Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-12-2018, 03:22   #660
Amduat
 
Amduat's Avatar
 
Reputacja: 1 Amduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=DHtcliIvnHI[/MEDIA]
Budynek wyglądał źle, bardzo się Orianie nie podobał, chociaż może nie tak. Nie podobały się jej osoby które mogli tam znaleźć - ludzie ozdabiających swoją siedzibę makabrycznymi totemami. Kośćmi i krwią…
- Jesteś słaba. Żałosna - Scarlett syknęła jej do ucha, a szarowłosa czuła przez skórę jak tamta wierci się niespokojnie i gdyby mogła, łowiłaby miedziany zapach starej juchy niczym spuszczony ze smyczy gończy pies. Jej akurat klimat odpowiadał, uwielbiała makabrę, śmierć. Rozkład.

- Nie… - Oriana zaczęła mówić na głos, potrząsając głową i walcząc z panoszącym się w jej głowie diabłem. Nie… nie chciała tam iść, bardzo nie chciała, ale powiedzieli dziewczynie z knajpy ze to załatwią. W ten czy inny sposób.

- Nie… nie mogą strzelać od progu do każdego - dokończyła, patrząc na Indiankę i Azjatę - To wulkanizacja, zarabiają na ludziach. - przełknęła ślinę, poprawiając pasek od karabinu żeby nie spadał z ramienia - Pójdę i się spytam o brykę. Podwózkę. Zobaczę ilu ich tam jest. Harry… zaczekaj lepiej tutaj. Chyba nie… nie powinniśmy zaczynać rozmowy od ołowiu - wzdrygnęła się, przez jej twarz przeszedł skurcz, zmieniając twarz w nienawistną maskę.

- Lubią krew, dajmy im krew! - syknęła przez zęby i zaśmiała się ochryple, szyderczo - Każdemu z nich, jebani pozerzy. Obwieszają się czaszkami i myślą że są kimś. - splunęła na ziemię, a potem zgięła się w pół, łapiąc za brzuch. Walczyła o odzyskanie kontroli i oddechu kilkanaście sekund, a kiedy się wyprostowała, znów była spokojna.
- Spróbujmy - powiedziała głucho, nie patrząc na opiekunów.

- No tak, raczej nie powinni strzelać do potencjalnych klientów. Bo szybko by splajtowali. - Indianka pokiwała głową z aprobatą i lekkim uśmiechem. Azjata też skinął podobnie na znak, że widzi sprawę podobnie. Poczekali ze swoją podopieczną aż ta odzyska panowanie nad sobą. Gdy ją przygięło złapali ją jedno z jednej a drugie z drugiej strony aby ją podtrzymać i dodać otuchy. W tym momencie wydawali się dość zaniepokojeni i zmartwieni. Ale gdy kryzys minął starali się przejść z tym do porządku dziennego. Dyskutowali chwilę co zrobić. Lekarz wahał się czy nie dać pacjentce jeszcze jednej tabletki albo nawet zastrzyku. Policjantka skwitowała to tym, że po takiej terapii właściwie mogliby sobie odpuścić akcję z udziałem ich podopiecznej. Przynajmniej w roli głównej rozgrywającej. A w końcu mieli sprawdzić czy można zrobić kolejny krok w kwestii jej usamodzielnienia się. W końcu z widocznym wahaniem Japończyk ustąpił.

- To my tam pójdziemy a ty tutaj zaczekaj. - Chaaya w końcu uznała, że Ori doszła do siebie i nie ma na co dłużej czekać. Harry chciał coś powiedzieć, chyba zaprotestować ale policjantka znów go ubiegła. - Harry jak trzeba będzie to nas pozszywasz ale jak ty oberwiesz no to nie wiem czy my damy radę. Poza tym będziesz naszą czujką na zewnątrz albo sprowadzisz pomoc z osady gdyby całkiem się spieprzyło. - Indianka wyłuszczyła mu sprawę i ten argument chyba wreszcie go przekonał bo pokiwał głową. A raczej kapturem. Życzył więc im jeszcze powodzenia i prosił o ostrożność.

Więc ruszyły przez tą drogę. Samochodem pokonałoby się chwila moment. Ale pieszo do przejścia te kilkadziesiąt metrów było. Zwłaszcza, ze wydawało się, że na tej odkrytej drodze to mogą zostać ustrzelone z każdym kolejnym krokiem.
- Na razie nic nie mów, że jestem gliną. Odznaki pod tym i tak nie widać. - spojrzała w dół na siebie no i pod peleryną przeciwdeszczową to nie było widać co ma pod spodem. Odznaki też nie. - Gdyby była potrzeba to się im pokaże. A na razie to pomysł masz dobry. Mamy furę ale się rozkraczyła więc szukamy pomocy. Jakby pytali o detale pojazdu mów o tym co mieliśmy jechać. - policjantka poinstruowała podopieczną gdy tak szły przez tą drogę pełną kałuż.

