Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-01-2019, 13:35   #108
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 14 - Rzeka

Wybrzeże rzeki, okolice Westminster Bridge




Czołgali się po spękanym i zalanym czerwonym pyłem asfalcie. Kawałek po kawałku. Krawężnik po krawężniku. Każda kolejna przerwa między wrakami czy same wraki zdawały się mijać wieki. Ale centymetr po centymetrze i cal po calu zbliżali się. Najpierw do żółtego wraku o jakim wspominał stalker a potem gdy do niego podpełzli do ciemnej czeluści w asfalcie jaką jawił się odwalony właz studzienki. Wszyscy starali się utrzymać podobne tempo jakie narzucała sunąca na czele Abi. Ale nie każdemu to się udało w podobny sposób. Napięte do granic wytrzymałości nerwy wrzeszczały aby zerwać się do biegu i rzucić się do podziemnej kryjówki. Ostatecznie wszyscy wytrzymali presję strefy i sunących przez czerwoną mgłę stworów czy zjawisk choć w różnym stopniu.

Pierwsze dwie osoby, Australijczyk i Szwedka zdołały utrzymać do końca tempo Abi. I niedługo po tym jak ona zniknęła w czerni otwartej studzienki najpierw przecisnął się przez nią David a potem Sigrun. Sunącymi za nimi Brytyjczykowi pod koniec trochę puściły te nerwy i przez właz przebiegł i zbiegał po schodkach dość pośpiesznie. Ale chyba nie wzbudziło to zainteresowania cieni. Może były za daleko, może nie taki wolny ruch był eksponowany zbyt krótko, może pomogły te skafandry i spryskanie się pianą z gaśnicy no grunt, że mimo wszystko nic się nie stało.

Czołgający się za nim Japończyk okazał się godny swoich legendarnych przodków. Ci co prawda z perspektywy tego ducha na tak otwartym terenie ulicy w takim oświetleniu pewnie by go zlokalizowali od razu. Może nawet jakikolwiek inny człowiek również. Ale widoczny stwór z ciemnego dymu jakoś nie przejawiał żadnego zainteresowania czołgającym się ku ciemnemu zbawieniu człowiekiem. W końcu Koichi, opanowan do końca, dyskretnie zszedł po ostatnich stopniach studzienki i dołączył do czwórki poprzedników.

Najbardziej krytyczny moment nastąpił później. Czołgający się Amerykanin i krótko za nim Polak pobudzili cienistą istotę która dotąd dryfowała po obrzeżach widoczności jakby odtwarzała jakieś ruchy albo patrolowała ten fragment ulicy. Czy sprawiły to gabaryty Joe czy niecierpliwość w ruchach któregoś z nich trudno było powiedzieć. Grunt, że obaj zorientowali się, że w pewnym momencie to coś zaczęło się zbliżać. Sunęło powoli jakby zwabione czy zaciekawione którymś z pozostałych na powierzchni ludzi. A może to przypadek? Może zainteresowało się to coś czymś za nimi? Ale czy jak tak będzie sunąć nie odkryje ich całkiem przypadkiem? Joe ostatnimi resztkami woli powstrzymał się od czołgania jakiego tak nie lubił aby zerwać się i wskoczyć do tej czarnej dziury jaka zbliżała się do niego niemiłosiernie wolno. Ostatecznie się opanował ale niecierpliwość sprawiła, że wyraźnie przyspieszył na ostatnim kawałku. Po stopniach zaś właściwie zeskoczył na dno studzienki. Marianowi starczyło przytomności aby przez moment zaczekać. Gdy tylko wydało mu się, że to coś się zatrzymało ruszył do przodu ponownie. Też zeskoczył na dół prawie w ostatniej chwili jakby mu sam diabeł dyszał w kark.

Na ostatniego z hibernatusów musieli w ciemnym kanale zaczekać całkiem długo. Abi bowiem pomna, że stwory reagują na światło nie odważyła się zapalić światła i zabroniła tego innym. Czekali więc wsłuchani w dziwne szelesty i szmery zdeformowane przez pokrycie gazmaski. Michael okazał się niesamowitym opanowaniem i mimo, że został na asfalcie jako ostatni zdołał przeczekać aż istota wzbudzona czy zainteresowana poprzedzającą go dwójką oddali się ponownie. Dopiero wtedy po zdawałoby się wiecznym czekaniu zdołał powoli doczołgać się do otwartego włazu i równie spokojnie zejść na dół gdzie wreszcie dołączył do reszty.

