymi niż Tancerze Czarnej Spirali. Jak to jest, że ani chwili się nie nacieszyliśmy spokojem po pozbyciu się Pentexu?
Marek patrzył na nią z uwagą.
- Mam nadzieję, że nic ci się nie stanie. Oni nie rozszarpią cię. Potrzebują skóry. Więc najpewniej będą chcieli cię ogłuszyć. - Mówił spokojnie, jakby zapominając, że Żenia oglądała zwłoki obu wilkołaków i pamiętała podcięcia gardeł.

- No. - Żenia pokiwała z uznaniem głową - Ty to wiesz jak uspokajać kobiety, co?
W oczach błyszczał jej skrywany chichot.
- I tak mi jesteś dłużny. - wytknęła mu - Się nie wywiniesz. Też mam nadzieję, że mi się nic nie stanie. Ale gdyby coś to przekaż Haradowi, że mi przykro. - Wrona mrugnęła i klepnęła starszego wilkołaka lekko w ramię.

- Nie rób z tego jakiegoś głupiego pożegnania. Masz gnata? - zapytał oceniając ubiór dziewczyny
- Jest jak jest - Żeńka rozłożyła ramiona odpowiadając z przekomarzaniem się. Obcisła sukienka nie skrywała wiele. Wydurniała się, nie chcąc poważnieć. - Nie mam.
- A potrzebujesz? - dopytał.
- Raczej nie - Bondar podciągnęła sukienkę pokazując przylepiony taśmą wokół uda nóż - Mam wyglądać na zbyt pewną ale naiwną kelnerkę nie? - Wojtek by załapał. Bez kontekstu komentarz nie miał większego sensu.
- Dobra. Leć. My ogarniemy resztę. Zobacz jak jej dobrze idzie - Marek wskazał na jeden z pni drzewa. Do pnia przylegała zapalniczka umalowana zieloną i czarna farbą kamuflującą. Dopiero po chwili dało się ją zauważyć.
- Mamy cię na oku. Idź. I nie zamartwiaj się.
- Mhm. To już drugi raz, Marek. - Żenia wyciągnęła dłoń z dwoma palcami układającymi się w V. - Drugi.

Róźnica była jednak znacząca.
Poprzednim razem był z nimi Czarny, Tucholaki i Zaar.

Omiotła ekipę spojrzeniem. Odwróciła się z zamachem odrzucając długie, czarne pasma na plecy i ruszyła pewnym siebie krokiem.
Długo nic się nie działo. Patrol policji pojawił się około 18:00 i około 19:00 zniknął. Żenia nie widziała swojego wsparcia. Co nie znaczyło, że go nie ma. Tancerze Skór nie byli wojownikami jak ludzie Harada. Wędrujące Sępy? Padlinożercy. Większość ich skór pochodziła zebrana po cudzych walkach. Czy jeśli zauważą kogoś z ludzi Marka, albo Zapalniczkę, to zaatakują? Przecież oni wszyscy byli krewniakami. Co mogło kierować krewniakami do zabijania wilkołaków? Co mogło nimi kierować do zdobycia skór? Co kieruje kobietą mordującą ojca?

Wrona odrzuciła jednak rozwalające ją psychicznie rozmyślania. Skupiła się za to na obserwacji okolicy i przyglądania własnemu domowi. Temu, którego nie pamiętała, a w którym Zaar stracił oko walcząc z Elektrykiem. Był tam. Stał i kusił. Czy znalazłaby teraz coś więcej na temat męża? Na swój temat?

Z rozmyślań wyrwał ją skowyt wilka. Skowyt nieznany. Ktoś coś zauważył. Ostrzegał innych. Coś poszło nie tak.

Żenia drgnęła i odruchowo poszukała miejsca aby się schować. Kilometr od niej? Czy może to właśnie pułapka? Na myśl jej przyszło powiedzonko o wilku, który wznosił alarm dla jaj.
Na wszelki wypadek rozejrzała się uważnie zdezorientowana.

Na lewo mignęła jej Zapalniczka w swoim kamuflarzu. Miała automat gotowy do strzału i biegła w stronę z jakiej dochodził skowyt. Z prawej strony zobaczyła jakiś rozmyty kształt. Biegł dużo szybciej niż Zapalniczka. Nie wiedziała kto to, ale biorąc pod uwagę, że rzucił się do szturmu to raczej stanowił część jej obstawy.

Potem przyszły kolejne dwa skowyty. Jeden silny. Dowódca? Skowyt niósł ostrzeżenie. Rozgryźli ich. Zauważyli, że to zasadzka. Tancerze skór wycofywali się, zanim zaatakowali.

Kolejny skowyt należał do Marka. Żenia dobrze nie rozumiała języka wilków w swojej aktualnej formie, ale przesłanie jakie niósł ze sobą ryk mogło być tylko jedno: “do ataku!”

