Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-12-2018, 23:31   #110
corax
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację


Żenia widziała bardzo mało. Cmentarz był spowity mgłą. Do tego chmury wisiały bardzo nisko. W zasadzie przygotowanie wszystkiego zajęło im nieco czasu. Zapalniczka miała spluwę ze srebrną kulą. Karol nadal kuśtyka, choć już mniej niż wcześniej. Vavro chodził normalnie, ale większy wysiłek powodował, że strasznie głośno dyszał. Tylko Harad ze swoim Kleivem prezentowali pełnię sił. Góral poświęcił czas na medytację. Zwiad Żenii nie wniósł praktycznie nic, bo warunki pogodowe nie pozwoliły jej obejrzeć cmentarza. Słońce zachodziło.

Dziwne wrażenie cieniastych skrzydeł otulających ciało brunetki niosło ze sobą jakieś ukojenie.

- Nic nie widać. Lipa. - stwierdziła po prostu lekko poruszając ramionami w górę i w dół i bawiąc się przy tym napinaniem skrzydeł. - Jakieś propozycje? Idziemy z Miszą na piechtę?

- Brawo za zwiad - powiedział Harad nie kryjąc ironii - ruszamy wszyscy razem.
“To se idź sam i pokaż jak się to robi, cwaniaku” prychnęła Żeńka w myślach.
Jak powiedział tak zrobili w ludzkich formach. Nie wzbudzając podejrzeń minęli wejście cmentarza. Po przejsciu kilku kroków Harad rozejrzał się i zrzucił płaszcz odsłaniając wielkiego srebrnego Kleiva.
Na moment zawahał się wzywając ducha Luny.

Cały cmentarz był spowity jakąś dziwną mgłą. Mgłą, która wywoływała nieprzyjemne wiercenie w nosie.

- Coś tu śmierdzi - mruknęła Żenia pod nosem z ironią w głosie. Komentarz zgrał się w czasie Haradowego stripteasu. Po raz pierwszy odkąd pamiętała, to ona mówiła. Brunetka zmieniła formę pozwalając sobie nieco urosnąć.

“Ej czujesz coś, Nahajka?”*
“A ty? Ja nie mam nosa, pamiętasz Zygzak?”
Usłyszała odpowiedź w głowie.
“Nie jestem, Zygzak! Nie masz nosa, ale ptaka masz, co?” Żeńka uśmiechnęła się złośliwie.
“Btk'uthoklnto! Nie Nahajka, Zygzak!”
Fuknęła zmora.
“Tego się nie da wymówić. A Nahajka to pieszczotliwie. Zygzak brzmi niefajnie. Wrona lepiej. Into, Intusia. Tusia…”
“W takim razie ćwicz wymowę… Zygzak!”
Zmora zamilkła.

Tymczasem wilkołaki po ocenieniu, że w okolicy nie ma zbyt wielu ludzi postanowiły przyjąć bojowe formy. Tylko Żenia i Zapalniczka pozostały w formach glabro.

- Są cztery krypty i jedna kaplica. - Żenia wskazała kierunki - Ale nie rozdzielajmy się za bardzo. - mruknęła.

Zanim zdążyli się przesunąć choćby o krok we mgle zaczęły się pojawiać sylwetki. Sylwetki niczym ze snu. Lekko wykrzywione. Niewyraźnie gdy się na nie spoglądało, lecz całkiem wyraźne gdy były na skraju widzenia.

- To nic dobrego - powiedział Vavro niskim głosem.
- Żartujesz kurwa - podsumowała Zapalniczka.

“Hmm… Tusia, no nie fochaj się Zobacz. Da się to zjeść?”

Zanim Żenia usłyszała odpowiedź postać przypominająca kobietę rozmywająca się w cieniu rzuciła się na Karola i siekła go czymś na kształt sztyletu przez ramię.

Karol syknął, jednak ostrze nie przebiło jego skóry.

- Co to? - rzuciła Zapalniczka.
- Nie wiem - odpowiedział Harad - co ja? Szaman? - warknął.

Żenia w między czasie sięgnęła po wężowy nóż i dziabnęła atakujące widmo kobiety. Na próbę.

Postać powykręcanej kobiety ze sztyletem rozwiała się w uniku tuż przed ostrzem Żenii. Wilkołaczce nie było dane sprawdzić jak to jest dziabnąć ducha.

I wtedy pojawił się on. Stał wysoko na wzgórzu. Ledwie widzieli go we mgle. Ale to nie był Samson. To był wielki Crinos o ciele składającym się z różnokolorowych łat.

- Wasze skóry są kuszące. Będę je zabierać pojedynczo.
Rozległo się w głowie Żenii. Był to męski głos należący do kogoś, kogo nie znała.
“Ej… co to za koleś? Tłoczno tutaj…”
Rozbrzmiewało niczym echo w głowie dziewczyny.

Żenia zaskoczona i sfochowana zaczęła jednak chichotać na wymianę w swojej głowie niczym na dworcu centralnym.
- Haight? - powiedział Vavro.
- Ne. On martwy - warknięciem Harad próbował uspokoić swoich ludzi.
Tymczasem kształt na wzgórzu zniknął.
Żenia zupełnie niestosownie roześmiana odwróciła się do reszty.
- Nie rozdzialać się. Na to liczy ten śmieszek. Harad no szukamy. - dziewczyna pochyliła się w stronę sędzi - Zapalniczka, jakby co to wezmę cię i polecimy. Ty strzelasz, ja lecę. Chłopaki prowadzą atak naziemny.

Zapalniczka skinęła głową.
Wzięła oba swoje pistolety i czekała, żeby dać się porwać.



Żenię lekko przeraziło to co zobaczyła gdy tylko oderwały się od ziemi. Dziwne duchy o ciałach młodych kobiet i twarzach maszkar rzucały się z każdej strony na stojące do siebie plecami wilkołaki. Szybka ocena zagrożenia pozwoliła jej naliczyć dwanaście cieni. Podzieliły się równo, po trzy na każdego z wilkołaków.

Karol oberwał widmowym nożem i widmową włócznią. Zawył głośno próbując wyłamać włócznię. Duchy po ataku rozmywały się i uciekały ponownie we mgłę…

Misza dostał dużo gorzej. Jeden z duchów na niego wskoczył i z szaleńczym jękiem zaczął tłuc toporem po plecach metysa. Drugi podciął mu nogi powalając.

Zapalniczka zareagowała i wystrzeliła z obu pistoletów próbując pomóc Miszy. Żadna z istot nie została trafiona. Zamiast tego oba duchy spojrzały w niebo poszukując źródła ostrzału. To wystarczyło, żeby Harad rozciął oba potwory na pół. Korpusy oddzielone od nóg opadły obok rannego Miszy. Harad dyszał ciężko ze zmęczenia. Do Miszy dobiegł po tym, jak zabił trzy stwory, które zaatakowały jego.

Vavro też odparł atak. Udało mu się urwać głowę jednego z napastników, jednak na jego ramieniu połyskiwała krew.

- Krew… - rzekł Crinos po skończonym tańcu z ostrzem.
- To… nie… duchy… - sapał głośno, podczas gdy istoty znów uciekły we mgłę.

- Silni w grupie. Atakują na raz. Ich broń iluzja - przemawiał Vavro. Wykorzystał ten atak, żeby obserwować przeciwników. I udało mu się. Teraz byli o wiele bardziej przygotowani.

Karol zawył głośno. Istoty z cienia zdały się uciec. Jak dużo czasu mieli do kolejnego ataku?

- Zapalniczka, spróbuję jeszcze coś jednego. A ty się przyłóż i przygotuj na desant z powietrza. Znaczy zrzucenie Cię. To dachowe turlanie się przyda w akcji - zachichotała dziewczyna. - Harad! Tam! Na jedenastą! Szybko. - krzyknęła Żenia przelatując nad zebranymi w kółko różańcowe wilkołakami.

