Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-01-2019, 11:50   #13
Asmodian
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
4 września, Nowy York, ul.Lafayette, ok.21:00

Jack po całkiem udanej kolacji tego niespokojnego dnia doradził Ann zamknięcie na noc drzwi do pokoju w hotelu, następnie zaszył się na dłuższą chwilę w swoim pokoju, aby po kilkunastu minutach wyjść na miasto w wielkim pośpiechu, nie mówiąc nic portierowi. Ann widziała jedynie, jak biegł w stronę portu, zniknąć gdzieś w ciemnościach licznych ulic Manhattanu. Ann przez chwilę stała przy oknie obserwując odchodzącego mężczyznę. Wiedziała, że nierozsądnym byłoby podążyć za nim i nie wiedziała czemu w ogóle taki pomysł przyszedł jej do głowy. Może przez to, że w tym roku znów zdawało się, że widzi swego ojca w tej ostatniej chwili jego życia. Poirytowana położyła się do łóżka, tym razem ściskając w dłoni kronikę, którą przyniósł dla niej Jack. Książka Gliera leżała bezpiecznie w torbie pod łóżkiem, na wypadek gdyby ktoś postanowił włamać się do jej pokoju.

Nad ranem pojawił się po śniadaniu, oprócz swojego podniszczonego plecaka niosąc także całkiem sporych rozmiarów drewnianą walizkę, okutą na rogach mosiężnymi okuciami. Lockhart obrzuciła go nagannym spojrzeniem mimo, że poczuła ulgę widząc mężczyznę całego i zdrowego.
- Dzień dobry. Jak ci minęła noc? - Spytała upijając nieco kawy.
- Pracowicie - uśmiechnął się klepiąc walizkę - musiałem skoczyć po parę rzeczy do pewnego znajomego. Z czasów wojska - wyjaśnił kładąc walizkę obok swojego plecaka i siadając do stolika, na którym widział stygnącą kawę i resztki rogalików.
- Widziałam, że nie możesz usiedzieć w pokoju. - Ann nie mogła się powstrzymać od reprymendy. - Nawet pomimo faktu iż wczoraj w mieście miała miejsce strzelanina i to w tak znamienitym miejscu jak biblioteka muzeum.
- Ciszej…. - Jack przyłożył palec do ust - oficjalnie podają, że to były porachunki gangów - uśmiechnął się - a sprawy musiałem załatwić w nocy. Nie wiadomo na jakie wsparcie będzie można liczyć za granicą - wzruszył ramionami i wpakował sobie rogalik do ust, z nieco przepraszającą miną niewiniątka.
- Wiem jaka jest oficjalna wersja. - Lockhart zastukała okrytą rękawiczką dłonią w leżącą na stole gazetę. Nie powiedziała nic co nie byłoby zgodne z tym co pisali. - Powinieneś uważać.
- Chyba nie mnie szukają. To twój atut Anno - mrugnął okiem do kobiety i popił siarczysty łyk ledwie letniej już kawy.
- Nie wiem skąd taki pomysł. - Lockhart powróciła do dopijania własnej kawy. Czuła się dużo lepiej po spokojnie przespanej nocy i po tym jak odpowiednio zatroszczyła się o swoją garderobę i włosy. Mogła odpuścić Jackowi tym razem.

[MEDIA]http://www.boweryboyshistory.com/wp-content/uploads/2015/04/MNY218012.jpg[/MEDIA]

5 września, Nowy York, port Chelsea, nabrzeże nr. 56, przed południem.
Ranek przywitał ich wszystkich w nieco lepszych nastrojach, doskonałą, słoneczną pogodą która dodawała im wszystkim jakiejś nowej energii. Lub jakby chciała wynagrodzić podróżnikom niepokoje wczorajszego dnia i nocy.
Port był ogromny, jak wszystko w Nowym Yorku, jakby miasto próbowało rekompensować sobie problemy z kryzysem i prohibicją za pomocą rozdętych budowli. Jednakże, biorąc pod uwagę wielkość Stanów Zjednoczonych, port wydawał się bardzo zajęty i adekwatny do pasażerskiego ruchu, który obsługiwał. Z podłużnej, przeszklonej od strony szerokiej ulicy frontu wchodziło się do przyjemnych hal pasażerskich i biletowych, gdzie obsługa sprawnie sprawdzała bagaże podróżnych, i ich dokumenty. Po niecałej godzinie dopełniania wszelkich formalności związanych z ich wyjazdem, przydzielono Annie, Lili i Jackowi kabiny. Ann i Lily zajmowały kabinę pasażerską klasy pierwszej, wygodną i przestronną, podczas gdy Jack, którego bilet ufundowała uczelnia dostał przydział w jednej ze wspólnych kabin pasażerskich w klasie drugiej, w pobliżu głównego pokładu.
RMS Scythia dumnie górowała nad nabrzeżem pięćdziesiąt siedem, jakby chciała przyćmić swoim rozmiarem budowlę, przy której stała. Daremnie jednak, ponieważ niewielki, acz niebywale luksusowy liniowiec o wyporności niecałych dwudziestu tysięcy ton wręcz zginął pośród licznych, wysuniętych w głąb portu pirsów i urządzeń przeładunkowych. Ruch przy statku, przypominający nieco aktywność ula raczej niż czegokolwiek innego powoli zamierał, w miarę jak rzesze pasażerów przechodziły po licznych trapach prowadzących na pokład statku. Powietrze co i rusz rozdzierały głośne, basowe pomruki syren statku, nawołujących spóźnionych podróżnych i oznajmiających światu rychłe wypłynięcie statku.

