Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-01-2019, 18:45   #107
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Po podwójnym napadzie histerii, jaki przed paroma chwilami zaprezentowała Dorothy, Peter nie miał zamiaru powierzać jej kluczyków do jeepa. Co prawda jeep nie był jego własnością, ale cenił sobie własne życie, a za życie innych pasażerów odpowiadał. Dot jednak nawet słowem o kluczykach nie wspomniała. Przy aucie, grzecznie, bez marudzenia, pomaszerowała od strony pasażera, ale na moment zatrzymała się, zwróciła w kierunku drzwi kierowcy.
- Wiesz, że “T” nie powinna jechać quadem? - szepnęła Peterowi do ucha.
- Wiesz, że jeśli jej to powiesz, to zrobi ci piekielną awanturę? - spytał równie cicho.
- Chyba możesz jej wydać polecenie?- Słodkie ćwierkanie dwóch ptaszyn przyciągnęło się o kolejne zdanie.
- A ona nazwie mnie idiotą i będzie miała rację - odparł, stale tak samo cicho. - Poza tym jest jednym z najlepszych kierowców, jakich widziałem w życiu.
- I zaliczyła bliski kontakt z granatami i t-rexem - warknęła cicho, nie rozumiejąc tego ciągłego pokazywania, jakim to jest się twardzielem. - A z nas dwojga to ja wiem trochę więcej o obrażeniach, tych widocznych i tych ukrytych. Więc jeśli nie chcesz być wyzywanym od idiotów, to ja do niej idę.
Peter rozłożył ręce.
- Nie mogę ci zabronić - powiedział. - Życzę powodzenia.
- Dziękuję - odpowiedziała z przekąsem i ruszyła do “T”.

- Wiesz, że powinnaś jechać w jeepie? - Spojrzała na najemniczkę z troską w oczach.
- Bo? - zdziwiła się Cooke.
- Chcesz uniknąć wykładu ode mnie i Kim razem? - odpowiedziała jej żartobliwie. - I się martwię. Więc usiądź proszę do tego samochodu. - Dot poprosiła bardzo ładnie.
- Nie rozumiem, przecież mi nic nie jest? Dorothy, no co? - “T” wzruszyła ramionami.
- Ale może być. A wstrząsy wywołane jazdą mogą to spotęgować. - Rudowłosa dotknęła ramienia najemniczki, a “T” pochwyciła jej dłoń, drugą swoją dłonią, delikatnie ją stamtąd zdejmując, po czym kciukiem przejechała po wierzchu dłoni Lie, wpatrując się w jej oczy.
- Nie cierpię, gdy ktoś ze mnie robi nieudolną osobę, naprawdę nic mi nie jest. Dziękuję za troskę, ale pojadę quadem. Nic. Mi. Nie. Jest - Powiedziała spokojnym ,choć stanowczym tonem, na końcu się nawet miło uśmiechając.
- Tak. Przepraszam. - westchnęła z rezygnacją Dot. Ona również miło się uśmiechnęła. Odwróciła się na pięcie i zrezygnowana pomaszerowała do jeepa.

Peter dyplomatycznie nie skomentował efektu jej wysiłków.
Dot wskoczyła do auta, a gdy wygodnie usiadła w fotelu, zwróciła się do Currana.
- Myślisz, że trzeba będzie tu wrócić?
- My już nie musimy - odpowiedział. - Sprawdziliśmy teren, reszta należy już do korporacji. Chyba że masz ochotę pobawić się w wydobywanie złota i zabrać kilka kawałków na pamiątkę. - Wyciągnął z kieszeni i pokazał Dot znalezioną wcześniej bryłkę złota.
- Nie, dzięki - powiedziała przenosząc wzrok z mężczyzny na bryłkę i z powrotem. - Wystarczy mi jedno spotkanie z tyranozaurem.
- Chyba nie są stadne... - stwierdził Peter. - Ale rozumiem. Niestety, nie jestem w stanie zagwarantować, że gdzie indziej nie będzie innych...
Dorothy zareagowała tylko grymasem strachu i niezadowolenia na tak brutalnie zaserwowaną prawdę.
- Ale to chyba cię nie zniechęci do wycieczek...? - Rzucił okiem na pasażerkę, po czym ponownie spojrzał przed siebie.
- Ależ oczywiście, że nie - wykrzesała z siebie trochę entuzjazmu i posłała mu nawet uroczy uśmiech.