Dziewczyna kiwała potakująco głową, chowając spocone dłonie do kieszeni kurtki. Nie robiły nic niezwykłego, szły spytać o usługę… do miejsca wyglądającego jak cmentarz zwierząt.
- Tam na drodze - zaczęła cicho, wbijając wzrok w ziemię, a głową robią okrężny ruch - Jej się to podoba. Czuje krew. Ciężko… ją utrzymać - przyznała ze wstydem, garbiąc ramiona, ale szła równo z Indianką - Zrobię co… co się da, obiecuję. Ale czuję jak drapie mnie od środka, chce wyjść - przełknęła ślinę - Tyle dobrego że jeżeli tamci coś zaczną… ona ci się bardziej przyda w walce - westchnęła boleśnie i bezradnie wzruszyła ramionami - Mam nadzieję, że obejdzie się bez walki. Myślisz że znajdziemy tego… idiotę który pozwala bić własną kobietę? Chętnie z nim porozmawiam… z nimi oboma - warknęła - Ja, nie ona.

- Och, Ori.
- Indianka położyła dłoń na ramieniu szarowłosej dziewczyny i zatrzymała ją. Gdy się zatrzymały odwróciła twarzą do siebie i chyba po chwili impulsu przytuliła do siebie. Objęła jej głowę swoimi rękami. Co prawda kaptur osłabiał ten gest ale nadal był czytelny. - Nie obchodzi mnie ta druga. Nie chcę jej. Chcę ciebie. Bez względu na sytuację. Bądź silna, będę tuż przy tobie. - mówiła przyciskając ją do siebie w opiekuńczym geście. Postały tak chwilę zanim policjantka puściła dziewczynę i wznowiły marsz ku temu podejrzanemu zakładowi. Ori poczuła, że Scarlett znów wycofała się gdzieś w kąt. Jakby nie mogła znieść opiekuńczego uścisku Indianki który zdawał się ją parzyć.

Ale w końcu doszły do bramy. Chaaya zatrzymała się i odwróciła w kierunku skąd przyszły. Tam, przy głównej drodze widać było samotną sylwetkę w długiej pelerynie. Policjantka pomachała do niej na znak, że jest wszystko w porządku i otrzymała podobne odmachnięcie. No a potem zostało już wejść na podwórze tego zakładu.

Budynek okazał się średni. Znaczy trochę większy od przeciętnego domku jednorodzinnego ale też mniejszy od jakiejś hurtowni czy supermarketu. No średni. Piętrowy. Z widocznym wbudowanym garażem na kilka wjazdów. Ale bramy były zamknięte. Ktoś jednak musiał być bo z kilku widocznych okien w części z nich paliło się światło. Dało się też słyszeć jakieś buczenie kojarzące się z jakąś pracującą maszyną albo silnikiem. Chaaya wskazała na jakieś drzwi które wyglądały jak główne wejście dla klientów. Obok było okno rozjarzone światłem więc pewnie ktoś tam był w środku.

Ponura aura przyprawiała o gęsią skórkę. Mokre od zimnej wilgoci ściany wydawały się pochłaniać te drobne resztki światła zamiast je odbijać. Do tego chłód wiatru targającego ubraniami i wprawiającego kościane maszkarony w upiorne zawodzenie. W kątach zalegał półmrok, część potłuczonych szyb kryła za sobą ciemność, a w powietrzu wisiał zapach ubojni.

- Już chyba… lepiej żebyśmy weszły - Oriana westchnęła i zdobyła się na blady uśmiech. Po pomocy Chaayi zrobiło się jej lepiej, a obecność Indianki tuż obok dodawała ogromnej otuchy. Wolała ją, nie tamtą… sama tak powiedziała.

- Upiornie tu - mruknęła podchodząc pod bramę żeby zapukać pięścią - Jak… w złym śnie. Po co nawieszali tu tyle tego? Żeby ludzie się ich bali? Chcą… być groźni? - westchnęła po raz drugi, oblizując spierzchnięte usta - Byłaś kiedyś w Det? Oni… mieli mieć z nimi powiązania. Z Detroit. Nigdy tam nie… nie udało się tam dotrzeć, może lepiej. Jeżeli tam… jest jak tu - wskazała z ponurą miną kiść zmurszałych czaszek przy wejściu.

- Nie byłam tam. Ale nie przejmuj się tym teraz. Skup się na tym co tu i teraz. Inaczej będziesz zdekoncentrowana. - poradziła jej policjantka też rozglądając się po podwórku i budynku. No nie było to przyjemne miejsce. Na pewno nie w taką pogodę. Johnson podeszła do drzwi i szarpnęła za klamkę. Ta puściła i drzwi się otwarły. Ciemnowłosa kobieta weszła do środka i stanęła przy drzwiach aby zrobić miejsce dla towarzyszki. Gdy ta weszła Chaaya zamknęła drzwi.
- Dzień dobry. - rzuciła zdejmując kaptur.

