Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-01-2019, 20:20   #213
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Nveryioth miał ten wieczór zaplanowany na czynność, której raczej się nie spodziewał czynić w tym mieście. Na randkę z kobietą. Ale Chaai odmówić nie mógł. Więc czekał pod “Pod rogiem i baryłką” na swoją randkę z kobietą… która miała być jego mentorką na bagnach. Zapowiadało się więc… ciekawie.
Póki co Gamnira się spóźniała. Ale że była damą, to miała do tego prawo. Przynajmniej wedle zasad zachodnich ludów. W serce smoka wlała się też kropelka nadziei, że łowczyni jednak nie przyjdzie. Że stchórzyła i sobie odpuści. A wtedy będzie mógł wrócić do swoich zajęć z poczuciem spełnionego obowiązku.
Niemniej nierówny odgłos obcasów kobiecego obuwia, w towarzystwie soczystych przekleństw przekreśliło nadzieję, na szybkie zakończenie obowiązku. Gamnira pojawiła się w szacie będącej zapewne kompromisem na jaki była zdolna w chwili obecnej. Kaptur zakrywał jej twarz, a tkanina prawie całe ciało. Prawie, bo.. zostawiła sobie dość śmiały dekolt, mając wielką ufność w piękno swojego biustu. Chwiejąc się na obcasach jak pijany marynarz powoli zbliżyła się do “krewniaka” Chaai.
- Więc… co teraz ?- zapytała niepewnie, po czym równie nieśmiało podała mu swoją dłoń.- Oddaję się pod twoją opiekę. -
Westchnęła ciężko niezbyt pewna, czy w ogóle powinna się zjawić na tej “randce”.



Nie spieszyli się w swojej wędrówce do gniazdka miłości. Przemierzali ulice i uliczki La Raquelle, by odkrywać nowe miejsca i nowe okazje. Miasto to ożywało bardziej po zmroku. Wtedy to lokale były barwniejsze i głośniejsze. I wypełnione ludźmi. Wtedy też to do grona śmiertelnych dołączały drapieżniki nocy, a Jarvis wspominał, że rzadko one przynoszą śmierć swoim ofiarom. Częściej nawzajem sobie. Noc… to dobra okazja do wyrównywania porachunków i pokazywania swojej siły. Tym bardziej, że nie przynosiło nic poza wykazywaniem swojej przewagi nad innymi klanami. Wszak zmuszone do zmiany w mgiełkę wampiry odzyskiwały swoje ciała podczas odpoczynku w trumnie.
W swych wędrówkach oboje dotarli, do najbardziej “ludzkiej” części miasta.
Budynki tu były mało elfie, kanały i uliczki wokół ni szersze, a same ulice oświetlały kryształy świetlne umieszczane dużych ołowianych słupach. Ta część miasta była mocno przebudowana i nie było tu elfich ruin. Budynki były duże, acz nie przypominały rezydencji możnych. Co zresztą Jarvis potwierdził.
- To dzielnica… rzemieślnicza. Tu są produkowane różne rzeczy i to w masowych ilościach. Buty, stroje, przedmioty z metalu, meble, broń. Każdy z tych budynków należy do jakiejś gildii i jest wypełniony czeladnikami i młodszymi rzemieślnikami produkując masowo przedmioty, na przykład na potrzeby poszczególnych zakonów czy świątyń. Nie były to jednak, wedle słów czarownika, przedmioty robione dla biedoty. Nadal to były solidne rzeczy, z których gildie mogły być dumne. Ot, tylko pozbawione polotu, piękna i finezji przedmiotów robionych na zamówienie.
I te jego wywody przerwało otwarcie się wrót jednego z budynków.


I powoli zaczęły się wyłaniać pierwsze szeregi, po sześć istot w każdym. Masywne… stalowe golemy, przypominające zabawki dla dzieci. Tyle że wielkie jak rosły człowiek, opancerzone i przerażająco zsynchronizowane. Poruszały się w równym tempie uzbrojone w ciężkie halabardy. Poruszające się pod ich pancerzami zębami stukały miarowo, gdy kolejne szeregi konstruktów wyłaniały się z budynku. Jeden po drugim, nieruchomiały czekając na dalsze polecenia.
Te zapewne miały wypłynąć z ust oficerów. Mężczyzn i kobiet w ciemnych mundurach i częściowych zbrojach, bardziej mających ukryć tożsamość żołnierzy, niż chronić przed ciosami. Zbroja ograniczała się bowiem do hełmu i osłonięcia rąk, oraz stóp. Uzbrojeni byli zaś w w bogato zdobione magiczne pistolety. Pieczę nad całym tym marszem sprawował
mężczyzna w niebieskim płaszczu i cylindrze. Bogato zdobiony i elegancki strój świadczył o bogactwie i potędze. Niewątpliwie był to jakiś mag, podobnie jak Jarvis.
- To nie jest miejsce produkcji zębatkowych automatonów. To… koszary.- wyjaśnił Jarvis uprzedzając to pytanie Chaai. - I to nie są manewry. Wygląda na to, że miasto planuje wyprawę wojskową. Że władze miasta próbują brutalnie rozwiązać jakiś problem.-
Ten pokaz siły i stanowczości miasta przyciągał oczywiście spojrzenia wiele spojrzeń, ale Chaaya rozglądając się po widzach instynktownie skupiła wzrok na jednym z obserwujących te manewry. Mężczyźnie siedzącego w czarnej zdobionej złoconymi ornamentami gondoli, zapewne prywatnej.
Był to elegancki półelf, który był niewątpliwie członkiem elity tego miasta. Chaaya czuła, że on akurat nie jest tu przypadkiem. Obserwował wszystko z uwagą, przez lornetkę teatralną na rączce, z dala od… “plebsu” na brzegu.


