Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-12-2018, 22:34   #58
Johan Watherman
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Marek przywitał Leifa z charakterystyczną dla siebie serdecznością wymieszaną z umierkowaną wylewnością. To znaczy, uśmiechnął się szeroko, podał mu rękę i lekko uściskał. Szeryf, być może ze względu na swą aparycję, może też i sposób bycia, był jedną z tych niewielu osób które mogły wyściskać na powitanie niemal każdego wampira. Leifowi nawet przezs myśl nie przeszło, że w rakij pozycji łatwo jest kogoś zaatakować.
- Dobrze cię widzieć, Leif.
Stary Gangrel musiał przyznać, iż szeryf mógłby udawać Baldura, przynajmniej z wyglądu. Badura który stara się wtopić w śmiertelnych. Wyczuwał od Marka dobrze znany niepokój przed bitwą. Nie był to jednak niepokój żółtodzioba, a raczej charakterystyczne napięcie jakie kojarzył z weteranami. Czyżby ta piękna buźka widziała wiele bitew?
- Valborg będzie na nas czekał. Ma swoje sprawy, ale wspominał mi, że szczury go dziś strasznie męczyły. Od razu pomyślałem o tobie. Jeśli pozwolisz, zamienicie kilka słów na miejscu.
Szeryf zaprosił Leifa do samochodu, samemu zajmując miejsce za kierownicą. Przed wyruszeniem w drogę, Marek powinął rękawy gustownej koszulki do połowy przedramion.
- Kwestię magów, jeśli pozwolisz, ugadamy po wszystkim, jeśli oczywiście przeżyjemy – uśmiechnął się kwaśno skręcając w stronę przejazdu przez centrum.
- Policję mamy z głowy, media też, więc możemy praktycznie narobić dowolnego bałaganu, oczywiście wolałbym tego uniknąć. Godzinę temu odnotowaliśmy dwa starcia z Sabatem. Pierwsze było naszą inicjatywą, Kościtrzask zapolował sobie na jedną sforę. W dzielnicy muzułmańskiej doszło do strzelaniny, Sabat chciał dorwać Nabhana. Assamita jest ciężko ranny, ale dał im popalić. Miejsce w które uderzamy jest starą willą, kupioną miesiąc temu przez bank. Straszna melina. Sigrud twierdzi, że jest zabezpieczona czarami. Nie powinny być śmiertelne, ale mogą być utrudniające. Niestety, nie może nam pomóc. Wraz z Ingrid asystując księciu podczas oględzin spalonego śmietniska…
Wzrok wampira na moment oderwał się od drogi i zawisł na Leifie. Zielone światło sprawiło, że swą uwagę znowu skierował na jezdnię.
- Dwa ghule, maksymalnie sześcioro spokrewnionych, ale liczę na czworo, w tym niski, Boraty jegomość, czarownik. Mają broń palną. Mam w odwodzie drużynę wiernych ghuli, ale wolałbym ich w to nie mieszać.
- Pójdę z tobą. Mam nadzieję, że mi na tyle ufasz. W bagażniku mam strzelbę, pięć pocisków przygotował Sigrud. Możesz skorzystać, ja mam rewolwer. Do tego mam tam maczetę oraz dwie lance, kompozytowe. Ręczna robota. Mogę się podzielić jeśli pazury zostawiasz na specjalne okazje.
Marek skrzywił się pod nosem wyraźnie dumny ze swego tekstu. Skręcali w mniej zaludnione rejony miasta, gdzie centrum pełne kamieniczek ustępowało miejsca luźnej plątaninie domów z ogródkami oraz sklepów. Niektóre były dość duże, aby nie powiedzieć – bardzo duże – to jednak z willami miały wspólny tylko rozmiar.
- Ostatnio trochę myślałem o tobie i twej roli w tym wszystkim. Co umyśliłem, zachowam dla siebie. Cieszę się jednak Leif, że mamy wiele wspólnego ze sobą. Nie tylko dlatego, że też jestem wojownikiem. Dlatego, że dla mnie przeistoczenie było czymś wspaniałym. Byłem durnym bufonem, gburowatym siepaczem. Ojciec wybrał mnie dla ładnej buźki. Wrażliwość którą mi zaszczepił zrobiła ze mnie kogoś lepszego. Zacząłem mieć cele. Z tego co wiem, ty też traktujesz spokrewnienie jego wspaniały dar. Cieszy mnie to.
Szeryf wypowiada wszystko naturanym tonem. Nie wyglądało to jak jakieś szczególne wyznanie ale też nie jak manipulacja. Gangrel znał to dobrze. Była to typowa rozmowa przed bitwą, jakich wiedział wiele.
Brakowało jeszcze krwawego miodu.

