Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-12-2018, 22:34   #103
Obca
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
Haną zainteresował się z kolei sam Major, chwilowo jednak tylko jej się przyglądając. Polecił Kimberlee, by przebadała kobietę i opatrzyła jej rany… a lekareczce towarzyszyła oczywiście “T”.


Hana, oddała się w ręce medyka, choć najpierw pozwolili jej się nieco umyć w misce, zanim Kimberly zaczęła ją badać. No poza źrenicami, które były wielkie słabo reagowały, co byłoby zrozumiałe gdyby lekarka spytała o dietę pilotki, i obiciami zadrapaniami i wysypką na łokciu po ugryzieniu jakiegoś pająka, Hana była okazem zdrowia.

Pilotka pierwszy raz, oprócz co kwartalnych ćwiczeń bezpieczeństwa, miała kontakt z ratownikami. Ci wydawali się mało profesjonalni - mieli bardzo dużo broni i mało personelu medycznego. Ich namioty i sprzęt nie był odpowiednio oznakowany i mieli mnóstwo broni. Hana też miała broń, znaczy pist olet na race, z ostatnim pociskiem bo dwa zużyła już w pierwszym tygodniu przy bliskim spotkaniu z drapieżnikami. No i nie miała go przy sobie, ale w jaskini bo trzymała go na okazje ocalenia.
Ilość sprzętu trochę ją przytłaczała, zwłaszcza że wyglądał bardzo nowocześnie. Pilotka zaczęła myśleć, że jej ratownicy są chyba wzięci z wojska, zwłaszcza że mieli człowieka, którego nazywali Majorem i jego obecność sprawiała, że Heo nabierała przekonania że powinna mu salutować. Inne osoby, jak na przykład ten, którego nazywali Honzo i Collins, przeczyli temu stwierdzeniu, że to ratownicy wojskowi.
Nie mniej udzielili jej pomocy zabrali do siebie i mieli, zajebiście mnóstwo broni, no i wydawali się mili. Hana pierwszy raz nie bała się, że wielka zielona jaszczurka wyskoczy na nią z krzaków i ją zeżre, zwłaszcza że jak na jej upodobanie byli bardzo blisko terenów takich jaszczurek.
Pozostało pytanie kiedy ją stąd zabiorą.


Umyta, profesjonalnie opatrzona oraz zaopatrzona w czyste ubranie, choć nie wiedziała której z dziewczyn powinna dziękować, mogła spytać w końcu, kiedy zamierzają ją ewakuować. W głowie kołatała jej się nadzieja i radość, że wróci do domu, ojca i siostry, złoży zwykłe wyjaśnienia co do katastrofy. Pół roku badań i ewaluacji i będzie mogła wrócić do pracy. Życie było piękne.
Gdy w końcu Hana wyszła zza dużego koca, robiącego za parawan w namiocie, a wszelkie sprawy medyczno-osobiste zostały zakończone, siedzący w owym namiocie, blisko wejścia Major, wskazał palcem miejsce, gdzie ich “znajda” mogła sobie usiąść. Sama Hana z kolei zauważyła, iż kobieta-wojskowa, która tu wcześniej również była, zniknęła, a jej miejsce na zewnątrz namiotu zajął ten czarnoskóry, który ją znalazł w dżungli.
- Jak z nią? - Spytał głównodowodzący Kimberlee.
- Kilka lekkich ran, już opatrzonych. Głowy szyć nie trzeba, jakaś wysypka na ręce, niby po ugryzieniu pająka, wysmarowana… oprócz faktu, iż nieco kiepsko chyba ostatnimi czasy jadła, wygląda na zdrową - Wyjaśniła lekarka.
- Dobrze, dzięki - Powiedział Major, po czym zwrócił się już do samej Hany - Z tego co mi już inni zdążyli szepnąć, jesteś pilotką z rozbitego samolotu… nie masz czasem jakiś dokumentów?
