Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-01-2019, 19:47   #105
Efcia
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Dorothy poszła w ślady najemniczki, również pociągnęła łyk wody ze swojego bidonu, uprzednio wyciągając go z plecak. Stanęła koło “T”, przez chwilę wpatrując się w nią w milczeniu i z pozoru obojętną miną. Po kilku dłuższych chwilach ich wzrok się spotkał, a wtedy najemniczka mrugnęła do rudowłosej, i minimalnym ruchem skierowała lufę karabinu trzymanego na wysokości swojego torsu w stronę Honzo… po czym wyszczerzyła do Dot ząbki.
- Tak chcesz mnie przekupić? - Dot zwilżyła językiem usta.
- A muszę? - szepnęła “T”.
- Mhm… - zamruczała cicho Dot.
Peter odszedł kawałek na bok i stanął na jakimś głazie, by móc wygodniej obserwować okolicę. Nigdzie nie widział Van Stratena i “Zapałki”... obaj mężczyźni chyba za bardzo się oddalili, co odrobinę się najemnikowi nie spodobało.
- "T", przywołaj naszych dwóch spacerowiczów - zwrócił się do najemniczki. - Jeszcze ich coś zeżre... albo porwie...
- A co ja, twoja sekretarka?? - obruszyła się Cooke, po czym wywracając oczy, przyłożyła palce do szyi, naciskając tam mikrofon komunikatora. - ”Zapałka”, gdzie się szlajasz, bo sierżant się zaczyna straaaasznie o was martwić? - powiedziała, z uśmieszkiem posłanym w stronę Currana.
- Noooo… sprawdzamy teren z Van Stratenem... - Dało się słyszeć w eterze na otwartej częstotliwości.
- Stokrotne dzięki, ssssssskaaaaaaaaarbie - odparł Peter.
- Skarbie? Takiego stopnia to ja jeszcze nie słyszałam. - Dorothy wtrąciła się do rozmowy najemników.
- Znamy się z "T" tyle lat, że niektóre formalności możemy sobie darować - odparł Peter. - Poza tym... ona jest prawdziwym skarbem. Chyba zauważyłaś...
- Nie wspomniałeś… - Rudowłosa obdarzyła Petera świdrującym spojrzeniem.
Peter spojrzał na Dot z zadumą.
- Tak jakoś się nie zgadało - odparł. - Ale przed nami jeszcze wiele okazji do wymiany poglądów. I wiedzy...
- Uuuu... - mruknęła “T”. - Jakieś tajemnice w małżeństwie? - Przygryzła wargę, tłumiąc śmiech, i spojrzała to na Petera, to na Dorothy.
- Gra w karty i takie tam rozrywki na misjach? - Dot nie spuszczała wzroku z Currana.
- Och tam, takie coś… to nic… no ale owszem, w zamkniętym namiocie, rozbierany pokerek, żeby sobie czas umilić na misji... - Cooke zamrugała niewinnie oczkami do Dot, po czym parsknęła śmiechem.
- Ych... - Wymsknęło się Kaaiowi, który odszedł od rozmawiającego trio na kilka kroków, niby to zajmując się zabezpieczaniem tyłów.
- Wierzę, wierzę. - Lie przyznała jej rację, chociaż bez przekonania.
Peter lekko się uśmiechnął.
- Szare, od czasu do czasu urozmaicone tym czy owym, życie - stwierdził.
- Oj, już nie bądź takie niewiniątko, Dot - powiedziała “T” z lekkim przekąsem. - Studiowałaś, a każdy wie, jak to na studiach też się wyprawia... - Uśmiechnęła się na końcu sympatycznie.
- Ale ja tu nie mam kolegów ze studiów. - Dot puściła jej oko. - Koleżanek zresztą też nie - dodała z lekko zbolałą miną.
- Wszystko można nadrobić - odparł Peter.
- Co? Ściągnąć kolegów ze studiów? - Przyjrzała mu się z zaciekawieniem. - Chciałbyś? - zapytała nad wyraz dwuznacznym tonem.
- Gdyby to był jedyny sposób, by poprawić ci humor... - W tonie Petera zabrzmiała gotowość do poświęcenia się.
- Ale o co ci chodzi? - zapytała zaskoczona. - Chciałam tylko wiedzieć, dlaczego nie powiedziałeś, że znacie się dobrze. - Powiedziała to tak, jakby to było jasne i oczywiste.
- Czy to, że kogoś znam od dawna, ma jakieś znaczenie? - Peter był nieco zaskoczony sposobem, w jaki Dot lawirowała między tematami.
- Co się wściekasz? Zapytać nie można? - Dot spytała z lekkim wyrzutem.
Peter przez moment zastanawiał się, co nagle ugryzło Dorothy. Czyżby nagle postanowiła się wycofać z obietnicy wspólnego spędzenia nocy i - zamiast powiedzieć to wprost - dążyła do kłótni? Istna scena zazdrości o "T". I kto ją robi...
- Ależ oczywiście, sss...łońce ty moje.. Możesz pytać, o co chcesz... Baaardzo cię przepraszam...
- I jeszcze się ze mnie naigrawasz…- pociągnęła nosem powstrzymując płacz. Nie na długo jednak, gdyż zaraz wybuchnęła płaczem.
Sztuczka, choć wyświechtana, była przedniej jakości i w pierwszej chwili Peter nie bardzo wiedział, co zrobić. Prócz oczywistej oczywistości... Zeskoczył z głazu i wnet znalazł się przy Dot. Z chusteczką w dłoni, wybierając wariant "B".
- No nie płacz...
- Bo ty…, bo ty… - Dorothy łkała dalej.
Peter ocierał chusteczką zapłakane oczęta Dot, czekając cierpliwie na lawinę przewin, jaka zaraz popłynie z ust dziewczyny.
- O matko… - jęknęła “T”, po czym wywróciła oczy białkami. - Znaczy się… muszę siku - powiedziała, i ruszyła szybkim krokiem z dala od Dorothy i Petera, który najchętniej poszedłby w jej ślady, ale miał pewne obowiązki.

Żadna lawina przewinień nie pojawiła się. Rudowłosa jeszcze przez kilka chwil roniła łzy. Kilkukrotnie, bo gdy już wydawało się, że najgorsze jest już za nią, wystarczyło jedno spojrzenie w oczy mężczyzny i wybuchała ponownie płaczem.
Peter na moment uniósł wzrok ku niebu, jakby szukając odpowiedzi na pytanie, za co go los tak pokarał, po czym przytulił Dot, nie zważając na to, że jej łzy moczą mu koszulkę.
- No już przestań... - poprosił cicho, gładząc ją po głowie.
To pomogło. Kobieta uspokoiła się. Wtuliła się w niego.
- Chcę wracać - powiedziała cicho.
Peter przez moment milczał.
- Jeszcze nie możemy - powiedział równie cicho. - Honzo musi skończyć swoje czary-mary. No i musimy sprawdzić, czy jest tu jeszcze coś ciekawego. I czy czasem Lyssa nie zawędrowała w te strony.
- Do jeepa? - Poprosiła łamiącym się głosem wskazującym na to, że kolejny wybuch płaczu jest blisko.
- Źle się czujesz? Coś ci się stało? - Peter usiłował rozeznać się w sytuacji.
- Nie, ale… - Pociągnęła nosem i zaczęła cała się trząść jak w płaczu.
Peter ponownie ją przytulił, cierpliwie czekając, aż kolejny atak minie.
- Proszę, proszę - powiedziała łamiącym się głosem.
"Za jakie grzechy", pomyślał Peter.
- Marcus, powiedz tym wędrowcom, żeby wrócili do Honzo. My za chwilę idziemy do jeepa. Może usiądziesz? - spytał Dorothy, która delikatnie pokiwała głową na znak, że się zgadza.

Peter podprowadził ją do głazu, na którym przed chwilą siedziała "T". Przy okazji rzucił okiem na Kaai, ciekaw jego reakcji. A wtedy rozległ się najpierw potężny ryk, oraz kanonada strzałów. Najpierw seria, potem i pojedyncze… Honzo zamarł w pół ruchu, dłubiąc przy ścianie, a i reszta towarzystwa spojrzała po sobie z szeroko otwartymi oczami. Same strzały, jak i wcześniejszy ryk, były zdecydowanie zbyt blisko…

Zza zakrętu skalnego, z miejsca gdzie wcześniej zniknął Van Straten i “Zapałka”, wypadł najpierw sam Tropiciel, a za nim i najemnik. Obaj biegli na złamanie karku…
- Uciekajcie, sukinsyny!! - ryknął Wenston w biegu.
Tuż za mężczyznami, zza formacji skalnych, wybiegł wyjątkowo wściekły… Tyranozaur.