- Świetnie! - Odpowiedział z mniej uroczym, ale równie szczerym uśmiechem. - Ta wyspa jest urocza. - Dodanie "nie tylko ona" uznał za przesadę. - Dobrze, że nie chcesz się zamknąć w obozie - dodał.
- Chyba, że chcesz jeszcze dzisiaj gdzieś jechać. Wtedy ja pasuję. - Wychylila się nieco do tyłu by przyjrzeć się pozostałym pasażerom, zwłaszcza Hawajczykowi. Czy on nadal nosił okulary, zainteresowało ją nagle. Bo chyba nie założył ich by ukryć łzy ronione po śmierci “T”?. Szybko odrzuciła tę myśl, ponieważ łzy nie pasowały jej do wizerunku najemników i ochroniarzy jaki miała w głowie.
Ale mężczyzna już ich na nosie nie miał.
- Chyba nie sądzisz, że choćby na krok ruszę się bez ciebie...? - Peter ponownie na moment oderwał wzrok od drogi i spojrzał na Dot.
- Myślałam, że to zależy od widzimisię majora - odparła i uśmiechnęła się kwaśno na wspomnienie Bakera.
- Bycie twoim cieniem? - Tym razem Peter nie odrywał wzroku od drogi. - I tak, i nie. Gdybym się uparł i powiedział, że nie chcę, dostałabyś kogoś innego.
- Brzmi to trochę jak handel żywym towarem. - Ona również patrzyła się przed siebie, nikt więc nie mógł dostrzec wyrazu obrzydzenia jaki na chwilę pojawił się na jej obliczu. Choć uczucia, jakie wywołało w niej to zdanie, dało się wychwycić z tonu wypowiedz.
- Nie rozumiem... Jaki handel?
- Żywym… - zaczęła nieco głośniejszym tonem, ale przerwała.
- Nieważne. Odległe skojarzenia - powiedziała już ciszej.
- Z pewnością nie jest nieważne... - Również ściszył głos. - Ale nie musisz opowiadać złych wspomnień. - Na moment dotknął jej ramienia.
- Hej panie władzo, według kotka, wy jak prostytutki jesteście… meheheheeee - zaśmiał się Honzo.
Peter zatrzymał jeepa, po czym spojrzał na Dot.
- Ty czy ja? - spytał, podając dziewczynie pistolet.
- Och ja. Proszę, proszę - cicho zapiszczała z podniecenia. Kiwnięciem głowy pokazała, że nie chce broni. Podniosła się na fotelu odwracając do pasażerów z tyłu i precyzyjnie wprowadziła atak pięścią celując w nos geologa… a cios jednak nie okazał się taki precyzyjny, jak się wydawało rudowłosej. Honzo, ten pieprzony, pieprzony kutas, odchylił sprawnie głowę w bok, przez co Dorothy spudłowała, nie czyniąc mężczyźnie absolutnie żadnej krzywdy.
- Pojebało cię kobieto?? - fuknął Geolog, a pozostali w pojeździe nieco rozdziawili buźki…
Ruda syknęła ze złości siadajac z furią na swoim siedzeniu.
- Do trzech razy sztuka.. - zasugerował Peter
Dot ponownie podniosła się, wprowadzając kolejne uderzenie, kolejny raz celujący w nos Honzo. I tym razem trafiła, mimo gardy z obu rąk Geologa… ale te trafienie było minimalne, i z kichawy mężczyzny nawet nie poleciała krew.
- Zaraz ja ci jebnę! - wrzasnął Honzo, podrywając się z miejsca. W tym samym momencie zrobił to Kaai, i w pojeździe zapanowała ciężka atmosfera…
- Siadaj, Honzo, albo pieszo będziesz drałować, jasne? - spytał Peter. - Osobiście cię wyrzucę, a jeśli tego nie zrozumiesz, to przytrafi ci się jeszcze jakieś nieszczęście. I zechciej, na drugi raz, uważać na słowa... I nie zapomnij o przeprosinach...
- Ty myślisz głową, czy kutasem?? - wrzasnął Honzo do Petera, siadając na miejscu - Gadanie gadaniem ale to już jest przesada! Ona mnie wali, a ty mi grozisz?? Powiem wszystko majorowi!! I kogo mam przepraszać? Ciebie? “T”? Marcusa?? Jakoś nikt nic nie gada, poza wielkim królewiczem i jego panną?!
