- Jak mus, to mus - wzruszył ramionami Erik słysząc radę Rowan. Skorzystał z chwili wytchnienia,rozprostowując nogi. Potem zamierzał nakarmić konia, zebrać nieco drewna na ognisko a potem chwilę się zdrzemnąć.
Kiedy zebrał już całkiem sporą pryzmę chrustu i drewna z pobliskiego zagajnika, trzaskając krzesiwem nad hubką rozpalił niewielkie ognisko, wystarczające pod kocioł niziołka i na tyle gorące, aby kilka osób zdołało się przy nim nieco rozgrzać.
Rozłożył już siodło wierzchowca nieopodal wozu Manfreda, i mościł sobie właśnie wygodne legowisko na noc, kiedy przerwano im przygotowania do odpoczynku. Na szczęście, nie były to ani chrapliwe warknięcia orków, ani też jękliwy jazgot goblinów.
-Khazadowie - mruknął widząc kto nadchodzi - O ile władca dhawich z Gór Szarych nie wypowiedział wojny Reiklandowi, to swoi! Bywaj tu! - zachęcił krasnoludy donośnym głosem. Trzymał jednak dłoń na rękojeści rapiera, ot tak, na wszelki wypadek. Krasnoludy znane były z honoru, ale odebranie komuś łupu w walce było właśnie honorowe. Erik nie raz, i nie dwa spotykał w Górach Czarnych wszelkiej maści rozbójników, wśród których widział również khazadów. Należało więc zachować ostrożność.