Abi chciała chwilę zaczekać na Nicka. Ale mimo, że czekali chyba chwilę czy kilka to się na niego nie doczekali. Z wyraźnym wahaniem dziewczyna więc ruszyła tunelem kanalizacji dalej. Znowu poruszali się po ciemku. Dziewczyna wzorem dawnych wojskowych kazała się pierwszej osobie złapać za ramię. A ją miała złapać następna i tak dalej miał się wedle jej pomysłu utworzyć ludzki łańcuszek. Nie palili światła. I stalkerka szła dość wolnym i ostrożnym tempem. A jednak prowadziła dość pewnie. Ostrzegała nawet o niewidzialnych w tych ciemnościach przeszkodach nad którymi trzeba było dać większego kroka albo obejść czy schylić się. Czasem przechodzili pod plamami i plamkami światła jakie przebijało z góry. Zwykle przez otwory bez włazów, takie same przez jaki weszli na dół. Ale z raz trafili na wielką dziurę jak po wybuchu bomby czy innego ciężkiego pocisku bo fragment kanałów okazał się dnem leja. Do środka wpadało te dziwne, czerwonawe światło a nad lejem unosiła się czerwona mgła a w niej buszowały cieniste istoty.

W końcu jednak dotarli do końca. Ostatnie rozgałęzienie, ostatni szyb i ostatnie stopnie w górę. Koniec znów jarzył się czerwonawą poświatą odwalonego włazu studzienki. Jeszcze kilka ostatnich stopni i Abi ostrożnie wyczołgała się na zewnątrz każąc zaczekać reszcie na dole. Wróciła na moment gdy na górze włazu ukazała się jej twarz. - Powoli. Tu nadal kręcą się cienie. - szepnęła przyzywając zgromadzonych na dole ludzi gestem ręki.

Po kolei wyszli znowu na powierzchnię. I kto choć raz był w Londynie a nawet jak nie był to rozpoznał od razu gdzie się znajdują. Charakterystyczne łuki Westminster Bridge rozciągały się tuż obok włazu przez jaki wyszli na powierzchnię. Po przeciwnej stronie tego samego brzegu powinno być, albo przynajmniej w ich czasach było, równie rozpoznawalna wizytówka brytyjskiej stolicy czyli wielgachne London Eye. A z kolei po drugiej stronie rzeki powinna być chyba najsławniejsza na całej planecie wieża zegarowa. Tylko przez tą cholerną, czerwoną mgłę nic z tych londyńskich wizytówek nie było widać. Mgła ograniczała widoczność gdzieś do drugiego przęsła sławnego mostu. Już te drugie przęsło tonęło i majaczyło w tej czerwonej mgle. Co było dalej nie było wiadomo. No ale z tego co było widać, mimo, że teren wydawał się znajomy i rozpoznawalny to jednak od razu odrzucała jego obcość.

To co było widać było jak po jakichś zamieszkach, wojnie i długotrwałej degradacji. Porzucone, rozprute, zabrudzone, zardzewiałe, spalone skorupy, wraki i truchła świata w jakim zasypiali hibernatusi. Przewrócone śmietniki, leje po bombach, osuwiska gruzu, przewrócony i wbity w nadbrzeżny beton samochód jeszcze wszystko można by tłumaczyć jakąś wojną jakie znali ze swojego świata czy chociaż z kart podręczników do historii. Ale nie kończyło się tylko na tym. Poza czerwoną mgłą która wyglądała obco sama w sobie na nadbrzeżu były chyba drzewa. Zapewne te które przed wojną rosły na nadbrzeżnym bulwarze. Teraz nadal były. Tylko zdeformowane. Jakby uschły albo spłonęły. A potem jakimś cudem odżyły na nowo. Nagie, zdeformowane gałęzie, jedne wydawały się suche i sękate inne pulsowały jakby poruszane jakimś wiatrem. Tylko przez skafandry ochronne ludziom nie udawało się wyczuć żadnego wiatru, zresztą dziwny to byłby wiatr jakby na każdą taką gałąź, każdego drzewa poruszał w losowym kierunku. Drzewa wydawały też niepokojący pogłos podobny do szumu czy klekotu. Ale nie przejawiały jakiegoś zainteresowania nowoprzybyłymi dwunogami dalej dziwnie klekocząc lekko drgającymi odrostami. Na ziemi tam i tu dało się zauważyć kałuże jakiejś smolistej substancji niewiadomego pochodzenia. Przy drzewach czy z drzew wirował drobny pył. Jakby kruszały i rozpadały się po kawałku w niekończącym się tempie. Ściany i inne płaszczyzny pokrywały jakieś dziwne liszaje. Trudno było stwierdzić czy to jakaś forma erozji czy to coś w stylu jakiś porostów czy jeszcze czegoś innego. W głębi czerwonej mgły czasem coś majaczyło drobinami światła niczym latające robaczki świętojańskie. Odgłosy strefy też nie uspokajały. Czasem coś spadło jakby zawalił się jakiś fragment jakiejś ściany, czasem osuwało się coś jakby coś łaziło po jakimś gruzowisku, coś pękało suchym trzaskiem albo brzmiało zwierzęcymi odgłosami. Ale najdziwniej wyglądała chyba jednak rzeka.