To miejsce było baśniowe. Wysoki sufit pokryty misternymi abstrakcyjnymi malunkami. Meble nie wyrzezane, a ukształtowane magią z drewna. Kamienny kominek ozdobiony misternymi płaskorzeźbami o wyjątkowej dbałości w detale. Te pędy i kwiaty wykute w marmurze zdawały się być żywymi roślinami zaklętymi w kamieniu, tak jak kolibry latające wśród nich. Był tu nieduży stoliczek z kryształową karafką pełną złocistego płynu stojącego na nim w towarzystwie dwóch smukłych pucharów ze złota, ozdobionych drobnymi klejnotami. Oraz srebrna patera, pełna egzotycznych owoców i drobnych ciasteczek.
Ona rozglądała się po tym miejscu z pewnością zaskoczona. Bądź co bądź Chaaya nigdy nie widziała takiej komnaty, a jej maska wątpiła by to były wspomnienia Starca. Smok nawet w tak wysokiej komnacie, by się nie zmieścił tym bardziej że ponoć nie lubił przebywać w ludzkiej postaci.
Pośrodku komnaty unosiła się sfera światła powoli przechodząca w słup świetlny, a potem w sylwetkę. Czy to był sen? Maska wątpiła. To było zbyt logiczne na sen. No i nie była sama. Sny przeżywają wszak wszystkie.
Sylwetka zaś stała się szlachetną elfką o idealnych rysach i sylwetce. Znaną Chaai, a więc i Masce, elfką. Ową tajemniczą alchemiczką, do której należał medalion… obecnie w posiadaniu bardki.
Uśmiechnęła się ciepło mówiąc śpiewnie elfim języku, który obecnie Maska doskonale rozumiała. Logika snu.
- Wybacz że wtrącam się w wasze marzenia senne Nimfetko, ale fluktuacje rzeczywistości.. jak tłumaczył mi to mój ukochany, to kapryśna rzecz. Ciężko jest przewidzieć. Nie wiem jak długo będę w stanie móc się z tobą skontaktować, a wiele mam do powiedzenia.-
Elfka myliła się jednak. To nie z Nimfetką się skontaktowała, a z Udipti.



Nadszedł poranek. I zbliżał się czas poszukiwań. Jarvis przygotowywał się rano, jak do walki. Załadował ostrożnie swoje pistolety, sprawdził czy ma wszystkie potrzebne przedmioty w zasięgu ręki. Że bez problemu może sięgnąć po potrzebne mu różdżki i amunicję. Jarvis szykował się na wojnę, mimo że to wszak miała być zwykła wędrówka. Czarownik jednak uznał, że nie wiadomo jak się sytuacja rozwinie. A skoro Bumi czy też.. Beatrycze, przywoływacz wolał nie polegać na swojej magii. I dlatego przywołał Gozreha, który do całej sprawy podchodził z typowym dla siebie flegmatyzmem i sarkazmem.
Także i Godiva zjawiła się w pełni uzbrojona i tuliła czule do siebie swoją włócznię. Była wyraźnie zdeterminowana i poważna, ale… także dość ponura. Co było dziwne. Zwykle smoczyca tryskała entuzjazmem na takich wyprawach. Teraz jednak wyraźnie była nie w humorze. Niemniej uczestniczyć w tej misji zamierzała. Smoczyca była też wyraźnie zatopiona w swoich myślach i w ogóle nie zwracała uwagi na Chaayę. Wyglądało na to, że Jarvis ma rację… bardka przestała być obiektem zauroczenia Godivy.

Razem zasiedli do śniadania w karczmie w której mieszkali. Rozmowa nie wydawała się kleić. Zresztą musieli skupić na całkiem smacznym jedzeniu, nawet jeśli było ono niewyszukane i ubogie w składniki.
Tutejsza karczma miała co prawda jadłodajnię lecz ona nie miała bogatej i wyszukanej oferty. Tej należało szukać na mieście. Tutejsze posiłki zaś były prosta, acz smaczne i sycące. I jedzeniem właśnie się, cała trójka plus kot, zajmowała czekając na Angelo i Timothy’ego. Wiedzieli, że szanse na sukces nie są za duże. Ale też zbyt wielu opcji nie mieli.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline