| Wypyszczający się na podwyższeniu krzykacz za grosz nie spodobał się Eryastyrowi. Bo co to za pomysł, by - miast zagrzewać wszystkich do walki w obronie kobiet - straszyć wszystkich i nawoływać do czynów, zdaniem elfa przynajmniej, nierozsądnych. - Gada, jakby mu kto płacił za straszenie tych biedaków - powiedział cicho do swej towarzyszki. - Na pewno nie pomaga tylko szerzy niepokój - przyznała mu rację Coruja - Chcesz ingerować? - Za chwilę... Kto to jest? - Elf zwrócił się do stojącego obok człowieka. - Dajcie mi spokój, nie mam pieniędzy - burknął zaczepiony człowiek i odszedł w swoją stronę. Widocznie nawet nie usłyszał pytania. - Coś są głuche te mieszczuchy - mruknął elf, po czym ruszył w stronę szafotu. Elfka podążyła za nim, rozglądając się bacznie po okolicy. - Te, czarnowidz... - odezwał się Eryastyr, gdy znalazł się niedaleko krzykacza. - Kto ci płaci za opowiadanie tych bzdur? - Nie twój, zasrany zresztą, interes. Tej paniusi też, zresztą. Na przystani powinna kursować łajba, zabierze was na drugi brzeg rzeki. Ratować dupsko, źle? Ginąć tu też zresztą źle! - Odpowiedział podżegacz kończąc wypowiedź głośnym zwrotem ku wszystkim zgromadzonym. Ludzie mimo wszystko rozchodzili się, zostawało ich na placu coraz mniej i pewne było, że za chwilę również krzykacz gdzieś się zmyje. Coruję aż dreszcz przeszedł, gdy mówiąc o niej wskazał ją palcem w znany tylko osobom z przestępczego półświatka sposób. Wskazał ją jak cel. Coruja podeszła do towarzysza po cichu w elfickim: -To przestępcy i właśnie zrobili ze mnie cel. Chyba najwyższy czas zamienić się miejscami. Nie zgub mnie i nie daj się zauważyć. - To powiedziawszy ruszyła rozejść się z tłumem wchodząc nonszalancko w jedną z uliczek. potem kolejną i kolejną. Przyjęła rolę przynęty, a przynajmniej chciała by te podstępny psy “widziały w niej przynętę”. Eryastyr nie poszedł bezpośrednio za nią, ale najpierw ruszył w bok, całkiem jakby przestał się interesować swą towarzyszką. Dopiero po chwili poszedł tam, gdzie udała się elfka. Miał też nadzieję, że uda mu się zauważyć osoby, które podążą w ślad za Corują. Elfka nie widziała już momentu, w którym podżegacz zniknął z placu. Słyszała, że skończył swe popisy oratorskie. Zniknęła za rogiem. Jej towarzysz za to widział - mężczyzna udał się na rynek. Eryastyr dobrze zagrał swą rolę i bez trudu wychwycił stojącego na ganku domu mężczyznę, który chwyciwszy worek upchnął go sobie za pas i ruszył za Corują. Nie przejmował się tym, że mógł zostać zauważony. Szedł pewnym, zdecydowanym krokiem a jego twarzy nie zdobiły emocje. Niskie domy rzucały długie i niekompletne cienie. Wiatr utrudniał nasłuchiwanie. Elfowie, choć znajdowali się kilka metrów od siebie nie widzieli się zaplątani w gąszcz ścian, przybudówek i ogrodzeń. Zbirów było trzech. Pierwszy, skryty w drzwiach budynku zręcznie pochwycił elfkę oplatając ją mocnymi ramionami. Choć spodziewała się napadu, zupełnie ją zaskoczył. Tak jak drugi napastnik. Trafił ją mocno pięścią w głowę i wrodzonej wytrzymałości i spięciu mięśni elfka zawdzięczała zachowanie przytomności. Wojowniczka wykorzystała trzymającego ją dryblasa jako podporę i wierzgnęła nogami w górę celując w głowę drugiego przeciwnika. Uderzyła jednak w powietrze. Przeklęła pod nosem i z całej siły uderzyła tyłem głowy w twarz tego co ją trzymał. Rzucała się jak wyciągnięta na brzeg ryba. Porywacze widocznie niedoszacowali swej ofiary i mocowali się z nią zajadle. W końcu zarzucili jej worek na głowę. Eryastyr zobaczył, jak śledzony mężczyzna wszedł do jakiegoś domu a następnie pozostając w ukryciu zorientował się, że tamten opuścił budynek drugimi drzwiami. Musiał dostrzec, że ktoś za nim podążał. Elf doskoczył do rogu by nie zgubić łotra z