Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-12-2018, 04:21   #37
Amduat
 
Amduat's Avatar
 
Reputacja: 1 Amduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=OT4AysVkuRs[/MEDIA]
Podobno kiedyś hen hen dawno i w ogóle daleko w czasie, jeszcze przed wojną, w wielkich morzach wokół kontynentów pływał pewien paskudny, wredny ponad ludzkie pojęcie gatunek ryb. Cechowało go, prócz bycia wodnym zwyrolem, świetne powonienie. Chodziły ploty, że potrafił wyczuć kroplę krwi z odległości paru mil i bezbłędnie namierzyć ofiarę. Krążył wtedy wokół niej, czekając cierpliwie jak alfons na koniec numerku jednej ze swoich dziewczynek, aż nieostrożna przyszła padlina osłabnie i wtedy atakował. Chyba że miał gorszy dzień i od razu, z marszu, zaczynał rzeź. Bo mógł, kto prawie tonowemu bydlakowi zabroni? Skurwysyn lubił się obwieszczać okolicy, wystawiając ponad powierzchnię wody charakterystyczną, trójkątną płetwę. Krążył tak wokół tratw czy innych łódek, filując kiedy znerwicowana ofiara wykona ten mało inteligentny ruch i wystawi jakąś część ciała w wodę. Ewentualnie, jeśli miał akurat tyle pary w łuskach, wywalał krypę, zżerając cel bez czekania.

Na szczęście w Camp Searchlight szeregowa Cyrus nie musiała nikogo zagryzać aby napełnić brzuch. Niczym spełnienie najskrytszych marzeń, obozowa kantyna powitała strudzonych żołdaków jadłem iście królewskim. Nie pozostawało nic innego, jak nażreć się za wszystkie czasy, napić prawdziwego piwa i cieszyć się możliwością chlania go legalnie, bez potrzeby kitrania gdzieś za latryną żeby przełożeni nie widzieli.
- Nie ma piguł, ani jacuzzi… ale i tak jest zajebiście - Laura skwitowała ten widok z wyszczerzem sięgającym od ucha do ucha. Szybko też nadrobiła braki w porządnym posiłku, zgarniając na talerz więcej żarcia niż pozornie byłby w stanie zmieścić ktoś jej gabarytów. Posiłek sprawił, że zamknęła się, stawiając na sukcesywne napełnienia kałduna, zamiast strzępienie ozora. To ostatnie zawsze szło nadrobić, gorzej z normalnym posiłkiem. Humor i tak jej dopisywał po prysznicu, chociaż bezpośrednio po wyjściu z kabiny dzwoniła zębami, ale minęło. Pomogło ciepłe jedzenie i browar, taki prawdziwy.

Zapchany otwór gębowy utrudniał komunikację, nie przeszkadzał jednak w obserwowaniu. Cała wesoła hałastra zwykłej szeregowej klasy zdawała się cieszyć i wykorzystywać urok chwili, lecz oczywiście nie sierżant, ale to akurat było do przewidzenia. Co dziwne kapral też wyglądał na przygaszonego i przybitego. Cyrus nie potrafiła tego pojąć - jak można było zamulać przy takich specjałach, po prysznicu, z browcem w łapie i jeszcze z perspektywą wyspania w wyrze? Dobra, plotki huczały aż szyby pękały, że chujnia, ktoś tam zginął i mają straty, ale serio. Mogli zdechnąć w każdej chwili, jak nie przez atak nieprzyjaciela, to paść na wylew, albo inne dziwnie medyczne cholerstwo. Równie dobrze coś mogło im spaść na łby, kantyna się zawalić, albo przypadkowo dało się też wdepnąć na zapomnianą w piachu minę. Trudno, nieszczęścia podobnie jak cuda - się kurwa zdarzały. Nic się na to nie poradziło, a zamartwianie zawczasu nie było zdrowe.