Dawne koryto Tamizy wypełniało… Właściwie nie wiadomo co. Z wysokości kilku metrów wyglądało tak jak jakaś półpłynna, galaretowata masa która chyba powinna mieć trudności ze swobodnym przepływem podobnym do wody. Nie można było być pewnym jakie to coś ma konsystencje bo z wierzchu pokrywała to coś jakaś warstwa. Jak kra na wodzie albo powierzchniowa warstwa kisielu pod bardziej gorącym i płynnym wnętrzem. Do tego ta “rzeka” nie płynęła sobie tak po prostu jak po jakimkolwiek płynie na tej planecie można by się spodziewać. Tylko z wierzchu układała się w jakieś dziwne wyżłobienia i podłużne łachy które trochę wyglądały jak coś, pod spodem się poruszało w tempie iście tektonicznym lub po prostu zamarło kiedyś i tak zostało. Pod spodem też wydawały się miejsca gdzie coś pod spodem rozbłyska czerwonawym światłem, pulsuje, w jednym czy dwóch miejscach były pęknięcia z których coś wypływało na powierzchnię jak jakiś błotny gejzer. W tej “rzece” dominowały barwy czerwieni, gdzieniegdzie przechodząc w róż i fiolet. Całość przywodziło na myśl jakiś krwiobieg czy cielsko stwora o niewyobrażalnych rozmiarach które zajęło miejsce dawnej rzeki. No a może to tylko ten słynny antropocentryzm kazał doszukiwać się w tym zjawisku jakiś znanych sobie skojarzeń.

Abi wyglądała na niezdecydowaną. Wahała się pomiędzy zaczekaniem na Nicka, przeprawą przez “rzekę” albo przez most. Według niej przejście przez most było obarczone ryzykiem ponownego spotkania cieni. Przynajmniej w pobliżu tego brzegu na jakim byli. A więcej rac ani gaśnic nie mieli. Alternatywą było przejście po rzece. Nie była jednak w stanie określić ryzyka. Podobno powinno dać się przejść po tej wierzchniej nawierzchni na drugą stronę ale nigdy tego nie robiła. Nick mówił, że przeprawiał się w ten sposób ale jak zwykle było pewne “ale”. Ale jakie to “ale” tego stalkerka nie wiedziała. Więc nie uśmiechała się jej żadna z tych dwóch dróg i wolała poczekać na swojego partnera. Z drugiej strony ten coś się nie pokazywał i trudno było zgadnąć kiedy i czy w ogóle się pokaże. A efekt ochronny schłodzeniem z gaśnic co miał chronić przed cieniami z każdą chwilą słabł. Czas jakkolwiek by nie płynął w strefie to na pewno uciekał. Stalkerka poddała się presji i nie mogła na tą chwilę podjąć decyzji w imieniu całej grupy, wyglądało, że ciężar decyzyjności jaki w takich sytuacjach dźwigał jej partner tym razem ją przytłoczył. Zerkała w ciemny otwór kanału z jakich właśnie wyszli sprawdzając pewnie czy pomoc weterana 17 powrotów ze strefy nie nadchodzi. Ale Nortona coś nie było widać ani słychać.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline