Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-12-2018, 05:04   #104
corax
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
Wkrótce otoczyły ją inne wilkołaki. Misza miał poharataną twarz ale przyniósł zwłoki kobiety po pięćdziesiątce. Gdy rzucił ją do stóp Żenii okazało się, że miała potężną ranę pod obojczykiem. Dopadł uciekiniera i wdał się w walkę. Zapalniczka miała ze sobą skutą kobietę i mężczyznę. Kobieta była nieprzytomna. Mężczyzna jęczał z bólu. Vavro miał już prowizoryczny opatrunek, ale i tak potrzebował opieki medycznej. Ludzie nie przeżywali takich ran. Ale on był dzielnym wojownikiem Srebrnych Kłów.

Karol powiedział co widział. Nie mówił po polsku, więc nieco trwało zanim przekazał sens wypowiedzi angielsko-słowacką mieszanką ze swojskim wtrąceniem „kurwa” co kilka zdań.

Pierwsza zawyła wilczyca. Ta sama, jaką ogłuszyła Żenia. Była jak lupus. Wyczulone zmysły, wilcza forma. To ona ich zwietrzyła. Vavro ruszył do ataku, ale okazało się, że poza wilczycą była jeszcze dwójka. Wypatroszyli go. Gdyby nie Żenia i zapalniczka to by nie żył. Ale w tym czasie ich alfa już zarządził odwrót. Wtedy Marek wiedział dokąd iść, żeby im odciąć odwrót. Natrafił na faceta z jakimś fetyszem. Starli się. I wtedy przyszedł ich Alfa z wielkim Kleivem. Marek został ranny, ale gdy zobaczyli, że Karol przybiegł to postanowili uciekać. Ten ze sztyletem okulawił Karola i pobiegł za Alfą, którego od razu ścigał Marek. To był ostatni raz, kiedy Karol widział Wałacha i Alfę tancerzy. I taka była historia perfekcyjnej zasadzki.

Szok sprawił, że Żenia zakomenderowała powrót do caernu. Stojące w ukryciu samochody na szczęście zawierały ciuchy na zmianę więc Ukrainka nie musiała ganiać nago.
Jej problem z nagością nie wynikał z bycia człowiekiem. Była w tej chwili wkurzona na Nahajkę do tego stopnia, że patrzeć na nią nie chciała.

Złożone ciało Marka dowodziło jedynie, że latanie na ślepo za przeciwnikiem nie prowadzi do niczego dobrego. Wrona poczuła gulę. Chciała mieć swojego człowieka w ekipie Słowaka. Marek wydawał się być idealny do tego celu a teraz wszystko przepadło. Dziewczyna starała się nie poddawać smutkowi za utratą kolejnego garou. Gdy tylko chłopcy wrócą, musi wznowić treningi. W walce w terenie. Czy coś. Musi być przygotowana lepiej, jeśli planuje odbicie Ukrainy.

Delikatnym gestem przymknęła powieki zmarłego i pogładziła jego policzek, gdy nikt nie patrzył.

W drodze do caernu Żenia prowadziła jeden z wozów. Poprosiła Zapalniczkę by skontaktowała się z Haradem i poprosiła o natychmiastowy powrót do Poznania. Jego Beta nie żył, a ludzie byli ranni. To nie był dobry czas na brak Alfy. Szczególnie gdy potwierdziły się przypuszczenia o Tancerzach Skór.

Po namyśle i chwilach słuchania jęków rannego, dziewczyna doszła też do wniosku, że potrzeba mu pomóc. Chwilowo. Żeby opowiedział ile wie.

I znowu czas przyspieszał.

Opcje ze szpitalem odpadały. Na myśl dziewczyny przybiegły wspomnienia jakichś filmów i nocnego budzenia weterynarzy. Zapalniczka zaskoczyła dziewczynę gdy wyciągnęła leki zwiotczające mięśnie i przeciwbólowe. Tymczasowo jęki faceta bez dwóch kręgów przycichły gdy odpłynął po koktajlu.

Jak było tej lasce od ciężarówki- lodówki? Ciało Marka ciążyło gdy dźwigała je by zanieść je do caernu…

Ostatnią rzeczą, którą zrobiła był telefon do Bartka by powiadomić go o Marku.

