Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-01-2019, 15:26   #88
TomBurgle
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
Odlatująca na mechanicznych skrzydłach Ameth dublowała także jako wielki, duchowy ciężar zdjęty z klatki piersiowej Benona. Dziewczyny w Żółci nie dało się wodzić za nos, kontrolować. Nawet sugerowanie jej czegokolwiek zakrawało na czczy masochizm, bo każde słowo interpretowała jako przytyk czy inną werbalną szpilę. Do tego pewnie należała do trygonu ognia, toteż świadomość, że teraz użerać się z nią będzie musiał ktoś inny napawała Latynosa ulgą. Z resztą nie tylko jego, bo Jim też dał sobie spokój ze staniem na baczność, kiedy tylko samolot rozpłynął się na tle błękitnego nieba. Obaj mężczyźni popatrzyli na siebie z porozumiewawczą mieszanką zmęczenia i zadowolenia, po czym wrócili do samochodu. Od Los Angeles dzielił ich jeszcze spory kawał ziemi, a Perales zamierzał spędzić owe mile produktywnie - wypytując zmiennokształtnego kierowcę o wszystko, co tylko przyjdzie mu do głowy odnośnie obecnego podziału sił na świecie - tych nadnaturalnych, rzecz jasna. Podstawowe informacje odnośnie sytuacji polityczno-gospodarczej w świecie śmiertelników Benon mógł zawsze znaleźć w swojej zmierzwionej łepetynie.

Wywiad okazał się dość produktywny. Celine, rozważając robienie notatek, zaznajomiła się z pojednawczymi zapędami Technokracji - które to zakładały zjednanie wszystkiego i wszystkich z miłościwie panującym, naukowo-technologicznym paradygmatem, niezależnie od tego, czy zjednywanym ów pomysł się podobał czy też nie. Jej wyrwanie z Otchłani oraz późniejsze uwięzienie w hotelowym pokoju bez klamek miały zapewne jakoś wspomóc owładnięte obsesją, korporacyjne psy, ułatwiając im osiągnięcie wyżej wymienionego celu. A do tego... no właśnie. Banda przerośniętych, wymachujących wskaźnikami laserowymi tosterów składała się tylko na pojedynczy odłam magów, ludzi z cudownym, pozornie niczym nie ograniczonym potencjałem pozwalającym im na swobodne kreowanie rzeczywistości oraz wszystkiego, co z nią związane. Skąd się wzięli? Jaka była ich historia? Czyżby Lucyfer, tuż przed swoją pozorną przegraną, zdołał wyzwolić pokłady boskości tkwiące w potomkach Adama i Ewy? Czy też może czarokleci odkryli w sobie wszechmogącą iskrę samodzielnie, bez udziału Gwiazdy Poranka? Temat wymagał zgłębienia, ale nie był jedyną zagadką, jaką Jim obdarzył swojego pasażera. Odmieńcy, upiory, wilkołaki i - może przede wszystkim - wampiry. Tak, Plemię Kaina, mające swe zaczątki jeszcze w czasach bratobójczej wojny skrzydlatych, rozrosło się do rozmiarów iście absurdalnych, beztrosko sącząc krwawicę całego świata. Jego obecność dało się odczuć w każdej metropolii.
Lub, jak poinformował Benona Jim, w prawie każdej. Kilka lat wstecz Los Angeles stało się świadkiem nadnaturalnej czystki przeprowadzonej na wampirzych stronnictwach. Kierowca szczegółów nie znał - i znać nie chciał, wychodząc z założenia, że ignorancja była stanem błogim. Wiedział jednak, że w przeciągu trzech dni niemal cała populacja pijawek w Mieście Aniołów obróciła się w proch. Ci, którym zniszczenia udało się uniknąć, nie forsowali dalej swojego szczęścia - wpływowe figury ze świata polityki (oraz półświatka kryminalnego) porzucały swoje stanowiska en masse i znikały w tajemniczych okolicznościach. Do tego dochodziła także zagadkowa seria podpaleń nocy trzeciej. Benon pamiętał, że ta zakończyła się śmiercią prawie trzydziestu bezdomnych na terenie Skid Row, z czego ponad połowy z nich nigdy nie udało się policji zidentyfikować. Sytuacja wybuchła niczym newsowy bombaż, dając szansę zabłysnąć rozmaitym dobroczynniakom oraz przyczyniając się do przegranej prezydenta miasta w następnych wyborach - mimo jego ciągłego, przesiąkniętego desperacją piania o podnoszeniu standardów przeciwpożarowych. Teraz, gdy Benon patrzył na okraszone medialną żałobą zdarzenie przez pryzmat wampiryzmu, nader łatwo było mu zrozumieć intencje zagadkowego podpalacza. Kimkolwiek ten by nie był...

