Wątek: Agenci Spectrum
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-12-2018, 23:53   #138
Loucipher
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Loucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputację
Rjukan - Oslo, 11-12.III.1940

Sprawne tempo, w jakim Gabrielle Beaumont opuściła hotel “Krokan” wystarczyło, by dotarła na dworzec kolejowy w Rjukan przed zamknięciem kas. Zakupiwszy bilety na jutrzejszą podróż wróciła do hotelu “Admini”, gdzie czekał już na nią John z bagażami. Anglikowi udało się dopełnić formalności z obsługą hotelu “Krokan” na tyle bezproblemowo, że hotelowy samochód podwiózł go wraz z całym dobytkiem dwójki agentów do hotelu “Admini”. Rzeczy osobiste agenta Gulbrandsena John pozostawił w hotelowym depozycie, a w recepcji hotelu - wiadomość dla norweskiego agenta, na wypadek, gdyby pojawił się w hotelu “Krokan”. Choć John raczej nie wierzył, by agent Gulbrandsen w najbliższym czasie pojawił się gdziekolwiek. Inklinacje w kierunku mrocznych, nazistowskich rytuałów, do jakich Norweg przyznał się na pokładzie “Cossacka”, kazały Johnowi przypuszczać, że Gulbrandsen był skrytym stronnikiem sympatyzującej z nazistami norweskiej partii Nasjonal Sammling. Norweg mógł również zostać wyśledzony i zdemaskowany przez kobietę, którą spotkał w hotelu w Oslo, lub osoby z nią powiązane. Którakolwiek z możliwości wchodziła w grę, zniknięcie Gulbrandsena zdawało się mieć sensowne wytłumaczenie, choć w rzeczy samej nie wróżyło dobrze.
Dla zachowania pozorów para agentów otrzymała dwa osobne pokoje - co oczywiście nie przeszkodziło im spotkać się w jednym z nich, drugi traktując wyłącznie w roli skrytki bagażowej. Wczesnym rankiem agenci wstali, zjedli wraz z panem Lapointe wczesne śniadanie serwowane przez wytworną kuchnię hotelu “Admini” i we trójkę ruszyli na dworzec.
Przejazd taksówką po trzaskającym lodzie, jakim skute były ulice, trwał na szczęście tylko kilka minut - tyle czasu trzeba było, aby w półmroku wtorkowego świtu agenci ujrzeli złożoną z pomalowanych na jasnoszary kolor desek elewację stacji kolejowej Rjukan. Gdy weszli na dworzec, pociąg szykował się już do odjazdu, więc gdy tylko pan Lapointe dopilnował załadowania drogocennej przesyłki do wagonu bagażowego, a trójka podróżnych zajęła miejsca w wagonie pasażerskim, donośny gwizd parowozu i szarpnięcie wagonów obwieściły początek podróży.
Cztery godziny podróży minęły bez przeszkód. Gabrielle z pasją dyskutowała po francusku z Lapointe’em, jakby nieskrępowanym używaniem języka francuskiego chciała powetować sobie zbyt długi pobyt najpierw na Wyspach Brytyjskich, a następnie w mroźnej i niegościnnej Norwegii. “Mon cheri Maurice”, jak Gabrielle nazwała Lapointe’a, słuchał francuskiej agentki jak urzeczony, a gdy odpowiadał Francuzce, czynił to z błyskiem w oku i nieco przesadną gestykulacją, tak charakterystyczną dla Francuzów. John jednym uchem słuchał dyskusji współtowarzyszy, z rzadka dołączając do żywiołowej wymiany zdań. Za to skupił się na obserwowaniu mijających go surowych norweskich krajobrazów i zastanawianiu się nad zaradnością i przedsiębiorczością Norwegów, którzy w tym niegościnnym kraju zdołali zorganizować tak prężnie działające linie kolejowe i przemysł. Elektrownia w samym środku norweskich gór, prom kolejowy z Mæl do Tinnoset, wielka magistrala kolejowa w Notodden... to wszystko robiło wrażenie. John pomyślał, że dobrze byłoby mieć Norwegów jako sprzymierzeńców w walce z Niemcami, nie zaś przeciwników. Wiedział jednak, że Nasjonal Sammling oraz jeden z jej głównych ideologów, Vidkun Quisling, cieszyli się w Norwegii sporym poparciem... co nakazywało z ostrożnością podchodzić do koncepcji udziału Norwegii w tej wojnie.
Gdy pociąg wtoczył się między stylowe perony dworca centralnego w Oslo, agenci byli już gotowi do opuszczenia pociągu. Było wpół do jedenastej. Oslo przywitało agentów pochmurną pogodą, co nikomu niespecjalnie przeszkadzało. Wypakowanie przesyłki na peronowy wózek bagażowy, przejście przez hol dworca i znalezienie taksówki, która zawiozła trójkę pasażerów na lotnisko Fornebu trwało niecałe pół godziny. Godzinę przed południem trójka podróżnych siedziała już w hali odlotów lotniska Fornebu, czekając na samolot do Paryża.
Gabrielle czuła jak z każdą chwilą coraz bardziej doskwiera jej zmęczenie. Odgrywanie kogoś innego, skupianie się na tym by delikatnie psuć swój rodzimy akcent i do tego ciągłe flirtowanie z Lapointem i rozbudowywanie historii o treningach samoobrony sprzed lat, o tym jak zaczęła pracę w firmie Babcock & Wilcox Ltd sprawiało, że zauważyła obniżenie swojego skupienia. Będzie musiała się choć chwilę przespać w samolocie, a przynajmniej poudawać, że śpi by uporządkować wszystkie stworzone do tej pory informacje i tak skorzystała z wizyty w toalecie by spisać część informacji w różnych miejscach w kalendarzu.