- Dzień dobry. - odpowiedział jakiś brodacz w roboczym, niebieskim drelichu. Wyszedł chyba gdzieś z zaplecza gdy usłyszał, że ktoś wchodzi. Stanął za ladą oglądając ciekawie na dwie klientki. Wewnątrz było o wiele cieplej niż na zewnątrz bo pomieszczenie było ogrzewane przez jeden koksownik. Chaaya spojrzała na podpieczoną dając jej znać, że powinna przejąć prowadzenie rozmowy. Były w jakimś krótkim korytarzu czy niewielkim pomieszczeniu które lada dzieliła prawie na pół. Poza tym brodaczem gdzieś w wieku tatuśkowatym nikogo więcej nie było widać. Ale sądząc po bryle budynku jaką właśnie widziały z zewnątrz były obecnie w dość drobnej części tego zakładu.

Oriana odetchnęła, biorąc się w garść. Musiała się skupić, tak. To była dobra rada.
- Nasz… samochód - powiedziała ochryple, patrząc na brodacza spod kaptura. Zagryzła wargi, sapnęła pod nosem i odepchnęła ciągle nadającą Scarlett poza zasięg słuchu.
- Bryka nam padła… pod miastem. - zaczęła jeszcze raz, mówiąc pewniej i nie tak kanciasto - Powiedzieli żeby do was zajrzeć, spytać o pomoc. Chyba… silnik, nie wiemy. Ale nie odpala, nie łapie rozrusznik czy co. Albo akumulator - wzruszyła ramionami i westchnęła - Poza tym… jest szansa na… coś ciepłego do picia? Zmarzłyśmy jak psy. Zapłacimy.

Facet pokiwał głową. Ori nie bardzo mogła zgadnąć czy to potwierdzenie jej słów czy odpowiedź czy jeszcze coś innego. Pokiwał jeszcze raz i spojrzał gdzieś wzdłuż lady. W końcu tam podszedł.
- Zaraz będzie woda. - powiedział i sądząc po odgłosach pewnie coś nastawiał tą wodę. Gdy skończył i wyprostował się znowu popatrzył na obydwie kobiety.

- No my to raczej wulkanizacją się zajmujemy. - odpowiedział w końcu facet. - No koła robimy, opony, otuliny do kabli albo czegoś takiego. - wyjaśnił tonem sugerującym, że nad czymś się zastanawia. - No jak silnik możemy zerknąć no ale nie obiecuję. - wzruszył ramionami. - A dacie radę przyjechać tu tym wozem? - zapytał na koniec.

- Nie bardzo. Zdechł na amen. Ledwie same tu przyszłyśmy przez te błota
- Oriana zaczęła dość neutralnym tonem i gdy wzięła oddech żeby kontynuować przez jej twarz przeszedł skurcz i kolejny. Wróciła nienawistnie wykrzywiona gęba i zmrużone pogardliwe oczy.
- Bezużyteczne ścierwo… - wysyczała chrapliwie, ze złośliwą uciechą. Przeniosła wzrok na Indiankę - Wszyscy jesteście bezużytecznym mięsem. Robaki, kloaczne pokraki. Śmierć wam pisana. Tobie też… suka - szczeknęła, robiąc ruch jakby miała zamiar rzucić się do przodu na kobietę, ale zatrzymała się w połowie. Siwowłosą głową rzuciło ostro w prawo, potem w lewo, a jej właścicielka sapnęła, gryząc wargi i zaciskając pięści sztywno wyprostowanych wzdłuż tułowia ramion. Mamrotała coś pod nosem, aż wreszcie wydechnęła powietrze z płuc, opierając sie plecami o ścianę. Podniosła trzęsące się ręce żeby rozmasować skronie.

- P… przepraszam - przełknęła ślinę, maska zniknęła. Oddychała ciężko jak po długim biegu i unikała patrzenia na kogokolwiek. To załatwiły cokolwiek… super. Spieprzyła. Jej wina. Cholerny nieudacznik - To… ja tak nie myślę. To… nie ja - próbowała coś tłumaczyć zrezygnowanym głosem, podnosząc wzrok na ladę - Jeżeli nie da się go naprawić. Auta… macie tu jakieś na sprzedaż? Albo… podwózka. Tam gdzie jedziemy… już niedaleko. Przepraszam - skończyła smętnie.

- Co?! Hej ty! Uważaj sobie! - facet z początku reagował na słowa Ori jak chyba przeciętny sprzedawca na przeciętne słowa, przeciętnego klienta powinien. Zastanawiał się chyba nad co odpowiedzieć czy zapytać jeszcze, kiwał głową i był dość spokojny. Ale gdy nagle do głosu doszła ta druga wybałuszył oczy ze zdziwienia i zaraz potem wzięła go złość.