- そう, znaczy tak, ale nie biorę ich ze sobą, są bezużyteczne w dżungli. - Kontakt z innymi ludźmi wyzwolił u niej potrzebę rozmowy z kimś innym niż drzewo czy Pan Niedźwiedź, czy samą sobą. - Mam je w jaskini w której chwilowo mieszkam, kilometr od plaży gdzie jest mnóstwo tych niebiesko zielonych krabów.
- Dobra… to zrobimy na razie tak... - Major wyciągnął mały notatnik i resztki ołówka, po czym spojrzał na Azjatkę - Ja jestem Major Baker, ta lekarka tu to Kimberlee Miles, ten podsłuchujący nas typek przed namiotem to David Thomas, zwany też “Bear’em”, a pani to Hana... - Zawiesił głos, oczekując odpowiedzi.
- Hana Heo, jestem pilotem, pracuję dla prywatnej firmy lotniczej Kamome. - Wstała kiedy to mówiła i ukłoniła się w typowo japońskim stylu. Azjaci, zawsze tacy oficjalni kiedy już nie boją się o życie i ocierają się o cywilizacje.
- Narodowość bym poprosił, i może numer samolotu, lotu? - Spytał Baker, notując.
- Urodziłam się w Japonii i tylko taką narodowość posiadam. Lot numer N35678 z Osaki do San Francisco. - odpowiedziała siadając z powrotem na krzesło.
- Poprosiłbym jeszcze o datę... - Major podrapał się ołówkiem po nosie.
- Wylecieliśmy o 9:30 Tokijskiej strefy czasowej, 16 czerwca. - odpowiedziała Majorowi, mówiła z wielką pewnością ale też dodała pytanie. - Mogę spytać po co panu te dane? Czy gdzieś tu rozbił się jeszcze jeden samolot? Bo chyba jeśli jesteście ekipą ratunkową tu chyba wiecie jakich rozbitków szukacie. - coś jej nie pasowało, ale też nie chciała krytykować ich sposobów, może wojsko miało inne procedury ratownicze.
- No tak nie do końca... - Baker spojrzał uważnie Hana w twarz - Owszem, uratowaliśmy cię z dziczy, ale żadną ekipą ratowniczą nie jesteśmy. My tę wyspę badamy. Pracujemy dla Amerykańskiej Korporacji TMI i jesteśmy tu ekipą odkrywczo-badawczą, zwiedzającą sobie nieznaną ludzkości wyspę...
- Nie było żadnego ratunku? - Hana Heo powiedziała dziwnie nieobecnym głosem i spojrzała na Majora szklistymi oczami. Po sekundzie wybuchnęła płaczem, najwidoczniej wiadomość, że nikt jej nie szukał, przelał żal, stres, strach i uczucie opuszczenia jakie towarzyszyło jej przez ostatnie trzy miesiące. Katofonia niezrozumiałych urywanych słów wypowiadanych po japońsku i płacz wypełniły namiot medyczny.
- Emmm… no ten... - Major nie wiedział jak postąpić ze szlochającą Azjatką - ”Bear” skocz no po kawę! Kim? - Spojrzał na lekarkę.
- Ech… no już… dobrze... - Sprzątająca do tej pory rzeczy medyczne w namiocie, Kimberlee zaczęła lekko klepać Hanę po ramieniu. Ona chyba również była nieco nie tą osobą do takiego zajęcia.
