Nveryioth miał ten wieczór zaplanowany na czynność, której raczej się nie spodziewał czynić w tym mieście. Na randkę z kobietą. Ale Chaai odmówić nie mógł. Więc czekał pod “Pod rogiem i baryłką” na swoją randkę z kobietą… która miała być jego mentorką na bagnach. Zapowiadało się więc… ciekawie.
Póki co Gamnira się spóźniała. Ale że była damą, to miała do tego prawo. Przynajmniej wedle zasad zachodnich ludów. W serce smoka wlała się też kropelka nadziei, że łowczyni jednak nie przyjdzie. Że stchórzyła i sobie odpuści. A wtedy będzie mógł wrócić do swoich zajęć z poczuciem spełnionego obowiązku.
Niemniej nierówny odgłos obcasów kobiecego obuwia, w towarzystwie soczystych przekleństw przekreśliło nadzieję, na szybkie zakończenie obowiązku. Gamnira pojawiła się w szacie będącej zapewne kompromisem na jaki była zdolna w chwili obecnej.
Kaptur zakrywał jej twarz, a tkanina prawie całe ciało. Prawie, bo.. zostawiła sobie dość śmiały dekolt, mając wielką ufność w piękno swojego biustu. Chwiejąc się na obcasach jak pijany marynarz powoli zbliżyła się do “krewniaka” Chaai.
- Więc… co teraz ?- zapytała niepewnie, po czym równie nieśmiało podała mu swoją dłoń.- Oddaję się pod twoją opiekę. -
Westchnęła ciężko niezbyt pewna, czy w ogóle powinna się zjawić na tej “randce”.
Nie spieszyli się w swojej wędrówce do gniazdka miłości. Przemierzali ulice i uliczki La Raquelle, by odkrywać nowe miejsca i nowe okazje. Miasto to ożywało bardziej po zmroku. Wtedy to lokale były barwniejsze i głośniejsze. I wypełnione ludźmi. Wtedy też to do grona śmiertelnych dołączały drapieżniki nocy, a Jarvis wspominał, że rzadko one przynoszą śmierć swoim ofiarom. Częściej nawzajem sobie. Noc… to dobra okazja do wyrównywania porachunków i pokazywania swojej siły. Tym bardziej, że nie przynosiło nic poza wykazywaniem swojej przewagi nad innymi klanami. Wszak zmuszone do zmiany w mgiełkę wampiry odzyskiwały swoje ciała podczas odpoczynku w trumnie.
W swych wędrówkach oboje dotarli, do najbardziej “ludzkiej” części miasta.
Budynki tu były mało elfie, kanały i uliczki wokół ni szersze, a same ulice oświetlały kryształy świetlne umieszczane dużych ołowianych słupach. Ta część miasta była mocno przebudowana i nie było tu elfich ruin. Budynki były duże, acz nie przypominały rezydencji możnych. Co zresztą Jarvis potwierdził.
- To dzielnica… rzemieślnicza. Tu są produkowane różne rzeczy i to w masowych ilościach. Buty, stroje, przedmioty z metalu, meble, broń. Każdy z tych budynków należy do jakiejś gildii i jest wypełniony czeladnikami i młodszymi rzemieślnikami produkując masowo przedmioty, na przykład na potrzeby poszczególnych zakonów czy świątyń. Nie były to jednak, wedle słów czarownika, przedmioty robione dla biedoty. Nadal to były solidne rzeczy, z których gildie mogły być dumne. Ot, tylko pozbawione polotu, piękna i finezji przedmiotów robionych na zamówienie.
I te jego wywody przerwało otwarcie się wrót jednego z budynków.
I powoli zaczęły się wyłaniać pierwsze szeregi, po sześć istot w każdym.
Masywne… stalowe golemy, przypominające zabawki dla dzieci. Tyle że wielkie jak rosły człowiek, opancerzone i przerażająco zsynchronizowane. Poruszały się w równym tempie uzbrojone w ciężkie halabardy. Poruszające się pod ich pancerzami zębami stukały miarowo, gdy kolejne szeregi konstruktów wyłaniały się z budynku. Jeden po drugim, nieruchomiały czekając na dalsze polecenia.
Te zapewne miały wypłynąć z ust oficerów. Mężczyzn i
kobiet w ciemnych mundurach i częściowych zbrojach, bardziej mających ukryć tożsamość żołnierzy, niż chronić przed ciosami. Zbroja ograniczała się bowiem do hełmu i osłonięcia rąk, oraz stóp. Uzbrojeni byli zaś w
w bogato zdobione magiczne pistolety. Pieczę nad całym tym marszem sprawował
mężczyzna w niebieskim płaszczu i cylindrze. Bogato zdobiony i elegancki strój świadczył o bogactwie i potędze. Niewątpliwie był to jakiś mag, podobnie jak Jarvis.
