Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-12-2018, 12:22   #106
Phil
 
Phil's Avatar
 
Reputacja: 1 Phil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputację
Wungiel parsknął.

- Papier chcesz na dowód, że góry należą do krasnoludów? Papier?

Spoważniał nagle i potarł brodę czarną jak smoła.

- Powiem Borakowi, poszukamy.

* * *


Próba wykopania tunelu okazała się nieudana. Pod dość cienką warstwą gruntu zalegały skały. Dymitr raz po raz wykazywał się inwencją w łączeniu kislevickiego języka i krasnoludzkiego zwyczaju opisywania matek innych osób. Nie przestawał kląć, aż poczuł na ramieniu rękę Griszy.

- Chodź, pomogę ci z tymi umocnieniami.

Wzięli się do pracy. Navarro budował schody.

* * *


Do Geihselhoff poszli w trójkę. Ubrali najlepsze ubrania jakie mieli w swoim posiadaniu. Galina stroiła się jakby chodziło o Święto Kwiatów i tańce do samego rana. Woły ciągnęły powoli wóz przez las, a potem pola. W Zalesiu kilka osób uniosło ręce w pozdrowieniu, inne zaklęły pod nosem na ich widok. Szczurek – ciągle go tak nazywali, choć znali jego prawdziwe imię – splunął i zniknął za najbliższą chałupą.

Zastanawiali się po drodze, co takiego zrobił krasnolud, jaki grzech odpokutowuje. Wungiel powiedział im tylko, że Navarro powie im to, kiedy uzna, że przyszedł na to czas. Być może jutro, być może nigdy, tak to ujął. Grisza szybko jednak uciął dyskusję, w tym był zawsze dobry. We wpędzaniu ich w milczenie.

- My jemu też nie powiedzieli.

* * *


Dotarli do Geihselhoff wczesnym popołudniem. Miejscowi patrzyli z zaciekawieniem, choć bez widocznych oznak wrogości. Zaskoczył ich widok Wungla, siedzącego na pniaczku przed jednym ze sklepików w towarzystwie nieznanego im młodego krasnoluda. Podszedł do wozu z uśmiechem, wypluł przeżuwany właśnie tytoń.

- Tłuścioch mówił, że macie być. Dałem mu dokładną mapę, jak chciałeś. – Klepnął Dymitra grzbietem dłoni w łydkę i zarechotał. – Mina mu zrzedła, ale to służbista. Wygląda na to, że będzie dobrze. Zerknijcie tu do mnie, jak już z nim pogadacie.

Ratusz, choć to zbyt dumna nazwa, mieścił się przy niewielkim ryneczku. Budynek był trochę bardziej zadbany od innych wokół i wyższy od nich o jedno piętro, ale nie wyróżniał się zasadniczo. Zatrzymali wóz przed nim i weszli do środka po kilku kamiennych stopniach. Już w głównym hallu znaleźli Habernicka rozmawiającego z młodziutkim skrybą trzymającym w rękach całą stertę papierów.

- Jesteście jednak, to dobrze. – Podrapał się po łysinie. – Musimy pogadać o pewnej mapie, którą dostałem od krasnoludów. Dietmar zaprowadzi was do gabinetu, który włodarze tego miasta udostępnili mi na czas mojego pobytu, a ja zaraz przyniosę ten krasnoludzki pergamin.

Skryba poprowadził ich na drugie, najwyższe piętro. Poprosił o otwarcie drzwi na końcu korytarza, po czym wszedł do niedużego pokoju z biurkiem, kilkoma krzesłami i szafami pod ścianą. Niesione papiery niemal wypadły mu z rąk, ale udało się donieść je do biurka i ułożyć obok innych. Skinął im uprzejmie głową i zostawił ich samych. Rozglądali się wokół czekając na Habernicka.

Grisza stojąc pod oknem ocenił wysokość i pokręcił głową. Złamane nogi, pewnikiem i kręgosłup.

Galina kontemplowała stary, zakurzony obraz z jakimś imperialnym świętym. Twarz na portrecie wyglądała jej na znajomą.

Dima kartkował papiery na biurku, gdy zauważył róg jakiejś mapy wystający spod sterty zrzuconej w tym miejscu przez skrybę. Wyciągnął ją powoli, ale wiedział co to za mapa zanim jeszcze zobaczył krasnoludzkie runy.

- Job twoju mać...

Ze schodów i korytarza słychać już było stukot wojskowych, podkutych butów.

* * *


Więzienie w Geihselhoff nie było duże. Trafili do jednej z dwóch cel, przedzielonych mocnymi kratami. W drugiej zamknięto dwóch pijaczków. Jeden chrapał leżąc na resztkach pognitego siana pokrywającego podłogę, a sądząc po zapachu nie tylko na sianie. Drugi siedział w rogu, czkając ciągle i patrząc pijackimi, jakby rozwodnionymi oczami. Nie był rozmowny.

- My nie polityśni... hep... wyszeświejemy i pusz.. heep.. puszczo nas.

* * *


W nocy obudził ich stukot kamyczka wrzuconego przez niewielkie, zakratowane okienko. Przez wysoko umieszczony otwór wpadało też światło dwóch księżyców. Grisza złapał pręty i podciągnął się. W ciemnej alejce ujrzał jeszcze ciemniejszą, niewysoką postać.

- Odsuńcie się od ściany, nie wiem czy dobrze odmierzyliśmy proch.

Skulili się pod przeciwległą kratę i nie zdążyli nawet zakląć, gdy budynkiem wstrząsnęła głośna eksplozja. Cela wypełniła się kurzem i dymem, a ich samych obsypały kamyczki z wysadzonej ściany. Ruszyli po omacku, słysząc uderzenia kilofów. Otwór w ścianie nie był duży, ale mieścili się w nim, choć przechodząc przez niego na czworaka darli plecami o cegły. Wungiel podawał im kolejno rękę i bez ceregieli niemalże wyszarpywał na zewnątrz. Do alejki wchodził już młody krasnolud, którego widzieli wcześniej. Prowadził za sobą trzy konie. Wungiel nie tracił czasu.

- Źle my zaczęli, ale porządni z was ludzie. Tu macie prezent od Boraka. – Kiwnął głową w kierunku wierzchowców. – Pojedziecie, gdzie chcecie. Bogowie niech was prowadzą.

Dwóch krasnoludów zniknęło w mrokach nocy. Miasto, wyrwane ze snu, robiło się głośne. Psy szczekały jak szalone, a ludzie nawoływali się.

Galina, Dymitr i Grisza siedzieli już w siodłach.
 
__________________
Bajarz - Warhammerophil.
Phil jest offline