Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-12-2018, 18:22   #49
Fiath
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Na swoją podróż do bazy Magica Icaria Eddie i Karasu byli zmuszeni wykorzystać zapasowy statek Zacharego. Był to pojazd gwiezdny o przystępnej ilości miejsca, ale ograniczonej prędkości. Przynajmniej dopóki Kalina jest poirytowania, nie mogli ryzykować powrotu do hangaru. Mieli teraz do dyspozycji kabinę pilota, kuchnię z łazienką, oraz kabinę wypoczynkową ogrzewaną przez swoją bliskość do silnika.

Edward Duran
Sny niebieskoskórego w tym okresie należały do wyjątkowo ckliwych. Tej właśnie nocy, gdy Karasu był pogrążony w walce wzroku, Edward był samoświadomy we śnie. Pamiętał zielone pola S34.5x2, mało znanej planety gdzie Zachary otworzył plantacje, aby oszczędzić nieco na produkcji jedzenia.
- Eddie! - krzyknęła Anne Code. Dziewczyna była tutaj odbezpieczyć skradziony sprzęt rolniczy, który niebieskoskóry łaskawie doświadczył. Eddie pamiętał to wspomnienie dość dobrze.
Jeśli mielibyśmy szukać podstaw względnego intergalaktycznego pokoju, to coraz bardziej zintegrowany system żywieniowy niewątpliwie był jedną z nich. Poszczególne planety czy organizacje są znacznie mniej skore do buntu, gdy za sprawą kilku decyzji odcina się im dostęp nie tylko życiodajnej niegdyś ropy, ale samego pokarmu. Eddiego nie dziwiło więc tworzenie chociaż podstawowego zaplecza rolniczego przez ogromną kompanię Zacharego. Niezależność miała pewne wymagania.
- Anne! - niebieskoskóry był równie mocno zdziwiony, co zasmucony. Czy kobieta kiedykolwiek będzie mogła doświadczyć podobnych chwil?
- Czemu mnie nie odwiedziłeś, jak byłeś w bazie? - spytała, krzyżując ręce na piersi.
- Skoro wiesz, że byłem w bazie, to zapewne wiesz też, czemu jeszcze nie mogę cię odwiedzić - odparł, coraz bardziej zasmucony. Wziął z pobliskiego stołu czerwone jabłko. Tak, organiczna żywność zawsze miała nieco lepszy smak. - Wrócę. Naprawię co muszę naprawić i wrócę. - dodał i wgryzł się w owoc.
- Noo...wnerwiłeś trochę niepotrzebnie tę policję narwańcu, ale miałeś też czas przyjść do mnie przed tym. - zauważyła. - Mogłeś od razu pójść do mnie albo Zacharego, a nie się lenić zaraz po rozmowie z pielęgniarką.
- Masz rację - przyznał, wgryzając się w jabłko po raz kolejny. Tak długo, jak był zajęty pokarmem, nie musiał poruszać trudnych tematów. - Niestety póki co chcę przywrócić Ci ciało. Najlepiej to, które utraciłaś - dodał, spoglądając na ciało kobiety. Jego umysł zaczynał potęgować wątpliwości ucieleśnione przez postać sennej mary.
- Będziesz musiał zapytać to coś. - kobieta oparła się o drzewo. - Przyszło do mnie jednego dnia i zapytało "Czy oddałabyś swoje życie za Edwarda Durnana?", a ja bezmyślna, "Tysiąc razy!". Na szczęście przedmioty nie liczą się jako ciała, więc dalej mogę wędrować iskrą. Wiesz, po komputerach. - wyjaśniła. - Nie miałam żadnych wygórowanych planów ze swoim życiem, więc nie było mi szkoda. Za to powiedz mi, coś ty wyprawiał?
- Wplątałem się w magiczne tarapaty - odparł niebieskoskóry, nie oszukując w żadnym aspekcie. - Wykorzystałem pewien artefakt, a efekty - dodał, wbijając wzrok w ziemię.
- Cóż...będę w okolicy. Ja bym zmarnowała swoje życie, więc ty zrób z niego coś pożytecznego.
