Deszcz przeszedł w ulewę, a ta - w prawdziwy, lejący się z nieba, potop. Może tyle wody spodobałoby się kaczce, ale Wilhelm kaczką nie było, podobnie jak i Lotka, dlatego też i klacz, i jej pan z prawdziwą ulgą schronili się pod dachem, jaki zapewniły im wszystkim bystre oczy Limhandila.
- Dobrze, że ci się udało znaleźć takie cudo, Limhandilu - powiedział. - Solidny dach nad głową, na takim odludziu...
'Chatka ciasna, ale własna', pomyślał, przystępując do rozkulbaczenia Lotki.
O klacz trzeba było zadbać. W końcu biedaczka nosiła go na swoim grzbiecie, zamiast radośnie hasać po polach i łąkach.
Ale Lotka nie była aż tak zachwycona z pobytu pod dachem. Całkiem jakby się czegoś obawiała.
- Nie podoba mi się zachowanie zwierząt - powiedział. - Ciekawe, co wylezie z tej szczeliny. Stado węży?