Znawcą Londynu David nie był, ale nazwa Waterloo była mu znana. Więcej nawet - raz czy dwa razy był w tym miejscu. I nie da się ukryć - nie zdołałby go rozpoznać, nawet gdyby miał tu stać pół dnia.
Ale nie zamierzał, bowiem wspaniała niegdyś stacja wyglądała jak obraz nędzy i rozpaczy. Całkiem jakby cała horda Wandali przebywała tu dobry miesiąc, a jej członkowie zajmowali się tylko i wyłącznie niszczeniem wszystkiego, co im wpadnie w ręce.
Może na zewnątrz było przyjemniej, ładniej, ale aż takim optymistą David nie był.
- Ładnych parę latek zajęłoby posprzątanie tego wszystkiego - powiedział. - Czyżbyś się chciała wymigać od tej roboty? - zażartował.
Miał szczęście, że Sigrun jakoś orientowała się we wzajemnym położeniu ważnych obiektów w tym mieście, bo tam David błądziłby niczym dziecko we mgle. A tej było pod dostatkiem i niewiele ustępowała londyńskiemu smogowi. Ale przynajmniej było jaśniej, niż w tunelach.
- Ty prowadzisz - powiedział, bowiem dość trudno było się tu zorientować w kierunkach świata. - Cokolwiek wybierzesz, będzie pewnie tak samo dobre, ale proponuję północ. Pierwszy pomysł najlepszy.
A po chwili okazało się, że liczy się nie kierunek północ czy zachód, a wzięcie nóg za pas.
- Struś Pędziwiatr byłby lepszy - rzucił w odpowiedzi, podobnie jak Sigrun rzucając się do ucieczki.
Dodatkowe obciążenie nieco utrudniało bieg, na dodatek miasto (choć bez korków, sygnalizacji świetlnej i utrudniających bieg pieszych) zamieniło się w prawdziwy labirynt, w którym w każdej chwili mogli się wpakować w ślepą uliczkę.
Walka z czarną plamą była ostatnią rzeczą, o jakiej myślał w tej chwili. Miał tylko nadzieję, że zdołają zgubić to czarne coś, zanim na własnej skórze się przekonają, jaki wpływ na ludzi ma bliskie spotkanie z prawdziwymi mieszkańcami Strefy. |