Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-01-2019, 08:27   #143
Avitto
Dział Fantasy
 
Reputacja: 1 Avitto ma wyłączoną reputację
Elsa Mars

Elsa odpoczywała pod ścianą jeszcze chwilę po odejściu Faeranduila i Haralda. Dotarło do niej jednak, że powolne oddychanie ani chłód kamiennej ściany nie przynosił już ulgi. Ból głowy był tępy, lecz przynajmniej nie wzmagał się. Niewidzialne imadło ściskało czaszkę kapłanki i już nic nie zwiastowało poprawy.
Chwilę później w izbie zrobiło się przytulniej - ktoś napalił w kominku piętro niżej co sprawiło, że po piętrze roztoczyło się przyjemne ciepło. Na zewnątrz zachodzące słońce tworzyło niewielkie pasma czerwieni przecinające ciemne, pędzone wiatrem chmury. Do izby niżej wniesiono balię i napełniono ją gorącą wodą. Jeden z kapłanów, imieniem Mansfried, wyjaśnił, że razem z braćmi zwykł wypoczywać przed opuszczeniem klasztoru.
- Może to wymyślne, ale gdy wezwie mnie nasz Pan chciałbym móc bez żalu mu powiedzieć, że żyłem dobrze, czyniłem dobrze i nie było mi niczego brak. Dołączysz do nas? - Zapytał grzecznie, jakby była to najzwyklejsza rzecz na świecie.

Na dole okazało się, że zarówno opat jak i przeor gdzieś się oddalili. Pozostałych sześciu mężczyzn zdawało się zupełnie nie przejmować tym faktem. Zasiedli do posiłku, a wraz z nimi także Elsa Mars. Jak się okazało nie tylko ona stroniła od grzybów.
- Też ich nie stosuję - zagadnął ją Marcus, mężczyzna w sile wieku. Jego ciemne włosy dopiero zaczynały pokrywać się srebrem co dodawało mu charakteru.
- W końcu jak lepiej zachować kontrolę nad własnym ciałem, jeśli nie tłumiąc ból siłą własnej woli? Potrzebujemy do tego tylko silnej wiary, nie narkotyków - podsumował, a inny kapłan spojrzał nań krzywo za nazwanie rzeczy po imieniu.
- Zachowaj się jak dorosły mężczyzna i nie narzucaj się. Znasz zasady - odpowiedział Marcusowi Jakub z nietajonym, północnym akcentem.
Panna Mars natychmiast zrozumiała, że bez złożenia przysięgi lub innej formy przyjęcia i wtajemniczenia nie będzie jedną pośród zakonników. Tutejsze zasady ciekawiły ja coraz bardziej.
Marcus uśmiechnął się.
- To wszystko twoja wina, gdybyś nie posuwał Berta przy wszystkich nigdy bym się nie odezwał.
- Naszemu Panu to wisi co robisz fiutem, póki partner nie stygnie -
wtrącił się Bert. - A żeby było śmieszniej, wiecie, że grzyby jak się wrosną to masz w nich czucie? Pierwszy raz widzę coś takiego.
- Ciekawość kiedyś cię zabije. Najpewniej na stosie -
odparł złowróżbnie Sigismund. Jego twarz jednak pomału weselała, podniecona z pomocą wina. Stawał się coraz bardziej sympatyczny. Zdawało się, że pomału przyzwyczaja się do lodowatej powierzchowności Elsy.
- Nie zdąży! - Krzyknął Jakub i ugryzł Berta w szyję, na co Bert objął go ramieniem i mocno ścisnął.

Dyskusje trwały co pozwoliło panna Mars na zebranie wielu informacji o braciach. Wiedziała, że pośród wojowników panowała niemal wojskowa dyscyplina. Przeor Nils miał stworzyć specjalną regułę pozwalającą na utrzymanie w szeregach wysokiego poziomu zadowolenia ze służby i poczucia wspólnoty. W jej szczegóły wtajemniczony był podobno jedynie Olgierd, który dowodząc oddziałami zakonu nie raz wykazał się umiejętnościami przywódczymi. Nad kapłanami praktyczną władzę sprawował opat, lecz w praktyce rzadko kiedy czegoś zabraniał lub nakazywał. Pozostawiał im w wielu sprawach wolną rękę i na co dzień zupełnie nie ograniczał.
- Co było by nawet dziwne gdyby nie fakt, że stary to człowiek do rany przyłóż. Każdego dnia poświęca czas na pracę, jeśli tylko nie ma na głowie innych zadań - zaczął Mansfried, ale przerwał mu odgłos dzwonu nad ich głowami. Swoim pojawieniem się dźwięk wywołał poruszenie.
- Zobaczymy, czy opat o tobie pomyślał - usłyszała jedynie Elsa w odpowiedzi na zdziwione spojrzenie. Czekała więc cierpliwie.

Do głównej sali z podziemia przybyły niewysokie postaci w czarnych pelerynach. Tylko w nich. Kobiety zdradzały sterczące pod cienkim materiałem sutki, dwóch mężczyzn zaś figlarnie wystawiło przyrodzenia w erekcji przez rozcięcie w stroju. Poruszali się lekko drżąc, w piwnicy musiał panować chłód. Tym chętniej wszyscy rzucili się w objęcia rozbierających się naprędce kapłanów.
Nagi Marcus gwałtownie obnażył dwie kobiety i nie zastanawiając się wiele chwycił je i odciągnął na ławę przy kominku. Bert i Jakub chwilę żartowali a następnie dobrali sobie jednego z mężczyzn. Sigismund nie zdążywszy zdjąć gacnika popędził ścisnąć za pośladek każdą z pozostałych dziewcząt by wybrać tę najchudszą i – jak się okazało – najmłodszą. Miała może piętnaście lat i zdawała się być w zamku po raz pierwszy.
Niemniej wszyscy sprowadzeni ku uciesze kapłanów ludzie zdawali się być pobudzeni i przejęci, chętnie wchodząc w role seksualnych zabawek. Po sali rozchodziły się miauknięcia, jęki, potem krzyki. Docierały nawet na zamkowe błonia, skąd wiatr unosił je w siną dal. Na zewnątrz promienie zachodzącego słońca znaczyły niebo złowróżbną czerwienią. Nikt nawet nie zastanawiał się czemu brat Mormił tak długo zabawił na cmentarzu. Przypisanej mu dziewce Mansfried z zaangażowaniem wpychał dwa palce podczas gdy inna ślizgała się po jego prąciu ujeżdżając z zaangażowaniem.