- Nie… - niebieskoskóry nie był w stanie się ruszyć. Wziął głęboki wdech. - Przepraszam. Naprawię to - odparł po dłuższej, wypełnionej niezbyt przyjemnymi przemyśleniami, chwili.
Anne spojrzała w górę. - Coś chyba uszkodziło statek... Wyłączam łóżko. Do potem. - uśmiechnęła się. Chwilę później, Edward otworzył oczy.

Karasu
Jak większość istot Eddie potrzebował snu. Stosunkowo niewiele w porównaniu z większością ludzi. Kilka godzin dziennie albo porządny cykl REM raz na tydzień, był to przywilej jego selektywnych mutacji. Gdy jednak przemytnik był niedostępny, za sterem musiał siedzieć syntetyk. Pewnego razu w tym momencie, gdy niebieskoskóry był pogrążony we śnie na drugim końcu pojazdu, November pojawiła się na panelu sterowania, gapiąc się bez słowa w twarz Karasu.
Medyk rozbawiony sytuacją zaczął nucić stary utwór, napisany przez jednego z trubadurów lub bardów ludu Polan. Zwał się Weekend, czy jakoś tak.
- Moja dziewczyna patrzy często w oczy me i nie ukrywam sprawia to przyjemność.Jak ją kocham tylko moje serce wie, gdy mnie całuje, oddałbym nie jedno…-
syntetyk nie miał zielonego pojęcia o tym, że disco polo w dawnych czasach było muzyką mas.
Niemniej w tym konkretnym momencie, lecąc kosmiczną autostradą Karasu marzył tylko o zimnym łokciu, podkręceniu głośników na maxa oraz podrygiwaniu w rytm specyficznego utworu. Nie wiedział, czy to efekt jego wspomnień, czy przez artefakt przebijała się jakaś dusza.
November przechyliła lekko głowę, po czym niczym wór spadała bokiem na kokpit, przechodząc z pozycji siedzącej w leżącą. Tym samym odsłoniła przednią szybę statku. W minimalnej odległości przed Karasu znajdowała się zbłąkana asteroida, którą wiedźma wcześniej zasłaniała.
Czy można się bać, będąc syntetyczną istotą? A no, można. Karasu do tej pory uważał, że jest to niemożliwe. Strach bowiem związany jest z mózgiem, a on takowego nie posiadał. Istniał jedynie jako dusza, a to metafizyka jeszcze wykraczajaca poza coś standardowego. Teoretycznie zaś można było zatem założyć, że dusza nie może się bać. Medyk był jednak żywym dowodem na to, że to nieprawda. Nie umiał jednak dowieść, czy bał się poważnie, czy był to jedynie odprysk emocji, okruch uczucia, jakie kiedyś w nim było.
To zadziwiające, jak dużo czasu ma człowiek w myślach, gdy jego życie jest bezpośrednio zagrożone, a nieuchronna zagłada radośnie wybija zbliżające się sekundy. Karasu oszalał? Już dawno był niespełna rozumu, mając w sobie kilka dusz. Nie pozostała mu nic innego, niż spojrzeć zagrożeniu prosto w oczy i zaryzykować. Nie robił tego dla siebie, bowiem on już faktycznie raz umarł. Chciał tylko, aby Eddie uratował Anne.
Dlatego ze wszystkich sił pociągnął odpowiednimi drążkami w lewo, wykonując gwałtowny manewr i zmieniając wcześniej śpiewaną piosenkę na końcową zwrotkę zupełnie innego utworu:
- Rozjebałem sie na drzewie, z ust mi cieknie gęsta krew, wiem karetka nie przyjedzie, flaszka pękła a to pech.
Statek skrzywił się pod niewygodnym kątem. Wszystkie przedmioty na ziemi zostały rzucone w powietrze, Karasu zacisnął zęby i wyrąbał w nadlatującą skałę. Przez szybę statku syntetyk widział, jak rama iskrzy, wycierając się i rozrywając o boczną powierzchnię asteroidy. Pojazd zatrząsł się. Karasu uniknął czołówki. Panel sterowy mówił mu jednak, że lewy silnik został oderwany. Ich lot zajmie nieco dłużej, niż przewidywali. O ile w ogóle dolecą. Patrząc przed siebie, w bezkresnej i pustej przestrzeni, syntetyk dostrzegł niewielką, jasną kropkę poruszającą się w oddali.