Żenia ruszyła biegiem z każdym krokiem rosnąc. Dobrze, że kiecka była elastyczna. Skoncentrowała się na wyczuciu przeciwników.
Wciągała powietrze szukając znajomych zapachów. Jednak nic nie wyczuła. Nie potrafiła ocenić, czy są zbyt daleko, czy też nie mają tak typowego dla niej zapachu. I wtedy dotarł do niej pierwszy odgłos walki. Na lewo od niej. Pół kilometra. Może daleje. Warknięcie. Coś jakby gryzące się psy. Ktoś właśnie walczył w jej obronie. I być może ginął.

Biegnąć zmieniła formę w postać bestii by długimi skokami dopaść miejsca walki. Jeden tancerz był jednak zbyt skromną nagrodą za pułapkę. Za Nadzieję i za młodego Słowaka.
“Nahajka weź rusz zad!” warknęła w myślach gniewnie na wielkiego słonia z jej tribalu. “Polujemy!”

Zapalniczka biegła przed nią. Też przyjęła formę Crino. I po jej kamuflarzu zostało tak samo niewiele jak po sukience Żenii. Automat w łapie bestii wyglądał jak zabawka a nie broń. Krótka seria wystrzelona niemal na oślep. Jęk. Kolejne warknięcia.

Żenia szybko oceniła układ sił.

Dwa wielkie Crinosy i ogromny Hipso. Wszystko połatane. Z kilku różnych maści futra. Jeden srebrzysto szary Crino leżał pod drzewem trzymając w szponach własne jelita. Vavro? Nie miał szczęścia. Jeden z Crinosów oberwał serią z karabinu, ale zdawał się w ogóle tym nie przejąć.

Żenia nie czekała. Sięgnęła po ciemność od Smoka i zawyła. Krótko, ponaglająco. “Tutaj”.
Sama wskoczyła w ciemność korzystając z momentu zaskoczenia by walnąć z całych sił najbliższego niej przeciwnika.

Spowiła ich nieprzenikniona ciemność. Żenia czuła się w niej nadzwyczaj dobrze. Wybrała Crino z krwią na szponach. I atakowała sztyletem zabójcy. Broń będąca wspomnieniem jej dawnego życia z niewyobrażalną wręcz precyzją wbiła się między szyję a obojczyk bestii. Potwór zawył z niewyobrażalnego więc bólu, gdy ostrze przekręciło się pod skórą. Żenia poczuła satysfakcję. Bestia zaś warknęła odepchnęła dziewczynę z gniewem i rzuciła się do ucieczki.

Hipso natychmiast się wycofał z obszaru kompletnego mroku gdy tylko zauważył że przybiegło wsparcie. Drugi z Crinosów na moment wydawał się rozerwany w tym co robić. Nie widział napastników. Nie widział towarzyszy. Również puścił się do ucieczki, ale w zupełnie niewłaściwym kierunku. Mając tuż za sobą granicę światła rzucił się przed siebie na ślepo biegnąc kilka metrów. Do tego wystawił się plecami w stronę Żenii i zdezorientowanej Zapalniczki.

Wrona sięgnęła po pokłady gniewu i popchnęła Zapalniczkę w bezpiecznym kierunku poza ciemność. Sama zaś rzuciła się we wściekłym ataku na uciekającego przeciwnika. Cięła mocno jakby chciała przerwać kręgosłup wroga. Lewą dłonią zaś sięgała po Nahajkę szykując się do zabiczowania uciekającego hispo i wciągnięcia go znowu w mrok. Ku sobie.

Cios w plecy był perfekcyjny. Gdy Żenia wyszarpywala nóż, to za ostrzem wypadły dwa kręgi. Nogi natychmiast odmówiły posłuszeństwa potworowi, który padł pyskiem na ziemię. Żył. Ale nic nie widział i nie mógł chodzić. Żenia zaś wirowała w dzikim tańcu śmierci. Jej fetysz przyjmujący formę bicza owinął się wokół szyi ogromnego wilka i targnął nim z powrotem w rozpostartą ciemność. Hipso zatoczył się. Nie widział przeciwnika. Nie slyszal przeciwnika. Ale nadal miał swój nadnaturalny węch. Wiedziony tym zmysłem rzucił się do ataku.

Wielkie szczęki zacisnęły się na zbrojnym w sztylet ramieniu. Żenia poczuła ból, ale twarda skóra, jaką Smok obdarowuje swe dzieci przyjęła na siebie większość obrażeń. Tymczasem Wrona miała w swoich łapach jednego wilkołaka, a kawałek od siebie drugiego. I obaj byli równie bezbronni.

Instynkt mówił by rozszarpać przeciwnika na strzępy, spalić i zniszczyć.
Rozum podpowiadał, by zachować go do przesłuchania.

Żeńka machnęła ramieniem zwijając Nahajkę z powrotem na swe ramię i walnęła wilka w skroń. Całkiem jak Wojtka niedawno. Ogłuszyć… to co się działo było mało satysfakcjonujące. Nie, po obdartej ze skóry Nadziei chciała więcej. Pierwszy warkot wyrwał się z paszczy Córki Ognistej Wrony.