- Jak kto gada, co mu ślina na język przyniesie, to niech się nie dziwi - odparł Peter. - A biec sobie na skargę możesz. Proszę bardzo. Proponowałbym skargę na piśmie.
- Tobie widać kutasa brak, Honzo... - odezwała się Dorothy przesuwając głowę do tyłu i do góry, także patrzyła prosto w niebo z mocno wygiętą, łabędzią szyją i piersią wysuniętą mocno do przodu, co Peter obserwował kątem oka, zastanawiając się, czy to dla niego, czy też może to geolog miał zobaczyć, ile traci.
Gdy Dot zorientowała się, że wszyscy już siedzą lewą ręką poklepała Petera po ramieniu dając znać, że można ruszać.
- ...a teraz bądź łaskaw zamknąć się, bo głowa mnie boli od twojego trajkotania - dokończyła wypowiedź siadając ponownie normalnie i przymykając oczy.
Peter miał nadzieję, że ostatnie zdanie dotyczyło nie jego, a Honzo, ale nie skomentował nie do końca precyzyjnej wypowiedzi.
- A czy ja coś mogę powiedzieć? - odezwał się niespodziewanie, uchodzący chyba za wyjątkowo cichego, Collins.
- Ależ oczywiście. - Dorothy wyjrzała zza fotela, żeby popatrzeć na rozmówcę, uśmiechnęła się miło do starszego mężczyzny.
- Czy uważacie, że zachowanie co niektórych osób z ekspedycji, nie jest równie niebezpieczne, co cała reszta tych wszelkich dziwadeł na wyspie? - Powiedział spokojnym tonem Inżynier, a Honzo… przewrócił oczami.
- Ma pan całkowitą rację - powiedział Peter, nie dlatego, żeby się zgadzał, ale po to, by w zarodku stłumić ewentualną dyskusję.
Ruda obróciła się powoli w kierunku jazdy, przez co mogła przez dłuższą chwilę przyglądać się kierowcy.
- Zapewne - odezwała się siedząc już prosto.
Peter ponownie uruchomił silnik i ruszyli w stronę obozu.
- Pana też musi pociągać niebezpieczeństwo, inaczej nie byłoby tu pana, panie Collins - Dot wygłosiła swoją uwagę równie spokojnym tonem co inżynier.
- Oj nie, nie… niebezpieczeństwo to dopiero tak na trzecim, może i czwartym punkcie, najpierw ciekawość, potem chęć sławy, następnie chyba samo trywialne wzbogacenie się - powiedział starszy mężczyzna, a chyba wszyscy w pojeździe zaczęli przysłuchiwać się z uwagą… chyba tylko poza Geologiem, który zaczął dłubać paznokciem w zębach, przyglądając się mijanym drzewom i krzewom.
- Z pierwszym punktem na pana liście zgodzę się bez dyskusji - Rudowłosa ponownie odwróciła się do tyłu, wszak niekulturalnie jest prowadzić dysputę nie patrząc się na rozmówcę.
- Sława bywa nużąca i niebezpieczna.
- Niektórzy wolą być anonimowi - stwierdził Peter. Nie oglądając się. - To ci mądrzejsi bogacze - dodał.
- A pieniądze szczęścia nie dają. - Lie wygłosiła wyświechtaną regułkę obojętnym tonem.
"Skąd wiesz?", przemknęło przez głowę Peterowi, ale wolał się ugryźć w język.
- Niektórych sława nie minie - powiedział. - Reporterzy będą się stadami uganiać za odkrywcami dinozaurów.
- Pieniądze szczęścia nie dają - powtórzył Collins. - Tak chyba mówią ci, co nigdy bogaci nie będą, z zazdrości… albo ci, co już są bogaci, by wielce pokazać, jakiego to wcale różowego życia nie mają? - zastanowił się mężczyzna, po czym krótko roześmiał - Ale, aby nie rozpoczynać wielkich dysput, powiem może, że tak po trochę z każdego, w umiarze, to jest najlepiej?
- Tak panie Collins, po powrocie do domu będziemy mieli wszystkiego w nadmiarze. Także i różowego życia bogaczy. - Tę ostatnią część wygłosiła z ironią.
- Pomyślcie... Znajdziemy się w książkach... I w pamiętnikach z wyprawy... To będzie sława - dodał Peter podobnym tonem. - Nie opędzimy się od wielbicielek... i wielbicieli - dorzucił wisienkę na szczyt tortu.