- Wypierdalać! - krzyknął Geolog, po czym rzucił, czym się zajmował, dając w długą. Podobnie i Collins, również rzucił się do ucieczki… Kaai odrobinę się zawahał, ale i po nim było widać, iż zaraz weźmie nogi za pas.
- Zabieraj ją stąd - “T” odezwała się do Petera głosem nie podlegającym dyskusji. Spojrzała na moment w twarz Dorothy, po czym z własnego sprzętu, z kamizelki na sobie, odczepiła gwałtownym ruchem dwa granaty, jednocześnie i tym szarpnięciem, zrywając z nich zawleczki.
Z "T" można było podyskutować, z granatami jednak dyskusji się nie prowadziło.
Peter chwycił, bynajmniej nie czule i delikatnie, Dorothy i rzucił się w stronę najbliższych drzew, by wśród solidnych pni schronić się przed odłamkami.
Kobieta jęknęła cicho z bólu, ale nie zaprotestowała na tak brutalne, konieczne jednak, zachowanie najemnika. Dzisiejszego dnia już gonił ją dinozaur. Wtedy uciekała po czymś w rodzaju polany. Teraz wprawdzie nie ona biegła, ale i tak serce waliło jej jak oszalałe. A może to było serce Petera? Wyraźnie czuła jak mięśnie, płuca i serce najemnika pracują, by ocalić dwa życia.

~ * ~

- No chodź do mamy wielkoludzie - warknęła do nadbiegającego Tyranozaura najemniczka, gdy wyminął ją uciekający Van Straten i “Zapałka”. Obaj mężczyźni byli na drobny moment zaskoczeni postawą “T” i faktem iż nie uciekała, wszystko jednak rozegrało się tak szybko… uciekli, a ona tam stała z granatami w dłoniach, z lekko naprężonym ciałem, gotując się na spotkanie…

~ * ~

Uciekające, i chowające się po okolicy towarzystwo słyszało ryki dinozaura, dudnienie jego kroków, a następnie dwie eksplozje, wielki łomot jakby czegoś upadającego, po czym nastała cisza…

Peter zerwał się na równe nogi, uwalniając tym samym Dot, którą osłaniał własnym ciałem, po czym, ze sztucerem w dłoniach, ruszył w stronę, skąd parę sekund wcześniej przybiegł.
Dorothy, jeszcze przez chwilę oszołomiona wydarzeniami ostatnich kilku sekund, które jednak wydawały się być rozciągnięte w nieskończoność, patrzyła za oddalającym się najemnikiem. Przez tę chwilę nasłuchiwała... ciszy. By ruszyć w ślad za mężczyzną, który uratował jej przed chwilą życie.
- Powoli - Szepnął do Petera “Myśliwy”, który wyszedł z pobliskich krzaków po lewym boku Currana, i zrównał się z najemnikiem, również trzymając karabin gotowy do użytku. Gdzieś za nim pojawił się i Kaai, po chwili i zauważyli “Zapałkę”... Honzo i Collins nadal czaili się w krzakach.
- Do tyłu - Zwrócił uwagę Dorothy Marcus, gdy coraz więcej zbrojnych osób przesuwało się powoli w kierunku skąd wszyscy wcześniej uciekali. Kobieta posłuchała go, chociaż po minie widać było, że wcale nie ma na to ochoty.

- Zostańcie tu - polecił Peter, wysuwając się na czoło wędrujących. Co prawda był odpowiedzialny za Dorothy, ale był też i dowódcą i do niego należało zadbanie o to, by nikomu więcej nic się nie stało.
Po kilkunastu krokach, i paru chwilach spędzonych w napięciu, oczom Petera ukazał się leżący na boku, nieruchomy Tyranozaur, z dużych rozmiarów dziurskiem w rozprutych eksplozją, częściowo zwęglonych bebechach. Najemnik przypuszczał, co mogła tu zrobić “T”, jego usta zwęziły się więc w poziomą kreskę.
Peter zaklął, po czym podszedł szybko do powalonej bestii i rozejrzał się, usiłując wypatrzyć jakiekolwiek ślady po "T". Niczego jednak nie zauważył, więc zaczął się zastanawiać, czy może sięgnąć wewnątrz truchła, ale przecież po kimś, kto się wysadzał granatem, z reguły nie zostawało wiele... Prócz butów...

