Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-12-2018, 00:10   #40
Aiko
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Post tworzony z Loucipher



Camp Searchlight

Igła czuła się dziwnie idąc bez części swojego dobytku i szczerze martwiła się o niosącego go Jinxa. Na szczęście udało się jej cichaczem przepakować co cięższe rzeczy by nie obciążać kolegi sanitariusza, ale nie wszystko była w stanie pochować po sakwach i w torbie lekarskiej. Wiedziała, że następnego dnia już na to nie pozwoli. Ba! Była pewna, że zabierze swoje rzeczy przy najbliższym postoju, jeśli tylko dowództwo nie będzie widziało. Po rozmowie z pozostałymi sanitariuszami czuła się dużo lepiej. Wiedziała, że pewnie gdy podejdzie i zechce porozmawiać, wytrzymają z nią chwilkę, a tyle… chyba wystarczyło.

Gdy w końcu, po zimnym prysznicu znalazła się w kantynie z jedzeniem i piwem przed sobą, zdała sobie sprawę, że to jednak za mało. Przyglądała się zebranym w pomieszczeniu żołnierzom siedząc nieopodal reszty sanitariuszy. Przysłuchiwała się przaśnym dowcipom i fali opinii na temat alkoholu i kobiet, powoli spożywając swój posiłek. Brakowało jej dziewczyn ze szpitala, kogoś z kim mogłaby porozmawiać o czymś co ją interesuje, a pozostali sanitariusze… im chyba też odpowiadały popularne tematy. Dostrzegła wychodzącą za kapralem Lucy i nagle poczuła, że została zupełnie sama. W ciszy dokończyła posiłek, pozostawiając resztkę piwa. Nie przepadała za tym trunkiem, choć wiedziała, że nie raz jest bezpieczniejszy niż woda. Jak jednak mogła go lubić gdy jeszcze pamiętała smak robionego przez matkę wina? Życzyła swoim sąsiadom udanego wieczoru i ruszyła w kierunku miejsca, w którym czuła się potrzebna. Do lazaretu. Nie miała wielu pacjentów. Było kilka osób z udarami i lekkim odwodnieniem. Dwóch pacjentów z poprzedniego dnia, których na razie dobrze było doglądać i którym przed przyjściem na posiłek zmieniła opatrunki. Wzięła dla pacjentów nieco piwa i jedzenie po czym samotnie ruszyła do znajdującego się niedaleko budynku. Rozdała przyniesione rzeczy pacjentom i sama usiadła przed lazaretem wsłuchując się w odgłosy dobiegające z kantyny i pobliskich budynków. Większości szykowała się bardzo intensywna noc… jej pewnie też gdy już położy się spać i koszmary wrócą, ale na razie mogła się cieszyć tym pokrętnym spokojem. Po cichu zaczęła sobie nucić piosenkę śpiewaną przez matkę.
- Je ne sais, ne sais, ne sais pas pourquoi, On s'aime comme ça, la Seine et moi...