Usłyszała dźwięk pękającej czaszki. Hipso upadł u jej stóp niczym futro przed kominkiem myśliwego. Jęki Crinosa w końcu ściągnęły Zapalniczkę, która kontrolnie wpakowała mu trzy kulki z automatu w czaszkę. Jednak nie miała srebrnej amunicji, więc jęczący specjalnie się nie przejął. Zapalniczka wymierzyła mu kopniaka w pysk swoją pazurzastą stopą.

Misza chyba dopadł uciekającego wojownika z okrwawionymi szponami, bo jego warkniecie dobiegło w ich stronę. Gdzieś tam był też Karol. Ciężko było powiedzieć czy Marek ruszył szukać ich alfy, czy też odcinał im ucieczkę. Nie było słychać strzałów. Jedno kolejne jęknięcie, a potem skowyt. Warkot silnika kilometr dalej. Cóż, ktoś uciekł. Ale kogoś mieli.

Żeńka wypruła wyciągając sflaczałego hipso z ciemności i zawyła nawołująco na swoich by się odezwali i zebrali rannych.
Ruszyła na przemian biegiem i potężnymi susami za dźwiękiem samochodu.

Warknięcie Miszy zmieniło się w skamlenie. Był ranny. Żenia go nie widziała. Oddalała się. Karol też był ranny. Jego widziała biegnąc do drogi. Powłóczył tylną łapą. Nie widziała nigdzie Marka. Pewnie też ścigał auto jak ona. Droga w tej okolicy była wąska i kręta. Samochód raczej się mocno nie rozpędził. A szybki wilkołak to co innego.

Ostatnie pokłady gniewu ragabash użyła na dogonienie samochodu. Całkowicie skoncentrowana na aucie przed nią skupiła się na tym celu. Dopaść, unieruchomić.

Czarny van właśnie wychodził na prostą, gdy Żenia obdarzona siłą swojego fetysza uderzyła w niego wbijając się pazurzastą łapą w bok pojazdu. Pazur otworzył karoserię z gracją otwieracza do konserw. Wtedy auto zahamowało nagle. Dziewczyna ledwie się utrzymała.

Druga łapa wbiła się w auto i Żenia szarpnęła za drzwi.
Tylne drzwi vana pofrunęły na pobocze. Wilkołaczka dojrzała wewnątrz leżące ciało. Na siedzeniach była masa krwi. Po drugiej stronie samochodu obok kierowcy siedział blondyn z mocno zarysowaną szczęką. Spojrzał w stronę czarnofutrej bestii i powiedział:
- Btk'uthoklnto zostań!

Żenia w pierwszej chwili pomyślała, że mówi w obcym języku. Wiedziona gniewem pochwyciła rannego z tylnego siedzenia. Wtedy bicz z jej dłoni rozwinął się i wbił w asfalt. Wtedy kierowca ruszył gwałtownie. Ledwie utrzymała ciało które pochwyciła. Gniew jaki w niej narastał znalazł ujście w formie gorącego kwaśnego i zielonego oparu jaki wypełnił przestrzeń samochodu. Blondyn z zarysowaną żuchwę i władający dziwnymi językami krzyknął w bólu. Jednak auto się nie zatrzymało. Nie byli zwykłymi ludźmi. Byli wilkołakami. Po przejechaniu kilku metrów samotna glowa wytoczyła się z auta. Dotarło do Żenii, że trzyma w rękach poszarpaną kurtkę Marka i jego bezwładne ciało. A fetysz jaki dostała od smoka przykuł ją do asfaltu z siłą jakiej nie potrafiła się przeciwstawić. Nie mogła nawet ruszyć się w stronę leżącej głowy ahrouna, która patrzyła w niebo mętnym wzrokiem. Nadal przepełniał ją gniew, którym chciała spalić van. Van, który oddalał się teraz, by zniknąć z jej oczu.

Żenia zawyła przenikliwie.
Rodzierająco.
Obwieszczając śmierć Ahrouna, który świecił światłem Luny.
Szarpała się gniewnie z cholerną Nahajką wbitą w drogę niczym kotwica.

- Puszczaj, cholerna macko! - dziewczyna złożyła ciało Wałacha delikatnie na ziemi i spróbowała na nowo zwinąć bicz by zmienił się w tribal. Ze złości niemal rzuciła się z kłami na własne ramię. Miała dość tej macki. Zdecydowana była się jej pozbyć. Skakała, ciągnęła, walcząc z własnym ramieniem by w końcu zmęczona i zdyszana wrócić do ludzkiej formy. Czuła się wściekła na wszystkich. Na Smoka. Na Harada. Na kwadratowoszczękiego. Na Czarnego. Na Smoka. I na cholerny bicz.

Z ulgą przekonała się, że Nahajka zmieniła jednak formę w tribal na jej ramieniu gdy wróciła do ludzkiej postaci. Przyklękła przy ciele Marka i sięgnęła po jego głowę. Przystojna twarz blondyna miała wyraz lekkiego zaskoczenia. Cięcie na szyi było gładkie. Jeden ruch? Ułożyła głowę na ciele i dźwignęła trupa potężnego Kła. Ruszyła z powrotem na pole bitwy. Naga kobieta niosąca bezgłowe ciało w ciemnościach nocy…
 
corax jest offline