Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-12-2018, 21:20   #102
Efcia
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
- No…- zaśmiała się lekko znudzonym tonem Dorothy. - Mam jak w muzułmańskim raju… tylko ja i sami mężczyźni… szczęściara ze mnie… mogę przebierać w ofertach… - Obróciła się i ostentacyjnie przyjrzała się każdemu z mężczyzn.
- To my mamy szczęście... Na normalnych wyprawach rzadko spotyka się takie piękne kobiety - rzucił Peter, równocześnie zastanawiając się, co by się stało, gdyby wyrzucił geologa na zbity pysk. Nie zatrzymując wcześniej jeepa.
Dot ponownie odwróciła się do czterech mężczyzn siedzących z tyłu. Tym razem, być może celowo, a być może przez przypadek, jedną z piersi wcisnęła mocno w ramię kierującego pojazdem Petera. Obdarzyła geologa świdrującym spojrzeniem. Wskazującym palcem lewej ręki przesunęła zmysłowo po pół otwartych ustach i lekko wystawionym języku przymykając jednocześnie powieki i unosząc do góry oczy, także spod tych powiek widać było tylko białka oczu. Po czym pośliniony palec przyłożyła do gołego ramienia i wydała z siebie dźwięk podobny do skwierczenia wody gdy zetknie się z rozgrzaną powierzchnią. A potem szybko wróciła na swoje miejsce.
Peter uśmiechnął się lekko. Na moment spojrzał na Dot, potem znów na drogę przed nimi. Z tylnych siedzeń z kolei rozległ się po chwili rechot Honzo.
- Niezła jest, niezła...
"Nie dla psa kiełbasa", pomyślałby Peter jeszcze parę godzin temu, teraz jednak nie dałby za to głowy.
- Jeśli chcesz go zastrzelić - powiedział do Dorothy - to użyczę ci pistolet.
Kobieta wybuchnęła śmiechem i szturchnęła najemnika w ramię.
- To później. Bez świadków.
- Jak już znajdzie te góry złota? - Peter na moment odwrócił wzrok od drogi i spojrzał na Dot.
- Tak, góry złota. - Dot nadal się śmiała.
- Hej, ja was słyszę! - rozległ się głos Geologa, oraz… śmiech Collinsa.
- I tak nie masz świadków - stwierdził Peter.

Parę chwil później zaskoczyło ich i zatrzymało trzęsienie ziemi... A Bear natrafił na 'tubylkę'...

- Jak nie Lyssa?!- krzyknęła w odpowiedzi Dorothy podnosząc się z miejsca, gotowa do natychmiastowego opuszczenia pojazdu. Zamiast jednak puścić się biegiem spojrzała na Kaai'ego i Currana z miną typu “widzicie jak grzecznie na was czekam?”
Peter odpowiedział Dot skąpym uśmiechem, po czym już ze sztucerem w dłoni, ruszył w stronę 'Beara' i jego 'znaleziska' Rudowłosa podążyła za nim, z Kaai towarzyszącym jej jak cień.
- Gdzie... - zaczął Peter i zamilkł, widząc kobietę, której na tej wyspie zdecydowanie nie powinno być.
- Dzień dobry... - powiedział, tonem w którym było więcej zaskoczenia, niż owego "dobry".
Azjatka była jednym widokiem nieszczęścia, poranione ręce nogi, rozbita głowa, do tego była ubrana w samą bieliznę i miała na sobie plecak podróżny. Spojrzała na Murzyna i drugiego mężczyznę z pełnym niedowierzaniem i zaskoczeniem. Jej usta otworzyły się i zamknęły jak u ryby. Dopiero po chwili dotarło do niej, co powinna zrobić.
- Amerykanie? - spytała po angielsku z ciężkim japońskim akcentem.
- Można by tak powiedzieć[/i - odparł Peter. - Peter, miło mi.
Wyciągnął rękę, by pomóc jej stanąć na nogi.
Zza pleców uzbrojonego mężczyzny wychyliła się rudowłosa kobieta. Ubrana w dopasowany granatowy t-shirt i ciemno-zielone bojówki.
Azjatka popatrzyła na wszystkich tych nowych ludzi, po czym wybuchnęła płaczem i śmiechem jednocześnie. Była uratowana, jednak ją znaleźli. Wyciągnęła do ciemnego blondyna zakrwawioną rękę, którą wcześniej dotknęła rany na głowie. Wszystko ją bolało i była mocno skołowana, ale wystarczyło jej siły by odpowiadać na proste gesty drugiego człowieka.
- Chodź, mamy apteczkę - powiedział Peter do nieznajomej, równocześnie spoglądając na Dot. - Opatrzymy cię, a potem wszystko nam opowiesz.
Hana pisnęła z bólu, kiedy postawili ją na nogi, ale kiwnęła parę razy głową w zgodzie. W końcu uratowana, w końcu wszystko będzie dobrze.
- Ona nie powinna sama chodzić. - W głosie Dorothy wyczuć można było troskę. To samo uczucia malowało się na jej twarzy.
Kilka osób zrobiło już pierwszy krok w kierunku stojącego nieopodal jeepa, gdy nagle… “Bear” zaszedł ową nieznajomą Azjatkę od tyłu, po czym “siup” - szybkim ruchem porwał ją sobie na ręce, szczerząc białe ząbki.
- Dorothy gadała, że nie powinna chodzić - wyjaśnił wśród swojego głośnego śmiechu.
- ちょっと - Wymknęło się jej w zaskoczonym głosie, nie miała nic przeciwko że ktoś ją niesie. Odruchowo zaplotła ręce dookoła szyi mężczyzny, na twarzy wymalowało się najpierw zaskoczenie a potem nieśmiały uśmiech.
- Thank you.
Po owych 20 krokach z krzaczków do pojazdu, zobaczyli znalezioną kobietę i pozostali, którzy przy owym jeepie czekali: “Zapałka”, Collins, Honzo. Ten ostatni zagwizdał na widok kobiety w samej bieliźnie z wyjątkowo sprośnym rogalem na gębie, Inżynier jednak okazał się o wiele lepszym mężczyzną. Wyciągnął z jeepa koc, zrobił miejsce na tylnej ławie, po czym wskazał miejsce dłonią.
- Pani Lie zdaje się, zna się nieco na pierwszej pomocy? A nawet jak nie, to wszak jedyna między nami kobieta, niech więc doglądnie na chwilę tej bidulki wyciągniętej z dżungli... - powiedział miłym głosem.
Dot zaśmiała się głośno na ten żart, ale szybko powstrzymała zdając sobie sprawę z jego dwuznacznego wydźwięku.
- Mogę?- zapytała podchodząc do poszkodowanej z lateksowymi rękawiczkami na dłoniach. Ta przytaknęła niezręcznie zdejmując z siebie noszony plecak, wystawiła obgryzioną przez żuka nogę. Chwilowo zapominając o ranie na głowie. Ni stąd ni zowąd Azjatka w końcu postanowiła się przedstawić.
- Hana... Hana Heo. - Tak długo czekała na ten moment, miała przygotowane takie przemowy i podziękowania a teraz wszystkie uleciały.
- Dorothy Lie - przedstawiła się ruda dokonując jednocześnie oględzin poszkodowanej. Robiła to bardzo, ale to bardzo delikatnie.
- Co ty tu robisz? - Dot nie mogła powstrzymać ciekawości i zadała to pytanie.
- Usłyszałam strzały i poszłam, chyba was, szukać a potem … - zatrzymała się próbując sobie przypomnieć odpowiednie słowo ale chyba zrezygnowała - … trzęsienie ziemi. Jesteś ekipą ratunkową prawda? Już myślałam, że mnie nikt tu nie znajdzie. - Głos Azjatki zaczął się trząść, emocje ze spotkania innych ludzi były strasznie przytłaczające.
- No już dobrze. - Dot objęła Azjatkę ręką i poklepała po ramieniu. - Wszystko będzie dobrze - przemówiła do niej czule.
Hana wzięła parę uspokajających oddechów, po chwili pokiwała głową.
- Przypłynęliście łodzią? Nie słyszałam żadnego samolotu od … od kiedy mój się rozbił.
- Jesteś pilotką? - Wtrącił się w tą rozmowę stojący 3 kroki dalej Kaai.
- Tak. Drugi Pilot lotu N35678 z Osaki do San Francisco. Spadliśmy z trzy miesiące temu, ale to chyba wiecie - wyjaśniła Hana. Może liczyli, że będzie jedną z tych szych z pokładu.
- Nooo... - zająknął się najemnik, i jego spojrzenie spotkało się ze spojrzeniem Dorothy - ..tak, tak, oczywiście...