- To nie jest miejsce produkcji zębatkowych automatonów. To… koszary.- wyjaśnił Jarvis uprzedzając to pytanie Chaai. - I to nie są manewry. Wygląda na to, że miasto planuje wyprawę wojskową. Że władze miasta próbują brutalnie rozwiązać jakiś problem.-
Ten pokaz siły i stanowczości miasta przyciągał oczywiście spojrzenia wiele spojrzeń, ale Chaaya rozglądając się po widzach instynktownie skupiła wzrok na jednym z obserwujących te manewry. Mężczyźnie siedzącego w czarnej zdobionej złoconymi ornamentami gondoli, zapewne prywatnej.
Był to elegancki półelf, który był niewątpliwie członkiem elity tego miasta. Chaaya czuła, że on akurat nie jest tu przypadkiem. Obserwował wszystko z uwagą, przez lornetkę teatralną na rączce, z dala od… “plebsu” na brzegu.
To miejsce było baśniowe. Wysoki sufit pokryty misternymi abstrakcyjnymi malunkami. Meble nie wyrzezane, a ukształtowane magią z drewna. Kamienny kominek ozdobiony misternymi płaskorzeźbami o wyjątkowej dbałości w detale. Te pędy i kwiaty wykute w marmurze zdawały się być żywymi roślinami zaklętymi w kamieniu, tak jak kolibry latające wśród nich. Był tu nieduży stoliczek z kryształową karafką pełną złocistego płynu stojącego na nim w towarzystwie dwóch smukłych pucharów ze złota, ozdobionych drobnymi klejnotami. Oraz srebrna patera, pełna egzotycznych owoców i drobnych ciasteczek.
Ona rozglądała się po tym miejscu z pewnością zaskoczona. Bądź co bądź Chaaya nigdy nie widziała takiej komnaty, a jej maska wątpiła by to były wspomnienia Starca. Smok nawet w tak wysokiej komnacie, by się nie zmieścił tym bardziej że ponoć nie lubił przebywać w ludzkiej postaci.
Pośrodku komnaty unosiła się sfera światła powoli przechodząca w słup świetlny, a potem w sylwetkę. Czy to był sen? Maska wątpiła. To było zbyt logiczne na sen. No i nie była sama. Sny przeżywają wszak wszystkie.
Sylwetka zaś stała się szlachetną elfką o idealnych rysach i sylwetce. Znaną Chaai, a więc i Masce, elfką. Ową tajemniczą alchemiczką, do której należał medalion… obecnie w posiadaniu bardki.
Uśmiechnęła się ciepło mówiąc śpiewnie elfim języku, który obecnie Maska doskonale rozumiała. Logika snu.
- Wybacz że wtrącam się w wasze marzenia senne Nimfetko, ale fluktuacje rzeczywistości.. jak tłumaczył mi to mój ukochany, to kapryśna rzecz. Ciężko jest przewidzieć. Nie wiem jak długo będę w stanie móc się z tobą skontaktować, a wiele mam do powiedzenia.-
Elfka myliła się jednak. To nie z Nimfetką się skontaktowała, a z Udipti.
Nadszedł poranek. I zbliżał się czas poszukiwań. Jarvis przygotowywał się rano, jak do walki. Załadował ostrożnie swoje pistolety, sprawdził czy ma wszystkie potrzebne przedmioty w zasięgu ręki. Że bez problemu może sięgnąć po potrzebne mu różdżki i amunicję. Jarvis szykował się na wojnę, mimo że to wszak miała być zwykła wędrówka. Czarownik jednak uznał, że nie wiadomo jak się sytuacja rozwinie. A skoro Bumi czy też.. Beatrycze, przywoływacz wolał nie polegać na swojej magii. I dlatego przywołał Gozreha, który do całej sprawy podchodził z typowym dla siebie flegmatyzmem i sarkazmem.
Także i Godiva zjawiła się w pełni uzbrojona i tuliła czule do siebie swoją włócznię. Była wyraźnie zdeterminowana i poważna, ale… także dość ponura. Co było dziwne. Zwykle smoczyca tryskała entuzjazmem na takich wyprawach. Teraz jednak wyraźnie była nie w humorze. Niemniej uczestniczyć w tej misji zamierzała. Smoczyca była też wyraźnie zatopiona w swoich myślach i w ogóle nie zwracała uwagi na Chaayę. Wyglądało na to, że Jarvis ma rację… bardka przestała być obiektem zauroczenia Godivy.
Razem zasiedli do śniadania w karczmie w której mieszkali. Rozmowa nie wydawała się kleić. Zresztą musieli skupić na całkiem smacznym jedzeniu, nawet jeśli było ono niewyszukane i ubogie w składniki.
Tutejsza karczma miała co prawda jadłodajnię lecz ona nie miała bogatej i wyszukanej oferty. Tej należało szukać na mieście. Tutejsze posiłki zaś były prosta, acz smaczne i sycące. I jedzeniem właśnie się, cała trójka plus kot, zajmowała czekając na Angelo i Timothy’ego. Wiedzieli, że szanse na sukces nie są za duże. Ale też zbyt wielu opcji nie mieli.