Dorothy, ze swojego bardzo oddalonego punktu obserwacyjnego, z niecierpliwością wymalowaną na twarzy i wpisaną we wszystkie ruchy, starała się dojrzeć cokolwiek. Co rusz wspinała się na czubki palców by być wyżej i móc widzieć więcej. I co rusz spoglądała na Marcusa z niemym zapytaniem “czy już idziemy do nich?” Na co ten w końcu przytaknął, i za Peterem ruszyli wszyscy. Kobieta od razu wyrwała się do przodu, chcąc jak najszybciej dotrzeć do Petera. Gdzie miała być i “T”.

Peter zaś przez chwilę jeszcze wpatrywał się w leżące truchło... po czym raz jeszcze rozejrzał się dokoła, w złudnej nadziei, że "T", po nakarmieniu t-rexa granatami, rzuciła się gdzieś w bok...
Cooke nigdzie nie było jednak widać, gdy Lie dotarła na miejsce. Nie od razu też podjęła dlaczego Peter tylko stoi i rozgląda się.
Te straszne myśli szybko jednak zagnieździły się w umyśle. W jednej chwili nadzieję, wyczekiwanie zastąpiła rozpacz.
- Nieee…!! - Długi, przeciągły wyraz bólu wyrwał się z piersi kobiety.
A sam ból ściął ją z nóg, sprawiając że padała na kolana.
Jeśli jakieś zwierzęta nie ulękły się odgłosu wybuchu, to odgłos rozpaczy, który rozniósł się po okolicy z pewnością je spłoszył.

Peter na moment zlekceważył wybuch rozpaczy, jaki zaprezentowała Dorothy. Częściowo dlatego, że nie bardzo wiedział, jak zareagować. Nie mówiąc już o tym, że miał inne problemy na głowie...
- Spróbujcie obrócić to truchło - powiedział, nie chcąc przy Dot poruszać sprawy poszukiwania szczątków "T". Potem dopiero podszedł do klęczącej Dorothy.
- Dot... - Dotknął ramienia dziewczyny.
W tym czasie, Van Straten ściągnął na moment kapelusz i przyłożył sobie do piersi, w geście szacunku.
- Taka tragedia… - szepnął Collins, a na te kilka chwil nawet Honzo spoważniał, trzymając mordę na kłódkę. “Zapałka” z poważną miną zabezpieczał teren od strony skąd przyszedł ten cholerny kolos, a Marcus z kamiennym wyrazem twarzy drugą stronę, po wcześniejszym jednak założeniu okularów przeciwsłonecznych.

Dorothy spojrzała czerwonymi i opuchniętymi od płaczu oczyma na najemnika szukając w jego twarzy pocieszenia..., zaprzeczenia..., czegokolwiek co dawałoby nadzieję. Nie znalazła jednak niczego, prócz smutku, malującego się i na twarzy, i w oczach.
- Nieprawda!! - krzyknęła zrywając się na równe nogi, gotowa by rzucić się na poszukiwanie najemniczki.
Peter za smutkiem pokręcił głową.
- To byłby cud... - powiedział cicho.
- Nie! - Dorothy krzyknęła w złości. - Nie mogła mnie tak zostawić!.
- I co tak ryczysz? Też ci szkoda dino, jak Sarah? - odezwała się “T” podchodząc do nich z boku, spomiędzy skał i z krzaków. Najemniczka wyszczerzyła do wszystkich ząbki…
Oczy rudowłosej rozszerzyły się gdy powoli odwróciła głowę w kierunku Cooke. Na twarzy wypłynęła wybuchowa mieszanka złości, niedowierzania, radości i ulgi. A sama Dot, w przypływie nowych sił, rzuciła się na najemniczkę, porywając ją w ramiona i obsypując pocałunkami.
Peter odetchnął głęboko.
- Paskudny numer, "T"... - powiedział powoli. - Ale cieszę się, że jesteś tu, a nie tam. - Wskazał na cielsko t-rexa.
- Nie rób mi tego więcej - wydyszała z siebie Ruda między jednym pocałunkiem a drugim.
- Taaak się cieszysz na mój widok? - uśmiechnęła się Cooke, na chwilę łapiąc Dot w ramiona i mocniej do siebie przyciskając. Zerknęła i na Petera, który ledwo dostrzegalnie skinął głową.
- Sorry, sierżancie, wzięło mi się na urlop, ale tak słodko zawodziliście, że zrezygnowałam z dezercji…
- Miło z twojej strony... Ale od razu coś mi nie pasowało, jak nie znalazłem twoich butów - odparł Peter. - Pozwolisz, że ja cię nie będę ściskać?
- Cud nad cudami - Honzo anemicznie i teatralnie zaklaskał, po czym poszedł zbierać swój rozrzucony sprzęt. Collins się na wszystko sympatycznie uśmiechnął, z kolei “Myśliwy” pokręcił głową, po czym splunął tabaką w bok.
- Niezły numer… naprawdę niezły numer - powiedział, po czym zaczął sobie z bliska oglądać pysk Tyranozaura.
Peter nie zamierzał przeszkadzać czulącej się parce i poszedł w ślady "Myśliwego".