Vavro i Karol chwycili pod ramiona Miszę. Harad niczym bestia podążał na czele pochodu. Węszył. Poruszał się na czworakach z uniesioną łapą i obnażonym Klaivem.

Przeszli jakieś czterdzieści metrów. Rany Karola zniknęły. Vavro podobnie. Misza nadal krwawił, ale był w stanie stać. Broń nie raniła tak jak wilkołacze szpony.

Żenia z Zapalniczką obserwowały obszar cmentarza z góry. Cieniste skrzydła przydały się zdecydowanie. Ragabash rozglądała się nie tylko za stworkami z mgły ale i za Haightem. Nie dowierzała, żeby odpuścił. A Harad był z nich największy. Najgłupszy - Wrona pokiwała w myślach cynicznie - ale i najcenniejszy.

W mgle błyskały jakieś cienie. Jednak przemykały zbyt szybko, żeby Żenia mogła być pewna, że to jakiś upiór.
- Żenia, powiedz ty mi od kiedy masz skrzydła?
Pytała zdejmując z pleców broń. Zaawansowany karabin maszynowy ze sporej wielkości lunetą i podwieszonym granatnikiem. Owinęła pas mocujący broń wokół ramienia i uruchomiła celownik laserowy. Promień natychmiast stał się wyraźnie widoczny we mgle. Krótka seria i jęk z mgły. Zdawać się mogło, że wielkość broni poprawiała zmysł celności dziewczyny.

- Resztki żarkurczaka z grilla. - mruknęła Wrona. Harad z dołu coś wyharczał na temat strzału. I wtedy przyszła druga fala. Istoty nauczone doświadczeniem upatrzyły sobie w Miszy najsłabsze ogniwo, toteż jednocześnie siedem z nich rzuciło się na metysa.

Harad dopadł dwie. Vavro kolejną. Obok Karola prześlizgnęły się w zasadzie nie otrzymując obrażeń.

Zapalniczka wstrzymała ogień. Potwory były zbyt blisko ludzi Harada. Zamiast tego odpaliła trzy flary, którymi cisnęła na ślepo. Po chwili Żenia widziała już dużo więcej. Misza padł pod ciosami widmowych włóczni, noży i pałek. Napastników została piątka. Jednak światło chemicznie spalanych flar pokazało coś jeszcze. Krąg innych cienistych sylwetek poruszających się między nagrobkami. Otaczających ich. Istoty te wielkością nie ustępowały wiele wilkołakom. Poruszały się na tylnych kończynach, choć ich sylwetka była mocno pochylona.
Co jakiś czas opadały na przednie łapy prezentując kolce na plecach. Były też dużo lepiej opancerzone niż istoty z jakim do tej pory walczyli.



- Zdejmij te skorupiaki - Żenia mruknęła do Zapalniczki - Harad chrońcie Miszę. Cztery skorupiaki, okrążenie, łamać szyk, lecę! - Żenia rzuciła do srebrnej bestii sama zmieniając w locie formę do crinos. Lotem koszącym chciała spaść na najbliższego potwora i rozerwać go na strzępy lub chociaż rzucić nim jak kulą w kręgle. Jego krew mogła jej pomóc odzyskać gniew. Brakowało jej szybkości.

Brakowało jej na każdym polu. Jej bezwładne ciało uderzyło w stwora, który zatoczył się ciężarem złamał jeden z nagrobków. Zaś ciało Córki Ognistej Wrony dopiero rosło i pokrywało się futrem. Wystawiając dziewczynę na atak.

Alfa rzucił się między istoty które siekły Miszę. Kilka szerokich cięć i wrzaski. Istoty musiały wiedzieć, że ich atak na Metysa był samobójczy.

