Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-01-2019, 11:31   #12
Aiko
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Biblioteka, Nowy York, 4 września, godz. 16:00

[MEDIA]https://photos.francisfrith.com/frith/cambridge-magdalene-college-pepys-library-1909_61496.jpg[/MEDIA]

Biblioteka była duża, jakby próbowała dorównać wspaniałością całej reszcie kompleksu, z jego monumentalnymi salami do zwiedzania, korytarzami pełnymi artefaktów i kolorowych prezentacji, atakujących zwiedzającego ze wszystkich stron. Biblioteka nie była jednak pełna ludzi. Po pierwsze, była to pora obiadowa więc większość zwiedzających korzystała z licznych punktów gastronomicznych, rozsianych dookoła Muzeum, lub z jednej z kilku restauracji na przeciwko głównego budynku. Nieliczni zwiedzający, okupowali ławeczki między budynkami, zajadając kanapki i inne piknikowe przekąski. Ann i Jack mieli więc bibliotekę niemal na wyłączność, nie licząc chuderlawego, sennie wyglądającego, starszawego bibliotekarza, który grzecznie wskazał Ann i Jackowi interesujące ich działy o starożytnym Egipcie, hieroglifach i ogólnie działy książek historycznych. Drewniane regały przegradzały monumentalne pomieszczenie, dzieląc je na nieco mniejsze, łatwiejsze do ogarnięcia wzrokiem powierzchnie, a zwisające tu i ówdzie kotary zacisznych alkow, w których można było dostrzec niewielkie stoliki oferowały potencjalnemu czytelnikowi niezbędny spokój i prywatność. Jack wkrótce zniknął Ann z oczu, nurkując między regałami książek oznaczonych jako geograficzne i historyczne, Ann zaś zagłębiała się w literaturze starożytnego egiptu.
Kiedy jednak uszła kilka kroków, przesuwając palcem po grzbietach książek, kątem oka złowiła sylwetkę człowieka, stojącego między regałami. Sięgał po coś za klapę marynarki. Po chwili zdała sobie sprawę, że robi to w ten nonszalancki sposób, bardzo znajomy, choć wolałaby tego w tej chwili nie widzieć…
Ann poczuła jak na chwilę jej serce zabiło szybciej. Sięgał po zapalniczkę, prawda? Wsunęła dłoń do torebki sięgając po ukryty tam pistolet i zaczęła się cofać, chcąc ukryć się pomiędzy regałami.
Zbir, stary znajomy z peronu w Bostonie wykrzywił usta w czymś, co przypominało triumfalny uśmiech. Jedną ręką wyrwał zza klapy marynarki pistolet, w cieniu książkowego regału wyglądający jak Browning i ruszył szybkim krokiem za uciekającą za regał Anną…
Lockhart starała się tak uciekać by napastnik nie miał czystej linii strzału. Gdyby tylko Jack był w pobliżu… tylko czy miał przy sobie broń. Ann zatrzymała się w przejściu pomiędzy regałami i oddała strzał w kierunku nadbiegającego napastnika. Nie licząc się z efektem ruszyła biegiem dalej.
Pistolet Ann wystrzelił z głośnym hukiem, przerywając momentalnie ciszę która była obecna niemal w każdej bibliotece. Dym wystrzału na moment przysłonił kobiecie pole widzenia, ale kiedy zaczął się rozwiewać, Ann nie zobaczyła śladu po swoim napastniku. Chwilę później usłyszała jednak kolejny wystrzał i coś gorącego spadło na jej kark i rozwiało nieco fryzurę, a dokoła zawirowały kawałki papieru. Napastnik najwyraźniej oddał strzał, trafiając w jedną z książek nad jej głową i jedynie dym widoczny zza regału świadczył o jego obecności.
Ann słyszała szybki odgłos biegnącego człowieka z lewej strony. Kątem oka widziała jednak kolejnego zbira, wchodzącego do biblioteki, ze strzelbą którą mierzył gdzieś między regały, jakby próbował wypatrzeć napastnika. Ann wiedziała, że szukał jej, lub Jacka.
Na chwilę Lockhart zabrakło powietrza wplucahc.. chcieli ich zabić.Myśl wydawała się być absurdalna, a jednak… Ann puściła się biegiem dalej. Musiała znaleźć Jacka. Uprzedzić go.
Strzelba zbira wypaliła, najwyraźniej znajdując swój cel w biegnącej przez bibliotekę kobiecie. Buum. Buum...grzmiał wystrzał za wystrzałem a w powietrze pofrunęły fragmenty biurek, regałów i trociny z masakrowanych pociskami książek. Ann wybiegła niemal wprost pod lufę "Zbira z Bostonu". Triumfalnie uniósł on broń do góry, celując prosto w kobietę. Kolejny strzał, głośniejszy dołączył się do kanonady a ramię zbira poleciało w dół, trącone niczym ręka natręta w knajpie. Mężczyzna poleciał na jeden z regałów, łapiąc się za łokieć a kolejne pociski leciały już w stronę zbira ze strzelbą, który skulił się za drewnianymi drzwiami biblioteki. Jack, z pistoletem opartym o jedno z biurek wypróżniał magazynek w stronę lepiej uzbrojonego bandyty, nie pozwalając mu wejść do środka. - Ann, uciekaj! - krzyknął machając ręką w stronę drzwi prowadzących z Biblioteki, jakieś dwadzieścia kroków za nim. Tymczasem "Zbir z Bostonu", jęcząc i gramoląc się z podłogi obok regału, próbował gmerać za drugą połą marynarki, najwyraźniej szukając kolejnego pistoletu.
