Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-01-2019, 20:31   #107
Ehran
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację
Joe krzywił się lekko. Oparzenia były bolesne. Nadal nie rozumiał. Skąd nadszedł atak? Przez kogo? Dlaczego? O "jak", nawet nie pomyślał by zapytać.
Nie podobało mu się to. Czuł się zagubiony. Coś w jego głowie, coś obcego i zarazem intymnie bliskiego, szukało wroga, przeciwnika, którego można było zabić, zadźgać, lub w najgorszym razie umknąć przed nim. Jednak tu niczego nie było takiego. Ogień z znikąd. Uciekać można było... lecz bez rozpoznania, skąd czy z jakiego powodu nadszedł atak... niewiele to dawało...
Trochę czuł się jak by ktoś zamknął go w jednej z gier komputerowych, w które grywał, gdy zdrowie mu na to pozwalało, jednocześnie ograniczając inne opcje spędzania czasu. I to w takiej grze, których za bardzo nie lubił. Psychodeliczne horrory bez wyraźnych reguł i zasad...
Czy będzie lepiej, gdy dojdą tam gdzie chcieli? Czy było coś poza strefą? Przez chwilę patrzył na Abi i Nicka błędnym wzrokiem. Może oni też są tylko majakami? Wyplutymi przez strefę upiorami? Gdzie nas prowadzą? Do raju za murem? A może głębiej w strefę?
Joe otrząsnął się z otumiających myśli. Musiał wysilić wolę, by nie osunąć się w odmęty obłędu. Musiał zachować swój rozum w jednym kawałku. Nie mógł pozwolić sobie by dryfował w mgłę szaleństwa.

Usłyszał coś. Wpierw myślał, że to tylko w jego głowie. Szczególnie, że z początku nikt inny nie wydawał się zwracać na to uwagi.
Ale było tam. Czyjeś kroki. Ktoś biegł. Ktoś kto się zbliżał. Joe rozejrzał się, wpatrując w czerwoną mgłę. Jednak nie był w stanie jej przebić wzrokiem.
Wreszcie zdecydował się zapytać innych. Musiał. Albo potwierdzą, że coś słyszą, albo... Czyżby szpony obłędu już zaciskały się na jego umyśle?
Po chwili Marian potwierdził, że też coś słyszy. Joe prawie, że odetchnął z ulgą, dziękując niemo kumplowi, jakby własnoręcznie wydźwignął go z grzęzawiska omamów. Równocześnie miał nadzieję, że nie dał po sobie poznać, z czym się zmaga.
Ruch i działanie. To rozumiał. Sprawnie zajął pozycję. Przygotował się do walki. Jeśli coś tupało, miało pewnie stopy. Ciało i mięso. Krew. A jeśli miało krew, mogło krwawić. A to co mogło krwawić, można było i zabić. Przynajmniej zazwyczaj. Nadal nie rozumiał sceny, gdy pokazano im jakby topiące się, powoli przeistaczające w dym ciało martwego psa... stwora... no tego czegoś... Nie ważne. Nie dbał o to, czy trup wróci, kiedyś tam. Ważne, że niektóre rzeczy tutaj można było zabić. Choćby na chwilę czy dwie. A potem. Potem to już się zobaczy. Najwyżej można było zabić wroga ponownie. Puki starczało sił i tchu w płucach.

Radości towarzyszyło pewne rozczarowanie. Cieszył się, gdyż odnaleźli dwójkę zaginionych. To dobrze. Bardzo dobrze. Gorzej... że miał wielką ochotę coś rozwalić. Coś zabić. Poczuć ten cudowny zapach żelaza, parujący nad kałużą rozlanej krwi. Krwi wroga... a nie własnej lub swoich przyjaciół...

Joe podszedł i również się przywitał. Mieli mało czasu. Czuć było pośpiech. Zapytał zatem, jedynie szybko, czy widzieli coś ciekawego. Jeśli zapytali, opowiedział też o biednej albinosce... nie zagłębiając się jednak nadmiernie w szczegóły.

Potem trochę przepakowywali dobytek. Joe zaoferował, że podźwiga ile się da. Może trochę za dużo na siebie wziął. Czuł, że pakunki go spowalniają. Da sobie radę. Tego był pewien. Nic nie szkodzi. Da radę iść dalej. Bułka z masłem... powtarzał sobie w myślach oswajając się z ładunkiem.

***

Czołganie się. Ponownie czołganie się. Joe nienawidził się czołgać. Miał uczucie, że odkąd się przebudził... - kiedy to właściwie było? - to przebył już pełznąc na brzuchu kilkanaście kilometrów...
Starał się. Nie wiedział, czy ma dobre tempo. Dość wolne i dość szybkie... ale się starał. Trochę... musiał się sam przed sobą przyznać... nie dbał o to. Zerkał na trupy.. czy czym byli ci nieszczęśnicy, ofiary cieni... i im trochę zazdrościł. Nie bał się. Nie współczuł. Tylko właśnie... zazdrościł. Oni mieli to już za sobą. Mogli zasnąć i odpocząć. Jedynie ich wykrzywione w grymasie przerażenia twarze pozwalały mu na sprostowanie tej opinii. To nie była ucieczka. To nie była nagroda. To była paskudna śmierć, lub gorzej. Musiał się jednak zmusić, by postrzegać to w ten racjonalny sposób.

Raca w oddali zamigotała i zgasła wreszcie. Za szybko. Za mało czasu... Zatrważające cienie pojawiły się wyłaniając niczym upiory z czerwonej mgły. Bezgłośnie, jakby były tylko optycznym złudzeniem. Sunęły w absolutnej ciszy i jakby bez widocznego ruchu, zbliżając się nieuchronnie z każdym oddechem, z z każdym uderzeniem bijącego panicznie serca.
Joe zagapił się. Zatrzymał na chwilę w powolnym marszu do przodu. Były... przerażające i... w nienaturalny sposób cudowne. Joe czuł jak jeżą mu się na karku włosy. Jak dookoła robi się chłodniej. Chciał uciekać. I chciał wstać i podejść bliżej. Dołączyć do nich... odpocząć... pozbyć się niepokoju i lęku... na zawsze.
Zagryzł zęby. Zazgrzytało szkliwie zębów ocierających się o siebie nawzajem z ogromną siłą. Nie rzucił się do ucieczki. Nie ruszył też cieniom na powitanie. Pochylił głowę. Wbił wzrok w buty sunącej przed nim osoby. Wyciągnął lewą rękę do przodu. Powoli, nie robiąc zbyt szybkich ruchów. Podciągnął ciało. Potem wysunął drugą rękę. I tak na przemian. Powolnym, tektonicznym rytmem, przesuwał się do przodu. Już widział właz. Ziejący z pod niego mrok, obiecujący bezpieczną przystań. Jeszcze trochę... zdąży? Może... Może nie... Poczuł dziwny spokój. I zrozumiał, że nie dba o to. Umrze, albo zdąży. Czy to ważne? Chyba nie... W środku czuł pustkę. Przez chwilę pomyślał, że to strefa, w jakiś sposób go już dopadła, tylko on jeszcze tego nie spostrzegł. W następnej chwili i ta myśl, to zmartwienie, odpłynęło w niebyt. Joe parł spokojnie na przód. Już zaraz zejdzie pod ziemię. A potem... potem się zobaczy...

___________
Rzut: 8
 
Ehran jest offline