oczu. Ten jednak wziął z podwórka taczkę i wyszedł z powrotem na uliczkę. Spojrzał na elfa ze spokojem. Nagle zza przeciwległego domu dobiegły stłumione dźwięki szamotaniny. Facet z taczką niekontrolowanie, w zaskoczeniu, spojrzał raz jeszcze na Eryastyra. A Eryastyr ruszył biegiem w jego stronę, po drodze sięgając po miecz. Gdyby tamten był niewinny, to raczej nie chowałby się gdzieś po kątach. A jeśli był bez winy... to pewnie Morr przyjmie go z otwartymi ramionami. Dlatego też elf nie zadawał żadnych pytań tylko zadał mieczem cios, który miał tamtego wyeliminować z walki na długie godziny... Albo i do bliskiego końca życia. Choć musiał się przy tym nieźle namachać dopiął swego. Zaskoczony zbir unikał kolejnych sztychów i cięć zdradzając niemałe doświadczenie w walce. W końcu jednak z odrąbanej na dwa razy nogi trysnęła na elfa fontanna krwi. Przeciwnik legł na ziemi bez ducha. Eryastyr pobiegł dalej w stronę zamieszania. Nie tracił czasu na oczyszczenie miecza z posoki. Odgłosy walki dobiegały z jednego z budynków. Chwilę wcześniej napastnicy wciągnęli tam szamoczącą się elfkę. W dalszym ciągu jeden utrzymywał Coruję w stalowym uścisku a drugi miotał się dookoła próbując ją uciszyć. Obaj mieli umorusane węglem twarze. Niskie pomieszczenie było spowite półmrokiem. Wystrój wnętrza był ascetyczny nawet jak na mieszczańskie standardy, jeden stół, dwie ławy i brak ozdób. Elf natarł na bliższego z mężczyzn i już kilkoma ciosami zepchnął go do defensywy. Wyraźnie nienadążający za tempem walki człowiek ograniczył się do parowania a i tak regularnie co rusz otrzymywał kolejne draśnięcia. Jego koszula cała poznaczyła się czerwonymi liniami. W końcu jednak Eryastyr popełnił błąd. Zrobił jeden krok do przodu za dużo, wolną ręką zahaczył o sterczący ze ściany gwóźdź i na moment stracił równowagę. Jego przeciwnik odciął się niegroźnie dźgając elfa w tułów. Wąskie ostrze sięgnęło ciała przerywając kilka kółek w kolczudze. Obserwujący walkę zbir nagle puścił elfkę. Postanowił wykorzystać okazję i rzucił się z łapami na Eryastyra, skutecznie odpychając go pod ścianę. Obaj napastnicy bez słowa rzucili się do wyjścia z izby. Coruja czując że nie jest w uścisku ściągnęła z siebie worek. Następnie dobyła własny miecz by zaatakować. Nie było już jednak kogo bić. Odsłoniła swój wzrok w porę by zobaczyć jak jej towarzysz patroszy poranionego przeciwnika rozcinając mu głęboko brzuch nieco powyżej biodra. Napastnik był martwy jeszcze zanim doleciał do ziemi by plasnąć w kałuży własnej krwi i jelit. - Gdzie reszta? - zwróciła się w ojczystym, nadal gotowa do ataku jeśli była taka potrzeba ale po chwili trochę się rozluźniła się choć serce nadal waliło w jej piersi. Elf wybiegł na ulicę i rozejrzał się, lecz ostatniego napastnika nie było. - Uciekł - powiedział, wracając do izby. - Ale jeszcze jeden gdzieś tam leży - dodał, machnąwszy ręką w stronę wyjścia. - Mhmm - zamruczałą patrząc na jego dzieło, ruszajac za nim we wskazanym kierunku - Nie zostawiasz w nich wiele życia. - zauważyła przechodząc przez drzwi. - Pech... - Eryastyr pokręcił głową. - Jeden mógłby przeżyć. Pewnie powiedziałby coś ciekawego. Pomóż mi wnieść tego drugiego. Potem sprawdzimy, co mają w kieszeniach, no i poinformujemy kapitana o kolejnych niespodziankach. - Grupa zamierzała uprowadzić kobiety i dzieci, chyba nie trzeba być geniuszem gdzie można szukać reszty. - Powiedziała elfka idąc za nim gotowa mu pomóc. Po chwili oba truposze leżały grzecznie obok siebie, a elfy szukały śladów i wskazówek gdzie szukać reszty choć Coruja była prawie że pewna by rozejrzeć się koło domu publicznego albo jakiegoś większego magazynu w porcie. Eryastyr nalegał by najpierw znowu spotkać się z kapitanem, elfka nie oponowała. |