| Nim podszedł do znajomych elfów, rycerz zagadnął biedaka uderzonego wcześniej przez zamtuzowego wykidajłę.
- Dobry człowieku, ufam, że nie wyrządzono ci zbyt wielkiej krzywdy. W ciężkich czasach trzeba się bratać, a nie dzielić. Będziesz pilnował tej okolicy dla mnie? Jeśli zdarzy się cokolwiek dziwnego wokół tego przybytku, znajdź kogoś z nas i powiedz nam o tym.
Wcisnął złotą koronę w rękę bezdomnego. Ten mimo początkowego dystansu momentalnie poczuł się jak zwycięzca loterii i przytaknął kilkakrotnie. Nerwowo, ale z zaangażowaniem.
- To za twoją fatygę. Cokolwiek nietypowego, pamiętaj.
Odchodząc Harald był przekonany, że nędzarz mu pomoże. Nie był jednak pewien, czy zrozumiał on intencje rycerza.
Harald przywitał się z pozostałymi, na dłuższą chwilę zawieszając wzrok na twarzy elfki.
- Mam nadzieję, że nie wystraszyłem was zbytnio w lesie. Sam do końca nie jestem pewny, co to za magia mnie tam przeniosła, ale ufam kapłanom Zakonu, że uczynili to dla dobra ogółu.
W skrócie przekazał im zdobyte do tej pory informacje.
- Coruja wojowniczka z klanu ‘Białych Sów’ - przedstawiła się znajomej jej byłej już zjawie. Pochwaliła się w duchu, że opanowała swoje zapędy sprawdzenia czy na pewno rycerz jest materialny i jej palec nie przeniknie przez niego. Resztę wyjaśnień zostawiła Erastyrowi.
- Mamy pewne podejrzenia - powiedział elf na tyle tylko głośno by usłyszeli to tylko najbliżej niego stojący - że ktoś chce wykorzystać pojawienie się nieumarłych by porwać kobiety i dzieci.
Rozejrzał się dokoła w poszukiwaniu ewentualnych podsłuchiwaczy.
- Jakiś krzykacz na rynku namawiał mieszkańców, by wsadzić dzieci i niewiasty na barki i przewieźć na drugi brzeg. A potem paru ktosiów spróbowało porwać Coruję. Dwóch nic już nikomu nie powie, chyba że Morrowi. A trzeci uciekł.
- Mają jakiś związek z rybakami - dodał - bo jeden z nich miał typowo rybackie narzędzie.
- Przy ataku wszystkie bramy miasta będą zamknięte. Jeśli macie rację, rzeka byłaby najlepszą drogą dla porywaczy.
- Pytanie co teraz. Chyba najłatwiej będzie znaleźć podżegacza. Wydawał się na dostatecznie głośnego człowieka. Łatwego do znalezienia.
- Niestety nawet nie wiem, czy on jest tutejszy, czy też jest przybyszem - powiedział elf. - Spytałem jednego z mieszkańców, ale nic mi nie powiedział. Mam wrażenie, że ten jego występ nie będzie jedynym, więc go z Corują znajdziemy. Ale ktoś też musiałby pilnować przystani. Z pewnością trafi się paru głupców, którzy uwierzą w ponure przepowiednie.
- Możemy, też wystawić kolejna osobe jako przynętę. - Tutaj elfka spojrzała się na Benedyktę. - Mała szansa że wybiorą mnie drugi raz jeśli przy jednej z prób stracili ludzi.
- W zasadzie... Mogłabyś udawać chętną do takiego wyjazdu - powiedział elf do Benedykty. - A nuż by się dali skusić.
- No chyba, że znają już dobrze jej twarz… Tak czy owak, ten podżegacz mógłby się przydać, naprowadzić nas na swojego chlebodawcę. Ja muszę jeszcze zorganizować drogę ewakuacji mieszkańców.
- Cóż nie ma co czekać w takim razie. Gdzie mamy was szukać jeśli się czegoś dowiemy?
- Powinienem być na drodze prowadzącej do rozpadliny. - Rycerz pokazał kierunek. - Postaram się wrócić do was tak szybko, jak to możliwe. Pan Faeranduil chyba przyda się wam teraz bardziej, niż mnie.
Elf pokręcił głową.
- Wolałbym zostać w mieście i przygotować się na niechybny atak - powiedział cicho czarodziej. - Chyba, że potrzebujecie mojej magii aby poskromić kilku pospolitych bandytów, choć nie za bardzo widzę jak mógłbym się tam przydać.
Benedykta spojrzała na elfkę niepewnym wzrokiem.
- Mnie już jeden śledzi. Myślałam, że chce mojej kolczugi lub kuszy, ale mam teraz tylko to - wskazała na tandetny łuk - a on dalej za mną łazi - postukała małym palcem w łykowate drewno. Chciałam się z nim dogadać, ale on chyba chce mnie po prostu złapać.
- Mogę spróbować zapytać o przeprawę, jeśli ktoś z was będzie mnie obserwował. Poza tym muszę sprawdzić dlaczego jakiś niziołek dał żebrakowi złotą koronę i dlaczego jako jedyny z grupy opuścił miasto na piechotę a nie łodzią.
- W takim razie spytaj tego żebraka, a zaraz potem pójdziemy zapolować na tego człeka, co do ucieczki namawiał - zaproponował Eryastyr. - A jak się uda, to i tego, co za tobą chodzi przyłapiemy.
- Ja mogę poszukać podżegacza, nie powinno być to trudne. - zaoferowała się Coruja.
Benedykta zmrużyła oczy.
- Czegoś tu nie rozumiem - bardzo nie lubiła czegoś nie rozumieć. Kiwnęłą głową i udała się ponownie do żebraka. Potem wygrzebała z wianka kawałek zasuszonego kwiatka i wręczyła go mężczyźnie.
- Kto wręczył ci złotą koronę, panie? I gdzie poszedł? To chyba człowiek, który obiecał mi pomoc - wygrzebała z plecaka jabłko i kanapkę i z wielką uwagą przekazała je na ręce żebraka.
Ten patrzył na nią podejrzliwie odkąd opuściła dom rozpusty. Pochwycił jabłko dość gwałtownie.
- Czy mnie dziewka w ogóle słucha-ty? Nie człowik, niziołek. Nieludź. Jak te, o, długouchy, tylko głowę bliżej ziemi miał. Na wosokości, że niby jak ja zad. Karzełek. Bramą wyszedł z samego rańca. I tego, tyle.
Ugryzł soczysty i kruchy owoc tryskając na Benedyktę sokiem.
Benedykta popatrzyła na niego jakby wystraszona. Potem odwróciła się na pięcie i pobiegła do elfów zdając relację z tego dziwnego zdarzenia. Trop wydawał jej się ciekawy, ale było daleko więcej spraw, które należało ocenić i zbadać.
__________________ by dru' |