Ann nie mogła mu na to pozwolić. Zatrzymała się i oddała kolejny strzał w kierunku mężczyzny z wąsikiem.
Wąsaty zbir jedynie jęknął, kiedy pocisk pistoletu Anny trafił go w tą samą rękę, obrócił i posłał na stojący za nim regał. Pod ciężarem upadającego, regał obalił się wraz z nim z głośnym hukiem. Zbir przetoczył się za mebel, wciąż stękając i klnąc z bólu i rzucił się do ucieczki, znikając za grubym filarem podtrzymującym dach biblioteki.Tymczasem niskie odgłosy wystrzałów ze strzelby, i wyższe, ale częstsze wystrzały pistoletu Jacka uświadomiły Annie, że jej towarzysz i drugi zbir wciąż wymieniają się ogniem. Strzelanina trwała.
Lockhart rozejrzała się za jakimś ukryciem. Wolała by nie okazało się, że stoi na środku alejki gdyby tamten się jednak rozmyślił. Musiała jednak pomóc Jackowi… powinni się jak najszybciej stąd wydostać. Weszła pomiędzy regały i wyjrzała zza jednego z nich szukając okazji by trafić drugiego napastnika.
Jack ładował pocisk za pociskiem w ciężkie drzwi, jednak bandyta był dobrze ukryty. Ann również nie znajdowała okazji aby poprawić sytuacji. Ciężkie, jakby idealnie stworzone do tego, by ktoś za nimi się ukrył zbierały kule niczym pancerz. Ann usłyszała w oddali, w przerwie między jednym strzałem bandyty a kolejnym Jacka dźwięk policyjnych syren za oknem. Ktoś wezwał służby i było kwestią czasu, aż cały teren zaroi się od mundurowych.
Powinni stąd zniknąć i to szybko. Ann wróciła się biegiem do Jacka starając się nie wejść w linię ognia. Podbiegła do pierwszego lepszego otwartego okna.
- Jack! - Miała nadzieję, że mężczyzna podąży za nią. Nie chciała go zostawiać w takim miejscu samego.
Ścigani niecelnymi strzałami bandyty wybiegli na niewielki, opuszczony skwer od północnej strony muzeum. Widać było z tej odległości spory tłum ludzi, gromadzący się przed wejściem do muzeum, pobliski park i nieopodal, postój taksówek.
Ann pochwyciła Jacka za dłoń i pociągnęła w kierunku głównego budynku, chowając broń do torebki. Musieli zabrać Lily i jak najszybciej opuścić to miejsce.
Jack momentalnie rozumiejąc, o co chodzi kobiecie schował broń za pasek spodni, z tyłu pod marynarkę i chwycił Ann mocniej pod ramię -Wolniej - doradził udając po prostu przechodniów.
- D… dobrze. - Lockhart nieco zwolniła kroku, starając się nie oglądać za siebie. Czuła jak stres zaczyna do niej docierać, atakując ciało nieprzyjemnymi dreszczami, więc przywarła mocniej do ramienia Jacka. - To… było niebezpieczne. - Wyszeptała bardziej do siebie niż do swojego towarzysza.
- Bardzo. Miałaś rację co do tego typa. Wczoraj myślałem, że nie mówisz poważnie… - spojrzał na nią zakłopotany - znajdźmy Lily. Ten do którego strzelałaś raczej nie będzie nas już niepokoić. Chyba odstrzeliłaś mu ramię. W każdym razie, na moje oko, kilka tygodni w łupkach ma gwarantowane - uśmiechnął się lekko.
- Zawsze mówię poważnie. - Ann pozwoliła by irytacja wypłynęła w jej głosie. Nie odsunęła się jednak od mężczyzny. W tej chwili jak nigdy potrzebowała się na kimś oprzeć i to w ten najprostszy, fizyczny sposób. Dopiero gdy chcieli wejść do budynku głównego pozwoliła sobie na to by obejrzeć się na bibliotekę i to co się tam działo. Ku jej zaskoczeniu okazało się, że z tego miejsca nie widać okna, którym się wydostali. Na szczęście… może nikt nie powiąże ich z tą sprawą. A przynajmniej niezbyt szybko.
Najwyraźniej, ochrona budynku przeprowadzała nader prędką ewakuację zwiedzających, którzy gromadzili się na schodach przed głównym wejściem. Nie wpuszczała już nikogo od strony ulicy, więc Ann i Jack musieli dołączyć do reszty ludzi. Podjeżdżały właśnie pierwsze samochody policji, a mundurowi, uzbrojeni w strzelby i rewolwery szybko wbiegali do środka, próbując zabezpieczyć teren. Po chwili zobaczyli w tłumie gapiów Lily. Wyglądała na przestraszoną i przejętą.
- Ktoś napadł na zwiedzających. Chyba porachunki gangów. Jak w Chicago - dziewczyna miała własne zdanie na ten temat, choć być może jedynie powielała plotki krążące wśród gapiów pod muzeum.
Lockhart przez chwilę przyglądała się zaskoczona swojej służącej. Tak… toż Lily nie brała w tym udziału.
- Tak… to miasto bardzo się zmieniło. - Powiedziała tak spokojnie jak tylko była w stanie. - Chodźmy stąd.