Hana nie była niepodatna na bodźce. Próbowała się uspokoić, tyle że przez około kwadrans przeprowadzała z resztą jednostronną konwersacje. Wypłakała im wszystko, historię o Panu Kim-ie, katastrofę samolotu i trzy miesiące spędzone na wyspie. Zapomniała tylko w tej histerii, że powinna mówić po angielsku by ją zrozumieli. Major zarządził więc, by przyszedł tu do nich Ryotaro Miyzaki, i wśród już trzymanej w dłoniach kawy, Hana poznała Japończyka należącego do tej ekspedycji…

Okazało się to strzałem w dziesiątkę, szansa porozmawiania z kimś w ojczystym języku, i otrzymywanie odpowiedzi i potwierdzeń że ktoś ją rozumie zdecydowanie pomogły. Miyzaki pomijał temat samego wypadku, ale dowiedział się trochę personalnych informacji o Hanie. O jej siostrze, która niedawno miała zacząć studia na SKY, chorym ojcu mieszkających jeszcze w Osace. Ostatnich trzech miesiącach na wyspie. Jej pierwszym spotkaniu raptora i zmarnowaniu na niego dwóch pocisków z pistoletu na race. Oczywiście gadzina nie zgineła, ale musiała się nieźle poparzyć, a to dało Hanie czas na ucieczkę do morza, bo gadziny nie umiały pływać. Powiedziała jak obrzydliwe jest mięso tutejszych krabów. I jak brak apteczki zastąpiła tutejszymi grzybami, które były fantastycznym remedium na prawie wszystko.
Po około dwudziestu minutach spokojnej rozmowy oboje stwierdzili, że kawa jest do bani, a oboje zabiliby za kubek porządnej zielonej herbaty.

Po ochłonięciu i uświadomieniu sobie, że ratunek nawet niezamierzony jest lepszy od zakończenie żywota na wyspie, Hana mogła w towarzystwie “Beara” zwiedzić obóz. Zamierzała oczywiście z tego skorzystać, jak też z wizyty w messie, czy jak to nazywali wojskowi.
- Sorry za mój wybuch wcześniej, musiało wam być bardzo niezręcznie. - zagadała zakłopotana do najemnika.
- E tam, spoko - Mężczyzna błysnął do niej ząbkami.
- Więeeec, ekspedycja naukowa, to musi być ciekawe… - No Hana, nie koniecznie wiedziała jak zacząć rozmowę z kimś z kompletnie innej branży zawodowej.
- Poznaliśmy już jak tu ciekawie… prawie wszystko chce człowieka zeżreć, no ale jeszcze paru z nas żyje, więc nie jest źle? Chcesz coś słodkiego? - “Bear” wygmerał z licznych kieszeni munduru batonik i wyciągnął go do Azjatki, która spojrzała na prezent jak katolik na najświętszą relikwię.
- Chętnie. Dziękuje. - Prawdopodobnie przyjęcie i spożywanie batonika musiało wyglądać komicznie dla osób trzecich. Hanie po pierwszym kęsie znowu popłynęły łzy wzruszenia.
- Mhmmm...jakie to dobre...ja się tutaj powoli zaczynałam przyzwyczajać, że jedyną słodką rzeczą jaką będę mogła tu zjeść to te fioletowe owoce i różowe grzyby, co rosną na terenach drapieżców... mhmmm... - Pomruki, jakie wydawała pilotka w czasie konsumpcji słodyczy były bardzo sugestywne do samego końca batonika.

Wywołało to u Dave’a spory śmiech, który niezdarnie starał się maskować niby kaszelkiem. W końcu zaś, zatoczył dłonią łuk po obozie.
- To na co masz ochotę? - Spytał ją, a Hana zauważyła, jak wzrok mężczyzny prześliznął się po całym jej ciele.
- Mhmm... nie macie może prawdziwej świeżej wieprzowiny na ostro w messie czy jak to tam zwą? Naprawdę zrobił byś mi dzień jakimś prawdziwym kawałkiem mięsa. - powiedziała na głos swoje największe marzenie kulinarne w tej chwili.
- A wiesz, że mam? - “Bear” poruszył wymownie brwiami w komiczny sposób - Co prawda to nie będzie cały udziec, ale owszem, mam! Chodź - Mrugnął do niej i wprost zaciągnął za sobą do… namiotu, łapiąc ją za dłoń.
- Emm, to nie wygląda jak oficjalna kuchnia polowa... - zauważyła trochę zmieszana Azjatka.