* * *

Pozostawiwszy 'znajdę' w dobrych rękach Peter zajął się tym, czym powinien był się zająć już jakiś czas temu...
- Bear, zostaw już ten... tę panią - polecił. - Niestety... - spojrzał na pozostałych - z oczywistych względów nasza wyprawa ulega chwilowemu zawieszeniu. Gdy tylko rany zostaną opatrzone, wracamy do obozu. Panie Alazraqui, zapraszam do quada.
Wszyscy, ale naprawdę wszyscy mężczyźni spojrzeli zdziwieni na Petera.
- Panie władzo, co pan pierniczysz? - odezwał się Honzo - Jedziemy dalej! Niech ją quadem ktoś do obozu odwiezie!
- O! O! Dobry pomysł, ja mogę! - powiedział “Bear”.
- No nie wiem... - Wtrącił się nieco oddalony Kurt, pilnujący terenu.
Collins milczał, nad czymś główkując, zerkający na Dorothy Kaai również.
- Bear, wiem, że by ci to się spodobało - stwierdził Peter -
ale nie puszczę rannej samej, z jedną osobą. Wracamy i za dwadzieścia minut, gdy zostawimy panią Heo w bezpiecznym miejscu, ruszymy dalej, by zbadać te skalne formacje.[/i] - Spojrzał na Honzo, który z rezygnacją machnął w jego stronę dłonią, po czym odwrócił się plecami do Currana, nie mając chyba ochoty na dalszą dyskusję?
- Peter no nie peniaj, posadzę ją sobie z przodu, to będę miał na oku… a ona będzie grzeczna, ja teeeeeeeeż - zapewnił “Bear”.
- Wierzę. - W głosie Petera brzmiał cień rozbawienia. - Jak widzę, nie starcza ci rola wybawiciela. Rozumiem aż za dobrze... - Na moment spojrzał w stronę jeepa. -Ale mając ją na oku nie będziesz miał na oku niczego więcej. Jestem pewien, że pani Heo i bez tego będzie pamiętać, kto jej ocalił życie. Zbieramy się. I szybciej ruszymy, tym szybciej będziemy mogli kontynuować naszą wyprawę. Do wozów.

Peter skorzystał z komunikatora.
- Majorze...? Znaleźliśmy kogoś, ale nie Lyssę. Kobieta, ranna. Japonka, czy coś w tym rodzaju - dodał na tyle cicho, by Hana go nie słyszała. - Wracamy z nią do obozu.
- Byle nie Chinka… Dobra, odstawcie ją tu - odpowiedział najemnikowi dowódca.
- Już jedziemy - odpowiedział Peter, po czym wyłączył krótkofalówkę.
- No to w drogę - polecił.
- Tylko niech się dziewczyna w końcu ubierze? - wtrącił Collins.
- Tak, przepraszam - zaczęła Hana, niezgrabnie rozplątująca swoją koszulę i długie jeansy przyczepione do jej plecaka. Ubranie było brudne i nie dostosowane do tych upałów, nawet debil powinien zrozumieć, dlaczego dziewczyna mogła chcieć chodzić w bieliźnie. Zwłaszcza w taki upał.