Spacer, Nowy York, godz. 17:00

Ann odetchnęła głęboką piersią gdy tylko opuścili budynek muzeum. Glier… cóż go pokusiło by zanurzyć się w takie badania? Do czego one go doprowadziły? Lockhart musiała przyznać, że niepokoiła ją cała ta sytuacja. Pojawiający się znikąd obserwatorzy. Symbolem i przedmioty, które niepokojąco zaczynają do siebie pasować. W milczeniu wdychała chłodne wrześniowe powietrze, wpatrując się w pobliski Central Park. Czy czuła strach? Nie była do tego przyzwyczajona… od wielu lat nie musiała czuć czegoś takiego i nie życzyła sobie by to wracało. Do tego ta strzelanina… Zadrżała ponownie na całym ciele. Musiała się przejść.. odsunąć od tego wszystkiego.
Z rozmyślań wyrwała ją podsunięta dłoń. Skorzystała z pomocy przy zejściu ze schodów, nagle zdając sobie sprawę, że jej ukryte w rękawiczce palce lekką drżą. To musiała być irytacja. Nie wyobrażała sobie by jakiekolwiek obawy mogły ją doprowadzić do takiego stanu. A jednak jej myśli cały czas krążyły wokół informacji, które przed chwilą udało im się pozyskać, a dłoń nerwowo zacisnęła się na podanym przez Jacka ramieniu. Mimo iż obdarzył ją zaniepokojonym spojrzeniem, nie odzywała się tak długo jak nie znaleźli się na terenie parku. Dawno tu nie była. Ostatni raz z ojcem, ale wtedy było lato. Karmili razem ptaki, opowiadała mu o swoich postępach w szkole… Ciepłe wspomnienia nieco ją uspokoiły.