Było chwilę po dwunastej w południe, kiedy ostatnie trapy zostały wciągnięte, cumy rzucone a sam statek znów głośno oznajmił syrenami, że oto nadeszła chwila rozstania z Nowym Yorkiem. Pokład pod stopami czekających przy relingu Ann, Lily i Jacka nieznacznie drgnął i zakołysał się nieco mocniej, kiedy holowniki zaczęły powoli, acz nieubłaganie wyciągać statek na redę portu.

Ann obserwowała zgromadzony na nabrzeżu, oddalający się z każdą chwilą tłum ludzi, machających rękoma, najpewniej żegnających jakichś swoich krewnych lub znajomych. Ta radosna atmosfera mogłaby się jej udzielić, gdyby nie zobaczyła ciemnego samochodu, który wynurzył się z wąskiego przejazdu portu Chelsea, i wyjechał na nabrzeże, zajmując pozycję za zgromadzonym wzdłuż nabrzeża tłumie. Wysiadło z niego trzech mężczyzn i momentalnie, niepokój wczorajszego dnia powrócił. Dwóch z nich było Annie dobrze znajomych. Krępy mężczyzna w brązowej, najpewniej sztruksowej marynarce i wymiętym kapeluszu o szerokim rondzie, barczysty i wielki niczym niedźwiedź, lub raczej goryl był tym odważnym, który tak uparcie chował się za drzwiami biblioteki w czasie wczorajszej strzelaniny. Ann mogła iść o zakład, że swoją strzelbę trzymał gdzieś na tylnym siedzeniu tego Forda z którego wysiedli. Wąsatego, o zimnych oczach Ann długo będzie pamiętać. Jego nonszalanckie ruchy były nieco sztywne, przez biały jak kreda temblak na którym trzymał swoje ramię, w które dwukrotnie go wczoraj postrzelono. Papieros w zębach i zacięta mina świadczyła o tym, że rozpaczliwie pragnął rewanżu, którego najwyraźniej nie doczekał i Ann mogła dostrzeć w zimnych oczach coś w rodzaju błysku rozpaczy, czy może wściekłości, kiedy widział odbijający od nabrzeża statek. Trzeci mężczyzna był nieznajomy, ale niewątpliwie, był szefem tej trójki, a przynajmniej najważniejszy.
[MEDIA]https://i-h2.pinimg.com/564x/c2/9a/1c/c29a1c41e3d0d2e0305292b2f8d0a705.jpg[/MEDIA]
Długi płaszcz niezbyt pasował do pięknej pogody, a laska zdradzała, że człowiek ten był staromodny jeśli chodziło o strój. Wyglądał nieco jak konserwatywny, miły człowiek, który mógłby być spokojnie czyimś dziadkiem. Ann jednak czuła, że to kolejny bandyta, który zrobiłby wszystko by zobaczyć ich na dnie rzeki.
Wąsal sięgnął za pazuchę, dostrzegając Ann przy relingu ale brodaty modniś powstrzymał jego rękę i podszedł do widocznej na nabrzeżu budki telefonicznej. Po chwili rozmowy, wyszedł, gestem nakazując swoim ludziom, aby odjechali z nabrzeża. Kiedy zawracali, brodaty modniś złowił wzrok Ann i podniósł rękę, machając dziewczynie na pożegnanie…