Czy to był dobry moment na wiec?

Bartka załamała ta wiadomość. Żenia była niemal pewna, że po rozłączeniu się krewniak ruszył się wypłakać. Zresztą to on się rozłączył. Dziewczyna odczuła ciężar jego smutku podwójnie. Wszyscy byli mocno przygnębieni.

Zapalniczka była zaś zagadką. Kompletnie nie nadawała się na przywódcę, natomiast była świetnie zorganizowana. Samochody, mieszkania, telefony. Leki. Ciężko wyobrazić sobie płynnie działającą watahę bez niej.

W Caernie nikt się nie odzywał. Jak się okazało Zapalniczka przy samym Caernie miała wykopaną ziemiankę. Niewielką. Ale wypchaną przydatnymi rzeczami. Bandaże. Środki przeciwbólowe. Antybiotyki. Srebrne obroże, jakie zagościły na szyjach ich gości.

W przeciwieństwie do martwej kobiety ta para była dużo młodsza. Dziewczyna o kasztanowych włosach i chłopak obcięty na łyso. Ona cały czas była nieprzytomna po kolejnej porcji leków. On zgrywał twardziela zagryzając zęby z bólu. Jego ciało się zregeneruje, ale do tego czasu nie kontrolował niczego poniżej pasa. Zresztą w aucie Zapalniczki pozostawił ślad po niedziałających zwieraczach.

Żeńka zrobiła im wszystkim zdjęcia telefonem i przesłała do Fuza i do Zośki z telefonu Zapalniczki. Chciała dowiedzieć się nieco więcej o złapanych.

Karol pomagał dziewczynom. Poza raną od biodra do uda na lewej nodze nie było mu nic więcej. Pomagał Zapalniczce zszyć brzuch Vavro. Żenii przypadło składanie poharatanej twarzy Miszy. Cierpieli na niedobór szamana. Bardzo mocno było to czuć w tej chwili.

Tym bardziej zezłościło to Żenię. Faza szoku i smutku na zniknięcie Czarnego przeminęła. Teraz dziewczyna wchodziła w fazę gniewu. Była zła na Ogórka. Coraz bardziej. Im brakowało Alfy, a tymczasem Tancerze Skór szamana mieli.

I to nie byle jakiego, bo bez problemu zablokował działania Żenii.
Na to też Żenia się mocno zżymała. Czuła się bezsilna. I bardzo nie lubiła tego uczucia. Mieszanka uczuć sprawiała, że była jak wstrząśnięta butelka szampana.

Chłodnia miała dojechać za trzy godziny. Harad miał wrócić w piątek po południu. Ustalili, że pożegnanie Marka odbędzie się w piątek wieczorem w poznańskim Caernie.

Po ogarnięciu wszystkiego, Żenia poklepała Zapalniczkę z nienacka i przytuliła lekko.
- Dobrze, że nic Ci nie jest - mruknęła szorstko. Nie czekała na reakcję. Ruszyła by znaleźć spokojny kąt i pogadać z opiekunem caernu.

Z naprędce rozbitego obozu wyszła na świeże powietrze. Rozstawione na polanie samochody i generator prądu nie pasowały do wizji spokojnego miejsca w lesie. Ale Caern tu był. Czuła wyraźnie mrowienie. Muskanie duchowej energii o jej skórę. Żeby pomówić z duchem Caernu musiałaby przeskoczyć na drugą stronę. A to oznaczałoby, że pomacha mu swoją mackowatą towarzyszką.

Westchnęła.
Spojrzała w swoje odbicie w lustrzanej powierzchni telefonu i ruszyła na spotkanie ze Słonecznym Chłoptasiem.

***


Nocne niebo nad ich świętym miejscem rozświetliło się. Wokół unosiły się złotawe obłoki, które świeciły. Nad polaną świeciło słońce. Tymczasem ręka dziewczyny ciążyła. Wielka macka owijała ją dookoła stercząc nieprzyjaźnie ostrymi kolcami w każdą stronę.

- Teraz to się bronisz tak? A wcześniej to co odpierdzieliłaś? - Żenia gniewnie burknęła w stronę Nahajki.