W którymś momencie, gdzieś między kęsem steka, a łykiem piwa, szeregowa zarejestrowała kątem oka ruch. Dyskretnie obserwowała jak Harris podnosi tyłek z ławy, odnosi tackę i po zamienieniu paru słów z sierżantem, wybywa ku wyjściu. Dojadła na szybko padlinę, dopiła butelkę, a odnosząc własną tackę, zwinęła jeszcze dwie butelki w kieszeń, żeby nie poszły na zmarnowanie. Starała się zachowywać normalnie, nie sprawiać wrażenia że się spieszy, albo coś kombinuje. Wyszła z kantyny spokojnym krokiem, ziewając w rękaw mundurowej bluzy. Dopiero za progiem rozejrzała się w lewo, w prawo i znowu w lewo, aż wreszcie dojrzała znikającą za rogiem sylwetkę. Zagęściła ruchy i gdyby mogła, wystawiłaby trójkątną płetwę ponad powierzchnię wody.

Dogoniła cel kiedy zdążył wyciągnąć skądś papierosa i odpalić, więc wystarczyło kierować się na czerwony punkcik w ciemności.
- Rozlewają tu coś na drugą nóżkę? - spytała, zrównując się z nim i udając że znajduje się tu całkowitym przypadkiem - Jeśli tak mogę być pająkiem. Albo stonogą. Wiesz jak jest… - rozłożyła ramiona - Za darmo to i ocet słodki.

Albo jej się wydawało, albo kapral zwolnił kroku. W ciemności widziała że obrócił głowę w jej stronę i chwilę sprawdzał co tam mu piska na dole, przerywając święty spokój.
- Na szampana i cadillaca raczej nie ma co liczyć - odezwał się z przekąsem, pociągając fajkę aż żar na końcu z ciemnej czerwieni przeszedł w jasny pomarańcz.

- Taaa… to było do przewidzenia - Cyrus westchnęła ciężko, wznosząc wzrok ku górze. Niestety przez mrok nocy ciężko szło rozczytać mimikę drugiego człowieka jeśli akurat nie mijał jasnego halo dawanego przez ogniska albo lampę - Biednemu zawsze wiatr w oczy albo chuj w dupę… i taczka szkła, coby nie było za przyjemnie. Wiadomo, życie boli, brak perspektyw nas otacza. Cinżko w wojsku - podsumowała zasłyszanym gdzieś powiedzeniem, przebierając nogami aby utrzymać tempo i nie zostać w tyle.

- Skoro taka tragedia to dlaczego tu jesteś? - Harris wydmuchnął dym i widziała jak kręci głową, ale jeśli słuch jej nie mylił nie był zły. Jeszcze.

- Mówiłam ci już, tam na drodze jak wyruszaliśmy z Nipton. Tak mnie słuchasz, ale to chyba u was normalne. Jednym uchem wpuszczacie, drugim wypuszczacie… no chyba że macie w tym biznes, albo sztony włożyliście - odpowiedziała lekko nadąsanym tonem, zakładając ręce na piersi - To wasza wina, nawieszaliście plakatów z chłopakami w mundurach gdzie się dało, a jakbyś nie wiedział mundur to taki magnes na baby. Wiec się jedna taka zaciągnęła żeby sobie popatrzeć, pooglądać i legalnie poślinić, tak całodobowo - wzruszyła ramionami.
- Swoją drogą te plakaty to niezły przekręt. Może ty mi wyjaśnisz na czym to polega. Jakbym chciała ogarnąć pin-upa z laską w bikini, albo rozchełstanym mundurze to nie ma sprawy. Wala się tego w urwał i jeszcze trochę, ale jakoś nie natknęłam się na wersję ze świecącym klatą kapralem… takiego to bym brała - wyszczerzyła się przez mrok - Dobrze by wyglądał na ścianie i nie tylko.

Po jej wypowiedzi nastąpiła cisza z rodzaju tych lekko przyciężkich, albo tak się dziewczynie wydawało. Tyle dobrego, że Harris zwolnił do typowo spacerowego kroku i teraz już gapił się prosto w dół i na nią, jakby się nad czymś zastanawiając.
- Ja tam wolę rozebrane laski na plakatach, przynajmniej jest na co popatrzeć. - parsknął, przekrzywiając trochę kark w bok - Chcesz czegoś? Ostatnio narzekałaś że nogi ci odpadają. Coś tam słyszałem - dokończył ironicznie.