Lotnisko Fornebu, Oslo, Norwegia, 12.III.1940, godz. 11:50

“Attention, attention. Les passagers partant sur un vol no. DDL 0712 a Amsterdam sont priés de se rendre a la porte n ° 3. Je le répète, les passagers partant...”
John zaczął podnosić się z miejsca w poczekalni słysząc zapowiedź po francusku, która popłynęła z megafonu zaraz po - jak się domyślał - takiej samej zapowiedzi po norwesku. Nie zdążył jednak oderwać się od twardej ławki z oparciem, na której siedział, gdy żelazny uścisk siedzącego obok Lapointe’a osadził go w miejscu.
- Siedź. - mruknął Francuz. - Nie lecimy tym samolotem.
- Co? - zdziwił się John.
- Ciszej! - syknął Maurice. - Widzisz tych dwóch, którzy właśnie dołączyli do kolejki?
John teraz dopiero zwrócił uwagę na dwie postacie w charakterystycznych brunatnych prochowcach, które powoli ustawiały się przy bramce, przy której już odbywała się odprawa pasażerów odlatujących do Amsterdamu... a stamtąd dalej do Paryża.
- Nadziałem się na nich w pociągu, jak minęliśmy Notodden. - Francuz dalej mruczał Johnowi do ucha niskim, niemal konwersacyjnym tonem. Z daleka musieli wyglądać, jakby rozmawiali o pogodzie czy na równie niewinny temat. - Śledzili nas z dworca na lotnisko. Stanęli za mną w kolejce do kasy i kupili bilety na ten sam lot. Dlatego zmieniłem plany. Lecimy do Edynburga, kolejnym samolotem, który odlatuje za kwadrans.
John pokiwał głową z uznaniem. Dla kogokolwiek pracował Maurice - i jakkolwiek się naprawdę nazywał - musiał być naprawdę zręcznym agentem.
Gabrielle przysłuchiwała się rozmowie Johna z Lapointe z boku. Kolejny kwadrans oznaczał, że jeszcze przez chwilę musiała pozostać w roli i czuwać jednocześnie, a lotniska… zawsze ją niepokoiły. Zbyt wielu ludzi na zbyt małej powierzchni, jak w porcie czy na stacji. Sama zbyt często korzystała z tych miejsc by wymienić informacje lub kogoś śledzić i wiedziała, że w tej chwili inni mogą robić to samo. Notując kolejną uwagę w kalendarzu przyjrzała się śledzącym ich ludziom, obiecując sobie, że przy najbliższej okazji przekaże ich rysopisy centrali.
Fortel Francuza się powiódł. Dwaj szpicle w prochowcach wsiedli na pokład samolotu i odlecieli do Amsterdamu, zapewne dopiero na pokładzie samolotu odkrywając fakt, że śledzony przez nich Francuz nie leci z nimi. Trójka agentów bez przeszkód - i o ile John był w stanie stwierdzić, bez nieproszonych towarzyszy - weszła za to na pokład Fokkera F.XII odlatującego kwadrans później do Edynburga z międzylądowaniem w Stavanger.
Nieprzespana ostatnia noc w hotelu dała się Johnowi we znaki bardziej, niż był w stanie to przyznać. Ledwo samolot osiągnął wysokość przelotową, głowa brytyjskiego agenta opadła na piersi. Aż do lądowania na szkockiej ziemi nie poczuł niczego - ani międzylądowania w Stavanger, ani tego, że przez większość czasu na jego ramieniu spoczywała ciemnowłosa głowa przytulonej do niego Gabrielle.

