Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-12-2018, 17:43   #32
Zapatashura
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
Tamara wyszła ze spotkania zadowolona z osiągnięcia swojego celu. Miała pretekst, by spędzać dużo czasu w dokach. Okazja by poznać osobiście Jeffersona, mężczyznę sprawującego opiekę nad córeczką Katii była cenna sama w sobie. Patrick sprawiał wrażenie przemądrzałego. Typowy niebieski kołnierzyk, któremu wydawało się, że jest ważniejszy niż był w rzeczywistości.
Jednego nie można jednak było mu odmówić - słowności. Prawnik zatrudniony przez Fontaine Fisheries skontaktował się z muzeum następnego dnia. Le Paige do tego czasu zdążyła uciąć sobie pogawędkę z działem prawnym swojego pracodawcy, naciskając na dwie rzeczy - wprowadzenie klauzuli pozwalającej muzeum na sprawdzenie środków ochrony obiektu, oraz na wynajęcie powierzchni magazynu jak najbliżej domu Jeffersonów. Ponieważ to drugie mogło brzmieć trochę dziwnie, kobieta logicznie wyjaśniła, że bliżej mieszkania zarządcy na pewno jest bezpiecznie. Formalności nie zajęły dużo czasu, bo przecież zmarnowany czas to zmarnowany pieniądz. W niespełna dwie doby po pogawędce w Walczącym McDonaghu kontrakt stał się faktem.
Mając dane dotyczące ochrony doków Tamara mogła zacząć planować W swojej przepastnej szafie znalazł ubranie pasujące do robotnicy z doków. Swoją nieskazitelna twarz popsuła nieco makijarzem, tak by nie rzucać się w oczy w dzielnicy portowej. Miejsca takie jak Skarbiec Neptuna nie były obce pani Le Paige. Ciasne, zatłoczone i pełne snujących się, smętnych ludzi żyjących z dnia na dzień, a jednak na swój sposób szczęśliwych.
Swoją obserwację rozpoczęła od weryfikacji danych dostarczonych przez dyrektora doków. Wtapiając się w tłum ludzi podążających z lub do pracy przyglądała się ochronie.
Magazyn wynajęty na wystawę znajdował się na Górnym Nabrzeżu, parę pięter nad Dolnym Nabrzeżem, gdzie znajdował się sam port rybacki. Służył za swoisty węzeł komunikacyjny i bardzo szybko można było się z niego dostać czy to do biura portu, czy to restauracji czy do fabryk przetwórstwa. To bardzo ułatwiało wtapianie się w tłum, bo tłumu było tam mnóstwo.
W Rapture nie uznawało się interwencjonizmu władzy. Armia i policja nie miała prawa bytu. W efekcie wszystkie siły bezpieczeństwa w mieście przypominały te z czasów Dzikiego Zachodu w Stanach Zjednoczonych - Agencję Pinkertona. Prywatne przedsiębiorstwa parające się ochroną mienia i osób, jedne uzbrojone po zęby, inne ograniczające się do wybijania zębów. Największą agencją było Ryan Security, swoją renomę zawdzięczając oczywiście nazwisku Andrew Ryana. Patrick Jefferson wynajął jednak kogo innego - Fontaine Private Eyes & Arms. Można się było tego spodziewać, skoro zakłady rybne również należały do Fontaine'a. I choć jego agenci cieszyli się mniejszym uznaniem, to uzupełniało ich co innego - technologia. Na ścianie magazynu zainstalowano najnowszą kamerę strażniczą, efekt pracy naukowców z Fontaine Futuristics.


1

Jeden z pinków (historyczne podobieństwa nie umykały mieszkańcom Rapture i miały swoje odzwierciedlenie w żargonie) stał przed wejściem, leniwie przypatrując się przechodzącym ludziom. Sprawiał wrażenie znudzonego i ospałego, co równie dobrze mogło być fasadą jak i prawdą. Kolejny chodził równym tempem wzdłuż magazynu, od jednego krańca do drugiego. Nie dało się go okrążyć, ponieważ czwarta ściana wychodziła już na ocean. Tamara wiedziała też z dokumentów, że w środku stacjonuje jeszcze trzeci pink, operujący czymś, co nazwano "aparaturą obezwładniającą". Gdyby nawet to wszystko okazało się niewystarczające, w okolicy pracowali jeszcze inni agenci Fontaine Private Eyes & Arms, pilnujący innych pomieszczeń, którzy byli gotowi pomóc w ujęciu ewentualnych złodziei. Co do jednego, rosłego mężczyzny w średnim wieku, Le Paige miała niemal pewność że również pracuje dla agencji, chociaż nie był ubrany w charakterystyczne kamizelki FPE&A. Zdradzało go jednak to, że jadł śniadanie już czterdzieści minut i siedział w restauracyjce przy oknie z widokiem na dom Jeffersonów.
Przez kolejnych kilka dni Tamara Le Paige obserwowala dom Jeffersonow, doki i ludzi kręcących się w pobliżu. Nadstawiała ucha by dowiedzieć się czegoś wiecej o tym co się w dzielnicy portowej dzieje.