- No i odpadły, podkleiłam je srebrną taśmą aby nie być ślimakiem i nie zostawiać za sobą śladu śluzu - szeregowa zrobiła zbolałą minę, odpowiadając równie zbolałym głosem, a potem prychnęła.
- Nie wiedziałam że wyglądam na interesowną bladź, muszę od razu czegoś chcieć? - spytała dość oschle, lecz zanim zdążył odpowiedzieć sama to zrobiła, machając zbywająco ręką - No dobra, masz mnie. Tak, chcę czegoś - pogrzebała w kieszeniach spodni, wyjmując z nich dwie butelki piwa. Jedną wyciągnęła do kaprala - Napij się.

Mężczyzna popatrzył na flaszkę i sapnął, albo parsknął. Zaraz też zaciągnął się fajkiem.
- Co za poświęcenie - wydmuchnął dym do góry, przybierając podejrzliwy ton - Przyznaj, przysłali cię na przeszpiegi. Z Taylora za wiele nie da się wyciągnąć, co innego podrzędny kapsel. Tyle dobrego, że wybrali najlepszą opcję aby próbować mnie podejść.

- Przeszpiegi?
- szeregowa powtórzyła głosem urażonej niewinności, stojąc jak sierota z wyciągniętym browarem. - Czyli co? Maski, fedory, długie płaszcze… było powiedzieć wcześniej, że jarają cię przebieranki. - przewróciła oczami - Daj spokój. Nikt mnie nie nasłał, to moja własna inicjatywa, oczywiście niedoceniona, bo zamiast leżeć kołami do góry sterczę tutaj próbując… w sumie nie wiem - wzruszyła ramionami, rozkładając ręce - Wyglądałeś jakbyś potrzebował dodatkowego browara przed snem, a że mam dobre serce i empatia we mnie silna, pomyślałam że ci coś skołuję, żeby potem nie było ględzenia że tylko ludziom cisnę i kręcę z nich bekę… cóż, zwykle tak właśnie robię- zmitygowała się - Trzeba dbać o renomę.

- Dziś dzień dobroci dla zwierząt?
- Harris zaśmiał się cicho, pstrykając niedopałkiem gdzieś w bok. Po chwili wahania wziął butelkę i okręcił ją w dłoniach - Dzięki, leć odpocząć. Jutro nie będzie lżej, ciągle został kawałek do przejścia i raczej nie zwolnimy tempa.

- I mam ci pozwolić zalewać pałę w samotności?
- Cyrus pokręciła głową - Nie wiem czy ktoś cię poinformował, że picie w samotności jest oznaką alkoholizmu. Alkoholik nie powinien dowodzić ludźmi, ani podejmować decyzji, to źle rzutuje na jego reputację. Jeszcze ktoś zacznie myśleć, że tu trzeba zmian na stołkach, roszad i innych gówien. Dlatego też napiję się z tobą. We dwójkę to już bez przypału. Proste.

- Ty… pozwolić mi?
- mężczyzna spytał z wyraźną ironią - Nie ogarniacie szeregowa hierarchii wojskowej? Jesteście pode mną, to wy słuchacie rozkazów.

- Na razie jeszcze obok was, kapralu
- szeregowa odbiła piłeczkę - Bez jaj, gdybyś chciał mnie udupić za przekraczanie granic służbowych dostałabym opierdol jeszcze rano, na drodze… no ale dobra. Twoich rozkazów mogę posłuchać i nawet nie policzę ci standardowych dwustu kapsli. Kręcą mnie faceci z bliznami, taka słabość. Tylko błagam, bez biegania albo pompek. Obawiam się, że tego nie przeżyję.

- Szkoda by było -
schował butelkę i machnął ręką gdzieś w bok - Coś ci wymyślę. Za tą niesubordynację. Za mną szeregowa.

- Ta jest -
Cyrus zgodziła się szybko i bez cienia skargi, drepcząc za kapralem z miną jakby właśnie zgarnęła całą pulę turnieju pokera.

