- Wyście są rozbójnicy! Prawowitą władzę na ziemiach baroni napadać, to stryk i pal! - wysapał ranny strażnik. - Jaśnie Pani zrobi z Wami porządek. Zaraz wrócą w sile i się z Wami rozprawią! - zaczął czołgać się w kierunku widocznego na końcu pnącej się w górę drogi zamku. Jego dwóch kompanów właśnie dotarło do bramy i zniknęło we wnętrzu.
Większość wieśniaków już się rozeszła, ci co pozostali wykłócali się nad trupami strażnika i dziadka, o to co kto zabiera. Wolfgang, Berni i Axel pomaszerowali przez wieś i znaleźli kryjówkę za rozlatującym się chlewikiem. Stąd można było mieć baczenie na zamek, samemu pozostając niewidocznym, a nawet pozwolić ewentualnemu pościgowi minąć się i znaleźć za ich plecami.
Tymczasem do Lothara, zgodnie z tym czego się spodziewał, zza węgła kiwnęła jakaś postać. Nim do niej podszedł, bacznie się jej przyjrzał. Była to obdarta (ale nieco mniej niż reszta populacji) dziewczyna w wieku około dwudziestu lat. Jak na gust Lothara miała nieco zbyt wystające kły, a jej włosy miały nienaturalny, zielonkawy odcień.
- Panie, tutaj - syknęła dając znak ręką. - Nie lękajcie się. Sama jestem.