Lockhart obserwowała odjeżdżające auto starając się zapamiętać jego numery… będzie musiała uważać. Była ciekawa co ustalili przez telefon i jaka jest szansa, że ktoś będzie na nich czekał w Atenach.
- Chodźmy. - Dała znak Lilly. Musiały się rozpakować i rozejrzeć po statku. Jak by nie patrzeć przyjdzie im tu spędzić kilka dni.
Kabina, która jej przydzielono składała się z dwóch pomieszczeń. Saloniku z łóżkiem dla służącej i jej sypialni z wydzieloną łazienką. Barek, który zapewne zostanie uzupełniony po przekroczeniu odpowiedniego dystansu od brzegów ameryki, czekający na nie poczęstunek i elegancko przybrana pościel świadczyły o tym, że Emma zadbała by jej pani podróżowała w odpowiednich warunkach.
Na szczęście bagaże już były na miejscu. Lilly od razu zabrała się za ich rozpakowanie podczas gdy Ann mogła poprawić na spokojnie fryzurę i upewnić, że nic z jej materiałów do badań nie zniknęło i nie zostało uszkodzone. Była ciekawa jaki standard zapewniła uczelnia dla Jacka. Oferowała, że może wykupić mu bilet i tak jechał z nią w miejsce, które naukowo go niezbyt interesowało.
- Przeczytaj proszę jakie atrakcje zapewniono nam podczas rejsu. - Lockhart wskazała na leżącą na szafeczce kartkę, sama zajmując miejsce w fotelu. Lilly czytała słabo, a Ann zależało na tym by jej służba takie umiejętności posiadała, więc zapewniała jej możliwość ćwiczeń przy każdej nadarzającej się okazji.
- T..tak Pani. - Lilly zajęła miejsce na niewielkiej sofie i zaczęła powoli odczytywać rozbudowany program atrakcji i wydarzeń, a także miejsc wartych odwiedzenia na pokładzie Scythii. Ann mimo iż korzystała z okazji by przeglądać notatki bez trudy wyłapywała zmiany w intonacji głosu służącej przy słowach takich jak bar, koktajle, tańce… notatka o nocnym klubie została wypowiedziana w tak specyficzny sposób, ze Lockhart aż oderwała wzrok od własnych zapisków. Lilly miała wypieki na twarzy. Antykwariuszka powstrzymała westchnienie i ponownie opuściła wzrok. Zapowiadał się bardzo… “urozmaicony” rejs.
5 września, RMS Scythia, północny Atlantyk, popołudnie.

Anna postanowiła, że spożyją lunch w restauracji, głównie dlatego by rozeznać się gdzie co się znajduje na statku. Scythia nie była największym statkiem liniowym jaki pływał po morzach i oceanach w tym czasie. Wielu powiedziałoby, że był nawet niewielki. Jednak nie mógłby tego twierdzić żaden z pasażerów Scythii, których nieco ponad dwa tysiące zajmowało w tej chwili pięć pokładów wypełnionych licznymi kabinami i lukami ładunkowymi. Większość korytarzy, łączących kabiny pasażerskie pierwszej klasy było wykończonych boazerią z ciemnego drewna, a miękkie wykładziny dawały przytulne poczucie komfortu i luksusu. Nawet kinkiety wiszące wzdłuż korytarzy przywodziły na myśl wnętrze jakiegoś wielkiego pałacu, lub zamku, niż statku który wiózł ludzi przez stalowy bezmiar oceanu. Im niżej jednak, tym bardziej czuło się oszczędność, która choć dawała jakieś minimum poczucia estetyki, była jednak surowa w swojej prostocie metalowych, pokrytych gumą podłóg, prostych, elektrycznych lamp osłoniętych drucianą kratownicą. Jedynie liczne zdjęcia innych liniowców Linii Cunard próbowały nieco ocieplić wizerunek tych korytarzy. Niewygody wynagradzał jednak widok z wysokich pokładów spacerowych liniowca. Główny pokład, szeroki, wykładany jasnymi, drewnianymi klepkami leciutko pracował pod nogami, łagodząc niewyczuwalne niemal kołysanie statku na falach oceanu. Lekki wiatr owiewał twarze podróżnych, spacerujących po pokładzie, oglądających stalowo szarą linię horyzontu, piętrzące się na widnokręgu chmury, mrużąc oczy od słońca, a wszystko to przy akompaniamencie wrzasku mew, cichego pomruku ogromnych silników, dobiegających gdzieś z głębi stalowego kolosa. Dla wielu pasażerów, była to prawdziwa przygoda życia, przynosząca jakąś dużą zmianę. Szczególnie widać to było w oczach pasażerów klasy trzeciej, najczęściej biednych, którzy nierzadko poświęcali oszczędności kilku lat aby móc przepłynąć Atlantyk i znaleźć się na starym kontynencie. Pasażerowie klasy drugiej i pierwszej traktowali to prawie jak wycieczkę, podróż służbową, lub po prostu cieszyli się chwilą, jakby wiedząc, że podróż nie będzie wcale krótka. Czekał ich ponad tydzień na morzu, które zmienne i chaotyczne, potrafiło płatać figle. Ann miała jednak mieszane uczucia. Wiatr targał jej strojem i psuł starannie ułożony kok. Czuła jak jej suknia w niepokojący sposób unosi się, odsłaniając znajdujące się pod spodem halki i wiązanie butów. To wszystko było tak bardzo… mało eleganckie. Wpatrując się w targaną falami wodę niezbyt rozumiała jak to możliwe by ktokolwiek był w stanie się zrelaksować mając coś takiego przed oczami.