Zapalniczka zaś wystrzeliła z podwieszonego granatu w stwora stojącego kilkanaście metrów od Żenii. Gruz rozsypał się w świetle wybuchu. Żenia zdążyła się podnieść i szybko rozejrzeć. Pył opadł. A bestia trafiona granatem zdawała się wyszczerzać kły w drwiącym uśmiechu.

- Skrzydła…. ciekawe....

Głos dochodził z głębi cmentarza. Nie należał do Samsona, miał w sobie coś groźnego.

Żenia będąc wielkim czarnym crinosem oderwała się od ziemi roztaczając wokół siebie wielki cień skrzydeł. Były teraz ogromne a ich machanie podrywało kurz z cmentarza.

Od strony Harada i jego watahy dobiegały głośne ryki.

Żenia ryknęła ostrzegawczo do watahy Słowaków by zwrócić ich uwagę na właściwy cel. To nie był moment na świętowanie. Chciała namierzyć Haighta swym zmysłem wyczucia żmija a w między czasie dobrać się do jednego ze skorupiaków. Chciała krwi. Gdyby oderwać czułki czy chlupnęłaby na ziemię?
Mgła nie była naturalna. Teraz gdy Żenia wciągnęła jej zapach była już tego pewna. Wywołał ją szaman, żeby im wszystkim utrudnić. Wdzierała się do nosa i atakowała zmysły. Czuła falę smrodu żmija pod sobą. Cztery demoniczne istoty. Ale szamana nie czuła.. Nie widziała go...

- Mało - wadera warknęła w odpowiedzi spomiędzy kłów - widzieć.

Ryki były pełne gniewu. Zmory w samobójczym ataku powaliły Miszę. Stracił dłoń osłaniając się. Z jego klatki sterczało kilka widmowych ostrzy. Z każdym oddechem Miszy z jego klatki wydobywał się świst. Wokół niego rozciągały się strzępy rozszarpanych zmor. Harad wznosił ostrze szykując się do ataku na otaczające ich nowe potwory. Czas na opłakiwanie poległych miał dopiero przyjść.

I wtedy właśnie, zanim Żenia zdążyła zebrać myśli wszystko się zmieniło. Runęła w dół. Skrzydła zniknęły niczym cień oświetlany promieniami słońca. Żenia uderzyła o ziemię z hukiem. Nie czuła przy tym bólu. Tylko dziwny dyskomfort…jakby smocze łuski wrzynały się pod skórę.

“Co się... jak on? Ejjj! Zrób mu coś!”

Poczucia chaosu dopełniał głos nastolatki w głowie. Zaś wysoko nad nimi przelatywał ogromny cień z kilkumetrowymi skrzydłami uzbrojony w dobrze znaną broń o ciemnym ostrzu.

Żenia zebrała się uciszając zmorę syknięciem.
Szaman ukradł dar. Potrafił rządzić duchami. Wataha Harada walczyła ze zmorami.

Brunetka usłyszała w głowie słowa Wojtka:
“Kiedy wzięłaś na siebie cały ciężar świata?”
To była jedna z tych sytuacji, które właśnie ukazywały dziewczynie, że polegać może na sobie. I że jest na czele chronienia tych za sobą. Poczucie odpowiedzialności i ciężar samotności wbiły się klinem w myśli i kwik Nahajki.

‘Kuźwa sama mu zrób! Wszystko za wszystkich mam ciągle odpierdzielać?!”

Żenia zarzuciła ciemność na obszar wokół kapliczki.
Mrok rozlał się daleko wokół krypty. Wysoko w niebo. Ludzie Harada zerkali po sobie podejrzliwie.

- Zapalniczka! - ryknęła by przywołać Sędzię i ruszyła w stronę ludzi Harada. Liczyła, że kupiła czas na porozumienie się ze Srebrnymi Kłami nim skorupiaki do nich dociągną. Chciała też przejąć snajperkę Zapalniczki i z ciemności zestrzelić szamana przy pomocy srebrnej kuli.