Benedykta Vesper, Faeranduil i Harald von Grossheim

Przychodzącego w bojowym rynsztunku rycerza i jego kompanów ochroniarz nie śmiał zatrzymywać. Gdy przekraczali próg burdelu nie zrobił nic poza wbiciem wzroku w deski na tarasie. Po ich wejściu dosłyszeli jak woła do środka zamtuza.
- Szefie!
Wystrój wnętrza nieco zaskoczył nowo przybyłych. Z belek stropowych jako zwiewne zasłony troczkami na ścianach zwisały czarne całuny. Ustawione na ziemi pojedyncze lampy prowadziły gości korytarzem wewnątrz budynku. Tam korytarz kończył się przestronnym salonem z płaskorzeźbą szkieletu na centralnie ustawionym, kwadratowym słupie. Powyżej maszkarona widniał napis “cmentarz cnót”.

Najpierw “Uśmiech Morra”, teraz to… Harald, żarliwy wyznawca boga śmierci zacisnął szczęki, aż zazgrzytały jego zęby.
Na ustawionych pod ścianami, wyłożonych poduszkami ławach przebywały dwie rozmawiające kobiety i milczący mężczyzna. Cała trójka była lekko ubrana w pasujące do wystroju stroje w odcieniach szarości i czerni. Wyglądali na zaskoczonych widokiem morryty, ich twarze zdradzały oznaki dystansu i strachu. Goście mieli raptem dwa oddechy na otaksowanie pomieszczenia nim w zdobionym ale wciąż czarno-szarym stroju u szczytu schodów pojawił się Dziki Bez we własnej osobie.
- Domyślam się, że cel państwa wizyty nie jest zupełnie prozaiczny. W takim czy innym przypadku, zapraszam na piętro - powitał przybyłych i ręką wskazał na odpowiednie drzwi. Zapewne z powodu dostatku właściciel lunaparu miał nadwagę. Wystający brzuch opinał dublet ze srebrnymi guzami a czarna wstążka zawiązana szyi była - Harald dałby za to głowę - z bardzo trudno dostępnego w tym regionie Imperium jedwabiu.
W gabinecie Dzikiego Bez było miejsce na czerwono-czarne tkaniny solidne i zdobione meble: krzesła i stół, biurko, komodę i potężne, czteroosobowe łoże.

- Słucham uprzejmie, jestem do dyspozycji - zaproponował mężczyzna, gdy zamknął za nimi drzwi.
- Krzesła waszmości nie proponuję - dodał wątpiąco, lustrując Haralda. - Ale jeśli zechce się pan rozdziać zawołam służbę.
Widząc minę rycerza na tej ofercie poprzestał. Zakuty w zbroję von Grossheim przekazał wiernie wiadomość od Olgierda co przywołało na twarz właściciela przybytku wyraz smutnej troski.
- Więc to prawda? Atakują nas prawdziwi niemartwi? Oczywiście otworzę podwoje, wyprowadzę wozy na ulice i sprowadzę cyrulika, zgodnie z poleceniem.
Tymczasem rycerz oglądając pomieszczenie zwrócił uwagę na wyrzeźbione z jasnego drewna, gładkie i błyszczące prącie z jądrami ustawione na szafeczce tuż obok łoża. Dziki Bez złowił jego wzrok.
- Racz panie nie wyrabiać sobie zdania o tym miejscu zbyt pochopnie. Sam uważam zakon za bardzo łaskaw, gdyż pozwolił mi właśnie tutaj prowadzić swój... Interes. Jesteśmy znani szeroko jako miejsce łamiące wiele granic, które w miastach Imperium nie wiedzieć czemu są purytańsko zachowywane. Raz odwiedził nas jeden z zakonników, jeden, jedyny raz, i ku naszemu zaskoczeniu wyznał, że w całym Stirlandzie nie widział tak atrakcyjnego dla ciała i umysłu miejsca. Pamiętam jak patrząc na słup stwierdził smutno, że to bardzo dosłowny obraz człowieka bez żadnych cnót. I ja się tych słów, wielmożny, trzymam.
- Nie moja to sprawa, panie Bez, tylko wasza i waszego sumienia. - Rycerz skinął głową na pożegnanie.

W drodze do wyjścia nikt Haralda nie zatrzymywał. Za swymi plecami rycerz usłyszał jednak szept.
- Miałam już elfa. Obciągałam mu po same jajca a był tak gibki, że w przypływie radości…
Trzasnęły drzwi. Na ganku wiało. A na teren przystani wbiegały właśnie w dużym pośpiechu dwie postaci. Jedną z nich był Eryastyr. Rycerz uniósł rękę w pozdrowieniu, rozglądając się jednocześnie za nędzarzem, z którym wcześniej rozmawiała Benedykta. Przydałaby się dodatkowa para oczu, która za drobną opłatą miałaby baczenie na zamtuz i jego właściciela.
 

Ostatnio edytowane przez Avitto : 05-01-2019 o 13:14.
Avitto jest offline