***

Waleria czuła niepokój. Nie strach, nie zagrożenie, lecz niepokój – dobrze znane jej uczucie mieszące się pomierzy płucami, a woreczkiem żółciowym zwiastujące niespodziewane wydarzenie. Niepokój narastał stopniowo gdy zbliżała się domu, zatem nie odczuła zaskoczenia. Narastal gdy stała w wieczornych korkach, gdy miły ale trochę zestresowany policjant zatrzymał ją na kontrolę drogową, gdy wreszcie dojechała do domy.
Być może powinna czuć zaskoczenie.
Na deskach ganku siedziała lokata, młoda kobieta. Spod wełnianej czanki wystawały rudawe, kręcone włosy. Oblicze miała pogodne, acz chyba zziębnięte, spojrzenie pewne. Na jej gładkich licach dojrzeć można było pierwsze zmarszczki zmartwień. Czuć odeń było ukrytą siłą. Magyą.
Wzrok Verbeny przeniósł się na zaparkowany pod jej domem obcy gruchot udający samochód oraz ciała. Trzy zimne trupy leżały niedbale przed domem. Każdy z nich przebity był przez pnącza i korzenie w wielu puntach. Resztki krwi już dawno wsiąkły w ziemię. Zwłoki były grubsza ludzki, za wyjątkiem trzecich, przypominających bardziej humanoidalnego, potwornie powyginanego, szponiastego potworka przyodzianego w strzępy kurtki motocyklowej.
Dopiero po chwili Waleria wyczuła mdły zapach przypalonego mięsa dobiegający ze zwłok.
- Marta Nilsen – kiwnęła głową spokojnie.
- Nie miałam czasu na zwyczajowe fiołki powitalne – Marta nawiązała do praktykowanego przez ich tradycje języka kwiatów – ale widzę, że pojawiłam się w czas. Przybyłam porozmawiać, a tutaj sabatnicy czekają. Trochę się posprzeczaliśmy.
Waleria nie czuła zgromadzonych energii paradoksu. Albo Marta była sprytna, albo miała szczęście… albo rzeczywistość odwikła zemstę.
- Jak pewnie wiesz, odwiedzam cię nielegalnie. Sztuki używałam też nielegalnie. Mam nadzieję, że to zostanie między nami. W imię solidarności.
Verbena zyskała kilka chwil na obejrzenie reszty okolic domu. Czuła, iż duchy były tylko lekko zaniepokojone jakby obecność Marty była dla nich czymś naturalnym. Bardziej zastanawiało ją dlaczego alarm nie do końca podziałał jak powinien.
Będzie musiała to sprawdzić.
- Zaproponujesz coś na rozgrzanie? Trochę wyziębłam na ganku.

***

Wirtualnej adeptce nie była pisana spokojna noc. Śniły się jej strzykawki, potem drzewa, jakieś dziwne pomieszanie z poplątaniem. W snach Infopir był dilerem, ona ćpała informacje. Potem kochała się… z kimś. Albo i nie. Chyba miała gorączkę.
Obudził ją alarm. Cichy alarm świadczący o groźnym przełamaniu zabezpieczeń, na tyle groźnym, iż ciągle uruchomiona jednostka tridalna uznała, iż nie warto intruza warto ostrzegać głośnym alarmem. Zamiast tego, dźwięk wibrującego telefonu obudził Mervi. Spojrzała na ekran.