Misza targany bólem po otrzymanych ranach wpadł w szał. Harad powalił go uderzając rękojeścią Kleiva w potylicę. Srebrne Kły patrzyły w ciemność nic nie widząc. Nie to co Żenia. Dziewczyna widziała zapalniczkę otoczoną ciemnością. Widziała też skrzydlatego Crino, który szybował wprost na dach krypty. Z gracją siekiery rzuconej do rzeki Haight uderzył o smutnego anioła posyłając rzeźbę na ziemię. Po chwili w ślad za aniołem spadło kilka dachówek. Sam szaman jednak nie spadł z dachu.

Zapalniczka uniosła karabin i zamrugała. Żenia wyraźnie widziała zielone światło w miejscu jej oczu. Co więcej dziewczyna mierzyła z karabinu wprost w zdawałoby się oszołomionego szamana.

Za plecami Żenii ryk przypomniał o dużo bliższym towarzystwie niż Zapalniczka i legendarny szaman. Tuż za nią były cztery bestie, które wcale nie były wolne jak na coś opancerzonego. Nie zwracała na to uwagi. Potwory miały paść z ręki wojowników Harada. Ona musiała pomóc zapalniczce.

Rytmiczny klekot karabinu maszynowego. I warknięcie Zapalniczki. Ledwie słyszalne. Ciemność zdawała się nie przeszkadzać dziewczynie. Z zagryzionymi zębami starała się utrzymać wznoszący się karabin. Żenia nie była pewna czy skrzydła rozwiały się w kontakcie z jej ciemnością, czy raczej dopiero pod ostrzałem z karabinu.

„Dobra jest. Prawie wszystko weszło w cel. Już po nim. Słyszałam, że wilkołaka można położyć dobrym strzałem z pistoletu”

Głos był ledwie słyszalny w szalonych odgłosach bitwy.

Vavro i Karol ruszyli na skrajne potwory. Harad przepuścił Żenię. W skupieniu szykował się do starcia z dwoma stworami. Tymczasem na dachu kapliczki opadał kurz wzbity przez czterdzieści dwa naboje wystrzelone w jednej serii ze zmodyfikowanego karabinu maszynowego. Zdecydowana większość weszła w cel. Historie o wilkołakach zabitych konwencjonalną bronią były wyssane z palca. Wielki Kleiv wzniósł się do ataku. Zdawać się mogło, że osuwające się w ciemności spod stóp Samuela dachówki spowalniały go w większym stopniu niż seria nabojów kaliber 5,56.

Zapalniczka dobyła pistoletu na udzie z nadludzką szybkością, jednocześnie przyjęła formę bojową. Akurat dość szybko, żeby otrzymać cios wielkim kleivem.

Do Żenii dotarło, że ta broń była niemal dwukrotnie większa niż ostrze Harada. Słowak z dużo większą łatwością radził sobie w zwarciu. Natomiast tam, na dachu w ciemności, długie ostrze zataczało szerokie łuki. Z lewego ramienia Zapalniczki chlusnęła krew.

Wtedy wystrzeliła z pistoletu. Jedna kula kaliber .50 odlana ze srebra. Wystrzelona prawie z przyłożenia w ciemności Żenii.

W ciemności, w której Samuel Haight nie był w stanie uniknąć, czy uskoczyć. W ciemności, której mroki rozpraszała noktowizja Zapalniczki. Kula weszła w klatę Tancerza Skór powodując jego zachwianie się. Ból jaki musiała wywołać z pewnością utrudnił mu kolejny atak. Jednak to nie był jego pierwszy pojedynek z wilkołakiem. Większość ruchów wykonywał automatycznie mimo odniesionych ran.

Żenia pomyślała w pierwszej chwili, że Zapalniczkę znów tylko drasnął końcówką ostrza. Jak przy pierwszym ataku. To było tylko muśnięcie.