Rozejrzała się wokół po strażnikach dryfujących wokół caernu w postaci chmurek.
Hm… jak u kaduka zwracać się do Chłoptasia?

- Wi… kehem … witaj Strażniku Świętego miejsca - Żenia czuła się jak głupek. No ale co było robić. Powiedziało się a to trzeba powiedzieć i b. - Czy zgodzisz się porozmawiać ze mną przez chwilę?

Dziewczyna rozejrzała się przestępując z nogi na nogę. Drugi raz tej samej nocy żałowała, że nie jest szamanem.

Zaczęło się robić cieplej. Słońce rosło na niebie. Dopiero po chwili Żenia zauważyła, że ono się nie zwiększa, tylko zbliża. Zmora spętana z jej dłonią zaczęła szarpać się panicznie. Wprowadzała tym w ruch całe jej ramię. Próbowała schować się za plecami brunetki. Żenia poczułą ból, gdy ruch zmory zaczął powodować wykręcanie jej ramienia. Tymczasem słońce zawisło na jakichś trzech metrach. Jego blask skrywał za sobą ogromną postać mężczyzny. Miał może cztery metry wzrostu. Może pięć. W prawej dłoni trzymał włócznie. W lewej tarczę, która jeszcze przed chwilą była brana przez wilkołaczkę za słońce. Sylwetka była ledwie widoczna. Nie przemówił. Ale skoro się ukazał, to należało uznać, że się zgodził.

Żenia miała całkowitą świadomość tego, jak musi wyglądać jej szamotanina z macką na ręce. Zagryzła zęby i pochyliła się ni to w ukłonie ni to w dygnięciu. Nie lubiła być aż tak na widelcu, aż tak widoczna. To nie był jej żywioł.

- Dziękuję. - szarpnięte ramię niemal cofnęło ją w tył - Strażniku przyszłam zapytać o poradę. Nasz szaman jest em… zajęty. Siedzi w piekle. - palnęła Żenia odruchowo bo Nahajka znowu ją rozproszyła. Napięcie w stawach rosło - Tancerze Skór zabili jednego z nas, kilku ranili. W tej chwili caern jest zagrożony po tamtej stronie zasłony. Czy jest coś co mógłbyś poradzić? Jak wyciągnąć Czarnego znaczy … Szpona Cieni z Maelfasu? Myślałam o poproszenie totemu ale to może oznaczać dług, którego nie będę sama w stanie spłacić. Nie chcę ściągnąć problemu na watahę Kojota. Nie chcę zaciągać długu, który mógłby ich obciążać. - “bo jeden już zaciągnęłam” przemknęło jej na myśl.

Sylwetka ledwie widoczna zza kręgu światła pochyliła włócznię i wycelowała ją w ramie Żenii.
“Aaaaa”
Pełen strachu krzyk zmory wypełnił głowę dziewczyny. Szarpanie na moment zamarło, ale naciągnięte mięśnie dziewczyny pulsowała bólem. Grot włóczni był dłuższy i szerszy niż przedramię wilkołaczki. Strażnik Caernu najwyraźniej nie był zadowolony z wprowadzenia Zmory na jego terytorium. A jęki w głowie brunetki sugerowały, że w drugą stronę też nie może być mowy o zachwycie.

- TO DAR OD TOTEMU! - wrzasnęła Żenia, która miała wrażenie, że mówi całkiem normalnie. - NIE WIEM JAK SIĘ ODCZEPIA. WYBACZ - powoli ściszała głos gdy przez wrzaski zmory doszło do niej, że sama wrzeszczy. - To druga rzecz o jaką chciałam zapytać. Niedaleko od Poznania jest miejsce mocy. Musz… - urwała pamiętna słów Wojtka - Chciałabym je oczyścić. Bez szamana, nie wiem jak, a z zebranych wiadomości, jest potężne choć uśpione. To - próbowała podnieść rękę ale poczuła jedynie łzy zbierające się w oczach z bólu - zdaje się szansą na dokonanie tego. Dziewczyna spojrzała w światłość - A dokonać oczyszczenia muszę. Smok pomógł na moją prośbę przy caernie. - dodała już ciszej.