Stykała się ze zwykłymi, ludzkimi problemami. Ktoś zachorował i nie mogąc wyrabiać norm, stracił pracę. Ktoś inny utyskiwał na kolegę, który rzekomo zupełnie bez powodu dostał od Jeffersona awans. Popularne było też narzekanie na brak dostaw świeżego alkoholu z powierzchni. Tęsknota za niemieckim piwem, szkocką whiskey, albo francuskim winem jednoczyłą ponad podziałami narodowościowymi. Zainteresowanie wystawą było za to mizerne. Ludzie pracy raczej zastanawiali się jak zdobyć strawę dla ciała, nie dla duszy.
W przeciwieństwie do poprzedniej rodziny, Jeffersonowie nie wydawali się zaniedbywać dziecka. W godzinach, gdy ruch na korytarzach zamierał, pani Jefferson z jakąś inną, starszą kobietą (możliwe, że najętą opiekunką) wyjeżdżała z wózeczkiem z domu. Nie było to jedynie rytualne, jeździły bowiem metrem do specjalnego, dziecięcego solarium, mającego zastąpić prawdziwe promienie słońca.
Wyglądało zatem na to, że faktycznie byli całkiem zamożni. Przynajmniej tak można było wnioskować z ilości zatrudnianej służby. O ochroniarzach już wiedziała od Brodericka. Do tego dochodziły dwie sprzątaczki, pracujące na zmianę. Jedna była około pięćdziesięcioletnią, białą kobietą. Druga, przynajmniej o dwadzieścia lat młodsza, była murzynką. Pojawiały się przed apartamentem punktualnie o jedenastej i kończyły pracę około czternastej. U żadnej z nich Patrick nie był jedynym pracodawcą, bo przez resztę dnia obchodził jeszcze inne domy. Praca trudna i niewdzięczna, ale przynajmniej uczciwa i pozwalająca włożyć coś do garnka.
Skoro o garnkach mowa, to Tamara zaobserwowała, że Jeffersonowie albo stołują się poza swoim apartamentem, albo za pomocą posłańców sprowadzają je sobie pod drzwi. Widać pani Miranda nie była dobrą kucharką. Temat domykała domniemana opiekunka którą pani Le Paige wzięła sobie na cel. Kilka dni obserwacji, wywiadów. Wszystko z zachowaniem ostrożności. Skoro ten skończony dureń, Broderick, zaalarmował Patrica Jeffersona, to nie można było wykluczyć, że i niania była obserwowana.
Tamara zdobyła się na gest i zabrała dzieci swojej drogiej przyjaciółki do solarium, tylko po to żeby natknąć się przypadkiem na swój obiekt. Był ku temu jeszcze jeden powód, Sile. Wyjście z dziećmi było doskonałym pretekstem do spotkania.
Ciemnoskóra kobieta, ubrana na spotkaniu w gustownie kontrastujący, biały komplecik, zachowywała wobec pomysłu przyjaciółki rozbawiony sceptycyzm.
- Interesujesz się moimi dziećmi tylko wtedy, kiedy czegoś potrzebujesz - podsumowała.
- Bo bez twoich dzieci, trudno byłoby spotkać się. - Tamara przyznała z udawaną skruchą.
- Tak trudno byłoby po prostu spytać, czy nie poszłabym z tobą na kawę, albo do teatru? - na szczęście Sile szybko znudziła się udawaniem obrażonej. - Solarium mogłoby się nam przydać - zgodziła się. - Domyślam się jednak, że masz na oku konkretną datę i godzinę?
-Oj, przepraszam.- Le Paige powiedziała pojednawczo ze skruszoną miną.
- Z przeprosinami powinna iść pokuta, Tamaro. W postaci kawy. Dobrej. A o to niełatwo - postawiła swoje warunki.
Le Paige zgodziła się bez mrugnięcia okiem. Dalszy pobyt upłynął na rozmowach o wszystkim i niczym. A Tamara od czasu do czasu dyskretnie przyglądała się pani Jefferson i jej dziecku. To była jedna z niewielu okazji by sprawdzić czy to może być córka Katji Popow. Niemowlę miało zdrowo zarumienioną cerę i całkiem już bujną grzywkę włosów. W kolorze blond. Dokładnie takim, jak u Katii i jej byłego kochanka - Schwartza. Pani Miranda nie szczędziła środków na swoje adoptowane dziecko, ale wydawało się, że nadmiar obowiązków deleguje na nianię. To właśnie starsza kobieta opiekowała się dzieckiem, gdy Miranda zażywała słonecznych kąpieli.
To właśnie na taki moment czekała pani kustosz. Niania została sama z dzieckiem. Tamara uśmiechnęła się do niej znad gazety. Tak zwyczajnie. Tak jak robią to kobiety w swoim towarzystwie.
- Śliczne dziecko.- Skomplementowała dziewczynkę. Tak jak to miała okazję wielokrotnie obserwować u Sile. Kobiety z dziećmi, nawet te które się nie znają rozpływają się nad dzieci innych i to pomaga w nawiązaniu rozmowy.