Przeszli między barakami i stertami złomu, kilka razy minęli innych żołnierzy, aż w końcu doszli do niewielkiego baraku gdzieś na uboczu obozu. Harris pomajstrował przy zamku, zgrzytnął mechanizm i drzwi otworzyły się skrzypiąc zawiasami.
- Właź - zaprosił gestem do środka, wchodząc zaraz po szeregowej. Moment potem mrok rozjaśnił płomień świecy, ukazując graciarnię pełną skrzyń, skrzynek, worków i powiązanych sznurkiem paczek.

Usiedli na dużym drewnianym pudle pod ścianą, a ledwo to zrobili Cyrus z jękiem ulgi wyprostowała nogi, zdejmując buty bez ich rozwiązywania. Po marszu bez końca każda okazja do posadzenia tyłka równała się zbawieniu. W powietrzu wisiał zapach smaru, każdy ruch wzbudzał drobne tumany kurzu, dobrze widocznego gdy tańczył w blasku dawanym przez świecę.
- Bez obaw, nie potrujemy się. Czyste bydle ze mnie - mruknęła, merdając paluchami stóp i wyciągając butelkę - Odpalaj browara, czasu nie jest za wiele. Jeszcze trzeba wyszczotkować Keya. Nie będzie chodził jak brudas - parsknęła.

- Rzeczywiście dziś dzień dobroci dla zwierząt - kapral parsknął, zaraz syknęły zrywane kapsle. Wyciągnął butelkę ku szeregowej - Wade.

- Laura -
stuknęła się i upiła porządny łyk, mrużąc oczy z przyjemności. Jednak co browar to browar.

- Laura? - Harris zmarszczył brwi, przyglądając się jej z ukosa. - A nie Lucy?

- Laura, Lucy… jeden chuj
- dziewczyna przewróciła oczami, machając zbywająco ręką - W Camp Golf papierami zajmował się lambadziarz mający jeden zwój mózgowy więcej od bramina. Nie srał tam gdzie żarł… i to wszystko, co można o nim powiedzieć dobrego. Pierdolnął się i owo pierdolnięcie poszło w świat. Mów jak ci pasuje… byle bez przeginania. - wzięła kolejny łyk.
- Znasz ten dowcip o dwóch kłócących się dziwkach? - spytała i widząc po minie że raczej nie, z werwą podjęła wątek - Spotkały się dwie dziwki na Stripie przy jednej ulicy. Wiadomo jak jest, dobry spot podstawą sukcesu w interesach, tak więc z miejsca wzięły się za kłaki i zaczęły okładać. Tłuką się, tłuką, wióry lecą, w ruch idą pazury. W którymś momencie pierwsza sprzedaje soczystego plaskacza tej drugiej. Druga zaczyna wrzeszczeć: “Ty łysa kurwo!”, na co ta pierwsza odpowiada urażona: “O wypraszam sobie, tylko nie łysa!”.

Harris chyba chciał coś odpowiedzieć, albo zaśmiać się. Niestety właśnie pił, więc zakrztusił się. Kasłał przez dobrą chwilę podczas której szeregowa uczynnie klepała go po plecach, korzystając z okazji aby usiąść tuż obok.
- Rany... co ty tu robisz dziewczyno? - spytał odzyskując oddech.

- Wiń za to moją matulę. Trzymanie nóg razem nigdy jej nie wychodziło…i boom - Zasalutowała mu pustą już butelką - Jestem.

- Serio pytam
- zaśmiał się. Przy okazji wzrok coś mu uciekał poniżej jej głowy i wcale się z tym nie krył.

- A ja serio odpowiadam. Nie rozmnażamy się przez pączkowanie… - Cyrus zmrużyła oczy czujnie i tylko morda się jej śmiała. Przysunęła się jeszcze odrobinę lampiąc mu się w twarz - Pszczółki, kwiatuszki… mogę rozrysować.

- Potrafisz być poważna?
- uśmiechnął się krzywo, odstawiając pustą butelkę na podłogę.

- Ponoć gdy śpię i akurat nie chrapię, ale luz. Chrapię tylko gdy napierdolę się jak szpadel, co tutaj mi nie grozi. - zrobiła smutną minę, bolejąc nad tym faktem. Smutek minął błyskawicznie, wrócił dobry humor.