- Mogę cię uwolnić od ciężaru tej zmory - w głowie zabrzmiał przyjemny głos. Miła odmiana po krzykach zmory. - Oprzyj ramię o tamten kamień
Ogromna istota wskazała palcem dłoni w której trzymała włócznie brzeg polany. Spod ziemi wysunął się kamień. Nahajka była problemem, a pozbycie się jej mogło być faktycznie darem.

Promień nadziei pojawił się we wszechotaczającej presji i smutku.

- Potrzebuję ramienia. Potrzebuję ręki. - Szarpanie wykręconą ręką nie dawało zbyt wiele. - I chętnie przyjmę pomoc, Strażniku i będę za nią wdzięczna.

Żenia nie mogła dopuścić do siebie myśli, że Czarnemu powrót się nie uda.

Napięte mięśnie wyrwały z ust Wrony jęk.
- Nie przyszłam tu po pomoc dla siebie. Szukam porady u Ciebie, bo zgodziłeś się objąć opieką to miejsce. Szpon Cieni i jego wataha to część caernu. To dla nich tu jestem. Nie dla siebie. Jeśli okaże się, że mam wyprawić się do maelfasu by ratować jego, galiarda i dwójkę najlepszych strażników caernu jakich mógłbyś sobie zażyczyć, to to zrobię. A wtedy zmora może okazać się pomocna. To czy zgodzisz się uwolnić mnie po tym jak wróci Szpon Cieni?

Żenia przysłoniła oczy wolną ręką gdy uniosła twarz. Czuła, że Nahajka ciągnie ją w dół i przeciwstawiała się jej. Nahajka dawała wiele możliwości ale wiązała ją ściśle ze Smokiem. I Żenia jak źrebię chciała zerwać nakładaną jej podstępem uzdę.

- Odejdź więc - rozległo się echem, a głos wdawał się napierać na pobliskie drzewa i je pochylać. Wielki człowiek o złotym blasku odbił się i wzleciał w niebo. Nad caernem zaświeciło słońce. Złote obłoki zmieniły się w ogniste ptaki podobne do sokołów i wzleciały za nim. Żenia przez moment poczuła ogarniające ją gorąco. Poczuła też beznadziejność sytuacji. Strażnik caernu, czy też duch opiekuńczy miał być pomocą. W głowie dziewczyny za to odezwał się inny, znajomy głos.
„Zapolujmy na jednego”
Chwilę trwało, zanim brunetka uświadomiła sobie, że chowająca się ze strachu za jej plecami zmora ożywiła się i mówiła o ognistych ptakach. Ptakach, których wokół były setki.
Żenii nie było jednak dane się zastanowić. Z rozmyślania wyrwał ją skowyt. Dziwne skomlenie kojarzące się ze śmiechem. Rozejrzała się nerwowo i dojrzała kojota, który najwyraźniej bawił się w najlepsze.

- Ugh spadaj - dziewczyna mruknęła niechętnie do swojej własnej ręki. - A Ty co się tak chichrasz? Im większy duch, tym większy...du… - urwała w pół słowa. Chyba strażnika jebło i to zdrowo jeśli myślał, że da sobie odciąć ramię. - Ty wiesz jak wyciągnąć tego … Szamana? - przez myśl dziewczyny przetoczyła się fala
Epitetów. Oraz pomysł. Dogadać się z Hakakenem. Jeśli Smok go chciał wywalić to z jakiegoś powodu. A gdyby tak nie pozbywać się Hakakena tylko go … przemeldować? I dobić targu o wyciągnięcie tego cholernego, upartego, starego osła?


Kojot pokiwał głową. Machnął pyskiem jakby zachęcając do podążania za sobą, a potem ruszył w gęsty las oddalając się od Caernu.

„A może tę psinę?”
- Bth’ko zamknij się na chwilę! Bo cię przerobię na kolczyki i mielonkę! - Żenia warknęła. Miała po dziurki od nosa zmory na dzień dzisiejszy. Ruszyła za Kojotem.
Gdy opuszczała polanę to zmora szarpnęła ją ostatni raz w stronę ptaków. Kojot zaś jej nie oszczędzał, puścił się biegiem między drzewami zmuszając dziewczynę do tego samego. Aż po kilkunastu minutach Żenia zorientowała się, że jest w lesie równie ciemnym jak ten w którym zaczynała wędrówkę. Światło ich prywatnego mini-słońca nie sięgało aż dotąd.
Kojot stał i patrzył na dziewczynę.
Macka zawinęła się i wychyliła w stronę totemu poznańskiej watahy.
„Bijemy?”