Wędrówka
MJ i Igła

Gdy zmęczona rozglądała się po oddziale oceniając jak zwykle jego stan, zwróciła uwagę na idącego niedaleko, dziwnie umalowanego członka oddziału. Mężczyzna był niesamowicie skupiony jak na spokój, który panował wokół i chyba miał przekrwione oczy? Z nią pewnie nie było lepiej. Koszmary niestety pojawiały się nawet gdy zapadała w drzemkę, więc celowo spróbowała odpoczywać na siedząco. Przyspieszyła kroku by zrównać się z… Martinem! Przypomniała sobie imię zasłyszane podczas szkolenia.
- Wszystko w porządku? - Spojrzała z dołu na nieco wyższego od siebie mężczyznę, jeszcze uważniej przyglądając się jego twarzy i szukając oznak udaru lub przemęczenia.
MJ odwrócił wzrok od pustynnego krajobrazu,który przed chwilą uważnie obserwował.Jego oczy zarejestrowały smukłą sylwetkę i wesołe oczy, wpatrujące się w niego z widoczną troską. Uśmiechnął się do idącej obok niego Igły.
- Cześć - rzucił. - Tak, wszystko w porządku. Nikt nas nie atakuje... przynajmniej na razie. - wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Chyba, że nie o to pytałaś.
- Popękane naczynka na oku, lekkie zgrubienie pod dolną powieką i sińce oznaczają niewyspanie, a lekko sucha cera wskazuje na to, że pijesz za mało. Powinieneś uważać bo w tych warunkach łatwo o udar. - Igła z zaciekawieniem spojrzała na otaczający ich teren, ale jak dla niej było równie spokojnie co tuż przed ostatnimi atakami.
Oczy Martina - rzekomo przekrwione, choć akurat on nie był tego w stanie stwierdzić - rozszerzyły się lekko ze zdziwienia.
- O rany... - westchnął. - Niezła jesteś. Trzy sekundy patrzy na faceta i stawia diagnozę. Rentgen masz w oku? - zachichotał, by za chwilę spoważnieć. - Ale z tym odwodnieniem to masz rację. W takim upale pić się chce, i to sakramencko. Chcesz trochę? - podsunął Igle pod nos odkręconą manierkę. - To czysta woda, nie alkohol. Słowo honoru.
- To jeszcze nie odwodnienie… chyba, że odczułeś ostatnio spadek masy… bo pragnienie chyba, tak.. Prawda? Nie czujesz suchości w ustach? Bólu głowy? Może zawroty? - Wyraźnie się zaniepokoiła. - Może napij się pierwszy?
MJ bez skrępowania pociągnął z manierki spory łyk wody i popatrzył rozbawiony na lekko - jego zdaniem - spanikowaną sanitariuszkę.
- Spokojnie, dziewczyno - rzucił. - Zanim wstąpiłem do armii, byłem myśliwym i traperem. Umiem o siebie zadbać na pustkowiach i wiem, że bukłak z wodą to najlepszy przyjaciel myśliwego. Zaraz po tym - wskazał na niesiony przez siebie karabin. - Ale dzięki za troskę. Jak będzie mi coś dolegać, to będę wiedział, do kogo się zwrócić po najbardziej fachową poradę lekarską na całym Mojave. - zakończył przymilnym tonem.
- Jinx i Sticky też na pewno pomogą. Tylko pamiętaj by przyjść od razu… szczególnie przy zawrotach głowy, dobrze? - Igła zarumieniła się nieco słysząc pochwałę. - Dużo podróżowałeś?
- Dość sporo - odparł MJ. - Głównie w okolicach Shady Sands... ale nie tylko tam. - urwał na chwilę. - Parę razy byłem z ojcem w Broken Hills... ale teraz już nic tam się nie dzieje. Uwierzysz, że kiedyś wydobywali tam uran? Radioaktywny! Jakby mało było na ziemi promieniowania! - MJ pokręcił głową. - A na polowania chodziłem najczęściej pod krypty. Tam zawsze coś się kręciło. Ale tu... - rozejrzał się. - Tu jestem pierwszy raz.
Oczy Igły otwierały się coraz szerzej. Osobiście nie podróżowała wcale, choć chyba nie był to najlepszy moment by się do tego przyznawać. Zamiast tego chłonęła każde słowo niczym małe dziecko.
- Podróżowałeś sam? Nie było niebezpiecznie? - Wyrzuciła z siebie pytania nim do jej głowy dotarło, że chce je rzeczywiście zadać.
- Do Broken Hills podróżowałem z ojcem, w karawanie. Jeszcze jako dzieciak. Odwiedzaliśmy tam krewnych, moja rodzina stamtąd pochodzi. A na polowania... tak, sam chodziłem. Mam broń, wiem jak przetrwać i się bronić. Co w tym niebezpiecznego?
Igła na chwilę zmieszała się. Przez chwilę szła w milczeniu obserwując okolicę.
- Widziałam wiele osób w szpitalu, którym doświadczenie i broń nie pomogły. - Zerknęła na MJa i uznała, że to co powiedziąła mogło być nieprzyjemne. Uśmiechnęła się do mężczyzny by nieco złagodzić to wrażenie. - Ale cieszę się, że nic ci się nie stało. Na co polowałeś?
MJ nie wyglądał,jakby słowa Igły go uraziły. Spokojnie patrzył na dziewczynę, jakby nic się nie stało.
- Na zwierzaki. - odparł powoli. - Na gekony, na kretoszczury, na kojoty, na skorpiony, na gigantyczne mrówy takie jak te wczoraj. Wszystko, co łazi po pustkowiu i jest choć trochę jadalne. - urwał. - Na ludzi jeszcze nie polowałem. Cóż, zawsze kiedyś jest ten pierwszy raz…
- Mój tata polował, umiem przyrządzić większość tych zwierząt. - Igła wyraźnie ucieszyła się, że chociaż kojarzyła jak wyglądają wymienione przez mężczyznę stworzenia. SŁysząc o polowaniu na ludzi nieco posmutniała i rozejrzała się po oddziale. - Mam nadzieję, że nikomu nic się nie stanie… choćby większości.
- Nie łudziłbym się - w głosie snajpera słychać było nutkę cynizmu i rezygnacji. - Słyszałaś pogłoski, słyszałaś rozkazy. Idziemy na wojnę. Będziemy walczyć. Z przeciwnikiem, który brutalnością przerasta rozwścieczonego szpona śmierci. - MJ urwał na chwilę. - W Searchlight rozmawiałem z szeregowym, który słyszał, jak radiooperator odebrał wiadomość z Bullhead City. Ponoć facet z tamtej strony radia darł się, jakby go żywcem obdzierali ze skóry. Zresztą, niewykluczone, że w końcu to zrobili. Krzyczał coś, że legioniści patroszą ludzi żywcem... czy coś takiego. Jak ich spotkam, to się przekonam... chociaż wcale mi się do tego nie spieszy. - Popatrzył po oddziale. - Myślisz, że ktoś z naszych ma z nimi szanse?
Igła zadrżała i z jakiegoś dziwnego powodu przetarła twarz. Była zakurzona… będzie musiała się wymyć.
- Myślę że… tak długo jak będziemy się trzymać razem sobie poradzimy. Nawet z legionistami. - Sama też się rozejrzała po ludziach trochę jakby chciała ich zapamiętać.
MJ pokiwał głową.
- Mądre słowa. - odpowiedział. - Tylko czy ten oddział da radę trzymać się razem? - spytał. Potoczył wzrokiem po idących. - Na razie połowa z nich wygląda, jakby sama się siebie nie trzymała. Miejmy nadzieję, że okrzepną. Inaczej... marnie to widzę.
Natalie uśmiechnęła się nieco zagadkowo.
- Wierzę, że to trochę jak z rodziną.. Można się kłócić, ale gdy od tego zależy przetrwanie… damy sobie radę. - Spojrzała na MJ’a. - Ja dam z siebie wszystko by nic wam się nie stało.
MJ popatrzył na dziewczynę z wyraźną wdzięcznością w oczach.
- Dzięki - powiedział i ciepło uśmiechnął się do sanitariuszki. - Ja też dopilnuję, by tak sympatycznej dziewczynie jak Ty włos z głowy nie spadł. Po to mam broń i celne oko, by was bronić... więc będę bronił. Tyle mogę. I może to wystarczy. - popatrzył z nadzieją na oddział, potem znów na Igłę. - Fajna jesteś, wiesz?
Zobaczył jak na twarz dziewczyny wypłynął spory rumieniec. Igła czuła jak jej policzki zaczęły palić.
- Dziękuję… - Odezwała się cichym głosem i odwróciła wzrok. Musiała przyznać, że miło się jej rozmawiało… nie było tak jak się tego obawiała. - Ty też jesteś bardzo fajny. Trochę ci zazdroszczę tych podróży.
MJ uśmiechnął się szerzej i filuternie puścił oko do Igły.
- Kto wie... może wybierzemy się kiedyś w podróż... razem. - powiedział powoli, jakby lekko rozmarzonym głosem. - Pokazałbym Ci, jak sobie radzić na pustkowiach... a Ty pokazałabyś mi, jak dbać o zdrowie w tym ciężko doświadczonym świecie. Co Ty na to?
Igła zaśmiała się i rozluźniła nieco.
- Dobrze.
MJ też się roześmiał, po czym obrócił głowę w kierunku marszu. Kolumna akurat osiągnęła szczyt górskiego grzbietu, który po drugiej stronie opadał łagodnym zboczem w kierunku skrzącej się w ostatnich promieniach zachodzącego słońca rzeki Kolorado. U jej brzegów, rozłożona na dwóch płaskich połaciach terenu, przycupnęła dawna przystań, z molem, rozrzuconymi gdzieniegdzie wakacyjnymi domkami i jednym solidnym, piętrowym, murowanym budynkiem pośrodku, tuż nad niewielką zatoką łagodnym łukiem wcinajacą się w suchy, spragniony ląd.
Cottonwood Cove. Cel wędrówki Drużyny B i wszystkich innych, którzy im towarzyszyli.