- Kobieta na tym statku potrafi przenosić obiekty nieobciążone grawitacją. - November skomentowała spostrzeżenie Karasu. - Jestem jej dłużna rok świętego spokoju. - westchnęła. - Chwilę temu przelecieliśmy obok planety, na której od 53 godzin krzyczę jednemu facetowi do ucha. Lada moment strzeli sobie w łeb. - pochwaliła się.
Karasu niezrażony, śpiewał tym razem Grechutę. Lubił utwory Grechuty, były ponadczasowe - Nie dokazuj, miła nie dokazuj, przecież nie jest z ciebie znowu taki cud. Nie od razu, miła nie od razu, nie od razu stopisz serca mego lód! - zdawał się być nieporuszony słowami November, ale w środku aż się w nim kotłowało. Sprawdził w systemie, czy w okolicy jest jakaś planeta na której mógłby bezpiecznie wylądować. Koniecznie cywilizowana i na tyle zaawansowana technologicznie, aby dało się naprawić statek. Ewentualnie tak go połatać, aby nie wyszły z tego żadne komplikacje. Medyk chciał również wiedzieć, czy autopilot działa, chociaż nie chciał mu zaufać. Niemniej, gdyby musiał udać się do Eddiego, wolał mieć pewność, że maszyna nagle nie odwali czegoś głupiego. W tym samym momencie dotarło do syntetyka, że jego towarzysz nie przybył. Po takim zderzenie powinien się wybudzić i go wesprzeć.
- Chyba najwięcej nazabijałam zasłaniając ludziom wizję w strzelaninach. - dodała mętnym głosem November.
Skaner wykrywał tylko jedną kolonię w pobliżu: Sena. Charakterystyka opisywała ją jako pustynną, o upalnym klimacie i limitowanym rozwoju cywilizacji. Kilka ludzkich kolonii jednak tam było.
Karasu pokręcił głową ze zrezygnowaniem i przestał śpiewać, a zwyczajnie zapytał - Co mogę Ci zaoferować w tym momencie, abyś dała nam obu spokój przez jakiś czas? Chciałbym zająć się zabijaniem iskrowników z Twoim imieniem na ustach, ale kontraktu mi nie oferujesz, a przedwczesny mój zgon chyba nie pomoże w zabijaniu adeptów, nie sądzisz? Dogadajmy się ślicznotko. - powiedział medyk z uśmiechem. Czekały go negocjacje z LucyPherem lub podpisanie wyroku śmierci, jeśli November nie zaprzestanie swoich igraszek. Widocznie ignorowanie jej nie było dobrym pomysłem.
- Jak już dolecicie do IM, masz robić, co ci każą. - podyktowała November, wreszcie podnosząc się z miejsca. - Widok umierającej Dot was nie poruszył, to chciałam się zademonstrować. - kobieta uśmiechnęła się ponuro. - Na razie nie będę was więcej krzywdzić.
- To tak nie działa. Jaką dajesz mi gwarancję, że w tym stanie tam dolecę? - zapytał syntetyk. Już wiedział, że wpadł w pułapkę i ponownie będzie pionkiem na planszy.
- Nie dam. I co zrobisz?
-Bo ja wiem, pocałuję? - odparł pytaniem na pytanie Karasu. Następnie postarał się rozpędził wrak i przywołał duszę Józefa Piłsudskiego. Nakazał wodzowi skorzystać z iskry Eddiego i przenieść ich do miejsca docelowego, czyli IM.
- Nie znasz się na dilerce? Tylko pierwszy towar jest darmowy.