Przerwanie zabezpieczeń poziomu 2
Ilość intruzów: 1
Intruz A
Lokalizacja: parter, kuchnia
Typ:

80% biologiczna, thanatoidalna forma egzystencji
2% niebiologiczna forma życia
10% błędny odczyt
>1% inne
Szacowane zagrożenie: wysokie
Podstawy:
elementarny odczyt behawioralny
włamanie ze zniszczeniem mienia
zasoby kwintesencji

Intruz B
Lokalizacja: przed domem
Typ:
biologiczna, thanatoidalna forma egzystencji (120% szans)
1% SYNTAX ERROR
memory signature dump
r1=0x2a
r2=0xdf4
r3=0x0
r4=0xc2
lc=0xa3f
UNDEDINED ERROR

Nie miała sił zaskoczyć się czy nawet wściec, lekko wirowało jej w głowie. Komputer włączył ekran. Podgląd z kamer szwankowała. Ta w kuchni była zniszczona. Przed domem pokazywały zaciemnioną sylwetkę, jakby oblepioną czarną mazią. Płyn ściekał z całej sylwetki istoty. Poruszała się pokracznie, jakby półprzytomna. Nie do końca zorientowana w otoczeniu.
Mervi usłyszała bliskie strzały. W tym momencie dotarło do niej, czemu w pokoju jest tak jasno.
To policyjne syreny.
- Więcej…
Szepnęła do telefonu, rozcierając oczy. Wirujący okrąg złożony ze znaków ASCII pokazywał, iż komputer przetwarza kontekst.

BRAK DOSTĘPU DO BAZ MONITORINGU
BRAK DOSTĘPU DO AKT POLICJI
Wywołuje kontekst notatka: INKWIZYTOR TODO
Szacuję:
Zamieszanie
Zamieszki
Zameldowanie
Zamaskowany
Zapolicja
Zagotowany
Zamordowanie
WARNING: Procesor leksykalny w trybie oszczędnym.
WARNING: Standardowa rutyna analityczna wstrzymana.
WARNING: Standardowa rutyna doradcza ograniczona.
WARNING: Standardowa rutyna humorystyczna wyłączona (user msg: LOL)
Solver równań multifraktalnych aktywny.
Solver równań ogólnych.
Inne solver preinicjalizowane.
Botnet w trakcie budzenia (20% zasobów, szacowane osiągnięcie 40%)