Kręcąca się tu i ówdzie załoga, ubrani na biało marynarze, i oficerowie w granatowych marynarkach, swoimi skupionymi na pracy minami przypominali, że morze nie zwykło żartować, a rejs to nie tylko przyjemności.
Przyjemności, z których jednak można było korzystać było do woli. Statek oferował ich wiele. Dla aktywnych pasażerów statek oferował rozmaite gry i zabawy. Popularny Shuffleboard, Tenis, czy Ping Pong niewątpliwie cieszyły się największym wzięciem wśród pasażerów. Dla wybitnych pasażerów oferowano nawet rozgrywki ligowe, z licznymi nagrodami. Basen z sauną zaś cieszył się zainteresowaniem wręcz wybitnym, jakby każdy chciał zasmakować ciepła i klimatu godnych wybrzeży Morza Śródziemnego, które było celem ich podróży. Lockhart zajrzała z zaciekawieniem w to miejsce. Musiała przyznać się przed samą sobą, że lubiła pływać. Była to kolejna rzecz, której nauczył ją ojciec. Wieki tego nie robiła i teraz pewnie jedynie rozchlapywałaby wodę, ale sentyment pozostał.
Basen miał podgrzewaną wodę, która niemalże parowała, a sauny wyglądały bardzo obiecująco.
[MEDIA]https://i.dailymail.co.uk/i/pix/2015/10/23/12/2DB1725C00000578-3286132-image-a-5_1445599505439.jpg[/MEDIA]
Dla lubiących nieco bardziej intelektualne formy zabawy linie Cunard zapewniały rozmaite gry karciane i towarzyskie, wśród których prym wiódł Brydż, Mah Jong czy Bingo. Również z nagrodami, więc chętnych nie brakowało. Biblioteka pokładowa mogłaby zainteresować Annę, miłośniczkę literatury i antyków, i choć nie spodziewała się tam starodruków i białych kruków, to broszura zapewniała o całkiem pokaźnej kolekcji dzieł oferujących nieco bardziej subtelną rozrywkę. Nocny klub z codziennymi występami artystycznymi, ogromna mesa z barem koktajlowym, kino. Wolnocłowe sklepiki na górnym pokładzie, skupione w okolicy mesy były prawdziwą pułapką na turystów, godną plaż Kalifornii czy Miami, o kurortach starego kontynentu nie wspominając. Ann zerknęła na marki sklepów, notując w pamięci zakupy po które zamierzała później posłać Lily i kontynuowała swoją przechadzkę po statku. Nie była oczywiście sama na pokładzie, który wypełniony był równie zaintrygowanymi statkiem pasażerami jak ona sama. Nie wszyscy pasażerowie patrzyli jednak na atrakcje statku. Ann poczuła na sobie wpierw czyjś wzrok, potem dostrzegła dwie postaci, stojące na najwyższym pokładzie spacerowym, kilkanaście metrów od niej. Wyróżniali się z tłumu, jakby nie całkiem pasowali do całego tego tłumu, odzianego po amerykańsku czy europejsku, w spodnie i marynarki, kapelusze i berety. Ci zaś, byli odziani jak ludzie wschodu, w długie, białe szaty, zawoje na głowach, których luźne końce opadały na kark, osłaniając od słońca. Twarze mieli odkryte, zdradzające ich wschodnie pochodzenie, być może arabskie lub tureckie. Młodszy z nich, odziany dodatkowo w narzuconą na długą szatę kamizelkę zerkał w stronę Ann, wpatrując się w nią i mówiąc coś do swojego starszego towarzysza.
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est

Ostatnio edytowane przez Asmodian : 11-01-2019 o 12:01.
Asmodian jest offline