Cotton Cove

Kolejne miasto i znów była w lazarecie. Powoli docierało do niej, że tak będzie wyglądało jej życie. Pacjenci i posiłki w kantynie i samotny sen, który coraz bardziej dawał się jej we znaki. Gdyby tylko mogła… Syreny i odgłosy na zewnątrz wyrwały ją z zamyślenia.

Odprowadziła wzrokiem Stickiego i sama podeszła do drzwi Lazaretu by spojrzeć na to co się dzieje. Ktoś musiał zostać z rannymi i chyba padło na nią. Widziała fale ludzi wylewające się z przybyłych do portu statków. Słyszała niosące się echem głosy ludzi, płacz cywilów. Czuła, że zaraz lazaret wypełni się rannymi i już zastanawiała się jak na to się przygotować gdy zobaczyła wybuch. Na chwilę zabrakło jej w płucach powietrza. Czas zatrzymał się, a ona stała przed budynkiem nie do końca wiedząc co ma robić. To… to byli cywile prawda. Ostrzał i okrzyki, które pojawiły się chwilę później sprawił, że odzyskała poczucie czasu. Pochwyciła przebiegającego obok żołnierza.
- Trzeba ewakuować pacjentów. - Puściła go pozwalając mu wybrać co chce robić i wpadła do namiotu. - Szybko ewakuujemy się za budynki. Atakują… - Igła biegała między pryczami budząc śpiących żołnierzy. - Niech sprawniejsi pomogą tym bardziej rannym. Czy ktoś da radę nieść nosze? Rozejrzała się po pacjentach i utkwiła wzrok w leżących w stanie ciężkim mężczyznach. - Szybko, wynoście się na tyły za budynki. - Natalie chwyciła broń i wyjrzała z namiotu. Czy ktoś się zbliżał w ich kierunku? Czy ostrzał przeniesie się na lazaret? Musiała dopilnować by jak najwięcej przeżyło.
 
Aiko jest offline