***

Klaus nie sądził, że kolejna wskazana przez Tomasa droga będzie równie zawiła jak poprzednio – tak jednak się stało. Po blisko pół godziny jazdy samochodem, z czego jedną trzecią, jeśli nie połowę, spędzili na bezsensownych zakrętach mających zgubić wyimaginowany pościg. Tomas, poza dzieleniem się trasą, nie był zbytnio wylewny. Mimo utrzymywania maski spokoju i profesjonalizmu przez eutnatosa, Klaus bez trudu wyczuwał odeń intensywny niepokój który udzielał się również technomancie.
Wysiedli z auta w śmierdzącej moczem uliczce. Latarnie niemal jej nie oświetlały, pozostawiając detale otoczenia w szarym półmroku. Może to nawet lepiej, gdyż niewyraźne zarysy beczek, wózków, składowisk kartonów orz zapach raczej nie zachęcały do estetycznej kontemplacji otoczenia. Jeśli nie licząc wdepnięcia w odchody. Lub w bezdomnego, co prawie przydarzyło się Klausowi.
- Pilnuj portfela, obserwuj otoczenie. Muszę pogadać ze starą znajomą. Trzymaj dystans, nie musisz słuchać o czym rozmawiamy. Po prostu mnie osłaniaj.
Syn eteru musiał przyznać, iż trafili w ciekawe miejsce, będące ogólnie ujmując może nie tyle siedliskiem bezdomnych i ćpunów co jakimś specyficznym miejscem ich zgromadzeń. Zatem Tomas zafundował mu wycieczkę po ściekach tego świata, od burdelu do bezdomnych.
Eutnatos zostawił Klausa kilka metrów od siebie, samemu podchodząc do pewnej kobiety. Grubo ubrana, czy raczej zwinięta w dziwnie założone ubrania pomieszane ze szmatami. Klaus nie widział w ciemności jej twarzy. Dostrzegał tylko nerwową postawę Tomasa. Rozmawiali.
- Hej, maleńki…
Młoda pannica zionęła mu w twarz fekalnym odorem ziejącym spomiędzy czarnych korzeni które były dawno zębami. Zalotnie zgarnęła z twarzy rude, zadziwiająco zadbane włosy. Nie czuć było od niej smrodem, ni to alkoholem. Wyglądała młodo, bardziej na zniszczoną życiem.
- Fajna bryka. Wozisz się w paczce z ponurym żniwiarzem, co? To może kopsniesz drobnego albo chociaż batona?
Wbiła weń oczy. Oczy w których Klaus widział żal.
Chciałby uratować. Po prostu uratować wszystkich. Ocalić przed brudem, wynieść na piedestał, ponad zgniliznę, ku niebu, ku słońcu, ku światłu. Nie widział czy to jego własna koncepcja czy też znowu ten drugi… Ale jakie teraz miało to znaczenie? Widział, że problemy tych ludzi często wynikają z ludzkiej natury. Zatem nie mógł ocalić tych ludzi, musiałby ich zmienić. Odmienieni byliby kimś innym.
Nie mógł ocalić nikogo? Nie mógł zachować niczego w pierwotnej formie bo uczynić to jaśniejszym to zabrać wewnętrzną ciemność. Tylko, że ciemność stanowiła immanentną cechę ich bytu. Psychika nie może istnieć bez defektu, układ termodynamiczny bez strat, światło bez dwojakiej natury. Gdy istnieją białka, muszą istnieć priony, konsekwencją wielkich energii jest antymateria, a konsekwencją wstąpienia…
...było zstąpienie.

***

- W sumie to świat jest taką dobrze naoliwioną maszyną…
Gnom zagaił do prowadzącego auto Patricka z przedniego siedzenia pasażera. Ćmił okrutnie szczepiącą w oczy fajkę. Gdyby eteryk nie miał świadomości, iż dzieje się to tylko w jego głowie, zapewne poirytowałoby go zasmradzenie wnętrza auta.
Zresztą, avataray, kto je tam zna… Nie zdziwiłby się gdyby jednak przez kilka dni pojazd śmierdział tytoniem. Ale wywietrzy się. Zawsze wietrzało.
- ...ale coś ostatnio w tej maszynce chrupie. Tutaj, brzęczenie z cylindrze. Łożyska się wytarły, smaru brakuje, luzy w zębatkach, pasek klinowy naciągnięty, a jakby było tego mało, jakiś kretyn z uporem maniaka powciskał gdzie się tylko da przekładnie planetarne. Słyszałeś to też od tego całego policjanta, hę?
Okrąg dymu rozbił się o szybę.
- Dysharmonia zębatek. Oni nazrywają to śpiewem, biedne głupki. Gdy ktoś chce słyszeć muzykę, to i lokomotywa mu zaśpiewa. Coś się chyba w tym twoim koledze złamało. Nie abym sugerował, ale warto do niego zajrzeć. Naoliwić go…
Gnom spoważniał.
- Nie w tym sensie!
Zatrzymali się przed blokadą drogową. Znużony policjant kierował auta na objazd. Zza niskimi zabudowaniami Patrick widział łunę pożarów. Chyba też słyszał odległe strzały. Gnom skrzywił się.
- W zasadzie to masz wybór. Tak czy inaczej, nie szykuje się nam spokojna noc.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.

Ostatnio edytowane przez Johan Watherman : 29-12-2018 o 00:28.
Johan Watherman jest offline