- Prawda? Mała aktoreczka - niania połaskotała niemowlę, wywołując u niego radosny chichot.
- Z pewnością po mamie odziedziczyła talent.- Tamara zgrabnie i z premedytacją, ale życzliwie skomplementowała kobietę udając, że nie wie o jej roli.
- Och, no nie wiem… - odchrząknęła nagle nerwowo. - To znaczy, pani Jefferson ma raczej talenty zarządcze.
Pani kustosz uśmiechnęła się przepraszająco.
- Oh, byłam pewna, że pani jest z córką.
- Nie, nie - zaprzeczyła. - To pewnie przez moje włosy - przeczesała proste, jasne kosmyki. - Jestem opiekunką, ale bardzo lubię tego szkraba - powiedziała ciepło.
- One wszystkie są takie słodkie. - Tamara rozczuliła się nad dzieckiem. - Zapewne jest pani z nią od dnia narodzin?
- Nie - znowu zaprzeczyła, bardzo szybko. - Pani Jefferson wynajęła mnie niedawno.
- Jefferson? - Le Paige udała, że usiłuje przyporządkować nazwisko i twarz do osoby.
- I tak już za dużo powiedziałam - przestraszyła się. - Nie powinnam opowiadać o pracodawcy.
- Przecież to i tak nie wyda się. - Powiedziała uspokajająco Tamara. - A taka słodka dziecina musi pani dostarczać samej radości.
- Wie pani jak to jest. Kupa radości, czasem z przewagę pierwszego, czasem drugiego - uśmiechnęła się.
Pani kustosz pokiwała ze zrozumieniem głową.
- To więcej niż praca.
- To prawda. To… misja? Chyba brzmi zbyt mądrze - w czasie rozmowy rzadko spoglądała na Tamarę, uciekając wzrokiem ku dziecku. - I trzeba to kochać.
- Już myślałam, że powie pani, że brzmi to jak reklama. - Le Paige również spoglądała na dziecko z zachwytem w oczach.
- W reklamie chyba bym się nie sprawdziła - odparła skromnie. Niemowlę miało niebieskie oczy, jak Katia… albo niania.
- Już pani jeden slogan wymyśliła - w głosie Tamary dało się wychwycić uznanie. - Bardzo chwytliwy. Gdyby zechciała Pani kiedyś zmienić pracę…- Puściła jej oko.
- Och, nie, nie - pokręciła głową. - Pani Jefferson płaci mi, bym zajmowała się tylko jej dzieckiem - wyjaśniła szybko.
- Z jednej pracy nie da się wyżyć. - Le Paige zauważyła rzeczowo.
- Z jednej nie - zgodziła się, ale nie wyglądała na zmartwioną. - Ale mój mąż też pracuje, a ostatnio dostał awans.
- Tylko pogratulować. - Wyraziła się z uznaniem Tamara.
- Oj, gratulowałam mu, proszę pani. Gratulowałam - zaśmiała się. - Ale milionerem to on nie jest, więc i ja robię co mogę.
- Z taką kobietą u boku… jest Pani z pewnością wielkim wsparciem dla męża.
- Ach, wie pani jak to jest. Oczywiście, że jestem wielkim wsparciem, ale czy on to docenia? - machnęła ręką.
- A co powiedział gdy dostała Pani tę pracę?- przyjazny uśmiech nie schodził z twarzy Pani kustosz.
Niania na chwilę zapomniała języka, wyraźnie zastanawiając się co odpowiedzieć.
- Trochę z początku protestował, ale szybko dał się przekonać - odparła w końcu krótko.
- Protestował?- Tamara nie kryła zdziwienia.
- A, co tam będę męża obgadywała - ponownie machnęła ręką.
- Urażona, męska ambicja - zawyrokowała Le Paige.
- Na pewno - skinęła głową.
Rozmowę przerwało pojawienie się pani Jefferson, lekko opalonej i lśniącej jeszcze od kremów. Spojrzała z ukosa na Tamarę i podeszła do opiekunki.
- Ja się teraz zajmę małą - oznajmiła, biorąc niemowlę na ręce. I szybko wywołując u niego łkanie.
Tamara udała, że czyta coś ciekawego i nie widzi tej jakże żenującej sceny. Jednak zza kartek gazety uważnie obserwowała panią Jefferson. Ta, wyraźnie zdenerwowana, oznajmiła szybko, że dziecko jest głodne i trzeba je zabrać i nakarmić. Opiekunka pośpiesznie przygotowała się do wyjścia, bezgłośnie żegnając się z panią Le Paige.
Wprawdzie opiekunka wyszła zanim odpowiednie pytania padły, ale nić porozumienia została związana. Teraz wystarczyło tylko doprowadzić do przypadkowego spotkania.
Tamara odłożyła nudne czasopismo i wróciła do przyjaciółki i jej dzieci. Resztę tego wieczoru mogła im poświęcić.


______________________________
1 - grafika z gry Bioshock
 
Zapatashura jest offline