Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-12-2018, 23:47   #230
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post Dziękuję za dialogi w tej kolejce...

Kapitan Trottel nie należał do ludzi cierpliwych. Zadanie, które powierzył Wolfgangowi nie było łatwe, a do pomocy poza Frotzem żołnierz miał spróbować zwerbować niedawnych kompanów. Baderhoff nie był typem mówcy dlatego też nie chciał tym ludziom mydlić oczu. Na "polowaniu" nie było mowy o jakimkolwiek zwątpieniu chociaż sam żołnierz miał od czasu pojawienia się zadania mieszane uczucia. Czyżby na samą wieść o takim zagrożeniu jego umysł mimowolnie wolał tego unikać? Wolfgang wiedział, że lepiej jak zmierzą się z tym on, Frotz i pozostali niż matka zbierająca z dziećmi jagody w lesie...


Do uszu wojownika nie omieszkały dojść nowinki jakoby w okolicy pojawili się zwierzoludzie. Kapitan Trottel raczej wierzył w te pogłoski i nawoływał na głównej ulicy aby mężczyźni wstępowali do garnizonu zasilając jego oddziały. Baderhoff wolałby gdyby skład rzeczywiście się rozrósł, ale od samego pojawienia się na placu do wyruszenia w bój było wiele tygodni ciężkiej, mozolnej pracy. Nie każdy chłopiec w armii musiał się stać mężczyzną. Wielu zderzało się tam z rzeczywistością nie dającą namówić się na żadne odstępstwa. Z drugiej strony lepiej było kiedy taki delikwent został nawet chłopcem stajennym aniżeli miałby się silić, prężyć i dać sobie wypruć wnętrzności przy pierwszej nadarzającej się okazji.

Nieco smutnym był widok spierających się ze sobą dowódców, którzy mieli za sobą świetne kariery wojskowe. Żadne słowa czy czyny nie zrobią z niechętnego, nie wiążącego swojego życia z wojaczką chłopaka przyszłego rekruta, a później dobrego żołnierza. No chyba, że jego ojciec byłby oficerem w lokalnym garnizonie...


Acierno nie przypadł Wolfgangowi do gustu. Miny pozostałych mówiły same za siebie i Baderhoff czuł, że na tym polu nie był osamotniony. Frotz zachował kamienną twarz, ale przyjaciel dobrze wiedział, że dumny, zapatrzony w siebie Acierno nie spodobał się i jemu. Dla wprawnego piechura podróż nie należała do uciążliwych. Póki co szlachetka utrzymywał dobre tempo, nie sprawiając, że pozostali musieliby truchtać za jego koniem. Po kilku godzinach drogi Wolfgang nie mówił zbyt wiele. Odpoczywał, zjadł coś, napił się. Zbaczanie z drogi tylko dlatego, że Acierno chciał zjeść w przereklamowanym zajeździe żołnierz uważał za głupotę. Baderhoff nienawidził mitrężenia czasu i sił, a takie złażenie do wsi nie będącej po drodze samo w sobie było podkopywaniem swojego autorytetu dowódcy i człowieka rozumnego. Ciekawe czy w ten sposób szlachetka chciał sprawdzić jak wierni byli jego jednodniowi najemnicy...


- Pomóż mi Albert. - powiedział Wolfgang doskakując do nieprzytomnej kobiety. - Tylko nie ruszajmy jej bez potrzeby. Słyszałem łamane żebra. Nie wiem czy kręgosłup jest cały. - dodał Baderhoff przystępując na miejscu do oględzin.

- Tak jest. - powiedział Frotz podchodząc bliżej w czasie przeładowania rusznicy. - Nie ufam temu drzewu. Będę je uważnie obserwował jakby jednak nadal zipiało.

Borys widział zaangażowanie w leczenie po stronie Wolfganga. Jako, że znał się jako jedyny również na chirurgii udzielał praktycznych porad. Kierował rękami wojaka tam gdzie uznał to za konieczne. Nic jednak ponadto. Widział jego podejście chęć pomocy i nie chciał tego zapału gasić swoim nadmiernym zaangażowaniem.

- No, to jak tu ogarnięte, to ja lecę za resztą, zanim wlezą w coś, w co woleliby nie włazić. Ten cały Acierno gonił ich tak, jakby mu się rzyć paliła, w takim pędzie łatwo coś przegapić - odezwała się Robin, której medyczna wiedza ograniczała się do wiedzy, że jak kogoś przebić czymś ostrym to czasem umiera. - Do miasta traficie, nie? - upewniła się.

- Jak dla mnie nikt rozsądny nie powinien dłużej z tym Acierno podróżować. - powiedział szczerze Wolfgang. - On nie ma pojęcia z kim mamy do czynienia, a jego bandę uważa za grupę chłopców do bicia. W przewadze liczebnej dwóch na jednego dla tamtych jednak… jego wiedza może zostać szybko zweryfikowana. Uważaj na siebie i na pozostałych. Do miasta trafimy. - Wolfgang pożegnał Robin.

- Ja z Frotzem możemy się zająć noszami, a ty Borys z miejsca przy rannej możesz rozejrzeć się za jej dobytkiem. Vermin, wszystko w porządku? - zapytał się żołnierz patrząc na mężczyznę. - To ożywione drzewo zdawało się Ciebie trafić. Jak wszystko gra rozejrzyj się proszę za osłem kobiety. Nie oddalaj się jednak za daleko. Nie wiadomo czy takich drzew nie ma tu więcej…

Vermin czuł jak jego goleń pulsuje bólem a schłostany policzek pali żywym ogniem. Przytaknął Wolfgangowi dając do zrozumienia, że wszystko z nim w porządku, jednak kiedy żołnierz poprosił żeby poszukał osła pokręcił głową.

- Trze...ba… znisz…szczyć – wydukał i wskazał palcem na drzewo – Po…potwór.

Choć drzewo wydawało się teraz martwe, szczurołap nie zamierzał pozwolić by plugastwo znów próbowało skrzywdzić jakiegoś wędrowca. Zaczął więc chodzić i zbierać suchą trawę, liście i gałęzie. To co znalazł rozrzucał wkoło drzewa zachowując bezpieczną odległość, mając na uwadze zasięg gałęzi i konarów potwora. Chciał stworzyć okrąg, stos pogrzebowy, który pochłonie plugastwo i zostanie po nim tylko spalony pień i korzeń. Gdy już skończył swoje dzieło przyłożył pochodnię do suchych liści i czekał aż ogień się rozprzestrzeni.

Kiedy Vermin zajmował się podpalaniem drzewa Wolfgang i Frotz delikatnie przenieśli ciało kobiety. Potem od razu zaczęli szukać odpowiednich gałęzi aby je połączyć ze zwiniętym kocem Baderhoffa. W ten sposób miały powstać prowizoryczne nosze. Wolfgang bardzo żałował, że nie mógł kontynuować wyprawy nie ze względu na dumnego szlachetkę tylko ze względu na pozostałych, których tamten mógł prowadzić na śmierć…
 
Lechu jest offline