Lotnisko Grangemouth, Szkocja, 12.III.1940, godz. 17:15.

Gdy trójsilnikowy Fokker dotknął wreszcie kołami lotniska w Edynburgu - a konkretnie położonego niemal w pół drogi między Glasgow a Edynburgiem Centralnego Portu Lotniczego Szkocji w Grangemouth - bynajmniej nie oznaczało to dla agentów końca podróży, a jedynie zmianę środka lokomocji. Ledwo trójka pasażerów wraz z cennym ładunkiem wydostała się z lotniska, na złamanie karku pędzili dwiema taksówkami w kierunku Edynburga, skąd z dworca Abberley mieli złapać pociąg do Portsmouth.
John obserwował przez szybę pędzącego pojazdu aż nazbyt znajome okolice. Gdy pojazdy mijały Queensferry, serce mężczyzny przeszył nieokreślony dreszcz. Przypomniał sobie, jak raptem parę miesięcy temu, przed wypłynięciem na Morze Północne, zapewnił Gabrielle i Edvardowi niemal królewskie przyjęcie w hotelu “The Forth Bridge”. Johnowi wydawało się, że od tamtych wydarzeń minął co najmniej rok. Ile by dał, by teraz znów móc tam skręcić... tym razem wzięliby z Gabrielle ten wielki pokój na piętrze, ten z królewskim podwójnym łożem, a Olivier, ten zacny, wspaniały przyjaciel, oczywiście nie zadawałby żadnych pytań. John westchnął. Obiecał sobie, że kiedyś naprawdę przyjedzie tu razem z Francuzką. Być może nawet na dużo dłużej.
Na razie jednak samochody wjechały do centrum Edynburga. Szaleńcza jazda ulicami miasta zwróciła na nich uwagę lokalnych konstabli, ale poza poirytowanymi świstami policyjnych gwizdków obyło się bez większych komplikacji. Gabrielle skorzystała z tej okazji by zaszyfrować rysopisy zobaczonych ludzi i sporządzić szybkie notatki z ostatnich wydarzeń, które po odczytaniu przypominały bardziej harmonogram dnia pewnego dyrektora handlowego. Kończąc uśmiechnęła się do nieświadomego swych licznych wypadów do podejrzanych lokali Johna. Mężczyzna, widząc notatki Gabrielle i jej zniewalający uśmiech, kiwnął z uznaniem głową i również się uśmiechnął.
Agenci bez problemów złapali nocny pociąg linii London and North Eastern Railway, który przez Peterborough, Doncaster, York, Darlington, Durham, Newcastle, Londyn, Woking, Guildford, Haslemere i Petersfield kursował bezpośrednio do portu w Portsmouth.
Wagony, wyłożone z zewnątrz przyjemnym dla oka tekowym drewnem, były dość wygodne w środku. Podróż jednak dłużyła się agentom niemiłosiernie. Noc i obowiązujące zaciemnienie sprawiały, że nawet na stacjach niewiele było widać przez okna. Do planowych postojów na stacjach doszły jeszcze nieplanowane postoje w szczerym polu - którym zwykle towarzyszyło zamieszanie, bieganie po wagonach groźnie wyglądających ludzi w uniformach i z opaskami Home Guard lub łoskot przetaczającego się w pobliżu pociągu towarowego wyładowanego sprzętem wojskowym lub żołnierzami, albo jednym i drugim. Wszystko to sprawiło, że gdy agenci kwadrans po czwartej rano wyszli wreszcie z pociągu na wysypany żwirem peron dworca w porcie w Portsmouth, byli zesztywniali od drzemania na kolejowych kuszetkach, niewyspani i przedstawiali sobą obraz nędzy i rozpaczy.
- Nie wiem jak panowie, ale ja potrzebuję kąpieli i ludzkiego ciepłego posiłku. - Gabrielle poprawiła po raz kolejny podczas tej podróży kok, i zabrała się za układanie powygniatanego nieco płaszczu. - Może w pobliżu jest jakiś hotel, z którego moglibyśmy skorzystać? - Rozejrzała się po okolicy, szukając typowych dla tego typu usług szyldów.
- Na hotel nie bardzo mamy czas - zwrócił uwagę John. - Do odpłynięcia mamy dwie godziny. Na statku powinna być kabina z łazienką. Ale ciepły posiłek i coś dobrego do tego... da się załatwić. Chodźcie. - skinął na dwójkę współpodróżnych, prowadząc ich za sobą.
 
Loucipher jest offline