- Kuchnie polowe to przeżytek, siadaj tu, patrz! - Wskazał jej miejsce w namiocie z otwartym na oścież wejściem, po czym sam zaczął się w środku krzątać, wyciągając… jakąś dużą, dziwną paczkę, na której pisało “Beef”. Widząc jej zaciekawione spojrzenie, szybko wyjaśnił:
- To jest całe danie, zrobię w pięć minut, zobaczysz, będzie dobre i będziesz miała swoje mięsko. Najlepsze na świecie racje żywnościowe, wojskowe. Nie kuchnia na pięć gwiazdek, ale będzie dobre! - Mrugnął do niej.
- OK. - Powiedziała i wyciągnęła do niego dłoń z kciukiem do góry, mimikując gest z amerykańskich filmów akcji z lat dziewięćdziesiątych. Kiedy on ‘szykował’ obiad ona rozglądała się po jego namiocie. - Macie bardzo nowocześnie wyglądający sprzęt, wasza korporacja musi być świetnie zaawansowana technologicznie.
- Ale to i tak patałachy… od samego przybycia na wyspę nic tylko mamy problemy… ale pewnie wiesz co i jak, w końcu tyle tu siedziałaś sama… w sumie jestem pod wrażeniem… wszyscy jesteśmy pod wrażeniem, że tak przeżyłaś sama i bez broni - Gadał najemnik, zabierając się za przyrządzanie posiłku. Tu coś otworzył, tam coś wysypał, wymieszał, zaczynał podgrzewać… i niby zapachniało jadłem. W międzyczasie odłożył oczywiście swój karabin, pozbył się również kamizelki ze sprzętem, i z najemnika nieco przeobraził się w kucharza...
- Miałam pistolet na flary, ale po spotkaniu z raptorem został mi jeden ładunek, więc trzymam to w jaskini, na wypadek jakiejś ekipy z samolotem. - Powiedziała, patrząc na karabin, sama umiała strzelać, ale tylko z pistoletów ręcznych.
- Major się chyba da przekonać, żeby skoczyć do tej twojej jaskini, żebyś zabrała resztę swoich rzeczy… a o raptory, i inne wredne gady to się nie martw, mamy taką siłę ognia, że hej! - odpowiedział jej mężczyzna, a rozglądająca się po namiocie Hana zauważyła… w rogu namiotu czasopismo z półnagimi facetami na okładce.
- Ja po prostu zawsze chodze przez tereny tych większych, jak się ubabrzesz w jakimś błocie to cię nie wywęszą a są tak duże że zdążysz je usłyszeć. - pominęła że pod hasłem ‘błoto’ miała na myśli odchody.
- Aha! Nie dość, że pilotka, że ładna, to i taka szprytna... - Zaśmiał się czarnoskóry, bajerując Hanę na całego. Ta w tym czasie sięgnęła po czasopismo - wprawdzie nie była to babska literatura jaką czytała w normalnych okolicznościach, ale jednak był to kawałek cywilizacji jakiej jej brakowało. Oczywiście pisemko było za daleko i dziewczyna musiała się wyciągnąć porządnie. Prężyła się niczym kotka, więc najemnik mógł stwierdzić, że krótkie spodenki i koszulka jaką Hana dostała od lekarki świetnie na niej leżą, co wywołało u “Beara” wzdychnięcie zachwytu. Sama pilotka po przechwyceniu czasopisma próbowała udawać, że rumieniec nie wyskakuje na jej twarz z każdą kolejna stroną.
- Eeee, to nie moje, to Marco - Wyjaśnił szybko mężczyzna - On woli chłopaków… ja kobiety. To jak ty to chciałaś, nieco pikantne? - Wskazał na jedzenie.
Hana odłożyła pismo koło siebie i wyciągnęła dłonie po posiłek. - Marzy mi się powrót do Osaki. Mamy tam taką małą knajpkę w środku miasta podają najlepsze noodle z pikantną wołowiną i wieprzowiną. Właśnie, wasza ‘ekspedycja’ jest przewidziana na długo? - spytała.