Benon, na równi zasępiony co udręczony zasłyszaną od nowego znajomego historią, zaczął z wolna, wbrew wewnętrznym obawom, rozlewać własną świadomość na wszystkie strony. Próbował pochwycić umysłem pełnię otaczającego go świata, dostrzec łączące całość stworzenia niebiańskie ogniwa i wytyczyć ich najistotniejsze koneksje. Tylko że LA, przez którego to progi dopiero co przejechali, jawiło mu się w tym zakresie nader skromnie. Pojedyncze ogniki wiary pośród wypłowiałego krajobrazu apatii i egocentryzmu. Mistyczne zdarzenia strzelające jak iskry, jednak pozbawione jakiejkolwiek ostoi w postaci ognisk - filarów energii duchowej - a przez to szybko znikające w morzu szarości. Prawie niemożliwe do uchwycenia. Celine czuła się tak, jakby ktoś spętał jej dłonie i nakrył głowę tłumiącym zmysły całunem. Doznanie, zapewne dlatego iż ziało dyskomfortem, przyniosło jej podobny tematycznie, nagły przebłysk z czasów Wojny. Gdyby wybór należał do Upadłej, pewnie wolałaby uniknąć migawki, gdyż składały się nań wspomnienia towarzyszące przemarszom bestii Abaddona, jego okrytych niesławą maruderów. Krzyki mordowanych. Ich błagania o litość. Mechaniczny rechot morderców. Krwawy deszcz sączący się z nieba oraz... czarny dym? Czyż nie tak? Anielska jaźń zamieszkująca ciało Latynosa pamiętała, że łupieżcy zawsze używali jakiegoś tajemniczego rytu do osłaniania swego odwrotu - inkantacji mącącej w głowach zarówno wojskom Wszechmogącego jak i innym frakcjom Zdradzieckich Legionów. A nieodłącznym elementem tejże taktyki były mistyczne kłęby w kolorze mroku.

Niedostrzegalna dla nikogo innego prócz Celine, mleczna kotłowanina za oknem musiała funkcjonować na tych samych zasadach co sztuczki maruderów - ktokolwiek odpowiedzialny był za jej powołanie, bez wątpienia czerpał inspirację w niespisanej historii skrzydlatych. Tyle tylko, że tutejsza odmiana była bardziej subtelną oraz efektywniejszą wersją oryginału. W jej udoskonalenie - i implementację na tak szerokim terenie - włożono wiele pracy.
- Los Feliz. Wiesz, urzęduje tu jeszcze paru moich znajomych... - stwierdził pogodnie Jim, przywołując Benona w stronę bardziej fizycznych rejonów rzeczywistości. Za szybą rozciągały się zielone ogródki oraz jednorodzinne domki.
- A tak w ogóle to zdradź mi, masz się gdzie zatrzymać? - murzyn spojrzał na Latynosa badawczym wzrokiem miłośnika ziołowych używek, bębniąc przy tym kciukiem w kierownicę.
- Bo wysiąść i iść w plener bez planu widzi mi się jako trochę bezmyślne.

- Urzęduje, znaczy się oznaczyło terytorium i atakuje każdego kto na nie wejdzie? - Celine, wyrwana z namysłu, powstrzymała się od użycia sformułowania "obsikało" jako dookreślenia sposobu oznaczania.
Nie warto było drażnić swojego przewodnika. Zwłaszcza że ... odkąd jego towarzyszka ich opuściła, stał się przyjaźniejszy. Wręcz pomocny. Jakby tęsknił za normalniejszym towarzystwem, za kimś kto niekoniecznie zawsze podąża za większą agendą.
- Jak nie w plener, to co zaproponujesz? -
to nie tak że nie miała pojęcia co dalej. Należało obejść miasto, prześledzić znaki i mistyczne prawa wbudowane w kręgosłup Los Angeles. Tam gdzie ich najmniej, w najbardziej zapraszających i nęcących boską mocą miejscach spodziewał się Lufyferan. Na przeciwnym biegunie, za tuzinami ścian i glifów, tam gdzie mocy będzie najmniej - Kryptyków. Prędzej czy później zamierzał odwiedzić jednych, drugich i dwie pozostałe frakcje - ale wcale nie musiał robić tego sam. A Jim, mający pojęcie o tym co działo się za zasłoną, mógł dodawać szczegóły których nie dało się odczytać tak o.
 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!

Ostatnio edytowane przez TomBurgle : 13-01-2019 o 15:33.
TomBurgle jest offline