- Ona nie chciała, przejęzyczyła się. Miałyśmy bardzo stresujący poranek, przepraszamy! - Chaaya też się wtrąciła podchodząc szybko do podopiecznej i obejmując ją ramieniem. Mówiła szybko i przepraszającym tonem. Facet dalej wyglądał na wkurzonego, może nawet trochę oszołomionego tą nagłą zmianą u szarowłosej dziewczyny. - Zapłacimy. Trochę nam się śpieszy. - dorzuciła Indianka i to chyba pomogło mu powziąć decyzję.

- Mam coś. Chodźcie za mną. Ale ta mała niech tak nie pyskuje bo fora ze dwora! - brodacz uspokoił się trochę, skuszony chyba wizją zarobku ale nadal krzywo patrzył na Orianę. Machnął ręką by iść za nim i wyszedł przez te same drzwi przez jakie przyszedł.

Przeszli przez krótki korytarz i wyszli na coś co chyba było skrzyżowaniem garażu i warsztatu samochodowego. Taki spory, na kilka pojazdów i kilka bram. Z połowa stała pusta i facet poprowadził ich ku stojącym samochodom. Jakieś kombi, pikup i osobówka. Pikup był obrabiany przez kogoś w kombinezonie ale widać było tylko jego dół w kanale gdy go mijali. Górę zasłaniał samochód. Z drugiej strony garażu widać było jakąś kanciapę. Paliło się wewnątrz światło i były szyby więc widać było chyba ze dwie sylwetki siedzące. Brodacz poprowadził ich do ostatniego pojazdu, tej osobówki.
- Takie coś mam. Diesel, dopiero co zrobiony. - chwilę gadał o tej osobówce i maszyna chociaż wyraźnie sfatygowana i klejona na wiele różnych sposobów to wydawała się na oko spełniać przeciętny, uliczny standard. Na trzy osoby, nawet z bagażami, byłby całkiem znośny środek transportu.

Albo się Orianie wydawało, albo nie widziała nikogo pasującego do opisu chłopaka kelnerki. Przez resztę trasy nie odzywała się, skupiając uwagę na oglądaniu okolicy, liczeniu oddechów i ignorowaniu rechotu wewnątrz głowy.
- Te czaszki na podwórku. Krew i pióra - wtrąciła się. Pewnie nie powinna, ale makabryczne totemy przyciągały uwagę. - Nie odstraszają wam klientów?

- To na bandytów i złodziei. -
brodacz machnął lekceważąco ręką nie uznając tego za zbyt istotne. - To co? Bierzecie? - wskazał brodą na auto przy jakim stali i rozmawiali.

- A nie stanie pośrodku drogi? - Moroz popatrzyła na Indiankę i uniosła brwi. Potem spojrzała na auto - Ile za niego chcesz?

- Nie stanie. I tak mieliśmy go wystawić i puścić plotę, że mamy samochód na sprzedaż. I nie chcę za wiele. 300 papierów z Detroit. - odpowiedział obserwując obydwie kobiety.

- A weźmiecie naszą brykę jako część zapłaty? - Moroz spytała żeby kupić trochę czasu. Nie wiedziała ile to 300 detroickich papierów - Ktoś od was mógłby iść z nami i ocenić ile jest warta, albo pomóc przyprowadzić tutaj... poza tym przepraszam, to co mówiłam - popatrzyła na brzuchacza i zeszło z niej powietrze, a ramiona opadły. Zagryzła wargę, szurając spojrzeniem po podłodze.
- To... przez te ozdoby. Krew i kości... w mojej głowie mieszka ktoś, kto bardzo je lubi, a to nikt dobry. Cały czas mówi ale cicho, do ucha. Te... rzeczy na zewnątrz - machnęła ręką na wyjście tam gdzie makabryczna dekoracja - Dają mu siłę i wtedy, tak jak teraz... mówi, ale już nie w głowie. Tylko... - wzruszyła nerwowo ramionami - Obraża dobrych ludzi. Takich którzy są skłonni poczęstować zmarzniętych obcych herbatą. Jeszcze raz... przykro mi, że coś takiego padło... proszę się nie gniewać. Ja nigdy bym tak... nawet nie pomyślała. - pokręciła głową, lejąc już czy koleś weźmie ją za wariatkę, albo psychola. Chciał im dać się ogrzać, tak całkiem za darmo... po prostu chciała, aby wiedział że to nie ona źle mu życzy.

"Głupie, żałosne i zbędne... zupełnie jak ty."
 
__________________
Coca-Cola, sometimes WAR

Ostatnio edytowane przez Amduat : 15-12-2018 o 03:24.
Amduat jest offline