- Myślisz, że epitet “idiota”, użyty w pamiętniku przysporzyłby komuś wielbicielek?- Dorothy przez dłuższą chwilę wpatrywała się w Hawajczyka, który się krzywo uśmiechnął, minimalnie drgając ramieniem. - Czy może zarzucanie niekompetencji?
- A kto coś takiego twierdzi, czy tam pisze? - zaciekawił się Collins.
-Sarah…- odpowiedziała Dot bez zastanowienia. - Ups… - Przyłożyła rękę do ust, gdy zorientowała się co właśnie powiedziała, a na jej twarzy wypłynął wyraz zakłopotania.
- Doktor Elsworth wypisuje takie rzeczy w jakimś swoim pamiętniku? - zdziwił się Inżynier, a przez gębę Honzo przeszedł cień wrednego uśmieszku.
- Yyy… - Zażenowanie pani Lie pogłębiło się jeszcze bardziej. Zaczęła nerwowo skakać wzrokiem z jednej twarzy na drugą jakby szukając w nich potwierdzenia, że jednak nie wypowiedziała tego imienia na głos.
- Oznajmiła wszem i wobec, że to robi - powiedział Peter. - Nie wiedzieliście o tym? - Wydawał się mało zainteresowany tym, że ktoś może mu obrobić tyłek.
- Aaaa… to stąd te jej wcześniejsze wrzaski w obozie - Zreflektował się Collins - No to jak tak pisze o kimś, no to nieładnie... - dodał, a Kaai zerknął na moment w twarz Dorothy, która posłała mu blady, smutny i pełen współczucia uśmiech, nim wróciła do wygodniejszej pozycji na swoim fotelu.
- Nic na to nie poradzimy - powiedział Peter. - Można najwyżej liczyć na to, że się rozmyśli - dorzucił.
- Wierzysz w to?- Lie obróciła głowę w stronę kierowcy.
- Jaaasna... Przecież ona ma takie wielkie i szeroko otwarte serce... - odparł, z wyraźnie wyczuwalną ironią.
Oczy Rudej tańczyły z góry na dół i z powrotem, wyraźnie omijając twarz kierowcy, gdy przez dobrych kilka sekund przyglądała mu się zastanawiając się, czy to dzisiejszy wybuch Sarah spowodował tak negatywną reakcję najemnika.
- Czyli nie wierzysz - zawyrokowała w końcu beznamiętnym głosem, zatrzymując wzrok na twarzy Currana.
- Realistycznie patrząc... obrobi dupy... przepraszam, tyłki... - poprawił się - wszystkim, prócz siebie. To wersja optymistyczna - dodał.
- A może tak najpierw omówimy kwestię, JAK weszliście w posiadanie tego notatnika co? - Odezwał się nagle Honzo - I dlaczego, najpierw go miał Curran, a potem się znalazł w łapkach Lie, namiętnie go sobie czytającej we własnym namiocie? Caaaały obóz słyszał...
- Wiesz... - Dot znów wychylila się odrzucając szczorowatego mężczyznę zimnym jak lód spojrzeniem. - Mój ojciec cały czas mi powtarza, że o personel trzeba dbać. Zwłaszcza gdy osoby trzecie niepochlebne się o nim wyrażają. I pewnie dlatego ma taki dobry zespół.
- Cały obóz też słyszał - Peter nie zwrócił uwagi na to, co mówiła Dorothy - dlaczego trafił w te czy inne ręce. Dziwne, że tego akurat nie słyszałeś...
- Oczywiście… cały obóz słyszał waszą wersję, gdy już właśnie byliście w owym obozie… a ja słyszałem co innego, od kogoś, kto był przy tym, jak zabrałeś bezpodstawnie Sarah owy notatnik przy martwym dinozaurze - Powiedział z wrednym nieco tonem Geolog, a akurat w tym momencie pojawiły się znane już wszystkim okolice obozowego miejsca ekspedycji. Byli już ledwie może o 200 metrów od końca jazdy.
- Jak to miło z twej strony, że zarzucasz mi kłamstwo - powiedział Peter. - Ale po pysku dostaniesz dopiero wtedy, gdy nasza ekspedycja się skończy.
- Tak tak, najlepiej wszystko siłą, jak inaczej nie idzie... - odburknął Honzo.

I takim podsumowaniem skończyła się dyskusja.
Peter zaparkował jeepa, a potem wszyscy rozeszli się do swoich zajęć. Jako że Kaai poszedł do majora, Peterowi pozostała obserwacja ich podopiecznej.
 
Kerm jest offline