To jedno, jedyne pytanie przypomniało Żeńce Gutka tak bardzo, że aż zassało ją w żołądku z tęsknoty za wielkim Pomiotem.

Mrugnęła bez odpowiedzi Nahajce. Rozglądała się za jakimś drzewem czy innym przejściem jak przy podróży ze Szramą.

- Hmm… tu jest przejście? - brunetka ściągnęła brwi spoglądając na psowatego przewodnika.

Kojot pomachał przecząco łbem. Zamiast tego zaczął drapać szponem po runie. Cztery kreski. Jedna wyraźnie dłuższa. Pod nimi dwie długie linie. Delikatnie pofalowane.

Dziewczyna przykucnęła wpatrując się w narysowane znaki. W pierwszej chwili jęknęła w duchu. Kojot najwyraźniej wierzył w jej umiejętności czytania w myślach. Albo czytania hieroglifów.

Cztery kreski… jedna dłuższa… ważniejsza… szaman i trójka pozostałych… ludzie Kojota. A pod nimi Droga… droga w ciemność. To przynajmniej symbolizowało wielkie rozszarpanie darni na końcu drogi. Po chwili doszło słońce podobne do symboli z dziecięcych rysunków.

„Droga watahy prowadzi w ciemność, gdzie słońce nie sięga”

I chichoczące szczekanie podsumowujące plany Żenii.

Słońce nie sięga w kilka miejsc.
Ukrainka bez wysiłku mogła wyliczyć co najmniej kilka.
Część z nich niecenzuralnych.

- Hmm. No. Słońce nie sięga, ale mogłoby co poradzić mądrego. - brew Żenii powędrowała do góry - Chyba, że nie umie.

Mokry nos Kojota wskazał na czerń okalającą ramię dziewczyny. Łapa postukała w dziecience słoneczko, a potem szpon przejechał pod gardłem totemu.

„To zabija słońce”
Jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało, Nahajka mogła być istotną przeszkodą w dogadaniu się.

- Ehhh. - Wrona pokiwała głową z bezsilnym westchnieniem - Ale to może być przewagą w tej ciemnej dupie, gdzie siedzą chłopaki. Skoro nie działa tutaj, to może działać tam, hm?

Znów szczekający śmiech. A w odpowiedzi w głowie zabrzmiało:
„Jeść!”
Kojot niezmordowanie dalej wycinał obrazy w ziemi. Choć powstawały coraz szybciej i coraz mniej przypominały dziecięce kreski.

Szaman, na wysokiej górze. Pod nim hieroglificzne znaki. Symbole. Gdzieś je widziała. Wyrysowane przed jakimś obrzędem? Symbole… trzynaście…. i kolejne.
„Koniec drogi szamana na szczycie wszystkich plemion”

- Jesteś pewien? - dziewczyna spojrzała podejrzliwie na Kojota. Nie nawykła do poczucia nadziei - A co z pozostałymi?

Żeńka zignorowała Nahajkę, odsuwając polowanie na później.

Kojot wskazał kolejne rzeczy. Wskazał Żenię wyrysował jakiś symbol, a coś dziewczynie podpowiedziało, że to symbol oznaczający „Zmorę”. Co ciekawe jej towarzyszka syknęła na jej ramieniu jakby z obrzydzeniem.
Kolejne rysunki wieszczyły przyszłość Żenii. Słowa nie były już tak oczywiste.
„Zmora. Skóry. Smok. Piekło. Ciemność. Śmierć Szamana.”

- Jeśli nie pokonamy Skór to Smok zabije Czarnego? - Bondar zrobiła dzióbek i pokręciła w nim w skupieniu. - Skóra Zmory? - Żenie nagle olśniło. - Mam chronić Czarnego odwracając uwagę Smoka i Żmija, a Czarny użyje skór zmory? Inaczej zginie?

Dziewczyna czuła lekkie zawroty głowy od napięcia i desperackiego kombinowania.