- Miesiąc czasu, no ale jak co, to możemy wezwać statek, kręci się wokół wyspy, ale ostatnio był ten cholerny huragan, to musieli odpłynąć - powiedział “Bear” i w końcu skończył przyrządzanie posiłku, i zaprezentował go Hana. Wyglądało nawet, nawet?



Hana powąchała posiłek i po pierwszym kęsie znowu wydobyły się z niej podobne odgłosy jak przy batoniku. - Mhmm.. nie powiem Dave, ...mhmm,... umiesz zrobić dobrze...mmm. - Pierwszy porządny posiłek na tej wyspie, Hana nawet zignorowała fakt, że są małe trudności ze statkiem. Delektowała się każdym kęsem pikantnego mięska. Na słowa kobiety “Bear” parsknął śmiechem, po czym potarł dłonią kark, a Hana chyba nie zdała sobie sprawy, co tak rozweseliło mężczyznę… no ale mniejsza z tym. Smakowało wspaniale, a żeby tak się nie gapić, jak Azjatka się zajada, czarnoskóry zaczął nieco kręcić się po najdalszych zakamarkach namiotu, coś z nich wydobywając, i składując wszystko w jedno miejsce… gdy zaś po kilku minutach Hana już wszystko spałaszowała, Dave usiadł spokojnie niedaleko niej, po czym przyjrzał się jej zadowolonej minie.
- To na co teraz masz ochotę? - Spytał, dolewając jej do kubka oranżady, którą również wyczarował z pakunku z żywnością - Ale Coli niestety nie mamy... - Dodał z przepraszającym uśmieszkiem.
- Kiedy szłam szukać źródła strzałów wpadło mi do głowy że naprawde napiałabym się szampana...ale te bąbelki też są dobre. - Powiedziała, popijając oranżadę. Pierwszy raz była najedzona czymś nie surowym, była czysta, opatrzona i z wizją, że wszystko się ułoży. Przeciągnęła się i spojrzała poza namiot.
- Ok pokaż mi resztę obozu i poucz czego mam nie dotykać żebym wam nie narobić bałaganu. Aaaa! No i nie wiem gdzie mi każecie spać, mam mały namiot turystyczny w mojej jaskini, ale dzisiaj tam raczej po nie nie pojedziemy.
- Dużo do zwiedzania nie ma… no ale jak chcesz, to chodź. A co do alkoholu, szampana nie mamy, ale jest Whisky, moooże bym zwinął flaszkę? - Mrugnął do niej Dave - Co do spania, to najlepiej ze mną… khe, khe… znaczy się, nie wiem gdzie cię ulokują - Zaśmiał się, po czym posprzątał po posiłku górę śmieci do worka. Następnie znowu założył na siebie cały ten majdan wojskowy, no i wyszli oboje z namiotu…
Hana na żart zareagowała uniesieniem brwi a kiedy Bear odwrócił przyjrzała się mu całemu po raz pierwszy i wydała z siebie ledwo słyszalne - Hyh. - Kiedy wychodzili spytała nieśmiało. - Ta Whisky, mam nadzieje nie należy do Majora i nie zostanę za to odstawiona gdzieś na środku wyspy?
- Nie nie… mamy tu mały zapas, już napoczętą skrzynkę, parę flaszek jest ogólnie... - Wyjaśnił mężczyzna, gdy zaczęli mały obchód obozu.
- Kim już znasz, i namiot medyczny… Majora też... - Mówił “Bear”, gdy tak szli przed siebie - To jest Alan Woods, nasz zaopatrzeniowiec... - Wskazał na mężczyznę kręcącego się przy sporej górze skrzyń, skrzynek, pojemników i innych dupereli. A sam Woods, na widok Azjatki, spuścił głowę i wbił wzrok w ziemię. Po chwili zaś odwrócił się do nich plecami, więc nie widział jak Hana pomachała mu przyjacielsko.