- Będziemy musieli bardziej uważać. - Wyszeptała, upewniwszy się wcześniej, że służąca jest kilka kroków za nimi. - I… chyba nie mówiłabym nic Lily.
Jack jedynie przytaknął bez słowa. Bo i po cóż było wciągać w całą tą aferę jeszcze młodą służącą?
- Co zamierzasz? - zapytał wiedząc, że cała sprawa jest bardziej niebezpieczna, niż się początkowo wydawało.
- Myślę, że ci ludzie podążają za nami przez Gliera. - Lockhart przysunęła się bardziej do Jacka by móc swobodnie szeptać. Miała ochotę poprawić kok, rozprostować suknie, ale to nie był dobry moment. - Trzeba go ostrzec.
- Trzeba. Póki co, trzeba przepłynąć Atlantyk aby to zrobić. Trzeba jakoś dotrwać do jutra. Myślisz, że w okolicy kręci się ich więcej?
- Jack rozejrzał się dokoła, zatrzymując wzrok na jakichś krzakach i pobliskich drzewach.
- Mam nadzieję, że nie. - Lockhart westchnęła ciężko i poprowadziła ich jedną z alejek. Gdzieś tam po drugiej stronie parku powinna być restauracja, którą polecili jej w hotelu.

Obejrzała się na chwilę za siebie ciekawa czy Lily korzystać choć odrobinę z widoków. - Wolałabym nie zostać obudzoną przez kogoś takiego.
- Dziś pewnie nie spróbują. Ten strzał był...rewelacyjny Ann. Kto cię uczył strzelać? - zainteresował się Jack.
- Ojciec. - Lockhart westchnęła ciężko. - To jego broń.
- Głowa do góry. Z takim okiem jak twoje, będziesz postrachem bandytów, gdziekolwiek się czają
- zaśmiał się Jack.
- Miałam szczęście bo już go zraniłeś. - Lockhart musiała przyznać, że ten komplement niepokojąco sprawił jej przyjemność. Czując jak policzki delikatnie zaczynają palić, odwróciła wzrok od Jacka i skupiła spojrzenie na parkowej alejce. - To miłe, że tak uważasz.
- Absolutnie, nie możemy mówić policji o niczym, co dziś się zdarzyło. Bo nie opuścimy Stanów i spędzimy tu czas do świąt, w jakimś areszcie jak Gliere. A tymczasem...dokąd idziemy?
- zainteresował się Jack wyprowadzony przez Annę na ulicę.
- Chcę wam wynagrodzić oczekiwanie na mnie w hotelu. - Ann uśmiechnęła się. - Po drugiej stronie parku powinna być całkiem dobra restauracja.
- Hmm...dobra restauracja? Idealnie! Prowadź
- powiedział głośniej aby Lily idąca nieco z tyłu nie czuła ich niepokoju całą sytuacją


Restauracja Grand Central Oyster Bar, Nowy York, godz 18:00

Lockhart nie była przekonana do miejsca, które wskazano jej w hotelu. Niezbyt przepadała za podziemiami. Widać jednak było, że restauracja, o której jej opowiadano była bardzo popularna i zapewniała dobre posiłki. Ann sprowadziła swoich towarzyszy do stacji Grand central i przeszła przez eleganckie przeszklone drzwi.
Podała kelnerowi swoje nazwisko by potwierdzić rezerwację i wraz z Jackiem i Lily podążyła do odpowiedniego stolika. Musiała przyznać, ze wnętrze pozytywnie ją zaskoczyło. Było czyste, eleganckie.

[MEDIA]https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/a/a4/Oyster_Bar_Restaurant%2C_Grand_Central_Terminal.jp g[/MEDIA]

Zapachy, które unosiły się w powietrzu wskazywały też na dobrej jakości kuchnię. Wątpiła, że restauracja zapewniała także dobre wino bo po przygodzie w bibliotece dużo bardziej potrzebowała szklaneczki dobrego trunku niż jedzenia.
Kelner wskazał całej trójce osobny stolik i podał kartę, w której obok pysznie brzmiących dań, znajdowały się również napoje. Niestety, żadnego wina, a nawet piwa restauracja nie podawała. Prohibicja była egzekwowana w takim lokalu jak ten, znajdującym się na widoku i niemalże przy głównej ulicy. Nie dziwiło więc nikogo, że pomimo popołudniowej pory, jedynie nieliczne stoliki były zajęte.
Ann skwitowała brak w karcie cichy westchnieniem i zabrała się za przeglądanie karty.
- Wybierzcie na co macie ochotę. - Sama szybko zdecydowała się na specjalności lokalu i czarną kawę. Czekała ją chwila rozmowy o rzeczach nie związanych z Glierem i niebezpiecznymi przedmiotami, znajdującymi się w jej torebce. Miała obawy czy uda się jej podołać temu wyzwaniu.
 
Aiko jest offline