Kojot dorysował kolejny symbol, łączący kolejne. Znane już dwie lekko falujące równolegle linie.
„Droga Zmory prowadzi przez skóry do smoka i piekła.” Nagle śmierć szamana stała się ledwie jednym z możliwych zakończeń drogi. Drugim był szczyt góry z plemionami u stóp.

- Czyli mam ruszyć zad, ogarnąć Tancerzy Skór i wtedy znajdę wejście do piekła. Cholera jasna… Tancerze są powiązani z maelfasem?! - Ostatnia kwestia nieco zmroziła dziewczynę - Nie no nie z piekłem. Ze Żmijem.

Kojot skrzywił się słysząc o Żmiju. Wskazał pazurzastą łapą na symbol Smoka.
Upewnił się, że Żenia to dojrzała, po czym dmuchnął, a ziarna piasku zerwały się i zatańczyły ukrywając wszystkie wcześniejsze rysunki. Teraz na nowej „karcie” wyrysował symbol zmory. Obok narysował dziecinną podobiznę małego kotka. Strzałkę od rysunku i ten sam symbol zmory.

Poniżej narysował trzecią zmorę. A przy niej podobiznę ognistego ptaka. Co ciekawe wyglądała ona jakby magią usypana z piasku, a nie jak wydrapana w ziemi przez kojota losowa mieszanina kresek. Za ognistym ptakiem ponownie pojawiła się strzałka. I czwarty już symbol zmory. Większy niż oba rysunki jednocześnie. Kojot zaśmiał się, po czym pomachał ogonem, odwrócił się i zniknął.

- Taaa… i gdzie ja mam szukać niby chętnego feniksa do karmienia zmory, żeby nie darła ryja? Nie mogłeś jeszcze narysować gdzie takie znajdę? Te.. Nahajka… jak mi opowiesz, czemu mnie wykobzałaś na rozkaz jakiegoś gnoja, to pójdziemy zapolować.

Żenia podniosła się i rozejrzała w poszukiwaniu wyjścia z Umbry.

„Jeść”
Odpowiedział głos w jej głowie dając do zrozumienia, że akceptuje jej warunki.
Wyjściem było to co zawsze… własne odbicie. Jednak nie było go w otaczających ją drzewach. Gdzieś w oddali majaczyło wieczne światło caernu.

- No to opowiadaj. - Żenia mruknęła radośnie pod nosem i ruszyła z wolna z powrotem do caernu oceniając jak szybko wróci Słoneczny Chłoptaś gdyby próbowała zapolować na latających strażników.

„Jeść, jeść”
Mówił spokojnie głos do rytmu jej kroków. Złote obłoczki otaczały caern. Wyglądały na całkowicie niegroźne i nie podobne do ognistych ptaków jakimi się stały. Słońce wisiało wysoko na niebie. Takie przynajmniej sprawiało wrażenie. Jak szybko słońce spadnie? Masa strażników w bezbronnej formie obłoków przywodziła na myśl szwedzki stół. Nic tylko brać i ...
„Jeść, jeść.”

Jakiś wewnętrzny instynkt mówił dziewczynie, że polowanie na obłoczki Złotego Chłoptasia to nie jest dobry pomysł. Z drugiej strony wewnętrzna przekora toćkała ciekawość dziewczyny.

Jednak, fakt, że opiekun caernu wpuszcza ją do tego miejsca, przeważył. To był zbyt silny argument we wszystkich kłótniach o smród, zło i inne. Żenia zacisnęła zęby i przelazła na drugą stronę. Zapoluje na duchy nad jeziorem. Teraz musiała przetrzepać skóry Tancerzom, zebrać Bartka na szufelkę i stawić czoła Haradowi. Z całych sił chciała by wilkołak nie traktował jej jak wroga. Była po jego stronie. Na to ostatnie Żenia uśmiechnęła się pod nosem.

Grymas szybko zniknął, gdy dziewczyna na nowo przypomniała sobie ogrom zadań jakie na nią czekają.

A inne wilkołaki, które miały być nieocenioną pomocą chwilowo były wyłączone z działania. Dwa samochody, ziemianka, naprędce rozbity namiot. Tak wyglądało ich aktualne centrum dowodzenia światem rozstawione na polanie w lesie na północny wschód od Poznania.
 
corax jest offline