- Nieśmiałość? - spytała się najemnika.
- Raczej złamane serce i bezsilność strasznego romantyka - Pokręcił głową “Bear” - W nocy uciekła nam z obozu Azjatka, Lyssa, i jest bardzo podobna do ciebie… nikt nie wie, co jej do łba strzeliło i czemu zwiała… niektórzy powoli sugerują, że jest szpiegiem Chińczyków?
- Szpiegiem Chińczyków? - powtórzyła powoli ze słyszalnym sceptycyzmem. - Znaczy przykro mi że jedna z waszych zaginęła, mam nadzieję że znajdziecie ją szybko bo ta wyspa to wredniejsza siostra Australii, wszystko chce cię zeżreć nawet rośliny.
- Uciekła, nie zaginęła - poprawił Hanę “Bear” z nietęgą miną - Dobra, mniejsza z tym, chodź dalej... - I poprowadził ją na skraj obozu, gdzie wylegiwał się z nagim torsem przystojniaczek w przyciemnianych okularach i z karabinem na udach.
- A to jest Marco, mój współlokator - Przedstawił opalającego się Dave.
- Hej Marco, - pilotka pomachała mężczyźnie i przedstawiła się - Hana Heo.
- Hej hej, jestem Marco... - Odezwał się mężczyzna, pokazując palcami dziwny gest, tworząc nimi coś jak literę V?
Hana odpowiedziała tym samym ‘love and peace’ i ruszyli z Bear’em dalej. Mężczyzna poprowadził ją wzdłuż linii namiotów i kolejnej góry sprzętu, aż dotarli w końcu do dwóch quadów i jeepa, na którym siedział kolejny najemnik pełniący wartę przy jakimś wielkim, zamontowanym na pałąkach karabinie.
- A to jest Larry - Wyjaśnił “Bear”, na co wartownik żujący chyba gumę kiwnął głową do Azjatki.
- Miło poznać - Powiedział do niej po chwili.
- Wzajemnie, jestem Hana. - Z każdym poznanym członkiem ekspedycji pilotka czuła się coraz pewniej i spokojniej.
- Chcesz gumę? - Larry sięgnął dłonią do kieszeni.
- Chętnie. Dziękuję, trochę mi głupio wszyscy mnie czymś częstują a ja mam w plecaku tylko resztkę grzybków antydepresyjnych. - powiedziała nonszalancko, i zajęła się resztą wycieczki… na co obaj mężczyźni na moment “zbaranieli”, wymienili zdziwione miny, po czym obaj wzruszyli ramionami...

- O, a ten co biega w tą i z powrotem, to Harry, jeden z naszych survivalowców i youtuber... - Wyjaśnił “Bear” opisując mężczyznę z kucykiem, kręcącego się po obozie akurat tam, gdzie ich nie było…
- Youtuber?
- No tak… Youtube… no wiesz nie? Filmiki... - Zdziwił się mężczyzna.
Hana popatrzyła na niego zdziwiona, zdecydowanie nie wiedziała o czym mówi najemnik. - Nagrywa filmiki zwiedzając świat, robi to amatorsko, ale ma z tego jakąś kasę - Wyjaśnił czarnoskóry - Ale takie życie to nie życie, i zarobki do dupy moim zdaniem...
- Czyli jest turystycznym dziennikarzem. Jasne. - Heo przytaknęła znajdując sobie znajome wytłumaczenie.
- No… jak ich tam tak w Japonii nazywacie... - Powiedział mężczyzna.
- Chodzi ci o ジャーナリスト? - upewniła się Hana.
- Emmm… tak, whatever... - Uśmiechnął się do niej “Bear”.

W końcu i czarnoskóry podprowadził Hanę do Douglasa i Sarah, którzy siedzieli razem i rozmawiali przed jednym z namiotów niedaleko pojazdów…
 

Ostatnio edytowane przez Obca : 01-01-2019 o 18:17.
Obca jest offline