* * *


Jak więc Peter zdecydował, tak też zrobiono, i nie było co dyskutować… po 15 minutach “wycieczka” wróciła więc do obozu, w powiększonym stanie osobowym. Na widok Azjatki Kimberlee wykonała mały sprint przez pół obozu, ale w końcu zatrzymała się ledwie pięć metrów przed nią z markotną miną. Spodziewała się Lyssy, no cóż...
- Dobra, to siusiu, wysmarkać się, i jedziemy w drogę powrotną - burknął Honzo.
- Oj, oj, aaaaale boli, ała... - “Bear” zaczął nagle kuleć, niezwykle nieudanie symulując coś ze swoją nogą.
- Chyba będę musiał zostać w obozie… może mnie ktoś zastąpić? - Najemnik rozglądnął się za ewentualnym zmiennikiem.
- Oj, Bear, Bear, jakiś ty się nagle delikatny zrobił... - Peter udał zmartwionego. - Ale że jedziemy, to twoja noga aż tak przeszkadzać nie powinna... Chyba że kogoś namówisz... Może Chelimo będzie wolał jechać, niż stać na warcie? Może to zrobi dla ciebie. 'T' jest zajęta panią doktor... . - Rozejrzał się po obozie w poszukiwaniu kogoś, kto mógłby zastąpić "Beara".
- Medic! - krzyknął nagle Dave, niczym na polu bitwy, gdy wzywa się sanitariusza, po czym… poleciał do namiotu medycznego, kuśtykając nie na tę nogę co trzeba.
Pięć minut później, prosto do Petera, po opuszczeniu namiotu medycznego, przymaszerowała “T” w pełnym ekwipunku.
- Co tam? - spytała wielce nieformalnie…
- Jak cię namówił? - zainteresował się Peter. - Weźmiesz quada - dodał. - Wiesz, dokąd się wybieramy?
- Chciałbyś wiedzieć, co? - Cooke uśmiechnęła się odrobinkę wrednie. - Jedziemy w dżunglę jakieś pierniczone skały oglądać tak?
- Pytanie było retoryczne - odparł. - Dokładnie, skały. Honzo obiecuje majątek, więc pewnie będzie guzik z pętelką. Skoro masz takie dobre serduszko - rzucił z ironią - i jesteś gotowa, to możemy się zbierać.
- Pieprz się sierżancie… z tym serduszkiem - powiedziała “T” idąc do quada, przy okazji mrugając do Petera, który żartobliwie jej zasalutował.
Gdy tylko zjawili się koło jeepa Dot wskoczyła na miejsce kierowcy.
- Teraz ja - zapiszczała z podniecenia przeciągając dłonią po kierownicy.
- My last will... - rzucił cicho Peter, rzucając dziewczynie kluczyki. - Jak nas rozbijesz, to major nas pozabija - dodał, sadowiąc się na miejscu obok kierowcy.
- Tylko nas kotek nie zabij - dało się słyszeć z tyłu głos Honzo, i jego śmiech.
- Najwyżej zginiesz w dobrym towarzystwie - odpowiedział Peter.
- Bo się obrażę - Lie pokazała język siedzącemu obok mężczyźnie przekręcając jednocześnie kluczyk w stacyjce i uruchamiając silnik. Auto ruszyło jednak do tyłu. Dot depnęła gwałtownie po hamulcach, co zaowocowało tym, że wszystkich przykleiło do oparć.
- Jezus Maria, kobieto... - dało się usłyszeć Kurta na pace...
- Przepraszam - rzuciła Dorothy i wbiła tym razem odpowiedni bieg.
- Nie pogub ich... - poprosił Peter, zastanawiając się, czy na pewno dotrą na miejsce przeznaczenia cało i zdrowo.
- Bo będziesz szedł piechotą - zagroziła w żartach pani Lie i dodała gazu, wbijając ponownie wszystkich w fotele.
-Łuuuuuhuuuu..!!- krzyknęła.
A gdy zostawili obóz za sobą, a ona upewniła się, że oba quady są w bezpiecznej odległości, znów dodała gazu chcąc sprawdzić jak zachowa się maszyna w terenie.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny

Ostatnio edytowane przez Efcia : 30-12-2018 o 22:59.
Efcia jest offline