Właśnie wbiła się pazurami w ścianę krypty i dobijała do skoku wyżej gdy bezwładne ciało blondynki spadło w jej ramiona. Obie wylądowały na poziomie ziemi. Muśnięcie srebrnym ostrzem prowadziło przez tętnicę szyjną. Nagie ciało kobiety było już całe zalane krwią. Żenia opadła na ziemię pod kaplicą, a w swych potężnych łapach trzymała zwłoki pełniącej obowiązki alfy watahy. Harad i reszta nie widzieli tego, gdyż za plecami Żenii zamknęła się już kurtyna ciemności. Ale nie musieli widzieć. Nie tak to miało wyglądać. Złość przepełniła brunetkę. Złość tak wielka, że Żenia dosłownie chciała ziać ogniem.


Szok i gniew przepełniły Córkę Ognistej Wrony.
Wadera chciała ryczeć i rozszarpywać.
Żenia chciała wyć z rozpaczy.
Nahajka wietrzyła krew i chciała polować.

Trzy przeciwstawne impusly, każdy jednakowo silny.

Zmysły i instynkty Wrony szalały. Cel pozostał jeden.
Ułożyła lepkie od krwi ciało blondynki i korzystając z daru ciszy węża ponownie wskoczyła na ścianę by rozpocząć wspinaczkę.
Węszyła za przeciwnikiem.

Na dachu już go nie było. Mgła ze swoją okropną wilgocią zalewała nozdrza utrudniając wyczucie czegokolwiek. Gdzieś w głowie dziewczyny brzęczało przeczucie. Dopiero po sekundzie zrozumiała, że była to struna szarpana przez jej osobistą Zmorę.

“W Kamionkach wszyscy maskowali swój zapach”

Za to na dole chłopaki stali w formacji oparci o siebie. Kimkolwiek byli napastnicy zdali się rozpłynąć we mgle. Nagle wszystko ucichło. Jakby walka się skończyła. Ciszę przerwał Harad.

- Żenia, co w cieniu? - warknął. Patrzył w stronę dachu, ale nie widział jej. Spoglądał gdzieś w pustkę po lewej.

Tymczasem na dachu poza śladami walki i masą krwi było widać ślady nieudolnej ucieczki. Przetrącone dwie figury. Zerwane dachówki. Biegł wprost w głąb ciemności. Wprost w pułapkę bezszelestnej czarnej bestii. Zeskoczył z dachu po drugiej stronie.*

- Ucieka. Sędzia martwa. Prawo i prosto - rzuciła w odpowiedzi Żenia i skoczyła za uciekinierem korzystając z siły mięśni napęczniałych od wściekłości. Dojrzała go na krawędzi dachu. Biegł między nagrobkami. Co jakiś czas uderzając o jeden czy drugi. Zostawiał za sobą ślad krwi. Dopiero teraz go dojrzała.
Gnając splatała czarne bicze ciemności. Wiedza przekazana przez Nahajkę miała szansę okazać się przydatna.

“Mamy gnoja”

Pięć trzymetrowych macek splecionych z cienia w ciemności wystrzeliło w stronę wilkołaka. Nie widział co się dzieje. Nie mógł nawet próbować uniku. Żenia musiała zatrzymać się w swoim szalonym pędzie, żeby skupić się na mistycznych cieniach. Jednak teraz nie mógł jej uciec. Mogła powoli smakować zemstę w samym środku otoczonego ciemnością terenu miedzy nagrobkami.

Nie chciała smakować.
Cztery macki owinęły się niczym węże boa, tak by unieruchomić Haighta w miejscu. Ramię, w jakim trzymał miecz pochwyciła piąta. Resztki wściekłości Wrona zużyła na dopadnięcie szamana by pazurami odciąć ramię.
Nie czuła w tej chwili litości jaka sterowała nią podczas walki z Tancerzami. Czuła pokłady tak wielkiego gniewu, że gdzieś tam przebiła iskra świadomego pytania. Czy gdyby miała wspomnienia, w tej chwili byłaby w stanie zachować resztki kontroli?

Chciała dokonać niemal biblijnej zemsty. Oko za oko, ząb za ząb.
A może to była jedynie zemsta wilkołacza?
Kleivem odciąć łeb Haighta dokładnie tak jak on zabił jej przyjaciółkę.
Siostrę.
To poczucie ugrzęzło jej w gardle.
Świadomość, że dupowata blondynka była prawie jak siostra uderzyło z całą mocą i dodało brunetce sił w dopadnięciu wroga.*

Szarpał się. Wyglądał dziwnie. Żenia widziała go dość dobrze. Wypychal skórę, która zdawała się na niego nieco za ciasna. Twarz zdobiło mu wiele blizn. Wszystkie skupiały się wokół oka. Jednak samo oko pozostało nienaruszone.

“Coś jest z tymi oczami, nie?” - głos nastolatki w głowie nie rozładował ani trochę napięcia.

W ogóle wyglądało to jakby ciało Carvera wypełniało skórę kogoś zupełnie innego. Samuela Haighta. Cokolwiek się działo przy jego wskrzeszeniu, to rytuał najprawdopodobniej dobiegł do końca scalając ze sobą tych dwóch szamanów.

Wielki Crinos wyrwał się z macek, jednak nie słyszał nadchodzącej Żenii.


“Co za lipa!!!” Wrzasnęła Żenia w myślach.

Rozpędzone szpony wilkołaczki trafiły ramię z jego bronią. Wbiły się głęboko. Na tyle głęboko, że naruszone mięśnie rozluźniły chwyt na broni. W dziwnej ciszy tej walki brzdęk upadającej na pobliski nagrobek rękojeści srebrnej broni zdawał się wyjątkowo głośny. Raniony Crinos warknął z bólu.

Wyprowadził cios swoim szponem. Szponem z którym coś było nie tak. Żenia dojrzała to natychmiast. Wydawały się nienaturalne. Naładowane jakąś magiczną energią. Stalowe. Nie widział jej. Uderzał tam, gdzie mogła być. I uderzał zaskakująco celnie jak na niewidzącego przeciwnika.

Jej ruch zadział się poza jej świadomością. Ciężko powiedzieć, czy był to efekt szkolenia Gucia.

“Nie rozumiem dlaczego ludzie nie blokują ostrzy. W najgorszym wypadku stracą rękę, a nie głowę.”

Rozbrzmiewały słowa umięśnionego Pomiota.

W każdym razie połyskujące zielonkawo stalowe szpony trafiły wprost w przedramię dziewczyny.

“O ty gnoju” zabrzmiała nastolatka,

Trafiły wprost w tatuaż wijący się pod futrem. I nawet nie drasnęły twardej wilkołaczej skóry.

“Zabić go raz to mało!!”
Wrona ledwo widziała ze złości. Użyła gniewu by móc choć nieco logiczniej myśleć i zionęła smoczym ogniem.
Zionęła zielonym ogniem skoncentrowanej nienawiści.
Nim toksyczne opary rozwiały się już dopadała mrocznego kleiva by przeciągłym ruchem zaatakować szamana.
Rozpłatać, rozciąć, wysłać z powrotem do maelfasu czy dokądkolwiek skąd wypełzł Haight.

Zielony opar na moment rozbłysnął w ciemności. Pięć wijących się cienistych macek próbowało się natychmiast się od niego odsunąć. Skóra Samuela pokryła się bąblami. Zawył okropnie. Umierał. Tak jak całkiem niedawno zdarzało się innym. Jednak całe pokłady gniewu jakie zebrał w czasie lat polowań na wilkołaki trzymały go w tym świecie. Żenia sięgała po broń, gdy leczący się z zawrotną prędkością Crinos wyprowadzał cios. Szeroki cios na wysokości klatki piersiowej dziewczyny. Poczuła jak mięśnie otwierają się, a klatka żebrowa pęka na wysokości mostka. Ale było już za późno na cokolwiek. Wyprowadzała od dołu cios pochwyconym ostrzem. Z siłą i pewnością urodzonej zabójczyni. W głowie rozbrzmiewał ryk bólu Zmory trzymającej srebrny miecz. Przebiła go na wylot. Wbiła ostrze tuż powyżej pasa, i kierowała w górę. Czubek sztychu wybił się w potylicy bestii. Dłoń rannej Żenii wbiła się wraz z rękojeścią w trzewia mężczyzny. Siła uderzenia uniosła go nad ziemię na moment. Jego ciało traciło wilcze rysy. Przez co stało się jeszcze bardziej przerażające. Naprawdę wyglądało jakby skóra Samsona była naciągnięta na większe od niej ciało Haighta.

- Cholera. Znajdę drogę z powrotem. Znowu….

Jego głos był prawie niesłyszalny. Po chwili zakaszlał i z gracją wielkiego szaszłyka upadł na cmentarną ziemię.

„Żeńka… my umieramy. Jego pazury… tam coś było, coś paskudnego. Musimy go szybko zjeść.”

Głos dziewczyny w głowie Wrony wirował. Faktycznie kręciło jej się w głowie. Miała problem z oddychaniem. Mgła się rozwiewała, ale ludzi Harada nie było widać. Mieli swoje problemy. Nie była nawet pewna czy ją słyszeli. Mgła wywołana przez Haighta zdawała się blokować wszystkie zmysły. A teraz… teraz nie miała siły krzyczeć. Gdy ruszyła ręką, zauważyła, że dwa żebra wysuwają się z jej klatki piersiowej.

‘Zjeść? Jak to zjeść?” wronie myśli pływały leniwie chociaż biel kości własnych żeber przykuwała jej uwagę. Gustek upychał żebra. Wtedy. Przy caernie. Na mrugnięcie okiem Żenia odpłynęła na myśl o wielkim Tucholaku. Poczuła ciepło w okolicach serca. A może był to jedynie wypływ jej własnej krwi. Brunetka oparła się o miecz wciąż wbity w trupa przeciwnika i spróbowała tego gutkowego triku: wsadzenia własnych kości z powrotem na miejsce.

Kości weszły, a fala bólu rozpłynęła się po dziewczynie intensyfikując zawroty głowy. Dziwny dźwięk wydany przez miękkie mięso ustępujace bielejącym żebrom spowodował, że sie lekko otrząsnęła.
„Żabo, ja mam pólmetrowy pysk z czterocentymetrowymi kłami, czy ty? Jak myślisz, jak zjeść? Zacznij od tyłka. Tam jest sporo mięsa.”

Nagłe targnięcie bólu. Nie była już w stanie ruszać tylnymi łapami. Rzeczywiście coś z pazurów Haighta rozlewało się w jej ciele.

‘Wr...Wrono, n...nie Ż - Żabo. Tylko Marek…” - Żeńka mrugała z wolna - “... tak mówi, a ja nie...dobier…am się do fa..ce...tów od tyłka. - żachnęła się mozolnie Córka Ognistej Wrony - „I nnn-ni-nie jadam… ludzi”.

Coś w dziewczynie buntowało się na sam podszept zmory. A sama myśl o jedzeniu niedopasowanego szamana wywołała odruch wymiotny. Spazm z kolei targnął ciałem Żeńki nową falą bólu.

“To nie duch.”
Żenia próbowała zawyć raz jeszcze, odpuszczając macki. Nie miała sił na utrzymywanie ciemnych pomocników. Nie czuła gdy padała, resztką świadomości trzymając w dłoni mroczny kleiv.

„Głupie przyzwyczajenie. Musisz kiedyś spróbować.”

Ciemność się nie rozwiewała. Wręcz przeciwnie, dziewczyna czuła jak otacza ją coraz mocniej. Zapadała w sen. Dziwnie spokojny i przyjemny sen. To co wydobyło się z jej ust przypominało ledwie skowyt. Odgłosy bitwy cichły w oddali. Wszystko to się kończyło. A ona wreszcie mogła odpocząć…
 

Ostatnio edytowane przez corax : 30-12-2018 o 23:34.
corax jest offline