- Wcale - powiedziała Dot udając, że się obraża.
W końcu puściła najemniczkę odsuwając się trochę.
- Ale jak jeszcze raz coś takiego zrobisz, to cię osobiście zabiję - dodała z czułością w głosie przyglądając się jednocześnie czy “T” nie jest ranna.
- Tak jest, mamuś - powiedziała Cooke z uśmieszkiem, po czym po przyjacielsku klepnęła Dot w ramię.
- Honzo, długo jeszcze? - Peter zwrócił się do geologa. - Powoli powinniśmy się zbierać. Jak na razie mamy dosyć wrażeń.
Podniósł z ziemi odłamek złotego kruszcu.
- Tak jak lubicie, panie władzo: minutka! - odpowiedział Geolog.

Upewniwszy się, że z Cooke wszystko jest dobrze i że nie jest ranna Dot westchnęła ciężko, pozwalając spłynąć emocjom i adrenalinie. T-rexa oglądać nie chciała, podobnie jak i złóż. Klapnęła sobie tyłkiem na jakimś zwalonym pniu pociągając z bidonu solidny łyk wody. Bardzo żałowała, że to tylko woda była. Roztarła dłońmi twarz i czekała, aż reszta zbierze się śledząc jakby ze znudzeniem ich ruchy.
- Chcesz pamiątkę? - spytał się nagle Van Straten, zwracając do “T”, z kolbą karabinu przy zębiskach wielkiego truchła.
- E tam, nie… - odparła najemniczka - Ale fotą z trofeum nie pogardzę!
- Lepiej w takiej pozycji, by tej dziury w brzuchu nie było widać - zaproponował Peter.
- Dorothy, chodź! - Cooke zawołała rudowłosą, a i nawet machnęła do niej przywołującym gestem. - Staniemy przy jego gębie, nawet może z nogą na nim, jak na trofeum przystało! Kto ma aparat? - zaśmiała się najemniczka.
- Idę, idę - Dorothy odpowiedziała jakoś tak bez entuzjazmu i ruszyła do leżącego zwierza.
Peter odsunął się na bok.
Nie zamierzał odbierać "T" choćby odrobiny sukcesu.

- A ty trochę nie w sosie? - powiedziała cicho Cooke, zgarniając nagle Dorothy objęciem wokół bioder do siebie, podczas gdy ktoś szukał kamery, parę osób wychodziło z kadru, a Honzo pakował swoje duperelki…
- Myślałam, że zginęłaś. - Ruda odparła równie cicho. - To chyba mam prawo gorzej się poczuć.
- No ale chyba już lepiej? - “T” uśmiechnęła się do Dot niezwykle czule.
- Tak, już mi lepiej. - Dot obdarzyła kochankę podobnym uśmiechem.
- Wszyscy są już gotowi - Peter podszedł do nich - Jeśli więc skończyłyście, to się możemy zbierać - powiedział.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny

Ostatnio edytowane przez Kerm : 01-01-2019 o 19:57.
Efcia jest offline