- Będę cię w takim razie trzymać z dala od wódy - odbił piłeczkę, pochylając się nad szeregową - Dźwięki po nocy niosą się bardzo daleko, nie można w tak lekkomyślny sposób zdradzać wrogowi że jest się w okolicy…

- Ej no Wade, bez takich!
- dziewczyna obruszyła się, prostując plecy jakby ją ktoś chlasnął łomem po nerach. Uniosła głowę, chwilę pokontemplowała widoki aż wreszcie wyszczerzyła się niewinnie, mrużąc do kompletu oczy. Złapała kaprala za ramiona i przekręciła się, przerzucając nogę przez jego biodra, a kiedy usadowiła się na nich wygodnie dorzuciła łaskawym tonem - Ewentualnie… jeśli znajdzie się dobra alternatywa…

- Taaaa?
- już nie tylko Cyrus szczerzyła się zębato. Kapralowi udzielał się nastrój. Złapał ją aby nie zleciała, zaciskając dłonie na jej pośladkach - Niby jaka?

- Jeśli będziesz w stanie odpowiednio zadbać o morale…
- wymruczała, zaczynając rozpinanie guzików jego munduru - Nie trzeba kołować plakatu z kapralem w rozchełstanym mundurze, jeśli ma się wersję na żywo. Ty mi pokażesz sztuczkę, ja ci pokażę sztuczkę, ale zostajesz w mundurze. Przynajmniej górze… - przerwała pracę widząc jak brew Harrisa wędruje do góry w niemym pytaniu. Wyjęła z kieszeni klucz z jednej strony zakończony oczkiem, a z drugiej ząbkami. Podrzuciła go w dłoni, chwytając rozwidlony koniec.
- Nie na darmo ochrzcili mnie Płaska Szesnastka na Stripie - wyjaśniła z uśmiechem, przejeżdżając powoli językiem po całej długości narzędzia a gdy skończyła, odchyliła głowę i równie powoli wpakowała żelastwo do gardła aż zębami złapała za łapki. Gapiła się przy tym Wade’owi prosto w oczy. Rozłożyła ręce, wydając z siebie niewerbalne “taadaam!” Odczekała moment i bez pośpiechu wyciągnęła, pakując go do kieszeni z miną jakby nic niezwykłego się nie stało.
- Działa nie tylko na klucze… i nie tylko od tej strony - dorzuciła i chciała powiedzieć coś jeszcze, nie zdążyła.. Ledwo rozkleiła jadaczkę, Harris prędko znalazł jej inne od gadania zajęcie, przyciągając szeregową do siebie i wpijając się w usta. Perspektywa zawirowała, zderzenia pleców z podłogą nie zarejestrowała zbyt pochłonięta walką z ubraniem oraz jednoczesnym obłapianiem większego ciała przyciskającego ją do twardych desek. Harris za to okazał się dżentelmenem, pamiętał co tam marudziła o bolących nogach i przez ponad godzinę pilnował skrupulatnie, aby trzymała je w górze... przynajmniej przez większość czasu.


Droga do Cottonwood Cove nie różniła się za wiele od wcześniejszej trasy. Szeregowa Cyrus szła, ciągle szła w stronę słońca, wlokąc się razem z resztą oddziału noga za nogą. Szła ciągle szła… i tak kurwa bez końca, aż po horyzontu kres, a nawet jeszcze dalej. Dzień dłużył się, żar lał się z nieba, jednak nie narzekała. Zamiast marnować energię na utyskiwanie, zajmowała sobie czas obserwowaniem tyłka Harrisa, idącego kawałek przed nią. Za dnia też wyglądał świetnie, chociaż wolała go bez zbędnych łachów. Dzięki podobnym zabiegom dzień zleciał jej w miarę znośnie, bez zbędnych rewelacji. Dużo pomógł spokój na trasie, brak kolejnych grup ześwirowanych zjebów, bądź równie ześwirowanej fauny, flory, akwizytorów i religijnych oszołomów spod znaku Atomu… choć dwie ostatnie grupy dało się podciągnąć pod kategorię ogólną “zjebów”. Fortuna kochała swoje dzieci, ewentualnie szykowała im paskudną niespodziankę, coby się nie nudziły i za łatwo w życiu nie miały.