Im więcej prędkości nabierał Karasu, tym bardziej zrzucało go na bok. Jednakże mimo wszelkich przeciwności, syntetyk wyrównał tor lotu tuż przed skokiem i wbił się w podprzestrzeń. Widział, jak Eddie wykonuje tę sztuczkę już kilkakrotnie, więc był w stanie dostać się do Magica Icaria w ten sposób bez większego trudu. Pilnując nawigacji, Karasu wyskoczył z powrotem do rzeczywistości z odrobiną zapasu, aby wyrównać tor przy spowalnianiu. Mimo wszelkich przeciwności pojawił się na miejscu cały i zdrowy. Chwilę później wrota hangaru zaczęły się otwierać, zapraszając statek do środka.
- Oi, powinniśmy wylądować dopiero za kilka godzin. - zaspany niebieskoskóry wszedł do kabiny pilota. Miał na sobie spodnie moro ze zbyt dużą ilością kieszeń, oraz czarny t-shirt. Jego zwyczajowy ubiór. Może nie był on odpowiedni na wizytę w kościele, ale przynajmniej proporcjonalny do jego oddania jako wierny.
- Co planujesz zrobić, żeby wpuścili nas i pominęli zamordowanie tamtego inkwizytora? - spytał.
- To w ogóle nie dziwi Cię fakt, że statek jest w ruinie? Generalnie - nic Ci się nie stało? Mocno nas poharatało i bałem się, że jesteś ranny, bo nic sobie nie robiłeś z faktu, że wleciałem w asteroidę…- mówił z przejęciem medyk, totalnie zaskoczony faktem, że Eddie przyjął wszystko bez większych rewelacji.
- Spałem jak trup - przyznał niebieskoskóry. Zamknął na chwilę oczy, przetarł twarz ręką, najwyraźniej próbował się dobudzić. - JAK TO STATEK JEST W RUINIE. JAK TO WLECIAŁEŚ W ASTEROIDĘ. CO TY TU KUR** ROBIŁEŚ - wrzasnął tuż po otwarciu oczu. - Serio, co się działo? - spytał.
November pomachała Eddiemu powitanie.
- Ona się działa. Nasza urocza istotka postanowiła nas wyeliminować. Zawarłem rozejm w ramach którego przez jakiś czas nie będzie nas zaczepiała. Niemniej w zamian muszę robić wszystko, co sobie ode mnie inkwizycja zażyczy. To tak w skrócie. W ramach gimnastyki umysłowej po wstaniu, możesz wymyślić nasz plan. Ja mam lekko związane ręce i raczej nie planuję kłamać. Spodziewam się jakiejś pokuty za grzechy, czy innego dźwigania krzyża, jeśli to polepszy naszą sytuację - rzekł medyk cały czas patrząc na trasę. Nie chciał ryzykować, jakby November jednak zmieniła zdanie.
- Czyli jeśli inkwizycja każe się zabić twojemu kochasiowi, nie będziesz miała nic przeciwko - spytał, spoglądając w stronę November. - Potrzebujemy punktu zaczepienia innego niż “hej, szukamy maga o imieniu September” - stwierdził w końcu. Myślał o ich ostatnich przygodach z inkwizycją. Czy mogą to obrócić na swoją korzyść? Jeśli tak, to w jaki sposób? Ostatnie spięcie miało związek ze statkiem Louise. Ta zaś okazała się heretyczką…
- W sumie, nie musimy kłamać. Jeśli zgłosimy się jako szukający informacji i metod na pokonanie heretyczki - Luise, to zarówno nasze posiadanie jej okrętu, jak i zainteresowanie magami będzie dość naturalne - zakomunikował w końcu niebieskoskóry. Jeśli dobrze rozumiał, również November powinna być zadowolona z tego typu rozwiązania.
- Wasza „Louise” ostatnio zdemolowała tę stację. Po prostu wylądujcie, im mniej muszę ich słuchać, tym lepiej. - skrzywiła się November.
Karasu nie był zadowolony z tego, co powiedziała November. Jeśli Louise niedawno zdemolowała stację, to gdzie był Victor? Medyk spojrzał na Eddiego, posyłając mu długie spojrzenie. Kiwnął głową na znak, że zgadza się z tym, co powiedział najemnik, a następnie zszedł do lądowania.
- W takim razie pozostaje liczyć, że potrzebują pomocy bardziej niż naszych głów - westchnął Eddie. Dla bezpieczeństwa usiadł na fotelu drugiego pilota.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline