Podróż odbyła się spokojnie. Nie było żadnych incydentów związanych z napadami czy pułapkami. Elvira podążała pieszo wspomagając Rowan. Większość życia spędziła w górach i wiedziała co i jak, ale to Rowan miała ten zmysł, który prowadził ich bezpiecznie do celu.
Pani sierżant kiwnęła głową na wzmiankę o obozie. Nogi już bolały. Była zmęczona całodziennym marszem w górskich warunkach. Krajobrazy piękne , ale nie cieszyły zbyt długo dziewczyny skupionej no prowadzeniu i pomaganiu Rowan.
Elvira chciała chwilę odpocząć i zabrała się za rozbijanie namiotu. Następnie skupiła się na zbieraniu chrustu na ognisko gdy usłyszała nawoływania krasnoludów i jej towarzyszy. Elvira podniosła się z kucek trzymając rękę na mieczu i przyglądając się nadchodzącej dwójce. Krasnoludy jak każde inne wydawały się z daleka. Nie raz spotykała ten lud bo i on kochał góry jak i ona.
Zerknęła na Erika, który swoim zwyczajem nie mógł określić w jednym słowie a musiał rozciągać wypowiedzi nieznośnie.
- Tylko, że my w Bretonii jesteśmy Eriku.- Rzuciła lekko się uśmiechając.- A bywaj tu! Bywaj!- Zakrzyknęła do wędrowców chcąc by dołączyli i można było im się przyjrzeć i nie strzępić języka na odległość.
- Skąd idziecie i jak droga za wami podróżni?- Zapytała gdy khazadzi byli już dostatecznie blisko.