Los bywał przewrotny i nie od dziś wiadomo było, że kreaturą jest wybitnie złośliwą. Cottonwood Cove nie przywitało żołdaków podobnymi luksusami jak poprzedni garnizon, za to mieli masę uchodźców… i statki! Takie prawdziwe, sprawne… żaden nie tonął, chociaż rdza żarła je aż echo szło. Mimo tego łajby utrzymywały się na powierzchni wody całkiem sprawnie, nie sprawiając wrażenia że zaraz zatoną. Laura gapiła się na nie urzeczona przez dobry kwadrans. Oddałaby sporo aby pozwolono jej pogrzebać pod pokładem, poprzekładać sworznie i sprawdzić w jaki sposób skorupy do tej pory służą rodzajowi ludzkiemu… niestety wygrało zmęczenie, zresztą i tak pewnie nie puściliby jej samopas… w dodatku do tej wielkiej kałuży. Woda była spoko, ale w nadmiarze wywoływała atawistyczy lęk, więc szeregowa postanowiła odłożyć wszelkie badania na następny dzień. Odbębniła odprawę, kolację, pokręciła się bez celu wokół baraku, aż wreszcie zmarnowana ponad ludzkie pojęcie zagrzebała się w śpiwór licząc na szybki teleport do następnego poranka… ale nie mogło być za prosto.

Sama nie wiedziała co ją obudziło. Krzyki? Wystrzały? A może wybuchy? Albo pakiet łączony. Wokół rozpętał się chaos, a w jego centrum znalazła się grupa łachmaniarzy. Parli do przodu rozpaczliwie, równie rozpaczliwie umierając na bagnetach żołnierzy lub od eksplozji urywających głowę. Widząc co się odpierdala w pełnej krasie, Lucy stanęła sparaliżowana, chłonąć spektakl rzezi rozszerzonymi oczami. Żywe mięso armatnie, zwykłe marionetki… tym byli ludzi zmuszeni siłą i podstępem do zwrócenia się przeciwko NRC. Widziała ich strach, czuła przez skórę gorące przerażenie napierającego od plaży tłumu, a krople zimnego potu spłynęły jej momentalnie po krzyżu. To już nie była banda oszołomów zbyt naćpanych aby odróżnić gekona od w pełni wyekwipowanego żołdaka.

To byli cywile, niewinne ofiary siłą zmuszane do czegoś, czego nie chcieli. Prowadzeni na rzeź już nawet nie jak owce… gdyby nie pieprzony okrąg metalu wokół szyi nigdy by nikogo nie zaatakowali. Skąd ich wzięto? Porwano?
To było bardzo prawdopodobne…

- Skurwysyny - wyszeptała, biorąc głęboki wdech i próbując ogarnąć sytuację. Tłum miał obroże, ktoś nimi sterował, inaczej nie obrywaliby ci którzy nie walczyli…

Ktoś sterował obrożami, najprawdopodobniej z łodzi. Wysyłał sygnał, karał opieszałych…
- Radio - wymamrotała, otrząsając się z otępienia. Sygnał wysyłano drogą radiową. Gdyby udało się zakłócić go, wtedy zniknie przymus nakazujący cywilom walczyć. Cyrus spojrzała na ściskaną w dłoniach broń, doskonale zdając sobie sprawę jak marnym wsparciem bojowym jest. Zerwała się więc do biegu, karabin przekładając na plecy. Walka trwała na plaży, jeżeli zachowa dystans i będzie uważać, może nie zdejmą jej zanim nie dotrze do HQ i radiostacji. Brzmiało jak szaleństwo, zanosiło się na szaleństwo… szaleństwem absolutnie było, ale zostanie w miejscu nie wchodziło w rachubę. Co innego strzelanie do tych którzy atakują z własnej woli. Co innego zabijanie... niewolników kierowanych nieswoją wolą.
Ostatnie nie mieściło się w żadnych granicach tolerancji.
 
__________________
Coca-Cola, sometimes WAR

Ostatnio edytowane przez Amduat : 13-12-2018 o 04:24.
Amduat jest offline